Roboty i Dnie/Słowo wstępne
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Roboty i Dnie |
Wydawca | Nakładem autora |
Data wyd. | 1902 |
Druk | Związkowa Drukarnia we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kto był Hezyod?.... Tyle wiemy o nim, ile z odnośnych ustępów w dziełach, jakie pozostawił, a mianowicie z „Robót i dni“ dowiedzieć się możemy.
Kiedy żył? Niektórzy, zwłaszcza ze starożytnych, czynili go poetą współczesnym Homerowi, a nawet przedhomerycznym, lecz mniemanie takie ostać się nie mogło przy porównaniu ducha utworów obu poetów, różnych od siebie niemal biegunowo. Mitologia Hezyoda jest bardziej skomplikowaną i bardziej osadzoną na gruncie kosmologicznym, o czem nie myślał Homer; etyka zaś Hezyoda przewyższa homeryczną przynajmniej o cały wiek namysłu i doświadczenia. U Homera, ludzie, to jeszcze półbogi, rycerze, awanturnicy, nie myślący o jutrze, żyjący zdobyczą i chwałą; kiedy u Hezyoda, ludzie, to skazańcy niedoli, prowadzący śmiertelną walkę z warunkami i potrzebami żywota. — „W dzień ich trapią troski, dolegliwości; w nocy nękają złowieszcze strachy; ciężar cierpienia, to dla nich dar boski“. — Jakżeby wreszcie można Hezyoda odsuwać w wiek przedhomeryczny, wobec materyalnej i niezaprzeczonej wskazówki przeciwnej. Dzieląc przeszłość ludzkości na pięć wieków, istnienie własne mieści on, oczywiście, w ostatnim; w opisie zaś czwartego wieku o bohaterach współczesnych Homerowi, o rycerzach z pod Teb i Troi, wspomina jako o dalekich „poprzednikach“ (w. 160 sq.).
Najwłaściwszem będzie umieścić Hezyoda w jakie sto lat po Homerze lub później, gdzieś w wieku szóstym przed naszą erą. Przypuszczenie to poprzeć można, jeśli nie datami, których brak, to przynajmniej analogią stanu społecznego Grecyi przezeń opisywanego w „Robotach“, z tym obrazem społeczności helleńskiej wogóle, jaki podaje ściślejsza historya narodu przed ukazaniem się prawodawców. Był to stan ekonomicznie i administracyjnie opłakany, nieustanna, mordująca walka o marne potrzeby życia, iście Darwinowska walka o byt, z naturą piękną ale niewdzięczną, uporną, z dzikiemi zwierzęty, z jadowitymi gadami, ze skwarem słonecznym i brakiem wody (o używalność studni gminy prowadziły zacięte bójki). — Jakże daleko jesteśmy od tych romantycznych, a dzięki powodzeniom i tradycyi, w legendowe szaty przystrojonych wypraw zdobywczych! Ale i wtedy nawet o coś najbardziej chodziło? Słyszymy często z chlubą powtarzany a do zwycięzców zwykle stosowany wyraz: trofeje, pod który dziś podciągamy, co się komu podoba, nawet symbole korzyści idealnych. Nie tak daleko sięgał ten wyraz u swej kolebki, była to poprostu: żywność, to co w gębę wziąć, bo za rycerstwem homerycznem nie ciągnęła karawana wozów intendentury wojskowej, a w domu wszyscy ci króle sami sobie pasali wieprze, jeśli nie starczyło na utrzymanie pachołka.
Niemożnaż dla zdobycia kawałka chleba awanturować się przez całe życie pokoleń i karmić z cudzej stodoły, jak to przez wieki czynili koczowniczy Arabowie, grasujący podle bogatych niw Palmiry, łupiąc ją od czasu do czasu, kiedy złupiona, znowu odrastała w zasoby — dopóki tam porządku nie zaprowadzili Rzymianie. Takim porządkiem odnośnie do band Helleńskich była silna organizacya monarchów Wschodnich, którzy tamę położyli awanturniczym zagonom greckim w rodzaju wyprawy Argonautów lub Trojańskiej.
