Przygody Piotrusia Pana/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor J. M. Barrie
Tytuł Przygody Piotrusia Pana
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1914
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Peter Pan in Kensington Gardens
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.

KOZA PIOTRUSIA.

TONIA była bardzo nieśmiała, ale Piotruś nie znał tego uczucia.
— Mam nadzieję, że dobrze spałaś? — rzekł poważnie.
— Dziękuję — odpowiedziała grzecznie Tonia — było mi bardzo ciepło i dobrze. Ale... (tu spojrzała zgorszona na niego) czy tobie nie zimno?
Piotruś dawno zapomniał, co znaczy wyraz „zimno“, więc rzekł tylko: — Zdaje mi się, że nie, ale może się mylę. Bo widzisz ja nie wiem bardzo wielu rzeczy dlatego, że nie jestem prawdziwym chłopcem. Salomo mówi, że jestem „ni to, ni owo“.
— Więc ty się tak nazywasz? — rzekła Tonia zdziwiona.
— Nie, ja się tak nie nazywam, nazywam się Piotruś Pan.
— To wiem — zawołała Toma — to przecież wszyscy wiedzą.
Ogromnie było miło Piotrusiowi, że „wszyscy“ wiedzą o nim i prosił Toni, żeby mu powiedziała, co ludzie o nim mówią. Zanim jednak usiedli na obalonym pniu drzewa, Piotruś zmiótł rączką śnieg z miejsca, które wskazał Toni. Ale sam usiadł wprost na śniegu.
— Przysuń się do mnie — rzekła uprzejmie Tonia.
— Co to jest „przysuń“? — pytał Piotruś. Tonia wytłumaczyła mu, co znaczy ten wyraz, i Piotruś usiadł bliziutko niej. Potem opowiedziała mu wszystko, co słyszała o nim. Tak, ludzie wiedzieli niejedno o Piotrusiu, ale nikt n. p. nie wiedział o tem, że Piotruś po dwakroć wracał do swojej matki, ale żelazne kraty zagrodziły mu drogę do domu. Piotruś i teraz nie wspomniał o tem Toni, bo wspomnienie tego zakratowanego okna nazbyt mu było bolesne.
— A czy ludzie wiedzą, że ja się umiem bawić, jak prawdziwi chłopcy? — zapytał z dumą. — Proszę cię Toniu rozpowiedz wszystkim o tem. Ale gdy potem objaśnił Toni, jak się bawi zabawkami, znalezionemi w parku, gdy jej się pochwalił, że obręcz rzuca na wodę, a balonika użył zamiast piłki nożnej, Tonia była poprostu oburzona.
— Ależ twoje zabawy to nie są żadne zabawy! ty nawet pojęcia nie masz, jak się bawią prawdziwi chłopcy! — wykrzyknęła, patrząc mu prosto w twarz wielkiemi oczami.
Na to Piotruś westchnął najpierw, a potem rozpłakał się tak boleśnie, jak nie płakał ani razu od czasu, jak poraz ostatni powrócił z domu. Toni także zrobiło się bardzo przykro, więc spiesznie podała mu swoją chusteczkę do nosa. Piotruś nie wiedział, co ma z tem zrobić, więc Tonia własną rączką otarła mu nosek i buzię, mówiąc: — „Widzisz, to się tak robi, spróbuj teraz sam“. Piotruś poważnie skinął główką na znak, że zrozumiał i obtarł nosek i oczy Toni. Tonia musiała dać za wygraną i udała, że Piotruś dobrze wypełnił jej polecenie.
Nie wiedząc, jak okazać Piotrusiowi, jak serdecznie go lubi i żałuje, rzekła po chwili: — „Gdybyś chciał Piotrusiu, to dałabym ci buzi“. — Piotruś od tylu lat już nie słyszał tego słowa, że zupełnie zapomniał, co oznacza, więc wyciągnął rączkę, sądząc, że Tonia chce mu coś darować. Tonia bardzo się zmieszała, ale bała się zawstydzić go znowu, więc wyjęła z kieszonki naparstek swój i ruchem pełnym wdzięku podała go Piotrusiowi. — Dziękuję — rzekł Piotruś, pewny, że dostał „buzi“.
