Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.
ODPŁYW NADCHODZI.

— Szukacie panie jakiejś nowej gwiazdy? — zapytał pan Meredith, zbliżając się do panny Oliver i Rilli, które stały w ogródku, wpatrzone w niebo.
— Tak, znalazłyśmy ją. Proszę spojrzeć, świeci ona nad wierzchołkiem najwyższej jodły.
— Przyjemnie jest patrzeć na coś, co istniało również przed trzema tysiącami lat, nieprawdaż? — zagadnęła Rilla. — Astronomowie twierdzą, że z ukazaniem się nowej gwiazdy następuje jakaś zmiana na dobre. Odnalezienie tej gwiazdy napawa mnie nową nadzieją, — dodała z zatamowanym oddechem.
— Nawet to zdarzenie nie może nic zmienić w ustroju świata, nie może zmienić faktu, że Niemcy wciąż zbliżają się do Paryża, — dorzucała Gertruda niechętnie.
— Chciałbym być astronomem, — rzekł pan Meredith w zamyśleniu, spoglądając na gwiazdę.
— Tak, to musi być niezwykła przyjemność, — przyznała panna Oliver, — przyjemność nieziemska. Chciałabym mieć jakiegoś astronoma w gronie moich przyjaciół.
— Opowiadaliby wtedy pani plotki ze świata niebieskiego, — zaśmiała się Rilla.
— Ciekaw jestem, czy astronomowie interesują się także ziemskiemi sprawami? — zagadnął doktór.
— Prawdopodobnie ci, którzy studiują kanały na Marsie nie mają zupełnie pojęcia o tem, co się dzieje na froncie zachodnim.
— Czytałem kiedyś, — rzekł pan Meredith, — że Ernest Renan pisał jedną ze swych książek podczas oblężenia Paryża w roku 1870 i „radował się ogromnie tem, iż książka mu się udaje“. Takiego należy tylko nazwać filozofem.
— Ja również czytałam, — wtrąciła panna Oliver, — że na krótko przed śmiercią twierdził, iż żałuje życia tylko dlatego, że chciałby zobaczyć, co ten „niezwykle interesujący młodzieniec, cesarz niemiecki“, będzie robił w życiu. Gdyby Ernest Renan żył dzisiaj i widział, co ten interesujący młodzieniec zrobił dla ukochanej jego Francji, nie mówiąc już o całym świecie, wątpię, czy posiadałby taki spokój ducha, jak w roku 1870.
— Ciekawa jestem, gdzie Jim jest dzisiaj, — pomyślała Rilla, nawiedzona nagłem wspomnieniem.
Już miesiąc minął od ostatniej wiadomości o Jimie. Mimo wielu usiłowań nic konkretnego dotychczas się nie dowiedziano. Przybyły wprawdzie dwa, czy trzy listy, które pisał jeszcze przed owym atakiem, a później zaległa nieprzerwana cisza. Teraz Niemcy znowu byli nad Marną, kierując się ku Paryżowi i od czasu do czasu nadchodziły wieści o ofensywie austrjackiej na froncie włoskim. Rilla przestała patrzeć na gwiazdę, bo wspomnienie Jima spowodowało znowu dotkliwy ból w jej sercu. Nawiedziła ją jedna z tych chwil, kiedy ostatnia iskierka nadziei gasła i kiedy opanowywała ją zupełna rezygnacja. Zdawało jej się wówczas, że poprostu niemożliwem będzie przeżycie jeszcze jednego dnia. Żeby chociaż wiedzieli, co się stało z Jimem — każda świadomość jest lepsza od niepewności. Jeżeli Jim żył, to przecież napisałby kilka słów. Na pewno nie żył. Tylko oni nigdy się o tem nie dowiedzą, nigdy nie będą mieli tej pewności, a Wtorek będzie oczekiwał każdego pociągu, aż wreszcie ze starości zdechnie. Wtorek był biednym, wiernym psem, zreumatyzowanym teraz, który nie wiedział nic więcej o losie swego pana, ponad to, co wiedziała rodzina.