Zamknął się okres homeryczny, nastąpił okres Hezyoda: zdobycze na obczyźnie zastąpić musiała praca w domu. Homer jest poetą zdobyczy, Hezyod poetą pracy. Jak tamten szczegółowo obrazuje męskie starcia się orężem, świst pocisków, łoskot uderzeń, tak ten z niemniejszem zajęciem wykłada cały proces wysiłków od rzucenia ziarna w ziemię aż do przeniesienia plonu w przygotowane beczki, a pracę około roli uważa za podstawową.
Ale z tą pracą rolną, z którą kojarzy on, lubo w mniejszym stopniu, żeglugę i handel, łączy pewne obowiązki ludzkie i obywatelskie. Niedosyć jest dla niego być dobrym pracownikiem w swym zawodzie, trzeba nadto być dobrym człowiekiem i rozsądnie wybierać środki dobrobytu.
Stąd utwór jego, nakształt „zwierciadła“ naszego Reja z Nagłowic, przedstawia niejako cały program życia, poetyczną receptę na szczęście. Jest to więc w całem znaczeniu prototyp poematu dydaktycznego, pierwowzór rodzaju, tyle wyzyskiwany przez późniejszą poezyę od Wergiliusza aż do Koźmiana.
Jakim sposobem Hezyod stał się twórcą tego rodzaju poezyi? Najważniejszą tu zapewne rolę odegrywa szczególny nastrój umysłu, ale niepomiernie musiały się do tego przyczynić, nastrój ten do działalności pobudzić, okoliczności życia na tle społecznego stanu społeczności greckiej.
Ojciec jego porał się z biedą, mieszkając w eolskiem mieście Kyme, w Azyi Mniejszej. Dla poprawienia sobie losu (w. 635) przerzucił się aż do Beocyi i osiadł pod górą Helikonem, w wiosce Askra, która, jak utrzymuje poeta, była „zła w zimie, w lecie przykra, nigdy miła“. Czy podczas tego wychodźstwa Hezyod był już na świecie, czy urodził się w Askrze, niewiadomo; ale to pewna, że mu tam upłynął cały wiek dziecięcy i młodzieńczy, gdyż zwykle zowią go „łabędziem Askrejskim“. — Jakkolwiek niemiła ani w zimie, ani w lecie, Askra miała dlań wszelako tę zaletę, iż leżała w pobliżu siedziby Muz, u stóp owego rozsławionego przez starożytnych wieszczów Helikonu (Musiała tam prawdopodobnie istnieć jakaś eolska szkoła śpiewacza). Sąsiedztwo to zbudziło snadź w młodym chłopcu popędy poetyczne, gdyż, jak sam zaświadcza w swej „Teogonii“ (w. 22): — „Tę Hezyodowi piękną Muzy pieśń wdrażały, gdy pasł na stokach boskiej Helikońskiej góry, i w te się słowa do mnie ozwały boginie: „Wy pastuchy, nicponie! wy, brzuchy jedynie! My głosim to, gdzie prawda z wymysłem się splata, ale i szczerą prawdę głosim też dla świata“.
W słowach tych mamy dowód, że tchnienie poetyczne wcześnie wionęło na młodego pasterza i że on już w tym chłopięcym wieku uczuwał ważność namaszczenia. Posłuszny rozkazowi bogiń, bogom on złożył pierwociny ich natchnień: bo jeśli uznać trzeba za rzecz dowiedzioną, iż „Teogonia“ jest Hezyoda dziełem, to niezawodnie wyprzedza ona inne w porządku czasu. Opowiada w niej autor z całą naiwnością wszystko, cokolwiek słyszał od kapłanów zapewne miejscowych o rodowodzie i przymiotach bóstw, z całą wiarą w zdarzenia najnieprawdopodobniejsze, z nadzwyczaj szczupłą wstawką własnego sądu; gdy „Roboty i dnie“ cechują człowieka dojrzałego i z pewnym stałym kierunkiem umysłu, doświadczonego życiowo, a więc starszego wiekiem.
