Psalmy Przyszłości (1912)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Psalmy Przyszłości
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
PSALMY PRZYSZŁOŚCI.
Dam chwałę Bogu; prawdę powiem; niech boli jako chce.
Teofil SZEMBERG. — Wyprawa na Wołoszczyznę.

I.
PSALM WIARY.
20. A odpowiadając Jezus rzekł im: błądzicie nie będąc świadomi pisma ani mocy Bożej.

30. Albowiem przy zmartwychwstaniu ani się żenić, ani za mąż chodzić będą, ale będą jako aniołowie Boży w Niebie.
31. A o powstaniu umarłych nie czytaliście, co wam powiedziano od Boga mówiącego;
32. Jam jest Bóg Abrahamów i Bóg Izaaków i Bóg Jakubów? Bóg nie jest ci Bogiem umarłych ale żywych?Św. MATEUSZ, Roz. XXI.
47. Pierwszy człowiek z ziemi ziemski, wtóry człowiek sam Pan z Nieba.

48. Jaki jest ten ziemski, tacy też i ziemscy, a jaki jest niebieski, tacy też będą niebiescy.Św. PAWEŁ, LIST I. do KORYNTYAN, Roz. XV.

Dusza i ciało to tylko dwa skrzydła,
Któremi czasu i przestrzeni sidła
Duch mój rozcina w postępowym locie!
Gdy się zużyją przez chwil i prób krocie
Odpadać muszą — lecz on nie umiera —
Choć to się śmiercią nazywa u ludzi!
On zwiędłe zrzuca, a świeże przybiera
I w nie otulon, znów na jaw się budzi!
A to się zowie, narodzin godzina!
I duch mój, wziąwszy skrzydła niezmęczone,

Niemi znów leci — lecz już w wyższą stronę!
Tak coraz wyżej ku Panu się wspina,
Ciała i dusze własne po za sobą
Sypie jak liście zżółkłe i strząśnięte,
Wciąga do siebie siły im odjęte —
On sam wciąż żyje ich zgonów żałobą!

Za nim — przeszłości zmierzchające tonie!
Przed nim — rozwarte wszechbezmiarów błonie!
Przed nim świat wszystek — czas, przestrzeń bez końca,
Piętra z dróg mlecznych i dni z lat tysiąca;
A dalej, wyżej, nad niemi — za niemi —
Ten co jest wszystkiem i wszystko obleka,
Duch twórczy gwiazdy, anioła, człowieka,
Cel a początek i Nieba i ziemi;
Ten, który zawsze, i wyżej i dalej,
Niedoścignięty, nad wszystko się pali:
Spokój — a jednak razem siła tchnąca —
Najwyższego duchów Ducha-Słońca!

K’niemi wciąż dążę — z razu tam iść muszę
Przez piekła trudu — przez czyśca zasługi —
Aż zacznę wdziewać i ciała i dusze
Bardziej promienne, i wstąpię w świat drugi!
W świat, co od wieków zwan okręgiem Nieba —
I w nim letargów mi już nie potrzeba,
Ani przebudzeń z grobu, by iść wyżej!
Tam żywot wieczny — żywot nieustanny —
Grób i kolebka koniecznie są niżej:
Na tych planetach, gdzie świt Ducha ranny,
Gdzie człowiek Boga niemowlęciem jeszcze
I kwili tylko przeczucia swe wieszcze —
Lecz dla aniołów, śmierci nigdzie nie ma!
Przeszłość i przyszłość ostremi oczyma
Widzą i znają — dla nich, przemienienie
To jedna chwila — to dalsze natchnienie!
Jak my na ziemi w godzinę zachwytu

Nikłą pieśń z serca czerpię — tak tam oni
Kształt rzeczywisty czerpią z fal wszechbytu.
Szaty przemienne czerpią z życia toni
I coraz dalej ku Panu — ku górze
Lecą w królewskiej ciał i dusz purpurze!

W koło, niebieskich coraz więcej darów,
Grzmiących dźwięczności i światła pożarów
Mnożą się mleczne pierścienie i pręgi,
Coraz to szersze lazurowe kraje,
— Przestrzeń pełniejszą potęg się wydaje —
— Czas coraz bardziej się przeteraźniejsza —
A jednak przyszłość, co od końca dzieli,
W nieskończoności swej, nigdy nie mniejsza.
Bo Pan wszystkiego jest wszystkiem na wieki,
Choć coraz bliższy, on równie daleki!
Jego-to, Jego żądają Anieli!
Żądza bez miary co — chwila rosnąca,
Miłość bez granic — to życie bez końca! —

On, ogniw wszechstworzenia wiązanym łańcuchem,
On Bytem, Myślą, Życiem — Ojcem, Synem, Duchem!
On jak Myśl w świecie mieszka i jak Byt wieczysty,
Lecz za świata krańcami, On jest osobisty. —
On Duchem świętym, jednym, który wie sam siebie,
Rozlał się po wszej ziemi, a został na Niebie!
A my wszyscy i wszędzie Jegośmy obrazem,
I wstępując stopniami w coraz wyższe włości,
Żyć musim nieśmiertelnie, z Nim żyć musim razem,
Zrodzeni z Jego łona, żyć w Jego wieczności!
I jako On nas stworzył, tak my tworzyć dalej,
I z wewnętrza nas samych, wyprowadzać światy,
By prząść Mu, jak nam uprządł, wiadomości szaty.
O ile możem, biedni, w Anielskiej pokorze,
To coś Ty nam dał z łaski — oddawać Ci, Boże,
A nigdy nie módz, nigdy, nic ci oddać, Panie,
I tak żyć w Tobie wiecznie, przez wieczne kochanie?

Lecz szkołą duchów są ludzkości dzieje —
Drogą do niebios, planety koleje!
Na nim to, na nim pójdą zasłużeni
— A wszyscy razem — do innych przestrzeni.
Gdy Syn Twój, sędzia, zmartwychwstałych książę
Losy tej ziemi w dzień sądu rozwiąże,
I z nich anielstwo ludziom wypromieni!
A do dnia tego wiodące tu wschody
To w łasce Twojej poczęte narody! —
Garść im powołań sypnąłeś z wysoka —
W każdym z nich żyje, myśl jakaś głęboka,
Co z piersi Twoich zesłanem jest tchnieniem
I narodowi odtąd — przeznaczeniem!
A są wybrane jedne przed innemi,
By o Twą piękność walczyły na ziemi,
I krzyż lat wielu wlokąc krwawym śladem,
Były śród świata — anielskim przykładem!
Aż nie wywalczą, straszną walką w grobie
Wyższego w ludziach pojęcia o Tobie,
Więcej miłości i więcej braterstwa,
W zamian za tkwiący w piersiach nóż morderstwa!

Takim jest naród Twój polski, o Boże!
Kto cząstką jego — niech wie się Twej woli
Cząstką na ziemi — i choć go świat boli
Tak, że aż zwątpić o nadziei może
Niech w tem cierpieniu wytrwa niesłychanem,
Boć on zaprawdę w Twoim Ducha chrzcony,
Boć on zaprawdę Twym ziemskim kapłanem,
Jeśli się cierniów nie wstydzi korony,
Jeśli pojmuje, że kochasz bezmiernie
Synów tych, których koronujesz w ciernie,
Bo cierń w krwi maczan — to kwiat wiecznotrwały
I nim odmładzasz świat ludzkości cały!


∗             ∗

Chrystus wciąż w tobie mieszka, o ludzkości!
W twych piersiach żyje, w twoich losach gości,
Krwią twą, krew Jego i ciałem twem, ciało!
Stanie się tobie, co Jemu się stało!
On wcielił w Siebie wszystkie twe nadzieje.
Skądeś zrodzona: — z przeczystej Dziewicy,
Bo z myśli Bożej, w Boże podobieństwo!
Ku czemu idziesz: — ku Ojca stolicy. —
Przez co przejść musisz: — przez trud i męczeństwo!
A kiedy Chrystus nad Taboru szczytem
Już się otacza wieczności przedświtem,
Czy ty nie widzisz, co ten znak ci wróży?
Nim los twój ziemski, w pełni się dokona,
I ty, ludzkości, będziesz przemieniona!
Zostawisz w dole u stóp ciemnych wzgórzy
Wszystko co zwodzi i wszystko co boli;
Zostawisz w dole szataństwo niewoli!
Zostawisz w dole kłamstwa opętanie,
Zostawisz w dole tajemnic zawisłość,
A weźmiesz z sobą duchowe poznanie
I serca wieczną, nieskończoną miłość!
I z temi dwoma świętemi potęgi
Jak Chrystus w światła wzbijesz się okręgi!
Z czoła się twego grzech wszelki twój zetrze;
Jak pióra, lekkie będą twe ramiona!
Ręce pokładniesz na białe powietrze,
I w niem się ważyć będziesz — spowietrzniona! —



II.
PSALM NADZIEI.
16. A ja prosić będę Ojca, a innego pocieszyciela da wam, aby z wami mieszkał na wieki.

17. Onego Ducha prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo go nie widzi ani go zna. — Lecz wy go znacie, gdyż u was mieszka i w was będzie.
18. Nie zostawię was sierotami — przyjdę do was.
Ś. JAN, Roz. XIV.
6. I widziałem drugiego Anioła lecącego przez pośrodek Nieba, mającego Ewangelię wieczną, aby zwiastował siedzącym na ziemi i wszelkiemu narodowi, i pokoleniu, i językowi, i ludowi.

