Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXV.
„RANNY I ZAGINIONY“.

„Linja załamana, lecz nie przerwana“, opiewał wielki nagłówek artykułu na pierwszej stronicy poniedziałkowej gazety, a Zuzanna powtarzała to kilkakrotnie, zajęta swą pracą w kuchni. W środę nadeszły wiadomości, że Anglicy i Francuzi odparli Niemców, lecz wojska cofały się ciągle. Ustępowanie, ustępowanie i ustępowanie! Kiedy to się skończy? Czyż pozycja przerwana zostanie znowu?
W sobotę gazety rozgłosiły wiadomość, że nawet Berlin przyznaje, iż ofensywa niemiecka zawiodła. I po raz pierwszy w tym tygodniu mieszkańcy Złotego Brzegu odetchnęli swobodniej.
— Jeden tydzień już przeżyliśmy, teraz trzeba zebrać siły na drugi, — mówiła Zuzanna.
— Czuję się, jak więzień za kratami, mający nadzieję, że go wypuszczą jednak kiedyś na wolność, — rzekła panna Oliver do Rilli, gdy szły do kościoła w Wielkanocną niedzielę. — Ciągle jeszcze przebywam za tą kratą. Cierpienia mogą się rozpocząć na nowo.
— Zeszłej niedzieli zwątpiłam zupełnie w Boga, — odparła Rilla, — lecz dzisiaj mam do Niego zaufanie. Zło nie może zwyciężyć. Duch jest po naszej stronie, a przecież posiada on więcej siły, niż ciało.
Mimo to wiara Rilli często wystawiana była na próby tej wiosny. Niepewna sytuacja trwała długie tygodnie i miesiące. Hindenburg ciągle wprowadzał w czyn swoje nowe pomysły, krytycy wojenni oświadczali, że sytuacja z dnia na dzień staje się gorsza. Kuzynka Zofja przyznawała im ciągle słuszność.
— Jeżeli wojska koalicyjne cofną się jeszcze o trzy mile, wojna będzie przegrana, — krakała.
— A od czego jest flota angielska? — pocieszała się Zuzanna.
— Powtarzam tylko opinję kogoś, kto się zna na tem, — upierała się kuzynka Zofja.
— Taki znawca nie istnieje, — odparła Zuzanna. — Ci wszyscy krytycy wojenni nie wiedzą więcej od Ciebie i ode mnie. Tyle razy już się mylili. Dlaczego ty na wszystko patrzysz tak czarno, Zofjo Crawford?
— Bo trudno zapatrywać się różowo, Zuzanno Baker.
— Ach, czyżby? Dzięki Bogu mamy już 20 kwietnia, a Niemcy jeszcze nie weszli do Paryża, chociaż ten twój znawca twierdził, że będą tam już pierwszego. Czyż to się nie przedstawia różowo?
— W mojem mniemaniu Niemcy będą w Paryżu szybciej, niż nam się zdaje, Zuzanno Baker. Więcej ci powiem, Niemcy zajmą Kanadę.
— Ale nie tę część Kanady. Stopa niemiecka nie dotknie Wyspy Księcia Edwarda, dopóki ja będę żyła, — oznajmiła Zuzanna, spoglądając groźnie przed siebie, jakby gotowa była stawić czoło Niemcom i walczyć z nimi gołemi rękami. — Nie, Zofjo Crawford, jeżeli mam być szczera to zbrzydły mi już do reszty twoje ponure proroctwa. Nie przeczę, że podczas tej wojny popełniono wiele omyłek. Niemcy nie zajęliby wielu odcinków, gdyby tam były wojska kanadyjskie. Poza tem nie należało zbytnio ufać Portugalczykom na linji rzeki Lys. Ale to jeszcze nie jest powód, abyś miała twierdzić, że wojna jest przegrana. Nie chcę się z tobą kłócić na ten temat, lecz powiem ci zupełnie otwarcie, że jeżeli masz zamiar krakać dalej, to lepiej kracz u siebie w domu.
Kuzynka Zofja pomaszerowała do domu z oburzeniem i przez następnych kilka tygodni nie ukazywała się w kuchni Zuzanny. Może i dobrze się stało, bo tygodnie te były bardzo ciężkie, gdy Niemcy atakowali wojska koalicyjne ze wszystkich stron i wszędzie prawie odnosili zwycięstwa. Pewnego dnia, na początku maja, gdy słońce złociło promieniami swemi Dolinę Tęczy, przyszła wiadomość o Jimie.