Nie wiemy, ile lat liczył wówczas, gdy ten układał poemat, ale było to już dobrze po śmierci ojca. Brat, Perses przekupiwszy sędziów odarł go ze znacznej części spadku (w. 37 „Rob.“), i wtedy to podobno Hezyod przeniósł się do Naupaktu, nad zatokę Koryncką. Niedość jednak na tem: Perses ów, snadź nicpoń i marnotrawca, po pewnym przeciągu czasu puścił całe mienie, i ażeby się zapomódz, próbuje wystąpić z nowym procesem przeciw bratu, dla wydarcia mu reszty dziedzictwa. Wtedy to rozgoryczony Hezyod strofuje go nie już listem, ale całym poematem, w którym, obok argumentów zwróconych wprost ad hominem, nakreśla cały swój światopogląd.
Jest coś dziwnego w tej kombinacyi, czego my, ludzie dzisiejsi, nie rozumiemy. Któżby z nas, oburzony przeciw łajdakowi, rodzonemu bratu, czyhającemu na naszą zgubę, pisał pod jego firmą poemat najogólniejszego znaczenia, z różnostronnemi radami i morałami, w mniemaniu, iż go tym sposobem oprzytomni i na uczciwszą a korzystniejszą drogę naprowadzi? Pierwszy i jedyny raz podobna kombinacja zdarzyła się w rocznikach poezyi, tak, iż utwór ten, uogólniający niejako interesy ludzkie na ziemi, przez ciągłe zwroty osobiste do Persesa, przybiera charakter epistoły, a prawdę powiedziawszy, kombinacya ta dodaje mu nieco ożywienia, dramatyzuje go, daje powód do wylewu uczuć osobistych. — Być zresztą może, iż autor osnowę tego poematu dawno już miał przygotowaną w myśli i z nią się nosił niezależnie od stosunków z bratem, a tylko je przy okazyi wyzyskał i myśl swą pieczęcią braterską oznaczył. I prędzej to nawet przypuścić możemy niż zrozumieć, ażeby gniew, wzbudzony niecnym postępkiem brata, był dla poety zasadniczą pobudką do stworzenia dzieła, ogarniającego całą niemal współczesną etykę, ześrodkowaną w umyśle człowieka niezaprzeczenie na swój czas wyższego i przezeń indywidualnem światłem oświetloną...
Jako poemat czysto dydaktyczny, nie posiada on zgoła w znaczeniu artystycznem architektury, która w epopei lub dramacie rzecz swą rozwojowo od wątka do wątka prowadząc, stanowi jeden z wdzięków poetycznego utworu. Tu, sama tylko odmienność treści szczegółów wytwarza podział, nie mający w sobie nic artystycznego, prawie bez łączności integralnej jednego wątku z drugim.
Po zwykłem, uroczystem wezwaniu Muz, poeta zaraz zwraca się do brata, tak jakby gwoli jemu, lubo na cześć Zeusa poemat ten układał. — Ubogi jesteś — innemi słowy mówi do niego — to nie w nieprawym procesie, przez sprzedawczyków prowadzonym, szukaj polepszenia losu, ale w prawym, gorliwą pracą zyskiwanym zarobku: tak chce mieć prawo najwyższego boga, Zeusa. I jakież to on pole pracy mu wyznacza? Przedewszystkiem rolę, intencyę swą z góry choć jednem tylko zdaniem zaznaczając (w. 41): — „Skarbem dla nas malwa i cebula“. Zeus ukrył przed ludźmi źródła pożytku: trzeba je odnaleźć.