OBJAWIENIE Ś. JANA, Roz. XIV.

Dość już długo — dość już długo
Brzmiał na strunach wieszczów żal!
Czas uderzyć w strunę drugą,
W czynów stal! —

Wszystkim ciała dał Jehowa —
Duszę wszystkim Chrystus dał,
A Duch święty żywot chowa
By wraz ciało z duszą zlał!

Ja wam mówię — niedaleki
Zbawiciela Objawiciel!
Niedaleki — nam przed wieki
Obiecany Pocieszyciel!

Oto idzie już godzina.
Poznan będzie — niepojęty!
Z Ojca weźmie, weźmie z Syna
I rozleje się Duch święty! —

A nie trony — ni korony
Pierwsze ujrzą Cię na Niebie, —

Lecz niewinnie umęczony,
Ten, o Duchu! ujrzy Ciebie!

Kto lat tysiąc wieku strawił,
Kościół broniąc od poddaństwa!
Milionową pierś wciąż krwawił
Aż rozdeptał gad pogaństwa!

Kto wśród ludów nie miał brata; —
Ten, na czyim już pogrzebie
Były wszystkie króle świata,
Ten, o pierwszy, ujrzy Ciebie!

Bo choć krwawy — choć zemdlony,
Wzrok utopion trzyma w Niebie!
A kto patrzy w Ducha strony
Ten, o Duchu, ujrzy Ciebie!


∗             ∗

Ni zmysł kupców, ni dłoń kata
Przeciw prawdzie nie pomoże!
O przyjdź prędzej, wiosno świata!
O przyjdź prędzej, Duchu-Boże! —

Wszak my duchy, Duchu święty?
Wiecznie wstajem z własnych kości —
Wszak jak Chrystus wniebowzięty
Wniebowstąpim w Raj miłości?

Wszak my jedni i ciż sami,
Tylko coraz wyżsi, Panie?
I garniemy się wiekami
W ostateczne Zmartwychwstanie?

Jawem życia — czy snem w grobie
Z wiosny w wiosnę — wciąż ku wiośnie —
Kwiat niebieski — duch nasz — rośnie,
Wszyscy rośniem wciąż ku Tobie!


Kto opisze — kto opowie?
Bóg jest jeden — jeden — sam!
Przecież, w Bogu, dano nam,
Że my będziem jak bogowie!


∗             ∗

Lecz wprzód ziemia ta stroskana
Pokój przyjąć musi wszędzie!
Wszak kazana w imię Pana
Ewangelia wieczna będzie? —

Wszak z planety, co się rozciął
Na odłamków tyle — tyle —
Będzie jeden świat i kościół?
Daj nam, Duchu — daj tę chwilę! —

Chrystusowy uścisk bratni
Gdy okoli wszystką ziemię,
Wejdzie, wejdzie wiek ostatni,
I ostatnie ludzkie plemię.

Żegnaj, ziemio, z bólem! z żalem!
— Wszędzie święte ze świętemi —
Nowe błyszczy Hieruzalem
Na padole starej ziemi!

Długa droga — trud był śliski —
Krwi spłynęło i łez morze!
Lecz anielstwa czas już blizki —
Pójdą — pójdą w Ciebie, Boże!


∗             ∗

— Tak wam z krzyża, o plemiona
Dziś proroczy Polski naród:
Choć mówicie: „Ot, już kona.“
W nim przyszłości waszej zaród. —

Polsko! Polsko! grób twój tylko
Był kołyską nowej zorzy!

Wśród wieczności jedną chwilką,
W której począł się się dzień Boży!

Czas już zedrzeć z wieku chmurę!
Idącego Pana chwalmy!
Rzucać palmy — rzucać psalmy —
Kwiaty na dół — pieśni w górę!

O rzucajcie pieśni, kwiaty!
Oto idzie — idzie Pan;
A nie smętny jak przed laty,
Wolny cierniów, gwoździ, ran! —

Przemieniony, z niebios szczytu,
Z nad wszechświata gwiezdnych ścian,
Jak widnokrąg wszechbłękitu
Ku nam spływa — spływa Pan!

O! ten błękit pijcie duszą,
A wam wszystko zbłękitnieje!
Choć was męczą — choć was kuszą
Uwierzycie w mą nadzieię! —

Niech was darmo nie przestrasza
Że dziś podłość górą wszędzie?
Z wiary waszej, wola wasza —
Z woli waszej, czyn wasz będzie!

Nie powróci stara klęska —
Duchom — duchom tryumf dan!
Oto idzie moc zwycięska,
Panujący idzie Pan!

Dość już długo — dość już długo
Brzmiał na strunach wieszczów żal!
Czas uderzyć w strunę drugą,
W czynów stal! —



III.
PSALM MIŁOŚCI.
1. Chociażbym mówił językami ludzkiemi i anielskiemi, a miłościbym nie miał, stałem się jako miedź brzękająca albo cymbał brzmiący.

2. I choćbym miał proroctwo i wiedziałbym wszystkie tajemnice i wszelką umiejętność i choćbym miał wszystką wiarę, tak, żebym góry przenosił, a miłościbym nie miał, nicem nie jest.

Św. PAWEŁ, LIST DO KORYNTYAN. Roz. XIII.

Przeciw piekłu podnieść kord!
Bić szatanów czarny ród!
Rozciąć szablą krwawy knut
Barbarzyńskich w świecie hord.
Lecz nie nęcić polski lud
By niósł szlachcie polskiej mord!
Marne wrzaski — próżne mowy —
Z krwi i z błota — stary świat!
My do innych idziem lat,
Promień z Niebios spadł już nowy!

Gdy z kolebki duch się budzi,
Niemowlęctwem wolnych ludzi
Gilotyna i grabieże!
Dzieciom luby wściekły gniew!
I w wylaną, bratnią krew,
Wierzą ciemne w ślepej wierze!
Nie wolności dotąd człowiek,
To wolności wstało zwierzę!
Lecz czas łuskom odpaść z powiek —
Czas już przejrzeć Boga wolę!
Czas anielski podjąć trud,
Czas odrzucić wszelki brud,
I tem samem znieść niewolę! —

Nie jest czynem — rzeź dziecinna!
Nie jest czynem — wyniszczenie!

Jedna prawda Boska, czynna,
To przez miłość, przemienienie!
Jeden tylko, jeden cud,
Z szlachtą polską, polski lud,
Jak dwa chóry — jedno pienie! —
Wszystko inne, złudą złud!
Wszystko inne, plamą plam
I Ojczyzna tylko tam! —
Jeden tylko, jeden cud,
Z szlachtą polską, polski lud.
Dusza żywa z żywem ciałem
Zespojone świętym szałem;
Z tego ślubu jeden duch,
Wielki naród polski sam,
Jedna wola, jeden ruch,
O! zbawienie tylko — tam! —

Kto chce iskier z czarta kuźni,
By przepalić czarta moc,
Ten, świat w gorszą wpycha noc,
Ten, mądrości wiecznej bluźni. —
Choćby nie był Moskal rodem,
Ten, Moskalem stał się z ducha,
Ten, mongolskich natchnień słucha —
Moskwa-piekło, mu narodem.

Szata Polski nieskalana,
Przenajczystsza i świetlana —
Jak niewinność trudu trudów,
Jako odkup wszystkich ludów
Dotąd w Polski grobie leży!
Ten kto wzniesie pierwszy rękę
By śnieg zetrzeć z tej odzieży,
Kto przemieni w zbrodnią — mękę,
Kto przekuje nóż w kajdany
A nie w szablę — ten przeklęty!
Tego straszna gna pokusa —
Ni mu rozwój światów znany —

Ni objawion mu Duch święty,
Ni pamiętam Duch Chrystusa!
On bez myśli, on bez serca —
W Boga skarbcach nic nie kupi —
On nieszczęsny i on głupi —
Jak kat każden i morderca!

