Przejdź do zawartości

Przygody Jasia i Lilci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Przygody Jasia i Lilci
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 34
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1932
Druk „Bristol”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
PRZYGODY
JASIA I LILCI.
Baśń fantastyczna
przez ELWIRĘ K
Z ILUSTRACJAMI.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
WARSZAWA, UL. MARSZAŁKOWSKA 141.
Druk. „BRISTOL“ Warszawa, Elektoralna 31, telef. 761-56.  






Jaś i Lilcia mieszkali ze swą babcią w ślicznym domku z ogródkiem, poza którym rozciągał się duży, gęsty las; w nim to podobno przebywali olbrzymi.
Jaś nie był bez wad, dziecięcemu wiekowi właściwych. Był uparty i o byle co obrażający się.
Razu pewnego babcia, kochająca swego wnuczka nad życie, zauważyła, iż usiadł do śniadania bez uprzedniego umycia się. Smugi kurzu i brudu odcinały się na twarzyczce ładnego chłopczyka tak wyraźnie, że nie było wątpliwości, iż ani woda, ani ręcznik nie były dzisiaj w użyciu.
Powiedziała mu, aby nie jadł śniadania, dopóki się nie umyje.
Jaś właśnie sięgał ręką po świeżo upieczony rogalik i zamierzał schrupać go za chwilę... Rozkaz babci przerwał tę czynność i dlatego wzburzony przeszkodą, chciał skłamać, że jest umyty, poczem wrodzona prawość charakteru powstrzymała na ustach kłamstwo... Rozgniewany jednak odszedł szybko od stołu i powrócić do niego już nie chciał.
Ułożywszy się na trawie pod orzechowem drzewem, przetrawiał w sobie żal do babci i całego świata, który mu był w tej chwili niemiły, gdy naraz zjawiła się przed nim jego siostrzyczka Lilcia, prosząc, aby się z nią pobawił...
— Coo? ja?... bawić się?.. nigdy!.. Mam dosyć tej zależności, dosyć tej opieki kobiecej! Mam lat dziewięć, jestem mężczyzną!.. Do widzenia! Idę w świat!.. Nie wrócę już do babci!..
To mówiąc, pomimo błagania siostrzyczki, pobiegł całym pędem ku lasowi...
Lilcia goniła go z całej siły, jej małe nóżki ledwie mogły nadążyć za Jasiem, który wkrótce jednak zatrzymał się i pozwolił sobie towarzyszyć.
— Gdzie jesteśmy? — spytała przerażona dziewczynka.
— W lesie — odrzekł poważnie braciszek.
— Ale jak powrócimy do domu?
— Tak, jakeśmy przyszli, jeśli, w dodatku, zechce mi się powrócić...
Zachciało mu się wracać nadspodziewanie prędko...
Oboje onieśmieleni ciszą lasu i jego dziwną powagą, wstali, aby skierować kroki ku swej miłej chateczce. Niemogąc jednak znaleźć drogi do domu wiodącej, płakać rzewnie poczęli.
Szemrały liście drzew i kwiecie krzewu za to naruszenie ich ciszy, a złośliwy oset i pokrzywy na drodze rosnące, uśmiechając się swemi łodygami zjadliwie, zaszeptały tak, że Jasio posłyszał:
— Chwalił się, że mężczyzna i że nie potrzebuje opieki, a oto płacze!..
Zarumienił się chłopczyk ze wstydu, ale płakać nie przestał. Toć nietylko że sam zginie, ale wyprowadził kochaną swą Lilcię na zatracenie... Co poczną, co pocznie teraz?..
Idąc po miękkim mchu, zasłyszeli naraz głos łagodny do nich przemawiający:
— Czego płaczecie dzieciny?.!
Obróciły się, ale nie ujrzały nikogo. Strach przejął biedne serduszka, zaszeptały więc do siebie:
— Niema, niema tu nikogo! o Boże! kto to mówi?..
— Nikogo?.. ależ ja tu jestem, osoba żyjąca...