Po takiej ekspozycyi poeta bez należycie wytkniętego powodu zawiesza swój wykład etyczno-ekonomiczny, i przez dość sztuczne przejście wkracza w dziedzinę walki między Zeusem a Prometeuszem, kreśląc jej następstwa tak dla ludzi bolesne. Cudowny mit, wyobrażający łamanie się geniusza ludzkości z niemiłosierną potęgą natury i kruszącego stawiane przez nią przeszkody do osiągnięcia postępu i dobrobytu, — mit, tylokrotnie pod firmą starego Prometeusza przez poezyę wszystkich czasów podejmowany, oczyszczany z pierwotnych, naiwnych osłonek, ale zawsze na jednem tle walki oświeconego rozumu z mrokiem fatalizmu i ciemięstwa podtrzymywany. Z mitem tym łączy się u Hezyoda podanie o pierwszej kobiecie (Pandora), jako o klęsce ludzkości. I znowu moglibyśmy wskazywać dalsze porównania legendy u różnych ludów, ale nie rozszerzając się nad tą kwestyą, zwrócimy tylko uwagę, iż nigdy dotąd z atmosfery poetycznej nie usunięto w zupełności wrażenia Pandory, że panuje w niej wciąż jakiś głuchy rankor przeciw kobiecie, odbijający się dziś nawet jeszcze w utworach dekadentów, a już zbyt widocznie u Przybyszewskiego.
Raz wkroczywszy w dziedzinę mitów, Hezyod nieprędko z niej schodzi. Bezpośrednio opisuje on kolejno zaludnienie ziemi w ciągu czterech poprzednich okresów, które nazywa „wiekami“, wartość każdego z nich (oprócz czwartego wieku półbogów i bohaterów), oznaczając nazwą odpowiedniego kruszcu: złoty, srebrny, miedziany. Opis tych czterech wieków jest jakoby przygotowaniem do wybuchu pesymizmu, który wyrzuca z siebie poeta, opisując wiek piąty, żelazny, współczesny sobie. — „O! bodajem ja nie żył śród piątego rodu, a później się urodził lub umarł zamłodu!“ woła on w rozpaczliwem zgorzknieniu, z pewnym nawet poetycznym patosem, tłumacząc w dalszym ustępie powody swego smutnego nastroju. Bo i jakże tu nie boleć, żyjąc w świecie, gdzie „pięść prawem, cudzych zagród nic burzyć nie wzbrania“; gdzie „nie ktoś wierny przysiędze, uczciwy i prawy doznaje czci, lecz łotr na wszystkie gotów sprawy“; gdzie, po odejściu do nieba sprawiedliwości, ludziom „z każdej strony zostaje ból a żadnej od złego obrony“. Tem się tylko pociesza zbolały poeta, że i ten niegodziwy ród ludzki z wieku żelaznego „Zeus zniszczy koleją, gdy mającym przyjść na świat włosy posiwieją“. I pod tym względem omylił się wieszcz starohelleński. Już całym pokoleniom od jego czasów włosy i posiwiały i wypadły i pogniły razem z czaszkami, a jeszcze świat stać na Meternichów, Bismarków, Rhodesów i Chamberlainów, na hakatystów i pruskich sędziów, i tylu innych reprezentantów cywilizacyi.
Zamało znamy osobistość Hezjoda abyśmy mogli twierdzić, że pesymizm, z jakim on wyjawia się wszędzie, a w tym ustępie (w. 174—201) przeważnie, należał do przyrodzonych właściwości jego ducha; natomiast, znane nam okoliczności jego życia, a choćby ów gorszący proces zrodzonym bratem, wskazują, że pesymizm jego mógł być nabytym. Obyczaje owej umysłowo prześwietnej Hellady nigdy nie były wzorowe, często tam, obok niesłychanych heroizmów, zawadzamy o warcholstwa, sobkowstwa, skrytobójstwa i zdrady publiczne, nawet w wytwornych Atenach, w najpiękniejszych czasach: cóż dopiero mówić o wieku szóstym, kiedy chwiejne ustawy państwowe, licha administracya, brak organizacyi pracy, dawały pochop bezprawiom, a nad poziomem społecznym utrzymywały nędzę i łupieztwo. Najlepszym dowodem opłakanego stanu ówczesnych gmin greckich było to, że nie widząc one innego wyjścia z zamętu, pomimo gorącego umiłowania swobód jednostkowych, wszędzie niemal odwoływały się do jakiegoś wybitnego osobnika z prośbą o ułożenie statutu i poddawały się wszystkim żądanym ograniczeniom.