Gdy zstępują w świat geniusze,
Innym sprawę wiodą torem!
Nikt przez mordy i katusze
Nie był wieków dyktatorem!
Raczej żyją niebezpiecznie,
Raczej w końcu giną sami,
Lecz zwycięstwo ich trwa wiecznie —
A z nich żaden się nie splami
Terroryzmem — by do szaty
Purpurowej brał szkarłaty
Z braci swoich z żętej głowy —
Ani Cezar stary w Rzymie!
Ani Francyi Cezar nowy!
Każde krwawe w dziejach imię,
Ach, nosiła mierna dusza!
Słaby tylko rzeź wybiera:
Czy mu imię jest — Marjusza,
Czy mu imię — Robespierra!

W poświęcenia świętej dumie
Poprowadzi lud do bitwy,
Kto prowadzić lud ten umie:
Szlachta Polski — Rusi — Litwy!
Pierśże czyja kwitnie w blizny?
Kto się palił wciąż ofiarą
Na ołtarzach tej Ojczyzny?
Kto nad ludu błędną marą,
Nad przepaścią ciemną jeszcze,
Skrył się cały w żary wieszcze?
Kto sam z władz swych się rozbierał,
Narodowi pootwierał

Przyszłe, wielkie bytu niwy?
Ani kupcy — ni Żydowie —
Ani mieszczan też synowie —
Lecz ród szlachty nieszczęśliwy! —
Ród, co nie znał z wrogiem miru,
Żniwem trupiem ścinan w boju
Lud zapędzan do Sybiru —
Oni tylko — dotąd oni,
Z Polską w sercu — z mieczem w dłoni —
Dniem i nocą bez pokoju!

Któż, zachwycon zdarzeń ściekiem,
Nie popełnił nigdy winy?
Chyba jeden — ten jedyny,
Co był Bogiem a Człowiekiem!
Jakiż naród — jakiż stan —
Wiek że jaki, z czystem czołem
Krzyknąć może: — Jam Aniołem!
Jam nie zadał drugim, ran.

Lecz się grzechy mazać winny,
Gdy z grzesznika człowiek inny
Wylatuje wśród cierpienia —
Tak jak Fenix, co się zmienia,
Nieśmiertelny — wśród płomienia!
A wyleciał ptak ten nowy,
Syn zbudzonych z snu, rozbiorem!
Ani zasnął ojców wzorem!
Zjeżył skrzydła — ścisnął szpony —
I w powietrzu gryzł korony,
Berła, miecze i okowy,
Które trzyma ptak dwugłowy!

Wszędzie, wszędzie, na planecie
Braci moich ryty ślad!
Wy go słowmi nie zmażecie,
Bo tchnie w dziejach Boży ład!
Ich za Polskę — ścigał świat!
Ich za Polskę — męczył kat —

Nie od wczoraj — od lat wiela
Pierś im palił skwarny brzeg —
Lub krył oczy wygnań śnieg,
I więziła cytadela! —
Na alpejskich skał wyżynie,
Po śródziemnych fal błękicie,
Na italskim Apeninie,
Na hiszpańskich Sierrów szczycie,
Na germańskich niw równinie,
Po moskiewskich wszystkich lodach,
Na francuskiem każdem polu,
Po wszechziemiach — po wszechwodach,
Sieli przyszłej Polski siew!
Boże ziarna — własną, krew —
— I wy — syny tego bolu! —

Tam lud święty — szlachta święta
Nie kto inny — prowadziła,
A ją natchnień wiodła siła —
Bez niej, dzisiaj, wam by pęta
Ducha żarły a nie ciało —
Bo lud martwy, sam — to mało —
Ogrom leży a bez czucia —
Jeszcze trzeba iskry z Nieba
A nie z ziemi — do rozkucia
Marzącej w śnie olbrzyma —
I bez szlachty — ludu nie ma!

Z życiem wiernie przechowanem
Ona stoi na mogile,
W której zmartwychwstańców tyle!
Ona ludu dziś kapłanem! —
Dzierży w ręku moc ofiary —
Gróźb nie lęka się, ni kary —
Bo zdeptała świat wasz stary,
Świat zawiści — mordu — ciemna —
W którym tylko moc ujemna;
Wie się ona przeznaczoną,

Do noszenia tu korony!
Lecz jedyną tu koroną
Wylać ducha na miliony!
Ciałom wszystkim rozdać chleba —
Duszom wszystkim — myśli z Nieba!
Nic nie spychać nigdy w dół,
Lecz do coraz wyższych kół
Iść przez drugich podnoszenie
Tak Bóg czyni we wszechświecie!
Bo cel światów — szlachetnieje!
Wy co niższe zniżać chcecie,
Patrzcie! patrzcie! — Od kamienia
Jak stopniami Pan przemienia
Duchy stworzeń. — Z razu senny
Wszczątek życia, aż powoli
Wydobędzie się z niewoli
— Walka trudna i trud boli —
Lecz podnosi się kształt zmienny,
Wreszcie, przywian Duch z daleka
Wdziewa na się pierś człowieka —
Głaz, kwiat, zwierzę, śniły z cicha,
On, ku Niebu pnie już głowę —
Do Aniołów pieśnią wzdycha
Między gwiazdy eterowe!

Wszystko, wszystko, wiecznie, wszędzie
Rwie się w górę, z Bożej myśli!
Z wiecznym Bogiem ten nie będzie
Kto inaczej świat swój kreśli!
Kto nie zszlachcić naród cały,
Lecz chce szlachtę zedrzeć z chwały,
Może chwilkę w gruzach siędzie,
Braci zchłopi lub obali —
Lecz nie wzniesie ludu dalej. —
Bo wszechświata prawom wbrew
Sennych zbudzi, nie na ludzi —
Zbudzi sennych, na zwierzęta!

Miasto świateł wielkiej burzy
Ujrzy ziemskiej dno kałuży,
I w niej polską, spieklą krew!
— To nie polskie będą święta!


∗             ∗

Powiedz, orle! orle mój!
Białoskrzydlny, niezmazany,
Skąd tych czarnych myśli rój
One rosną — gdzie kajdany!
Ach! niewola sączy jad
Co rozkłada duchów skład!
Niczem Sybir, niczem knuty
I cielesnych tortur król!
Lecz narodu duch otruty —
To dopiero bólów ból! —


∗             ∗

Wiecznie stoi przywłaszczyciel
Przed wszystkich oczyma. —
Tem, że stoi, już kusiciel,
Chyba Boga niema!
Sprosnościami hydnej dumy
Pomięszał rozumy!
Rozwiązuje sam sumienia,
Przez ogrom cierpienia!
Sieje kłamsto i ciemnotę,
Zmieni zbrodnię — w cnotę!
Bohaterów on przekaci
Na trupach ich braci!
On przyuczy dzieci małe
Wierzyć w mord jak w chwałę!
Wezmą sztylet mdłe panienki
Jak róże do ręki!
Powie siostra: „bracie, weź,
Bo zbawieniem rzeź! —

Oszaleją jego szałem
Rozwściekną — wścieklizną!
Jak on będą — piekłem całem,
Nie Niebem, ojczyzną!

Precz tym złudom, o ma Święta!
Złej godziny to są mary!
Ty zostaniesz niedotknięta!
Ty nie zbędziesz dawnej wiary:
Że ten tylko więzy przetnie
Kto namaszczon cnoty znakiem,
Że na ziemi być Polakiem
To żyć bosko i szlachetnie!

Niechaj szepcą Jezuity,
Niechaj wrzeszczą demagogi,
Że cel wielki a ukryty
Odwszetecznia podłe drogi —
Że przypadków idąc kołem
Wolno w bagna zajść szatana!
Potem dusza w nich skąpana
Znów odnajdzie się aniołem;
Że się zmaże hańby kartę!
Że królestwo Boże z czarta;
Że wszechdobro złego warte —
Że wszechmiłość — zbrodni warta!
Precz tym złudom, o ma Święta,
A otacza cię ich wiele —
Wszystkie świata chcą zwierzęta
W zwierzę zmienić cię, Aniele!
U stóp świętych twej Golgoty
Wszystkie złości zgromadzone!
Wszystkie fałsze i ciemnoty —
Wszystkie czarne wieku duchy!
Ci z nożami — ci z łańcuchy —
A chcą wszystkie mąk koronę
Zwiać ci z czoła w piekieł stronę —
Byś zmartwychstań wielkim czynem

Nie zabłysła Serafinem! —
By krwi twojej i łez strugi
Nie mieszkały w przyszłem niebie!
By się na nic nie przydało
Chrystusowe w tobie ciało
Umęczone poraź drugi!
By z najdroższej Panu — z Ciebie,
Pozostała w dziejach świata
Jakaś brudna tylko szata —
By ty znikła — ty! zbawczyni,
Córko Boża, ty — daremno —
I w sławiańskich niw pustyni
Już na wieki było ciemno! —

Jakież straszne ich postaci
Tych kuszących bezbożników!
Tysiącami wściekłych ryków
Proszą ciebie o mord braci!
Inni każą — w imię Cara
Wierzyć tobie — żeś ty mara!
Kościotrupie u nich lice —
Boże! Boże! — to upiory
Z cmentarzowej wyszłe nory. —
W oczach żądła — nie źrenice —
Pod żebrami — serca nie ma —
W miejscu serca, wąż się zżyma,
I wyłażą z piersi gady,
Wszystkie hańby — wszystkie zdrady
Obrzydliwym gnąc się ruchem,
Każda wije się łańcuchem
Z drugą wiąże się w przestrzeni!
Już się coraz bardziej zbliża
Tłum plugawy ten do ciebie!
Łańcuchami żmij złączeni,
Do twojego idą krzyża
Co na wzgórzu, w czystem Niebie.
Już stanęli — wznoszą głowę —

Plwają śliny swe nieczyste
Na twe ciało promieniste,
Zarzucają z wężów wieńce
Na przebite twoje ręce,
Za twe stopy marmurowe!
Oni ciebie by rozdarli,
Ciebie, przyszłą — ci z przeszłości —
Ciebie, żywą — ci umarli,
Co nie wejdą do twych włości!


