Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż się rozwiała w perzyny i dymy,
Rozdarta w sobie — a zemstą do końca
Przeciw ludzkości całej szalejąca!
I ona kiedyś być miała królową
Pogańskim katom, świecącą w koronie!
Lecz że wciąż śniła o tych katów zgonie,
A dość Twych iskier nie miała w swem łonie,
By nad nich podnieść się życiem na nowo,
Odkrólewszczona — i stała się wdową. —
I dotąd płacze na twojego Syna
Za to, że plemion toporem nie ścina,
Jedno krzyż wziąwszy w zmartwychwstałe dłonie
Światy obala — gdzie tym krzyżem wionie!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,
Daj nam, o Panie, świętemi czynami
Wśród sadu tego samych wskrzesić siebie!


∗                              ∗

Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!
W ciemięscach naszych sprośne gwałtu wzory,
Szkaradne rzezie i niecne zabory,
Za które dzieciąt przeklina ich łkanie,
Za które sami, z laski Twej promieni
Jakby z pancerza już odpancernieni
Stoją w nagości popełnionych czynów,
Bez starożytnych na czole wawrzynów,
Z żałob największą okryci żałobą —
Hańbą serc własnych shańbionych — przed Tobą!

Nie drugich śmiercią — lecz własną bezpłodnie
Kończą na ziemi wszystkie ziemi zbrodnie!
Żadna z nich, żadna nie ma przywilei, —
Król czy gmin jaki dopuści się zdrady
Słowu Twojemu — przepada z kolei!
Aniołów nawet przepadły miriady!
Teraz, gdy rozgrzmiał się już sąd Twój w Niebie
Po nad lat zbiegłych dwoma tysiącami,