Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie od wczoraj — od lat wiela
Pierś im palił skwarny brzeg —
Lub krył oczy wygnań śnieg,
I więziła cytadela! —
Na alpejskich skał wyżynie,
Po śródziemnych fal błękicie,
Na italskim Apeninie,
Na hiszpańskich Sierrów szczycie,
Na germańskich niw równinie,
Po moskiewskich wszystkich lodach,
Na francuskiem każdem polu,
Po wszechziemiach — po wszechwodach,
Sieli przyszłej Polski siew!
Boże ziarna — własną, krew —
— I wy — syny tego bolu! —

Tam lud święty — szlachta święta
Nie kto inny — prowadziła,
A ją natchnień wiodła siła —
Bez niej, dzisiaj, wam by pęta
Ducha żarły a nie ciało —
Bo lud martwy, sam — to mało —
Ogrom leży a bez czucia —
Jeszcze trzeba iskry z Nieba
A nie z ziemi — do rozkucia
Marzącej w śnie olbrzyma —
I bez szlachty — ludu nie ma!

Z życiem wiernie przechowanem
Ona stoi na mogile,
W której zmartwychwstańców tyle!
Ona ludu dziś kapłanem! —
Dzierży w ręku moc ofiary —
Gróźb nie lęka się, ni kary —
Bo zdeptała świat wasz stary,
Świat zawiści — mordu — ciemna —
W którym tylko moc ujemna;
Wie się ona przeznaczoną,