∗             ∗

Polsko moja! Polsko święta!
Nad zwycięstwa stoisz progiem;
Kres to męki twój ostatni,
Niechaj tylko uwydatni
Żeś wszechzłego wiecznym wrogiem! —
Potem prysną śmierci pęta,
I ty będziesz wniebowzięta,
Bo aż w śmierci byłaś ż Bogiem!

Gdy ostatnia chwila zgon w życie przesila,
Najsroższy bój!
Szloch zwątpień — jęk skargi jęczą mrące wargi
O! Boże mój! —

W męczeńskiej twej sile pokonaj tę chwilę,
Ten zwycięż ból!
A wstaniesz na nowo, a wstaniesz królową
Sławiańskich pól!

Moskiewskie mamidła, obietnice, sidła,
Nie zwodzą już!
Dziesięć ludów czeka na myśl — lub człowieka —
Myśl twoja — tuż!

Nie zsamobójczona, z własną krwią u łona
Przed Bogiem stań!
By wziął cię z kolei w poczet swych idei.
Tych świata pań!


Dziś wschodni ląd dwóch bójką wiar —
— Ty i Car. —
Car życia trąd — ty, życia prąd,
Ty, życia dar!

Niech miłośnie jak ku wiośnie
W twą patrzą twarz
Bądź mistrzynią,
Co krzywości świata prości;
Przewodczynią
Wszechmiłości!

Grzech wszelki maż — łzę wszelką susz —
Depc ziemski szał — rządź światem dusz,
Gardź państwem ciał,
Nieś dech Pana Nieskalana żadnym kałem!
Ludy, z trzody stwórz w narody;
Stań nad niemi, ich na ziemi ideałem!

Przeciw piekłu podnieść kord!
Bić szatana czarny ród!
Rozciąć szablą krwawy knut
Barbarzyńskich w świecie hord!
Lecz nie nęcić polski lud
By niósł szlachcie polskiej mord!
Jedno tylko ach! zbawienie,
Jeden tylko — jeden cud,
Z szlachtą polską, polski lud,
Jak dwa chóry — jedno pienie! —

Hajdamackie rzućcie noże,
I oszczerstwa i bluźnierstwa!
By carycy w grobie kości
Nie skleiły się z radości,
Trup nie parsknął w śmiech szyderstwa!

Hajdamackie rzućcie noże!
By nie klęły na was wieki,
Że cel wieków — znów daleki!

Żeście w dumie — żeście w szale
Przywrócili losów szalę
I rozbili się na skale.
Kędy wiecznie się wyrodni
Rozbić muszą — bo na zbrodni!..
Hajdamackie rzućcie noże!
Jeźli w głębi serca wiecie,
Że w planety tego dzieje
Pan wciąż z niebios myśl Swą sieje.
— Nie przypadek rządzi w świecie —
Nikt nie stawia gmachu z błota:
I najwyższy rozum — cnota!
Hajdamackie rzućcie noże!
Bo gdy miną fale godzin
Co nas dzielą od odrodzin,
Będzie Polska zmartwychwstała
Wszystkich zbójców przeklinała!
Tamci lepsi — i nmiej śmieli,
Skradli ziemię, czci nie tknęli,
Sławy wieków nie zatarli!
Niech głos ludów to opowie!
My, jaśnieli, choć umarli,
Jako jaśnią aniołowie!
Hajdamackie rzućcie noże!
A gdy zagrzmi — o żniw porze,
Wtedy naprzód — w imię Boże!
Bierzcie szable — sierpy — kosy —
Bać żniwiarzom wszystkim grunt,
Rozpłomienić święty bunt; —
Lecieć będą, lecieć kłosy,
Ziemię zbroczy gęsty wróg.
Twierdz i więzień prysną mury —
Duchem zatlon, ogrom zgorze
Jak suchego siana stóg!
A patrzący wiecznie z góry
Nie odwróci twarzy, Bóg!



IV.
PSALM ŻALU.
2. ....mają oczy, aby widzieli, a nie widzą, — uszy mają aby słyszeli, a nie słyszą...

EZECHIEL, Roz. XII.
17. Boć nie posiał Bóg Syna Swego na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był zbawion przezeń.

Ś. JAN, Roz. III.

Psalm następny, z następnego powodu:
Przeciw trzem poprzedzającym, a szczególniej trzeciemu, zaraz po ich ukazaniu się, zatem nie mały czas jeszcze przed bezbożnej pamięci miesiącem lutym 1846 r. — napisano pieśń w podobnym ich kształtowi kształcie. — Ta pieśń w rękopiśmie[1], jedna z przedziwności języka polskiego, brzmiąca cudownemi dźwięki, a głębokiego mistycyzmu piętnem naznaczona, wyobrazicielką jest niektórych dążności i myśli krążących po widnokręgach umysłowych epoki naszej. — Jeden ją wybrzmiał z piersi swych — ale po wielu piersiach drzemią zawarte w niej tchnienia. — Niesposób jej tu w całości wydać, bo imię wieszcza, który ją wyśpiewał i wola jego o niej, nieznanemi. — Po krótce więc tylko treść w niej leżących zarzutów i pomysłów się opisze. — Teć albowiem nietylko są jednego wyłączną, rzeczywistą, ale zarazem pewnej liczby drugich wspólną, idealną własnością. — Kształtu się nie przywodzi — ideę tylko się podaje!
Pieśń owa w uroczych, a ironijnych strofach zaczyna od zarzucenia Psalmowi Miłości przeczuć zupełnie fałszywych i bojaźni niczem nie usprawiedliwionej, przed pewnemi wypaść mogącemi klęskami — i zapowiada absolutnem twierdzeniem, że nigdy nic podobnego na ziemi polskiej się nie zdarzy. — Dalej, szydząc, utrzymuje, że chyba upiory snuły się wieczorem po drodze zadumanego szlachcica i plemion dawnozmarłych po księżycu mgliły się kurhany — lub też nad zasypiającemi oczyma pobłysk padł od czerwonych kotary firanek — stąd krwi widzenia, stąd Strach złowieszczy, bo — Któż, gdzie i kiedy nożem zagroził, lub stanął ci sporem? — Próżne mary — wcale ni mord ni rzeź — ale z wieńca kwietnianego nadpowietrznych duchów obrywające się postaci, przelatujące w przestrzeniach — a ty zląkł się, syn szlachecki.
Po takowym wstępie, pieśń przechodzi do ocenienia stanowiska całej szlachty polskiej — przyznając, że jej niegdyś było sto tysięcy, ma ją teraz za zupełnie już nieistniejącą i oświadcza, że wcale i nigdzie — jej nie ma. — Że w głębiach czasu gotuje się wichrowy płomień, co wybuchnąwszy zgasi i zdmuchnie jak świecę wszelkiego szlachty onej przypomniciela. — Przyjdą światła jakieś Boże, widzialne, wśród burz apokaliptycznych pałające, — i rzucą się na lud i popchną go — a stąd cudowne powstaną strachy i przerażenia, żywe jakoby śmierci przechadzające się po ziemi — a w nich i z niemi będzie duch!
Słaby, mówisz, rzeź wybiera, a czy wiesz co on, ten duch, wybierze? — Po tym zapytaniu, pieśń Jehowicznem wzbierając natchnieniem — głosi, że zapewne duch on młody wybierze za środek wcielenia się swego, ludów zatracenie — z wichrów, komet i płomieni okropne odmęty, w których króle drżą, matki ronią, ziemia się rozpada i gruzy po gruzach tylko chłonie; — a z onych zwalisk wszystkich korzysta duch — którego definicya, że jest — wiecznym rewolucyonistą.
Nad tak w pył i popiół rozsypanem światem nowa zorza unosi się w górze; — a pod jej blaskami, w jakichciś smętnych przestworach zatracenia, jęczy przeszłość historyczna kraju. — Nieskończone westchnienie słychać z tej otchłani ojczystych dziejów — ale po nad nią wszechwładny Duch — uciska, mroczy i błyska — aż stopniowemi uciski uzupełni nowego Boga i wiek absolutnie nowy.
Po takich przejściach, kończy pieśń modlitwą gorącą i uroczystą o rychłe zniszczenie się dopiero co wyżej przytoczonych obrazów, z najmisterniejszą sztuką odmalowanych!
Na takiej treści wieszczby, odpowiedzią następny psalm.