Wróg zaatakował okopy kanadyjskie — był to niewielki atak, o którym nawet komunikaty nic nie wspominały — lecz po ataku tym doniesiono, że porucznik James Blythe „został ranny i zaginiony“.
— Wieści te są o wiele gorsze, niż gdyby zawiadomiono nas o śmierci, — szeptała Rilla tego wieczoru pobladłemi wargami.
— Nie.. Nie.. „Zaginiony“, to znaczy, że pozostała jeszcze jakaś nadzieja, Rillo, — dowodziła Gertruda Oliver.
— Tak, męcząca, straszna nadzieja, która powstrzymuje człowieka od zupełnej rezygnacji, — odparła Rilla. — Och, panno Oliver, nastąpią teraz tygodnie i miesiące podczas których nie dowiemy się, czy Jim żyje, czy umarł. Może nigdy się o tem nie dowiemy. — Ja... ja tego nie przeżyję... nie będę mogła. Władek, a teraz Jim. Przyśpieszy to śmierć naszej mamy. Niech pani spojrzy na jej twarz, panno Oliver. A Florka, biedna Florka, jak ona to zniesie?
Gertruda zadrżała mimowoli. Spojrzała na obrazek, wiszący nad biurkiem Rilli i nagle znienawidziła uśmiech Mony Lizy.
— Czyż ta twarz zawsze będzie uśmiechnięta? — pomyślała z rozpaczą.
Rzekła jednak łagodnie:
— Nie, nie przyśpieszy to śmierci twej matki. Matka twoja jest dzielna. Nie wierzy w to, żeby Jim miał umrzeć. Pociesza się jeszcze nadzieją i my wszyscy powinniśmy brać z niej przykład.
— Ja nie mogę, — jęczała Rilla. — Jim był ranny, więc jakąż możemy mieć nadzieję? Jeżeli nawet Niemcy zabrali go do niewoli, to wiemy, jak się obchodzą z rannymi jeńcami. Chciałabym i ja mieć nadzieję, panno Oliver. Lecz nadzieja wszelka widocznie w duszy mojej zagasła. Nie mogę mieć nadziei bez przyczyny, a przyczyna żadna nie istnieje.
Gdy panna Oliver odeszła do swego pokoju, a Rilla położyła się do łóżka, zanosząc modły do Boga o odrobinę siły, do sypialni jej wsunęła się Zuzanna i usiadła przy niej.
— Rillo, nie martw się, kochanie. Mały Jim nie umarł.
— Skąd możesz wiedzieć o tem, Zuzanno?
— Wiem. Posłuchaj. Gdy dziś rano nadeszła ta wiadomość, pomyślałam odrazu o Wtorku. Wieczorem, gdy tylko pozmywałam po kolacji i wyjęłam chleb z pieca, pobiegłam zaraz na stację. Wtorek, jak zwykle, cierpliwie czekał na wieczorny pociąg. Zrozum, Rillo, że ten atak na okopy miał miejsce przed czterema dniami, czyli w zeszły poniedziałek. Zwróciłam się zaraz do bagażowego z zapytaniem: „Niech mi pan powie, czy ten pies nie wył przypadkiem w poniedziałek w nocy“? Bagażowy zamyślił się na chwilę, poczem odparł: „Nie, był zupełnie spokojny“. „Jest pan pewny?“ zapytałam. „Bo bardzo dużo od tego zależy!“ „Jestem najzupełniej pewny“, odpowiedział. „Nie spałem przez całą noc poniedziałkową, bo matka moja była chora. Słyszałbym wycie psa, tem bardziej, że drzwi naszego mieszkania były otwarte, a buda tego psa mieści się wpobliżu“. Powtarzam ci, Rillo, słowa tego człowieka. Pamiętasz, jak Wtorek wył owej nocy, kiedy odbywała się bitwa pod Courcelette? A przecież nie był tak przywiązany do Władka, jak do Jima. Jeżeli tak wył po śmierci Władka, to przypuszczasz, że spałby spokojnie w budzie, gdyby Jim został zabity? Nie, Rillo, mały Jim żyje, mogę ci zaręczyć. Wtorek na pewnoby wiedział, a tymczasem spokojnie czeka powrotu swego pana.
Było to absurdalne, irytujące i niemożliwe. Lecz Rilla uwierzyła. Uwierzyła również pani Blythe i doktór, aczkolwiek uśmiechał się niepewnie. I do serc wszystkich mieszkańców Złotego Brzegu wniknęła nowa nadzieja tylko dlatego, że mały pies na stacji w Glen z niezachwianą wiarą czekał wciąż powrotu swego pana. Wszyscy uwierzyli w przeczucie wiernego Wtorka.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.