Lata już całe upłynęły od czasu, jak Piotruś ujrzał matkę swoją poraz ostatni, braciszek jego, ten którego matka otrzymała na jego miejsce, był już teraz dorosłym mężczyzną z wąsami i brodą, cóż dziwnego więc, że Piotruś zapomniał, że go kiedyś pieszczono i całowano.
Sami jednak przyznajecie zapewne, że Piotrusia należało raczej podziwiać, niż żałować. W miarę jak się bliżej zaznajamiali, Tonia nabierała coraz większego dla niego szacunku. Z zapartym oddechem słuchała opowiadań jego o podróżach, odbywanych w gniazdeczku drozdów i przygodach, jakie go spotykały na Ptasiej wyspie i w Parku Leśnym.
— Ach, jakżeż to romantycznie! — wzdychała Tonia, składając rączki z zachwytu. Piotruś nie zrozumiał tego wyrazu i zasmucony spuścił główkę, pewny, że Tonia go wyśmiewa.
— Jaś-by pewnie tego nie zrobił... — rzekł pokornie.
— O, możesz być tego pewien! — wykrzyknęła Tonia. — Jaś-by się napewno bał!
— Co to znaczy bać się? — pytał Piotruś. Skoro doznawał tego prawdziwy chłopiec, musiało to być czemś nadzwyczajnem. — Ach, żebyś ty Toniu nauczyła mnie tego „bania“ — szepnął prosząco.
Tonia spojrzała na niego poważnie i rzekła z głęboką czcią w głosie:
— Nie, Piotrusiu, ciebie nikt tego nauczyć nie może.
Piotruś zasmucił się bardziej jeszcze, bo myślał, że Tonia uważa go za wielkiego głuptaska. Tonia opowiedziała mu o tem, jak straszy wieczorami Jasia i jak Jaś boi się okropnie ciemności. (Tonia dobrze wiedziała, że to bardzo nieładnie straszyć tak braciszka). Ale Piotruś znowu zrozumiał ją na opak: „Ach, czegóż nie jestem taki dzielny jak Jaś!?“ — szepnął żałośnie.
Tonia aż skoczyła na te słowa: „Ależ Piotrusiu ty jesteś dwadzieścia tysięcy razy dzielniejszy od Jasia! Ty jesteś najdzielniejszy chłopiec, ze wszystkich jakich znam!“
Piotruś nie mógł uwierzyć swemu szczęściu i aż pokrzykiwał z uciechy.
— Tak jest — z przekonaniem powtórzyła Tonia — dlatego możesz dać mi buzi... jeżeli... jeżeli masz ochotę.
Piotruś śpiesznie włożył naparstek na jej paluszek, sądząc, że Tonia chce go mieć z powrotem.
Ale Tonia powiedziała żywo: „Ależ ja nie chcę naparstka, ja chcę buzi“.
— Co to jest? — pytał Piotruś.
— Ot to! — odparła Tonia i pocałowała Piotrusia w buzię.
— To i ja ci dam naparstek od siebie — powiedział poważnie Piotruś i dał Toni najpierw jeden naparstek, a potem jeszcze dużo innych. A potem błysnęła mu świetna myśl:
— Powiedz mi Toniu, czy nie chciałabyś być moją żoną — zapytał.
Co najzabawniejsze, że w tej chwili i Toni to samo przyszło na myśl, więc odpowiedziała spiesznie: — Owszem, chętnie wyjdę za ciebie. Tylko czy będzie dość miejsca na nas dwoje, w twojej łódeczce?
— O, jeśli siądziesz bliziutko mnie, to się pomieścimy — żywo zapewnił Piotruś.
— Ale czy ptaki nie będą się gniewały na mnie, jak z tobą przyjadę?
Piotruś zapewnił ją, że ptaki strasznie się będą cieszyć z jej przybycia, (zdaje mi się jednak, że się mylił) a zresztą zimą niewiele ptaków przebywa na wyspie. — Pewnie tylko zażądają twojego ubranka — dodał trochę mniej pewnie.
— O, futerka mego im nie dam! — rzekła stanowczo Tonia.
— Nie dasz, nie dasz Toniu, naturalnie, że nie dasz — potakiwał Piotruś, gładząc ją po buzi i futerku.
— Czy ty wiesz, dlaczego ja cię tak strasznie kocham? — wykrzyknął niespodziewanie. — Dlatego, że jesteś zupełnie podobna do ślicznego, ptasiego gniazdka!