I.

Więc strach, mówisz, mówił ze mnie,
Gdym przeczuwał, że się w ciemnie
Zasuwamy, a nie w zorzę —
I że lud się shańbi może!
Prawdę mówisz — pewnem męstwem
Ja się nigdy nie pochlubię: —
Ja przed bliźnich drżę męczeństwem —
W otchłań spychać — ja nie lubię;
Gdzie brud ujrzę — wnet mi serce
Jakaś bojaźń chwyta Boża, —
Braćmi nie są mi morderce, —
Szablę kocham, — wstyd mi noża!
Jakbym zląkł się — na stolicy
Z gwiazd i tęcz, Bogarodzicy
Widnej w widzeń błyskawicy
A mówiącej sprośne słowa,
— Samby zląkł się i Jehowa! —
Tak się lękam i truchleję,
Kiedy w polskie spaść ma dzieje
Mord i srom!... Lepszy grom!
Zmartwychwstaje się z pod gromu, —
Nie zmartwychwstaje z pod sromu!

Tyś odważny — ja się boję
Kazirodczych ran!
Bojaźń moją — męstwo twoje
Niech osądzi Pan!


∗             ∗

Więc gdy padać miały trupy
Twych nieszczęsnych braci —
Gdy z nich mieli zdzierać łupy
Chłopi — żydzi — kaci; —
Kiedy ziarno siane w śmieci
Od wersalskich dzieci
Zdradą miało zejść niemiecką, —
Więc i ty, jak dziecko,
W bańce własnych siedząc marzeń
Nie przeczułeś zdarzeń?
Nie wcieliłeś się w to ciało
Co tak cierpieć miało!
Ach! nie wziąłeś ran — przed ciosem
W pierś twą, magnetycznie, —
Aleś jednym wciąż piał głosem
Tylko fantastycznie!
Wzrokeś wlepił w twe niebiosa; —
Ukraińska kosa
Na nich krzyżem wybawienia; —
W koło błyskawice —
Z światła cepy i kłonice —
I wichry z płomienia!
A w otchłaniach, gdzieści w dole,
Z przekleństwem na czole
Polska szlachta — polskie pany —
Czyściec z świata zwiany,
Jak smętne bałwany,
Czarne fale — siwe piany,
W burzliwą noc! —
Tam Zborowskich ścięte głowy,
Topór i kloc!

Płacz bez końca — zgrzyt echowy —
Miłość — chwała —
Przeszłość cała
Rozdeptana przez wiek nowy!
O mój wieszczu, stój!
Oto jutro rano
Na powstański bój
Polskie pany wstaną!
Szlachta — której nie ma —
Bohaterściej niźli kiedy,
Wyzwie Trój-Olbrzyma!
Lecz z twych niebios spadną wtedy
Twoje tajemnice —
Cepy i kłonice —
Twój, ach! spadnie cud!
I tych Polski namiestników
Za kilka srebrników
Twój rozsieka lud!
I strun twoich granie
Zagłuszy wrzask mordu!
I nic nie zostanie
Z twojego akkordu! —


∗             ∗

Bodajbyś, wieszczu, był wieszczył prawdziwie!
Bodajbym zdjęty przerażenia dreszczem
Był kłamcą tylko — ty natchnionym wieszczem —
I plam nie było na ojczystej niwie!
Bodajby Polska nierozdarta — cała —
Tak jak się czuła dniem przed rzezią jeszcze
Pieśni twe, wieszczu, uwielbiała wieszcze
A z moich marnych na gardło się śmiała! —
Bodajbym nawet — zapozwan przed sądem
Za potwarz moją na lud nieskalany.
Co żadnej hańby nie owrzodział trądem,
Usłyszał wyrok: na śmierć lub kajdany!
I ty w tryumfie stał z harfą twą złotą

Urągający — i pytał: „A co to?“
I mnie prowadził aż do rusztowania
Wśród przekleństw gminu — co tobie się kłania
I milionowym dziękuje poklaskiem,
Żeś odgadł światła wschód czysty — przed brzaskiem —
Szlibyśmy oba i szczęśliwsi oba —
Ty chwałą własną — ja Polski zbawieniem; —
Bo i mnie, wieszczu, wciąż śni się ta doba, —
Lecz wiem, że wściekłość — nie jest zduchownieniem. —
Lecz wiem, że wszelka zwycięstwa godzina —
Bić w sercu Boga nad światem zaczyna,
Nim tu narodom, na świecie, uderzy! —
Więc przed nim stanąć narody wprzód muszą
Nie z rykiem zwierząt — lecz z anielską duszą; —
Lud tylko święty Królestwo odzierży!
Przemień go — przemień w Króla i Kapłana —
Lecz zanim jeszcze nie przekrólewszczony
Nie klękaj przed nim — nie kładź mu korony, —
Lecz ufaj w szlachtę polską — i moc Pana! —


∗             ∗

Ależ wieszczu — boś ty wiary
Dni zaprzeszłych — tyś wieszcz stary!
Cóż o Duchu ci się śni?
Duch twój wiecznie grzmi w twej pieśni
Jak pogański Jowisz jaki; —
Lub kataklizm wśród natury,
Co świat chwyta na tortury;
To indyjskich bóstw oznaki!
Duch-że twój — inkwizytorem?
Lub wandalskich dni upiorem,
Co powtórzyć ma do joty
Historycznych kręgów zwroty,
I z postępów wynieść tyla,
Tylko tyle co Atyla?
Duch twój, tylkoż myślą czystą
A nie życiem istnem, szczerem?

Tylko rewolucyonistą,
Tylko Robespierrem?
Filozofią — a bez serca?
Kościotrupem — a bez skóry?
O! tyś ducha jest oszczerca —
Bo go nie znasz; tylko chmury
Co go kryją widzisz mgliste,
A nie światło jego czyste,
A nie kształty powietrzniane,
A nie ruchy przefaliste; —
Te ci dotąd są nieznane!


∗             ∗

Ciało jest — konserwatorem
Dusza — wieczną buntownicą, —
I do siebie stoją sporem;
Im pogody nie zaświecą, —
Im nie ma pokoju
Odkąd rajski wąż
Pchnął je do rozstroju,
Dusze z ciałmi, nad otchłanią,
Psują się i ranią
Bratobójczo wciąż!
Ach! idea — i zwierzęta —
Anielice — i tygrysy!
I w tej walce, bywa snadnie,
Że gdy ludzkie rysy
Idea pokładnie,
Wnet i w Bogu ta poczęta.
Oszaleje! i jej dzieje
Na tej ziemi szkaradnemi!
Potok krwi czerwony
Przez wszystkie Ojczyzny,
Gwałty i wścieklizny,
Upadki i zgony.
Wieńce kwitną dziś wawrzynem
Jutro z nich ciernia korony —

Kaźden starzec-wiek, strącony
Przez wiek drugi, co mu synem;
I ojcobóstwami ciągnie się i plami
Płynący czas! któż zbawi nas?
Kto z żywiołów kłótni,
Z bitwy miejsc i lat
Harmonią wylutni,
Rytmu stworzy świat?
Ten, w kim głębie życia górą,
Co nie duszą, w lekkość chorą,
Ani ciałem w ciężar chorem; —
Ten, co trzecim idzie torem. —
W kim ciał i dusz wspólny ruch,
Ten który — tryumfatorem —
Święty Duch!..
Lecz on płynie — a nie skacze,
Lecz on wschodzi — a nie spada, —
Ziemia pod nim krwią nie płacze —
On nie woła: Biada!
Arcyświatła w nim potęgi
On zapełni widnokręgi
Niewidzialne — a błękitem
Nad niziną i gór szczytem
Równo promienieje.
Rankiem budzi sennych ludzi
Na nadzieję!
I do ciemnej zbieży studni,
By wysrebrzą! cień —
Aż się ranek wypołudni
W bieluteńki dzień! —



II.