Wszystko złe zatem, które w utworze tym wytyka Hezyod i przeciw któremu się oburza, śmiele uważać można za odbicie istotnego stanu rzeczy. Nie poprzestaje on jednak na samem odkryciu ran społecznych, ale całym duchem poetycznym, jakim natchnęły go boskie mieszkanki Helikonu, radby złemu zaradzić. Ten też patetyczny ustęp jego dzieła o „wieku żelaznym“ stanowi przejście do nowego epizodu, który uważać można za rodzaj moralnego katechizmu, za postulat człowieka, stojącego ponad społeczeństwem w moc przysługującego mu boskiego prawa. Nie od siebie bowiem samego przemawia tylko poeta, ale uważa siebie za usta Muz (w. 1 i 2) a przez nie za głos samego Zeusa.
Cała też część utworu, począwszy zwłaszcza od wiersza 213: — „Ty, Persesie, za prawem idź a nie za siłą“, — stanowi rozwinięcie etyki, która, jest mozaiką rozmaitych rad i poglądów, ale zawrzeć się może w kilku słowach: nikogo nie krzywdzić, cudzego nie pożądać, swojego strzedz, równą miarą zło i dobro odmierzać. O sankcyi niema tu mowy, lubo często moralista powołuje się na Zeusa i wmawia w swych czytelników, że „piorunny syn Krona“ nagrody dla dobrych, dla złych zachowuje kary, tak że „nieraz cały gród cierpi za to, że jedyny łotr nagrzeszył, puszczając się na zdrożne czyny“. O nagrodach jednak lub karach zagrobowych niema tu wzmianki, i trudno przypuścić, aby Hezyod, który znacznie wyprzedził doktrynę Eleuzyjską, miał jakieś sformułowane pojęcie o nieśmiertelności duszy, poważniejsze od homerycznych cieni. Etyka jego jest raczej praktyczną, utylitarną; często bowiem po jakimś zalecanym przepisie abstrakcyjnym zaraz następuje wyliczenie zeń bezpośrednich korzyści, tak iż za jedyny bodziec, zwracający do czynów lub od nich odwracający, służy wyobrażenie nagród i kar doczesnych (w. 274—285). Tem mniej może tu być mowa o poświęceniu, przebaczeniu; etyka ta schodzi raczej na Mojżeszowe „oko za oko, ząb za ząb“. Równa miara przedewszystkiem:
„Złego zysku unikaj; zły zysk nie wzbogaca,
Druhowi druh, odstępuj, gdy kto się odwraca.
Nie daj, gdy ci nie dają; dadzą? daj w podziękę:
Zwykle daje się dawcy, niedawcy nic w rękę“.
W wykładzie kodeksu swej etyki powołuje się Hezyod na jakieś „najlepsze“ jakoby prawa Zeusowe, których my nie znamy i prawdopodobnie nigdy znać nie będziemy, a to dla bardzo prostej przyczyny. U innych społeczeństw pojawiają się od czasu do czasu jacyś entuzyaści, ludzie z ideą, podający się za wysłańców bożych, umieją pociągnąć tłumy i natchnąć je wiarą w swe posłannictwo, w inicyacyę z bóstwem. Oni to wytwarzają religię, zawierającą zarazem pewien kodeks moralny. W Grecyi nie było nigdy pod tym względem jednostki wydatnej. Na ten grunt oblewany przez morze Egejskie schodzili się wychodźcy różnoplemienni, z religią gotową, religie te napływowe, mieszały się z miejscowemi i wytwarzały kult zasadniczo wspólny, helleński, w którym pod greckimi nazwami bóstw, jak Afrodyta, Dyonizos, Rea, i t. p., odnalazłby rysy znamienne bożyszcz swoich Fenicyanin, Egipcyanin, Trak. We wszystkich tych kultach o zasadach moralnych nie słychać nic, przeciwnie: bogom przypisywane są czyny w ludziach karygodne i srodze przez prawa cywilne karane. Moralność, poza prawami obywatelskiemi, jest wymysłem mędrców, filozofów, poetów, nareszcie reformatorów religijnych o charakterze poetyczno-kapłańskim, jak Melampos, Orfeusz, Pitagoras, lecz i tych nauki naogół obowiązującemi nie były, a prozelici tworzyli tylko rodzaj sekt tolerowanych, dopóki tolerancya ta nie rozbiła się na Sokratesie.
