Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czorem, gdy tylko pozmywałam po kolacji i wyjęłam chleb z pieca, pobiegłam zaraz na stację. Wtorek, jak zwykle, cierpliwie czekał na wieczorny pociąg. Zrozum, Rillo, że ten atak na okopy miał miejsce przed czterema dniami, czyli w zeszły poniedziałek. Zwróciłam się zaraz do bagażowego z zapytaniem: „Niech mi pan powie, czy ten pies nie wył przypadkiem w poniedziałek w nocy“? Bagażowy zamyślił się na chwilę, poczem odparł: „Nie, był zupełnie spokojny“. „Jest pan pewny?“ zapytałam. „Bo bardzo dużo od tego zależy!“ „Jestem najzupełniej pewny“, odpowiedział. „Nie spałem przez całą noc poniedziałkową, bo matka moja była chora. Słyszałbym wycie psa, tem bardziej, że drzwi naszego mieszkania były otwarte, a buda tego psa mieści się wpobliżu“. Powtarzam ci, Rillo, słowa tego człowieka. Pamiętasz, jak Wtorek wył owej nocy, kiedy odbywała się bitwa pod Courcelette? A przecież nie był tak przywiązany do Władka, jak do Jima. Jeżeli tak wył po śmierci Władka, to przypuszczasz, że spałby spokojnie w budzie, gdyby Jim został zabity? Nie, Rillo, mały Jim żyje, mogę ci zaręczyć. Wtorek na pewnoby wiedział, a tymczasem spokojnie czeka powrotu swego pana.
Było to absurdalne, irytujące i niemożliwe. Lecz Rilla uwierzyła. Uwierzyła również pani Blythe i doktór, aczkolwiek uśmiechał się niepewnie. I do serc wszystkich mieszkańców Złotego Brzegu wniknęła nowa nadzieja tylko dlatego, że mały pies na stacji w Glen z niezachwianą wiarą czekał wciąż powrotu swego pana. Wszyscy uwierzyli w przeczucie wiernego Wtorka.