Komplement ten zaniepokoił trochę Tonię.
— Ależ ty mówisz zupełnie jak ptak, a nie jak chłopiec — rzekła, odsuwając się z lekka. Wydało jej się raptem, że Piotruś naprawdę jest do ptaka podobny.
— Tak, z pewnością jesteś „ni to, ni owo“ — mówiła po namyśle, ale widząc jego przerażenie, dodała szybko: — Ale to nic nie szkodzi, bo to właśnie mi się podoba!
— No to chodź ze mną Toniu i bądź taka, jak ja — prosił ją Piotruś i pociągnął ją w stronę przystani, bo nie wiele już czasu pozostawało do otwarcia parku. — Nie, nie, ty wcale nie jesteś podobna do ptasiego gniazdka — zaręczał po drodze, pragnąc jej się przypodobać.
Ale że Tonia była troszkę przekorna, jak wszystkie dziewczynki, więc zaśmiała się na to, mówiąc:
— Ależ Piotrusiu, jabym się bardzo cieszyła, gdybym była podobna do gniazdka. I wiesz co ci powiem, wprawdzie im nie oddam mego futerka, ale za to pozwolę im na sobie budować gniazdka. Pomyśl, jakby to było ślicznie, gdyby mi tu na karczku ulepiły gniazdko, pełne maleńkich pstrokatych jajek. Nie, toby było bajecznie!
Ale kiedy Piotruś przywiódł ją nad brzeg Wężowego jeziora, Tonia spojrzała na niego lękliwie: — Ale ja będę często, bardzo często widywać moją mamusię, prawda Piotrusiu? Przecież ja nie na zawsze się z nią żegnam, bo na to nie zgodziłabym się nigdy.
— Nie, nie — odpowiedział Piotruś, ale w głębi serca czuł, że Tonia odjedzie na zawsze. Wiedział, że uczciwość nakazuje powiedzieć Toni prawdę, ale obawa, że Tonia porzuci go i powróci do domu, zamykała mu usta. Piotruś czuł, że kocha ją tak mocno, że żyć-by bez niej nie był w stanie.
— Zapomni o matce i będzie szczęśliwa ze mną! — mówił sobie w duchu i raz po raz dawał jej naparstki i naglił do pośpiechu.
Już Tonia z okrzykiem zachwytu, który jej wydarł widok cudnego gniazdka, spoczywającego na falach jeziora, miała wejść doń z Piotrusiem, gdy nagle zaczęła drżeć i cofnąwszy nóżkę, powiedziała:
— Pamiętaj Piotrusiu, że popłynę z tobą tylko pod tym warunkiem, jeżeli mi przyrzekniesz, że kiedy zechcę, rozumiesz, kiedy tylko zechcę, będę mogła wrócić do mojej mamy. Przyrzeknij mi to Piotrusiu!
Piotruś przyrzekł. Ale nie mógł spojrzeć w oczy Toni.
— Oh, jeśli ci się zdaje, że matka zawsze czekać na ciebie będzie i przyjmie cię każdego czasu... — powiedział z goryczą.
— Jak możesz wątpić, że mama zawsze oczekiwać mnie będzie! — krzyknęła Tonia, a twarzyczka jej zapłoniła się z oburzenia.
— Tak, póki ci drzwi domu nie zamknie przed nosem — rzekł Piotruś zmienionym ze wzruszenia głosem.
Na to odpowiedziała Tonia: — Drzwi mego domu stać będą zawsze otworem i matka moja czekać mnie będzie zawsze z utęsknieniem.
— Skoro jesteś tak pewna swego, więc możesz spokojnie odpłynąć ze mną — rzekł na to Piotruś z lekką ironią i pomógł Toni usadowić się w stateczku.
— Ale czemu ty nie patrzysz na mnie Piotrusiu? — zapytała Tonia, chwytając go za ramię.
Piotruś wytężał całą wolę, by nie spojrzeć w oczy Toni, zanim nie odbije od brzegu. Ale raptem łkanie bolesne wydarło się z jego piersi. Wyskoczył na brzeg i płacząc, usiadł na śniegu.
Tonia pospieszyła za nim.