Wszystko zatem, co zaleca tu lub czemu przeciwi się Hezyod, jest prostą kombinacyą myśli etycznych, obiegających po różnych dzielnicach Hellady od czasu siedmiu Mędrców, kombinacyą wzmocnioną, własnemi spostrzeżeniami, doświadczeniem i odczuciem, tak że w toku ustępu można niemal własną jego uwagę od komunału oddzielić. Najcharakterystyczniejszym wszakże rysem i już jemu tylko właściwym, a znamionującym epokę, jest to, że za podstawę moralności wskazuje on nie zdobycz awanturniczą, nie spekulacyę, lecz pracę, z naciskiem — pracę.
I jakiegoż to rodzaju pracę zaleca on obywatelowi helleńskiemu, przez którą ten ma stać się miły „ludziom i bóstwom, co bezczynność potępiły?“ Myślałby kto, że to będzie praca nad wykształceniem własnem, nad uduchowieniem swej istoty. Bynajmniej. Poeta, poseł Muz, nie czuje potrzeby zachęcania ziomków do jakichś zadań idealnych, i ani promyka nie znać w jego dziele tych świateł, które łuną zaiskrzyły później w dobie Peryklesa. Praca, przezeń zalecana, jest czysto materyalną i czysto zarobkową, jedynie prawie zarobek mającą na celu; poza zarobkiem z pracy zdaje się on nie widzieć nic; tylko jest to zarobek uczciwy, a więc zagradzający niejako drogę do zysków nieuczciwych. Jak na owe czasy, i to ma już niepoślednią wartość.
I w tej jednakże pracy materyalnej, zarobkowej, poeta czyni wybór, na miejscu naczelnem, omal nie wyłącznem, stawiając pracę około roli, a w wyborze tym znajduje poparcie u wszystkich moralistów, ekonomistów i historyków cywilizacyi. Hezyod nie ma na względzie interesów ogólnych, nie stawia sprawy na gruncie zasad, nie dowodzi, ale mówi wprost od siebie jak wiejski gospodarz do gospodarza. Cały, jednolity ustęp od w. 383 do 617, zawiera w treści nic innego, tylko przepisy gospodarcze. Jest to rodzaj rolniczego podręcznika, który wskazuje, jakie roboty w polu winny być wykonywane podczas wiosny, lata i jesieni, jak się należy zachować w zimie, jakie są warunki dobrego i opłatnego wykonywania robót: słowem, ustęp ten stanowi rdzeń dzieła. Jakkolwiek, odrębnie od całości wzięty, przedstawia on treść najmniej do poezyi podatną, jako zwróconą ku widokom czysto praktycznym, nie zapominajmy jednak, że utwór powziętym został pod wezwaniem Muz, przez jednego z ich gorących wielbicieli, który czuł się i był w pewnym stopniu poetą. I w tym też ustępie spełnia on miarę poezyi sobie właściwą. Nie nastrajając się, nie łatając frazesem niedoboru myśli poetycznej, trzyma się on z całą prostotą swego prozaicznego przedmiotu; ponieważ styka się wszakże z naturą, która ma przywilej poruszać fantazyę i serce, przeto rady jego fachowe oplatają się co chwila jakąś wiązanką poetycznego kwiecia, a cicha słodycz dykcyi, obrazującej raczej niż motywującej zajęcia na łonie matki-natury, dodaje całości poetycznego zabarwienia. Bądź co bądź, jest to pierwowzór nauczania ujętego w rozleglejsze kształty, zapożyczone od poezyi; bo i filozofowie (Jończycy, Eleaci) wierszem układali swe doktryny i gnomy wygłaszane były wierszami (dykcya prozaiczna nie była jeszcze wówczas należycie wyrobioną) — był to jednak pewien tylko sposób miarowego pisania, bez względu na wewnętrzne, istotowe warunki poetyczne. Hezyod pierwszy w swej treści dydaktycznej występuje z wyraźną intencyą poetyczną, ale chwytany ustawicznie za rękę, przedmiotem prozaicznym, połowicznie tylko intencyę swą urzeczywistnia.