Moc Jehowy — nie gniew,
Zlana z myślą Chrysta
W jeden wiew
Iskra wiekuista, wiew bez końca

Wskroś przez ziemie — słońca —
I oddech ten taki jak sen, —
I przepływa i porywa
I ciągnie za sobą okryte żałobą
Wszystkie wieki jak kaleki,
Jak trupów rząd!
Gwar — jęk — i szum —
Wlecze się tłum: —
Będzie sąd! —


∗             ∗

Oto w dole Józafackie pole; —
Jednej trumny wieko
Niebios dach!
Łzy wiekom z ócz cieką. —
Wielkom strach!
A wszędzie w krąg
Widm krwawych ciąg; —
Przeszłości wspomnienia
Jak zmory chodzące
Miecz potrząsające —
Jak anioły gońce
Zatracenia!


∗             ∗

Do kata-Anioła każden z wieków woła
„Zlituj się nademną,
Gdzież zbawień świat?“ a anioł-kat:
„Precz w otchłań podziemną,
Boś żył nadaremno —
Bo z wielki innemi braćmi twemi
Tyś niezbratan! — ja cię znam —
Jam jest: — Ty sam —
A twój, szatan!“


∗             ∗

W bezmocy wśród nocy
Wiek po wieku stęka —

Obalon przyklęka!
Leje się żar zgryzotnych kar; —
Duszni i cieleśni w krwi i pleśni —
Przepaść tuż!
A Anioły w górze jak burze
Strącające już!
Nad dołem
Drżą potępieni! —
By nie paść w tę przepaść
Wspierają się społem!
Jak łańcuch pierścieni
Łono na łonie — i zetknięte dłonie —
Twarze obok twarzy!
Miłość się im marzy
Przy zgonie!


∗             ∗

Aż z męczarń doliny
Krzyk jeden, jedyny,
Ziemskich wieków wstanie:
„W piersiach, nam, o Panie,
Twoje strzały tkwią!
My piekielni
Pokiśmy rozdzielni,
Ale biedni,
Gdyśmy w jedni,
Twąśmy krwią,
Twym obrazem!
Miej o Panie,
Zmiłowanie, —
Już my razem!“


∗             ∗

A gdy tak jęczą,
Od ich skruch
Niebo spłonie tęczą,
Głos im wpadnie w słuch,

„Oto idzie Duch“
I ujrzą w przestrzeni
Zstępujący grom —
Świat się przepromieni
W dyamentowy dom!
Potępionych wieków ile
Spada gromów tyle!
Wiek każden w piorunie
Na złocistej łonie,
Co go niesie w dal! —
On się pali,
Przepostacia; —
Jak na morzu z fal
Przepostacieni
Idą w mgle z promieni,
A wszyscy jak bracia!
Oto z gwiazd korona
Na czasie niesiona, —
Ludzkości to wieca!
I przeszłość zbawiona
I przyszłość zaświeca!


∗             ∗

Znów po wszem-lazurze
Stworzenny wiew —
Słychać w dole w górze,
Anielski śpiew:
„Chwała z wieków w wiek,
Bo stał się sąd!
Łez krwawych ściek
Zmienioń w światła prąd!
Z dni starych, grzech
Już zwian jak puch —
I wlał w duchy dech
Wiekuisty Duch —
I objął rząd.“





III.

Stój, o wieszczu, w takiej wierze, —
Nie mów, że ty nie wiesz jeszcze
To co Duch wybierze, —
Tak nie mówią Boży wieszcze!
— Ze świętości duch jednolit —
Ni mongolskich biczy,
Ni czerwonych Rzeczpospolit
W swe cuda nie wliczy!
Wolna tylko ludzka wola
Gdy zła i nieszczera
Taki tór — obiera
I nim ziemskie brudzi pola!
Bo tak wolna, że aż zdolna
Drogi Boże same
Przepiekielnić w zguby jamę!
Bo tak wolna, że aż zdolna
W imieniu braterstwa
Rozsiewać morderstwa; —
W imieniu nadziei
Świat wytrącić z swych kolei,
By bez wstępnych sił
Zśliznął się po wiekach w tył!
Wie, że kłamie — a wciąż kłamie —
Obłuda — jej znamię!
I toć straszna wina,
Co ni Ojca ani Syna,
Lecz dotyka Ducha!
I tej winy nie zmaże
Żaden ból ni skrucha,
Ni żadne cmentarze!
Ach! nietylko wiek przeszłości
Faryzejskie rodzi dusze —
Za dni naszych i przyszłości
Są Faryzeusze!


∗             ∗

Powtarzacie: „Chryste! Chryste!“
A nie macie w sercu Jego; —
Jakżeż Ducha wam świętego
Przejąć dobro wiekuiste?
Z was się każden nad odłogiem
Własnej próżni, wspina Bogiem
Na paluszkach wzdętej pychy! —
— I tak wy zwierzęciejecie. —
Bo kto sam się bóstwi w świecie,
Ten na odwrót swego szału
Odczłowiecza się pomału; —
Aż się stanie taki lichy
Że padając — dojdzie chyba
bo roślinnej istni grzyba! —
Lub też dziki — sępny — chory —
Miasto widzeń — widzieć zmory.
Miasto natchnień — czuć wściekliznę
Będzie; — zmąci wiary, dzieje,
Człowieczeństwo i ojczyznę,
Zwątp rozpaczy i nadzieje! —
Wtedy wśród błędów swych pędu
Wezwie drugich do obłędu. —
Za każdym się krokiem
Przenazwie prorokiem —
Zbawicielem — Bożym bratem:
I dusz wielu będzie katem!
Aż nie wątpiąc że się zbożył,
Że jak Boga stwórcą znał,
Tak się stwórcą sam tu stworzył,
Coraz pełńszy własnych chwał,
Pocznie wierzyć jadowicie,
Że mu sługą — ludzkie życie:
Stanie się i katem ciał!


∗             ∗

Nie tak z Duchem się obcuje —
Nie tak w Ducha się wstępuje?

— Gdy pochylisz kornie czoło
Zadrży serce — drga szpik kości
Z anielskiej rzewności; —
I klęczący spojrzysz w koło
Na niesprawiedliwości —
Klęski — smętki — gromy —
Babylony i Sodomy; —
Ujrzysz Carów w chwale,
Lub zdąsane ludu fale
Świat zatracające!
I przyćmione w górze słońce,
I niebieskie mocy
Wstrząśnięte wśród nocy; —
A uczujesz miłość trudu
I męki odwagę!
Wstaniesz ludzi zbawiać z brudu.
Kryć ich wstydy nagie. —
A za rany — i za ciernie
Podziękujesz tkliwie —
I dotrzymasz wiernie
Na nieszczęście niwie!
Wśród podłości — niespodlony, —
Wśród krzywd — nieodmiłośniony. —
Wciąż twe usta Pana chwalą —
Wciąż pierś twoja — twardą stalą,
Co się błyszczy nieskalanie,
A twe oko płacze żalnie
Po nad każdym cudzym bólem; —
I tak stąpasz ofiar polem,
Nigdy w kłamsta podziemnice,
Ciemne i tajnice
Nie zstępując — bo do Boga
Wiesz że jedna tylko droga,
I jej światłem widny — biały —
Nie dbasz o wrogów nawały,
Co z lochów piekielnych
Czychają — na dzielnych;

Co czarni i nocni,
Tylko zdradą mocni,
I orężni pychą
Zabijają cicho!
A gdy stawiać tak twe kroki
Ty nie mówisz: „Jam wysoki“
Ale czujesz, żeś wciąż niczem
Przed Pana obliczem!
Wtedyś ty dopiero
Duszą czystą, szczerą —
I czynów łańcuchem
Połączasz się z duchem: —
A z Boga co w Niebie,
Powraca do ciebie
Miłości spływ!
I kiedyś po męce
W jego pójdziesz ręce
Wszechwiecznie żyw!
I ja patrzę wśród zamieci!
W niebios kir!
I ja widzę — kędy leci
Zdarzeń wir!
Słyszę wśród chmur
Zmartwychwstałych chór
Ach! znany głos!
Lecz nie we krwi,
Którą zemsta leje,
Cel Polski tkwi. —
Zemsty dzieje
Zemstą tylko,
Chuci chwilką: —
To nie Polski los!
Jej od Pana pomyślana
Cudniejsza cześć!
Nie pożogi ani trwogi
Ma światu nieść!