— Co tobie? co ci się stało Piotrusiu? — pytała zaniepokojona.
— Toniu! — szlochał biedny Piotruś. — Nie powinienem cię brać ze sobą, bo to nieprawda, że zawsze będziesz mogła wrócić do domu. Twoja matka... ach, Toniu, ty nie wiesz jakie są matki! — i Piotruś zaszlochał jeszcze mocniej.
A potem opowiedział Toni, jak zastał okno swego domu zawarte. Ach, to było bardzo smutne i Tonia słuchając jego słów, płakała prawie tak gorzko, jak i on. — Ale moja mama-by tak nie zrobiła, moja-by tak nie zrobiła — szeptała z przekonaniem.
— Nie Toniu i twoja ciebie nie wpuści! Wszystkie matki są jednakowe! Mogę się z tobą założyć, że twoja matka ogląda się już za jakimś nowym nabytkiem! — zapewniał Piotruś.
Tonia spojrzała na niego ze zgrozą: Jak ty możesz mówić coś podobnego Piotrusiu! Twoja matka nie miała przecież nikogo prócz ciebie, ale moja ma jeszcze w domu Jasia. Zdaje mi się, że jeśli matka ma bodaj jedno dziecko, to już i tak jest z tego zadowolona.
Na to Piotruś odrzekł z goryczą: — Widać, żeś nigdy nie miała w ręku bilecików, które piszą do Salomy damy, które już mają po sześcioro dzieci!
Rozmowę dzieci przerwał przeraźliwy zgrzyt. To stróż nocny otwierał bramę Parku. Piotruś bez namysłu wskoczył do swego stateczku. Pewny był teraz, że Tonia z nim nie odpłynie i mężnie przełykał łzy, cisnące mu się do oczu. Tonia za to szlochała w głos:
— Oh, Piotrusiu! jeżeli przybędę za późno! Oh, Piotrusiu, co będzie, jeśli mama wzięła już inne dziecko na moje miejsce! — wołała w śmiertelnej trwodze.
Piotruś wyskoczył znowu na brzeg i przypadł do Toni. Objął ją za szyję i tuląc się do niej, mówił bez tchu: — Toniu, dziś wieczór przyjadę zobaczyć, czy niema ciebie w Parku. Ale zdaje mi się, że jeśli teraz prędziutko pobiegniesz do domu, to jeszcze wszystko zastaniesz po dawnemu.
I poraz ostatni okrył jej słodką twarzyczkę gorącymi naparstkami, a potem zasłonił rękami oczy, by nie widzieć, jak się będzie oddalała.
— Żegnaj Piotrusiu drogi! — wołała Tonia przez łzy.
— Żegnaj najmilsza, najdroższa Toniu! — szlochał Piotruś.
Raz jeszcze rzuciła się Tonia w jego ramiona, (jak widziała, że robią elfy na swoich weselach), a potem pobiegła ku bramie.
Ach, jakże się spieszyła!
Tego samego wieczora, ledwie przebrzmiały ostatnie tony dzwonka, był już i Piotruś w Parku. Ale Toni nie dojrzał nigdzie. Znaczyło to, że jeszcze na czas wróciła do domu. Długo, długo nie tracił nadziei, że Tonia odwiedzi go której nocy i nieraz zdawało mu się, gdy dobijał do brzegu, że widzi drobną jej postać, stojącą na brzegu Wężowego jeziora. Ale Tonia nie powróciła więcej. Tęskniła wprawdzie za swojem drogiem „ni tem, ni owem“, ale bała się, że gdyby go zobaczyła, zabawiłaby za długo w parku i nie mogłaby już wrócić do domu. Aja zresztą na krok jeden nie puszczała jej teraz od siebie. Często jednak mówiła o nim z mamą i Jasiem, a kiedy nadeszły święta Wielkanocne, zachodziła w głowę, coby też mu posłać w upominku.
Wtedy powiedziała matka:
— Pewna jestem, że nicby mu się tak nie przydało, jak koza.
— Ach, tak — wykrzyknęła radośnie Tonia — mógłby jeździć na niej i przygrywać sobie na fujarce.
— Więc może podarujesz mu swoją kózkę, którą zawsze wieczorami straszysz Jasia? — spytała matka,
Ale Tonia potrząsnęła główką. Kózka przecież nie była prawdziwa.