Wypowiedziawszy, co miał na myśli i w sercu odnoszącego się do rolnictwa, następny, znacznie krótszy, w podobnejże formie poświęca ustęp handlowi i połączonej z nim żegludze (w. 618—694). Zajęcie to niema u niego miru, nie uznając go za proceder odpowiadający stanowisku obywatela helleńskiego, dorabiającego się fortuny, ale niejako za złe konieczne, tolerowane.
„Skoro do handlu nagli cię twój umysł głupi,
To, iżbyś z niedostatku nie zginął lub z głodu,
Ja ci wskażę granice morskiego pochodu...“
powiada do brata, a dalej jeszcze:
— „Ciężka to rzecz, żegluga, i ja jej nie lubię,
Bo czyżbym mógł zachwalać, co dąży ku zgubie?“
Ale ponieważ ludzie „w swem sercu nierozumnem nawykli do złego“, przeto on, wyrozumiały, przestrzega, a radą i informacyami w tym niemiłym mu zawodzie, pragnąłby złe to umniejszyć, klęskom zapobiedz. Daje więc wskazówki i z ojcowskiego przykładu i z własnego doświadczenia, co żeglował sporo, jak się zachować należy. Jakoś ludności greckie nie podzielały jego wstrętu do morza, bo przed nim i po nim żeglowały ustawicznie, i tej właśnie ruchliwości swej zawdzięczały znaczenie i bogactwa, cywilizowały kraje barbarzyńskie, przez szerokie osadnictwo rozprzestrzeniały myśl i kulturę grecką. Wieszcz-krótkowidz nie domyślał się, że dzięki tylko udoskonalonej marynarce Temistokles pod Salaminą z śmiertelnej toni uratuje wolności ojczyste; że dzięki tylko rozwiniętej żegludze i handlowi skarb Ateński, obficie zasilany podatkami obywateli, ciągnących zyski z obiegu po różnych stacyach morskich, będzie się mógł zdobyć podczas sławnego „siedemdziesięciolecia“ na wspaniały teatr i cuda Akropolu. Pieczołowitość Hezyoda, uczciwa i praktyczna, jest bardzo przyziemną, nie rozwija ona skrzydeł, ale raczej je przecina, nie bohaterówby ona wytwarzała, ale spokojnych chlebojadów; podobną jest ona do troskliwości matki, która otula swe dziecko, aby się nie zaziębiło, ale organizmu jego nie hartuje i odpornym przeciw złym wpływom nie czyni. Nie z Beocyi też, ojczyzny Hezyoda, szedł zastęp pod Termopile, ale ze Sparty.
Nagadawszy się więc przeciw tej niebezpiecznej żegludze, która człowieka naraża na ciężkie trudy i nawet na niebezpieczeństwo śmierci, która „przykrą jest wśród fal morskich“, — znowu powraca autor do względów etycznych, bardziej szczegółowych, opuszczających się aż do drobnostek, dotyczących życia domowego i towarzyskiego. Ustęp ten (w. 695 do 764) ujęty jest raczej w kształt oderwanych przepisów czy przykazań apodyktycznych, np: „Źle jest zanadto gości lub wcale nie miewać; ze złymi się nie wdawaj a z dobrymi nie wadź; nędzy, która nad życiem biednego się sroży, nie wyrzucaj mu nigdy: boć to dopust boży“; i t. d. Widzimy stąd, że przepisy te mogły znaleźć właściwe miejsce wśród owego katechizmu społecznego, który rozbieraliśmy wyżej; dlaczego autor przerwał ten wątek dwoma obrazami: pracy żeglugi, by w końcu znów do niego powrócić, — trudno odgadnąć.