∗             ∗

Tu, Sybiry mroźne
I Iwany groźne, —
A po drugiej stronie klubowe tyrany,
Kule strute — kwas siarczany,
Ludożercze bronie!
Boże! zmiłuj się nad wami!
Między dwiema szkaradami
Wstać ma Polska kojarznicą!
Dwóch barbarzyństw — ma być spojeni —
I to zwiecie — Tajemnicą
To — wieków pokojem! —
W jedno zło jedyne
Wszetecznym poswatem
Siostrę gilotynę
Ślubić z knutem bratem!
Rozdeptać kościoły, pomieszać plemiona,
Sumienia anioły wygnać z ludzi łona!
I mieć Polskę — tego dzieła
Czarną spełnicielką!
W krew truciznę jej lać wszelką,
By sprawy się jęła!
Trząść przed wzrokiem jej pochodnie
Wszechświata pożaru, —
Obiecywać jej za zbrodnie
Nadziemską moc czaru!
Kusić dziejów anielicę,
By pod koniec męki
Odrzuciła świętych wdzięki,
Upiorowe wdziała lice, —
I odkląkłszy z przed ócz Pana,
Zczerwieniona — rozczochrana —
Zakochała się w szatanie,
Świadczyła mu o tej chwili,
Jak pierwsi chrześcianie
Niebiosom świadczyli!
To wasz pomysł — to rzecz wasza!
Takie świty

Duch wasz skryty
Nam przynasza!


∗                              ∗

Wszak nie w takim stroju,
O wiekuisty Panie,
Do ostatniego boju
Polska twoja stanie!
Nie jędza z niej przebrzydła!
— W ustach z twym pacierzem —
A nad jej pancerzem
Spływające skrzydła. —
W jej dłoniach kształt dwóch mieczy
Z przedziwnej jasności,
Co nie rani — ale leczy!
I woła: „Ja się spieszę,
Bo zapraszam w gości
Do niebieskich włości
Ludzkie rzesze!“


∗                              ∗

Lecz wprzód jeszcze — sądy pańskie —
Na czas, czasów zwrót!
Rzeczpospolity szatańskie
I północny knut!
I trząść będą każdem krajem
Wytracając się nawzajem!
Patrz! świat kat twój, Polsko! — leży
Rozciągnięty w pyle —
Ten co obrał cię z odzieży,
Urągał ci tyle,
Co związawszy twe ramiona,
Dziki — podły — dumny —
Wbijał gwoździe ci do łona
Jak do desek trumny; —
Patrz! świat kat twój, Polsko, oto
Zapadł w krew i błoto!

Od morza do morza
Porwał się do noża —
Bratobójczo się przewala,
Wije na kształt gada,
Podnosi — i pada,
Aż znękany czci Moskala!


∗                              ∗

Zleć, o Polsko — zleć, Aniele,
W promienistem ciele!
Nie bądź katem twego kata!
Ach! śmiertelny pył
Gdy raz w śmierci zstąpi kraje,
Tylko cnotą znów dostaje
Nadśmiertelnych sił!
A inaczej — rwie zatrata
W głąb tej samej kary
Ofiarników i ofiary!
Zostaje ruina —
I nadgrobek na niej świata! —
— Chrystus tylko z grobu wzlata —
Lecz nie Katylina!


∗                              ∗

Przyjdź, o Polsko — zleć, Aniele.
W promienistem ciele! —
— Pragnęli wolności
A Boga nie znali!
Po ziemiach — ich kości —
Ich prochy — na fali; —
A żyjących, co zostali,
Samo życie boli: bo w niewoli!
Z jednych ojczyzn — puste cisze —
Nad gruzami się kołysze
Bluszcz wietrzany!
A gdzieindziej w pysze
Sprośne Pany!

Bez koron na głowie
Lecz z rózgą ze stali, —
I służą Jehowie,
Lub z schizmy powstali!
Duchoborce, Roskolniki —[2]
I po nocach słychać ryki
Rozrzynanych ciał
Na cześć Molochowi. —
Tak panują ludzie nowi!
Jak z Tarpejskich skał
W zad przez dziejów wschody
Zepchnięte narody. —
I zlatują do ciemności
Coraz głębiej – dalej
Bo chcieli wolności
A Boga nie znali! —


∗                              ∗

Przyjdź, o Polsko — zleć, Aniele,
W promienistym ciele!
— Zwiesz się: — Bogumiła —
Czerwonym sztandarem
I moskiewskim carem
Zarównoś wzgardziła!
Od dwóch tych zatracicieli
Tak czarno w Europie!
Wśród nawałnic — na potopie
Jedna świecisz w bieli!
Ledwo stopa się twa zetrze
Z wierzchołkiem bałwanów —
I przemijasz przez powietrze
I ścigasz szatanów!

Przed dwóch mieczy tych jaśnieniem,
Przed twych skrzydeł tęczą
Obalają się i jęczą
Jak przed Boga cieniem!


∗                              ∗

Idź, o Polsko — idź, Aniele,
W promienistem ciele!
Świat nie poznał ciebie z lica —
Świat cię zabił — aż na mękę
Sam jest wzięty, — a ty rękę
Dasz mu — jego męczennica!

Idź, o Polsko — idź, Aniele,
W promienistem ciele!
W tobie ludzkość przechowana!
Po nad złości i nad szały,
Po nad hańby i nad kały —
Tyś niepokalana!

Idź, o Polsko — idź, Aniele,
W promienistem ciele!
W dłoniach twoich nie puginał
Gminnym uwieńczon wawrzynem,
Co pierś wroga porozrzynał!
— Innego blask oręża!

Boż człowieczym tu czynem
Duch tylko zwycięża!
Nadziemsko ty Bożą —
Boś boleści tu boleścią!
A miłością Bożą!
I powracasz z dobrą wieścią!

W okół ciebie — Zło się pieni,
Ty nie zważasz przecie, —
Sypniesz z dłoni garść promieni
I znów jaśniej w świecie!
Aż przelecisz wszystkie kraje

I światłością, obosieczną
Śmierć odegnasz od nich wieczną; —
— Tak się zmartwychwstaje!




V.
PSALM DOBREJ WOLI.

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie
Z skarbu wiecznego miłościwej łaski!
Tysiącoletnie dałeś panowanie
Ubrane w śnieżne, przechrześciańskie blaski
Nadeuropejskiej cnoty! — Twego Syna
Dałeś nam pierwszym w świeckie wpoić dzieje —
Z Polski — Ojczyzna w przeszłości jedyna,
Co z piersi miłość, a nie rozbój sieje;
Co mieczem — tylko świat ewanieliczy,
Gardzi grabieżą — nie garnie zdobyczy —
Spaja się z braćmi — a dumnych roztrąca,
Lecz i tych jeszcze w jawnem świetle słońca!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,
Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sądu tego samych wskrzesić siebie!


∗                              ∗

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!
Gdyśmy zstąpili z życia Kapitolu
W porozbiorowej doliny otchłanie,
Zmarłych żywemiś trzymał na walk polu!
Choć nas nie było, przecieśmy bywali
Ponadgrobowo — choć w grobie złożeni —
Na bojowiska każdego przestrzeni,
Z orłem ze srebra i szablą ze stali!
Do serc wsmętnionych w cierpienia czyścowe
Wlewałeś bicie, wśród nicestwa, nowe —

Wiecznieś nas kąpał w jakiejś dziwnej cnocie —
Wrzkomo z nas trupy — a duchy w istocie.
Co elektrycznych nadziemnych strumieni,
Wszystkieś zgromadził w okół naszych cieni,
By nam powrotne, wstające z mogiły,
Na wstyd Europie — ciało uiskrzyły!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,
Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sądu tego samych wskrzesić siebie!


∗                              ∗

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!
Żywot najczystszy — a więc godzien krzyża,
I krzyż — lecz taki co do gwiazd twych zbliża —
Najwyższe dałeś w czasie powołanie!
Tchem dzieje świata Tyś przegiął jak kłosy
Do pełniejszego dla nas wszędzie żniwa!
Ziemiś nam ujął — a spuścił niebiosy
I serce Twoje nas zewsząd przykrywa;
Lecz wolną wolę musiałeś zostawić; —
Ty bez nas samych nie możesz nas zbawić!
Boś tak ugodnił wysoko człowieka
I naród każden — że Twój zamysł czeka,
Zawieszon w górze, aż własnym ubiorem
Człowiek lub naród jego pójdzie torem!
Z wolnością tylko twój duch się wciąż swata —
Nikt niewolnikiem w bezmiarach wszechświata!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,
Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sądu tego samych wskrzesić siebie!


∗                              ∗

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!
Przykład nieszczęsnej Twej Hierozolimy,
W której tak długo było Twe kochanie,

Aż się rozwiała w perzyny i dymy,
Rozdarta w sobie — a zemstą do końca
Przeciw ludzkości całej szalejąca!
I ona kiedyś być miała królową
Pogańskim katom, świecącą w koronie!
Lecz że wciąż śniła o tych katów zgonie,
A dość Twych iskier nie miała w swem łonie,
By nad nich podnieść się życiem na nowo,
Odkrólewszczona — i stała się wdową. —
I dotąd płacze na twojego Syna
Za to, że plemion toporem nie ścina,
Jedno krzyż wziąwszy w zmartwychwstałe dłonie
Światy obala — gdzie tym krzyżem wionie!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,
Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sadu tego samych wskrzesić siebie!