— Jasiowi się jednak wydaje zupełnie prawdziwa — powiedziała znowu matka.
— To prawda. Czasem i mnie się wydaje zupełnie prawdziwa. Tylko jak ja ją ofiaruję Piotrusiowi?
Mama znalazła na to sposób. Poszła z Tonią do Leśnego Parku. (Jaś towarzyszył im także, w gruncie rzeczy był to dobry chłopczyk, nie trzeba go tylko z Tonią porównywać) i tu stanęła Tonia w „czarodziejskim kręgu elfów“, a matka jej, która znała się na wielu rzeczach, rzekła:

Powiedz mi proszę córko kochana
czem chcesz obdarzyć Piotrusia Pana?

Na co Tonia odpowiedziała:

Kózkę mu matko przywiodłam w dani,
by dniem i nocą mógł jeździć na niej!

I po trzykroć wykręciła się na pięcie.
Potem powiedział jeszcze Jaś od siebie:

Piotrusiu, usłysz błaganie moje
weź kozę, bo się jej strasznie boję!

Tonia pozostawiła przy kozie liścik, w którym zawiadomiła Piotrusia, że kozę swoją posyła mu na pamiątkę i poleciła, żeby poprosił elfy o wyporządzenie mu jej do prawdziwego jeżdżenia. Wszystko się spełniło, czego tylko pragnęła. Piotruś znalazł liścik, a naturalnie elfy bez wielkiego trudu zamieniły mu kozę na żywą. Od tego czasu Piotruś jeździ całymi nocami na swojej kózce po parku i wygrywa na fujarce najcudniejsze melodye.
Co do Toni, nigdy już od tego czasu nie straszyła Jasia kozą, bo jak mi mówiono, użyła do straszenia innego zwierzątka. I dopóki nie została zupełnie dorosłą panną, przynosiła często Piotrusiowi drobne upominki i zawsze w liściku dodawała objaśnienie, jak taką zabawką bawią się prawdziwe dzieci. Ale Tonia nie była jedynem dzieckiem, które pamiętało o Piotrusiu. Danio n. p. często obdarza czemś Piotrusia. Wyszukaliśmy nawet kilka świetnych kryjówek, gdzie składamy przyniesione drobiazgi. Tylko nie proście, żebym wam wskazał te schowki, kiedy Portos jest z nami, bo Portos przepada za zabawkami i zarazby je z kątków powywlekał.
Piotruś nigdy nie zapomniał o Toni, myśli o niej często z wielką serdecznością, ale mimo to jest równie wesoły, jak dawniej i nieraz zeskakuje z kózki, żeby z wielkiej uciechy wytarzać się na trawniku. O tak, Piotruś jest bardzo szczęśliwy, ale coś niecoś przypomina sobie z czasów, kiedy był maleńkim człowieczkiem i dlatego tak bardzo kocha jaskółki. Bo jaskółki są duszyczkami małych, zmarłych dzieci. Rok w rok powracają lepić gniazdka nad oknami domów, w których żyły ongiś i nieraz zaglądają nawet do pokoju dziecinnego. Piotruś kocha je najwięcej ze wszystkich ptaszków i cieszy się bardzo, jeżeli kiedy jaskółeczka na Ptasią Wyspę zawita.
A domeczek Toni?
Noc w noc (jeżeli tylko balu nie ma), budują elfy taki sam domeczek, jak ten, który wzniosły dla Toni, w obawie, że w parku pozostało może jakie dziecko, któreby mogło zmarznąć, gdyby nie miało się gdzie schronić. Piotruś jeździ po parku na kózce swojej i zagląda pod krzaki i drzewa, a jeśli odnajdzie jakie zgubione dziecko, bierze je przed siebie na kózkę i zanosi do małego domku. Skoro się dziecko obudzi, widzi, że noc spędziło wewnątrz domku, ale skoro zeń wyjdzie, domek znika mu zwolna z oczu. Elfy budują domek głównie dlatego, że samo budowanie sprawia im wielką uciechę. Ale Piotruś szuka zgubionych dzieci przez miłość dla Toni, a także trochę dlatego, że mu się wydaje, że takby pewnie zrobił prawdziwy chłopiec.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Matthew Barrie i tłumacza: Zofia Rogoszówna.