Toż samo powiedzieć możemy o nowym i ostatnim ustępie (od w. 765), zawierającym rodzaj kalendarzyka gospodarskiego, który bezpiecznie mógłby się mieścić w ustępie przeznaczonym sprawie rolnej, jeśli go autor koniecznie chciał umieścić. Co prawda, na umieszczeniu go dzieło, jako poemat, nie zyskało nic, na opuszczeniu nicby nie straciło. Jest to suche wyliczenie dni w miesiącu pomyślnych lub niepomyślnych przy rozpoczynaniu pewnych robót lub przedsięwzięć, oraz przy rozmaitych wydarzeniach. Stek zabobonów, do których autor w swej naiwności przywiązuje wiarę religijną, nazywając te dnie „zeusowymi“, a dzisiaj do uśmiechu pobudza swemi zapewnieniami, że „dzień raz jest dla nas ojczym, raz ojciec łaskawy, błogosławiony“. — Ustęp ten, bez żadnej wartości poetycznej, ma jedynie znaczenie jako dokument obyczajowy, świadczący o łatwowierności ludzkiej, która co do dni t. zw. feralnych kołacze się dotąd dziedzicznie.
Owóż, stoimy u kresu naszego rozbioru. Hezyod więcej, zdaje się, miał w sobie ducha poetycznego, niż go wykazał w swem dziele: widać to z niektórych ustępów, już to patetycznych, głębokie wyrażających wzruszenie (wiek żelazny), już też z dowcipnych; niemniejszą od poetycznych zwrotów ozdobę dzieła stanowi ciągła obrazowość dykcyi, popierana wyrażeniami czysto oryginalnemi, znamionującemi odrębność stylową.
„Roboty i dnie“, utwór bezpośrednio związany z życiem i stosunkami ludzkimi, pomimo swego dydaktyzmu, najwięcej posiada żywiołu poetycznego; mniej go ma „Teogonia“ i „Tarcza Heraklesa“, stanowiące znowu, pierwsza zwłaszcza, istną kopalnię dla badaczów mitologii greckiej. — W „Robotach“ nader godnem uwagi jest dość częste spotykanie się z zasadami, stanowiącemi dzisiejszy jeszcze postulat: sprawiedliwość, pokój, praca! Jakże daleko sięgają prawdy wiekuiste, w rozmaity sposób i z rozmaitą sankcyą objawiane, a jak trudno ziszczalne. Nie dziw też, że wciąż, jak powiada Hezyod: „Prawość, córa Zewsowa, ta czysta dziewica, którą czci cały Olimp i nią się zachwyca, gdy ją kto tylko dotknie boleśnie, wraz ona wybiega i uskarża się przed synem Krona na płochy umysł ludzki: w pokucie głębokiej lud płaci za złość władców, których myśl nieprawa, łamiąc prawo, wyroki fałszywe wydawa“. — W każdym razie, Hezyod jest to poeta religii, moralności i pracy; domorosły, praktyczny filozof życia, bogatszy w zdania niż poetyczną fantazyę.
Jego „Roboty i dnie“ tłumaczył wierszem Jacek Przybylski; następnie przełożył je prozą Krasicki, nie wiem czy z oryginału, wybornym językiem, ale nadzwyczaj dowolnie, zgoła tekstu pod względem dykcyi nie szanując, a nadto z opuszczeniami miejsc trudniejszych. Zdaje mi się też, iż miał przed sobą tekst „wieku żelaznego“ Hezyoda, pisząc swą satyrę „Wiek zepsuty“, mianowicie od miejsca: — „Zapamiętałe dzieci rodziców się wstydzą“ i t. d. — Kilka wyjątków z „Robót i dni“ podał też Felicjan Faleński, w książce poświęconej w roku jubileuszowym J. I. Kraszewskiemu, w wierszu, jak zwykle u tego poety, wytwornym. Gdyby był przedstawił całość, miałaby literatura nasza arcydzieło, nasuwające potrzebę dalszych starań.