Rilla miała niedobrą noc i nie spała prawie do świtu. Gdy obudziła się po godzinnej drzemce, ujrzała Gertrudę Oliver siedzącą w jej pokoju przy oknie i wpatrzoną w różową jutrzenkę. Jej wyraźny, piękny profil, otoczony mnóstwem czarnych włosów, znaczył się bladym konturem na ozłoconem promieniami niebie. Rilla przypomniała sobie, jak Jim zawsze zachwycał się zarysem brwi i podbródka panny Oliver. Na to wspomnienie zadrżała. Wszystko, co przypominało jej Jima, sprawiało ból. Śmierć Władka pozostawiła w sercu niezagojoną ranę, lecz rana ta była czysta i zabliźniała się powoli, jak wszystkie rany, chociaż smutek pozostał na zawsze. Lecz myśl o zniknięciu Jima była całkiem inną rzeczą. W ranie tej tkwiła jakaś trucizna, która nie pozwalała jej się goić. Połączenie nadziei z rozpaczą, nieustanne czekanie codziennie na list, który nie nadchodził, który może nie nadejdzie nigdy, komunikaty w gazetach o złem obchodzeniu się z jeńcami, wszystko to podwajało ten ból jeszcze.
Gertruda Oliver odwróciła głowę. W oczach jej płonął niesamowity ogień.
— Rillo, miałam znowu sen.
— O, nie, nie, — zawołała Rilla z drżeniem. Sny panny Oliver zwiastowały zawsze jakieś nowe nieszczęście.
— Ale to był dobry sen, Rillo. Posłuchaj, śniłam, jak przed laty, że stałam na stopniach werandy i spoglądałam na Glen. Całe Glen pokryte było wzburzonemi falami, które pieniły się u moich stóp. Lecz, gdy patrzałam tak, fale te poczęły odpływać coraz szybciej w stronę zatoki i Glen pozostało okryte zielenią, a nad Doliną Tęczy zawisła prawdziwa tęcza, utkana z najprzecudniejszych kolorów. Wówczas się obudziłam. Rillo, Rillo Blythe, odpływ się rozpoczął.
— Chciałabym w to uwierzyć, — westchnęła Rilla.
Aczkolwiek po paru dniach nadeszły wieści o wielkiem zwycięstwie Włochów nad Austriakami, Rilla nie mogła pozbyć się zwątpienia, które zawładnęło nią w tym strasznym miesiącu. A gdy w połowie lipca Niemcy przeszli Marnę — rozpacz rozpętała się na nowo. Śmieszna była nadzieja, że nad Marną powtórzy się cud.
A jednak nadszedł, nadszedł tak samo, jak w roku 1914! Rozpoczął się odpływ nad Marną. Wojska francuskie i amerykańskie ruszyły na wroga ze zdwojoną energją i sytuacja uległa nagłej zmianie.
— Koalicja odniosła dwa wielkie zwycięstwa, — rzekł doktór 20 lipca.
— To jest początek końca, czuję to, — odparta pani Blythe.
— Dzięki Bogu, — westchnęła Zuzanna, załamując swe drżące ręce, poczem dodała prawie szeptem: — Ale ten koniec nie powróci nam naszych chłopców.
Mimo to jednak pobiegła i wywiesiła flagę. Gdy chorągiew poczęła powiewać na wietrze, Zuzanna podniosła rękę i zasalutowała, jak nauczył ją kiedyś tego Shirley.
— Wszyscy przyczyniliśmy się do tego, żebyś zwyciężyła, — rzekła. — Czterysta tysięcy naszych chłopców wyruszyło za morza, pięćdziesiąt tysięcy poległo. Lecz ty jesteś godna tego!
Wiatr rozwiał jej siwe włosy i zatrzepotał białym fartuchem, mimo to jednak postać Zuzanny w tej chwili była prawie imponująca. Była ona jedną z tych kobiet, odważnych, dzielnych, cierpliwych i bohaterskich, które przyczyniły się do zwycięstwa ojczyzny. W imieniu tych wszystkich kobiet Zuzanna salutowała teraz przed symbolem tego kraju, za który młodzież walczyła.
Doktór obserwował ją, stojąc w otwartych drzwiach.
— Zuzanno, — rzekł, gdy wchodziła do wnętrza domu, — muszę ci wyrazić moje pełne uznanie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.