∗                              ∗

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!
W ciemięscach naszych sprośne gwałtu wzory,
Szkaradne rzezie i niecne zabory,
Za które dzieciąt przeklina ich łkanie,
Za które sami, z laski Twej promieni
Jakby z pancerza już odpancernieni
Stoją w nagości popełnionych czynów,
Bez starożytnych na czole wawrzynów,
Z żałob największą okryci żałobą —
Hańbą serc własnych shańbionych — przed Tobą!

Nie drugich śmiercią — lecz własną bezpłodnie
Kończą na ziemi wszystkie ziemi zbrodnie!
Żadna z nich, żadna nie ma przywilei, —
Król czy gmin jaki dopuści się zdrady
Słowu Twojemu — przepada z kolei!
Aniołów nawet przepadły miriady!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,

Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sądu tego samych wskrzesić siebie!


∗                              ∗

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś Panie!
My nad otchłanią, na ciasnym przesmyku, —
Skrzydła nam rosną już na zmartwychwstanie —
Usta rozwarte do wesela krzyku,
Ku nam z błękitów — jakby z twego łona
Złote jutrzenki — jakby twe ramiona,
Spieszą już na dół od Nieba po ziemię,
By zdjąć nam z czoła wiekowych klęsk brzemię.
Wszystko gotowe — wschód rozpromieniony —
Anioły patrzą — a tam z drugiej strony
Ciemność pod spadem bezgłębnym wybrzeża!
I pnie się — wzdyma — rośnie — ku nam zmierza —
Przepaść — śmierć wieczna — w której niema Ciebie
Co od początku złych i pysznych grzebie,
A sama pychą i złością i swarem,
I mężobójstwem onem, jak świat starem,
I kłamst i bluźnierstw rozkipionym warem!

I wstała siwa w pasach z czerwoności!
W czarnych błyskawic czarnej jaśni płynie!
Rdzę z krwi pokoleń i gruzy i kości
Na swych topielach piętrzy ku wyżynie,
Gdzie wpół nad grobem, a wpół jeszcze w grobie
Stoim w tej pierwszej odrodzenia dobie!
Jeźli zawrotnem na nią spojrzym okiem,
Jeźli się jednym ku niej ruszym krokiem
Wnet zórz nam światło poblednie na skroni
I Syn nad nami Twój łzy nie uroni,
I Duch nie będzie nam Pocieszycielem!
Na dnie jej sobie nicestwo pościelem!

Zmiłuj się, Panie! broń nas — bądź Ty z nami!
Nie! — darmo; — teraz tu stać musim sami!
Ach! wiem! — ta chwila już do nas należy;

W ostatniej losów tej naszych przemianie
Żaden Twój Cherub nam w pomoc nie zbieży!
Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!

Lecz wspomnij — wspomnij, żeśmy dawne sługi,
Że nim wiek począł się ten dziejów drugi,
My w przeszłym wieku twój nakaz już czcili
I nie czekali chwil spełnionych chwili,
By uznać Ciebie za ziemskiego władcę
W Królowej polskiej — Twojej ziemskiej matce!
Odkąd z mgły czasów naród wyjawiony,
Z ciał polskich — polskich dusz wyszło miliony
Z Jej świętym w śmierci na ustach imieniem;
Niech im dziś Ona odwspomni wspomnieniem;
Niech w wielką zmarłych tych ubrana chmurę!
Na tych niebiesiech do Ciebie się modli,
By nie związali nam stóp dążnych w górę
Szatani z piekła — lub też ludzie podli.

Spójrz na Nią, Panie! — gdy z dusz onych rzeszą
Co w okół wieńcem powietrznianym spieszą,
Zwolna ku Tobie wznosi się bezmiarem!
Wszystkie się ku Niej gwiazdy rozmodliły,
Wszystkie w przestworach wirujące siły
Zmiękły pod smętnym rozrzewnienia czarem!
Coraz to wyżej — jakby na promieniach
Wschodzi niesiona na tych białych cieniach,
Płynie w lazury, za dróg mlecznych chmury,
Płynie za słońca, taka bielejąca,
Coraz to wyżej, do góry — do góry!

Spójrz na Nią, Panie! — Wśród Serafów grona
Oto u Tronu Twego rozklęczona —
A na Jej skroniach lśni polska korona.
I płaszcz błękitny zamiata promienie
Z których tam przestrzeń; — i wszystkie przestrzenie
Czekają: — modli się bardzo po cichu —
Po za Nią stojąc, płaczą ojców mary? —

W dłoniach Jej śnieżnych jakby dwa puhary —
Krew Twoją własną w prawym Ci kielichu
Podaje, Panie; — a w lewym, co niżej,
Krew krzyżowanych na tysiącach krzyży
Poddanych swoich, krew płynną przez lata
Po wszystkich ziemiach, pod mieczem Trój-kata!
I boskim, tamtym wzniesionym kielichem
Błaga drugiemu przełaski Twej, Panie!
Przepaść tymczasem wielkim huczy śmiechem —
Podplanetarnych fal jej słychać granie!
Wężowych głębin splotami wciąż toczy,
Mgłą, wichrem, pianą zalewa nam oczy,
By nas prześmiertnić w klamce i morderce!
Nie widzi marna co dzieje się w górze —
Nie widzi marna, że niczem jej burze,
Gdy takie za nas tam dręczy się serce!
O Panie, Panie! więc nie o nadzieję,
— Jak kwiat się sypie; — więc nie o zgon wrogów,
— Zgon ich na chmurach jutrzejszych już dnieje;
— Więc nie o przestęp cmentarzowych progów’,
— Przebyteć, Panie: — ani o broń władną, —
— Z wichrów nam spada; — ni o pomoc żadną —
Zdarzeń otwarłeś już przed nami pole!
Lecz wśród tych zdarzeń strasznego wybuchu,
O czystą tylko błagamy Cię wolę
Wewnątrz nas samych — Ojcze, Synu, Duchu!
O Ty najdroższy, wszędzie utajony,
Widny z za światów przejrzystych opony,
Wszech Ty przytomny, nieśmiertelny, święty,
W serc i gwiazd wszelkich mieszkający ruchu,
Co tak gwiazd bunty rozwiewasz na szczęty
Jak serc przewrotność — Ojcze, Synu, Duchu,
Ty coś rozkazał człowieczej iściźnie,
By nędzna siłą i kolebką mała
Przez moc ofiary się wyanielała —
I Polskiej naszej rozkazał ojczyźnie,
By wwiodła w miłość i mir ludy bliźnie

Niezatraconej prawości przykładem,
Choć wciąż pod głazów grobowych opadem
Wszystkich tych ludów otruwana jadem!
Ty, co w dziejowych odmętów rozruchu
Wściekłych piorunem przybijasz do darni —
A zacnych zbawiasz — bo zacni — z męczarni —
Błagamy Ciebie, Ojcze, Synu, Duchu,
Z prostotą dzieciąt, w niewieściej pokorze,
Przed Tobą dzieci i niewiasty, Boże,
A światu męscy; — my, co się nie boim
Od wieków walczyć przeciw wrogim Twoim,
Błagamy Ciebie, razem z naszą Panią,
Co za nas Twego doprasza się słuchu,
My, zawieszeni pomiędzy otchłanią
A Twem królestwem, Ojcze, Synu, Duchu!
Błagamy Ciebie z wrytem w ziemię czołem,
Skronią już w wiosen twych kąpani dmuchu,
Błagamy Ciebie — stwórz w nas serce czyste —
Odnów w nas zmysły — z dusz wypleń kąkole
Złud świętokradzkich i daj wiekuiste
Wśród dóbr Twych dobro — daj nam dobrą wolę!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,
Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sądu tego, samych wskrzesić siebie!



KONIEC.





  1. Wiersz, o którem tu mowa, został wydrukowanym w Lipsku, u Bobrowicza pod tytułem: DO AUTORA PSALMÓW PRZYSZŁOŚCI i znajduje się w wydaniu Pism Słowackiego, Lipsk Brockhaus, 1869, na końcu tomu IV.(Przypisek wydawcy,)
  2. Nazwiska sekt powstałych na łonie grecko-rossyjskiego Kościoła, a których krwawe obrzędy przypominają to, co najszkaradniejszego było pod względem rozpusty i okrucieństwa w starożytnych wschodnich, fenickich i kartagińskich religiach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.