Lilcia obejrzała się wokoło i zobaczyła jakąś dziwną, małą roślinkę, która usadowiwszy się na środku ścieżki, podniosła ku niej swe płatki.

Miała ona brunatną łodygę i dwa listki zielone na jej wierzchołku. Przyglądając się uważniej, przekonała się, że to nie roślina, lecz bardzo mały człowieczek, mający stopę wysokości. Członki jego były bardzo drobne, uszy długie, wiszące jak u zająca i dwa skrzydełka, przypominające liście. Cały był brunatny, nawet oczy świeciły burym blaskiem.
— Przepraszam pana — rzekła Lilcia, nie wiedziałam, że pan jest osobą żyjącą.
— Mogłybyście dzieci, iść tak dni i noce całe i nie zobaczyłybyście tu nikogo z żyjących, prócz mnie — odrzekł człowieczek, śmiejąc się takim dźwiękiem, jak dźwięczą małe dzwoneczki... — Ale mówcież, czego płaczecie?
— Zbłądziliśmy... nie wiemy kędy wracać... boimy się, że nie trafimy nigdy do domu...
— Ach, nie bójcie się niczego, chodźcie za mną, poprowadzę was tam, dokąd pragniecie się dostać...
Dzieci z zaufaniem postępowały za dziwną figurką. Naraz, wyszedłszy z lasu, stanęły zdziwione i olśnione cudnym widokiem.
Pod nimi roztaczał się duży, w kwiatach tonący ogród. Drzewa owocowe spuszczały swe obciążone owocem gałęzie, krzewy róż roznosiły woń dookoła, a wspaniałe fontanny roztryskały przezroczą wodą, oświeżając powietrze i rozbłyskając kolorami tęczy...
— Ach! jak tu cudnie, jak cudnie! — wołały uszczęśliwione dzieci. — I obróciły się, aby podziękować osóbce, która je tu przyprowadziła, ale nie zobaczyły nikogo.
U nóg tylko Jasia ukazał się duży balonik z napisem: — Baw się mną, ile zechcesz!..
Jasio podrzucał go do góry, a ten uwiązany gdzieś niewidzialnie, coraz to powracał do zdumionego chłopca.
Lilcia stała wpatrzona w tę zabawę braciszka, gdy naraz posłyszała poza sobą czyjś głosik żałośny: — Mamuniu, mamuniu!
Odwróciwszy się szybko spostrzegła na trawniku leżącą dużą lalkę o blond włosach i błękitnych oczkach, wyciągającą ku niej swe małe rączki.
— Ach! jakżeś piękna! — zawołała dziewczynka, chwytając lalkę w objęcia i obsypując pocałunkami. Będziesz się nazywała Flosetą, takaś delikatna i śliczna!
— Lilciu! — zawołał braciszek — przychodź, przychodź czemprędzej! coś jakby lokomotywa, woła tef! tef! zobaczymy, co to takiego!..
Dzieci pobiegły do parkanu i ujrzały stojącą za nimi lokomotywę z wagonami. Przelazłszy przez parkan, usadowiły się w pociągu. Lilcia z lalką w wagonie, Jaś zaś, jak maszynista przy lokomotywie.
Tef! tef! tef! ruszył pociąg, dzieci jechały długo, wreszcie zatrzymały się przed bramą parku, gdzie zastały stół z ciastkami i mlekiem. Nasyciwszy się, usiadły na trawie, przyglądając się latającym ptaszętom i motylom.
Naraz śliczna ruda wiewiórka ukazała się ich oczom. W łapkach trzymała orzeszek i figlarnie spoglądała na dzieci.
— Będę ją miał natychmiast! — zawołał Jasio. — Hu! ha! hu! — krzyczał, goniąc małe stworzonko.
Długo gonił, nareszcie złapawszy, wsadził ją w małą klatkę.
— Jasiu! co robisz? puść ją, puść to dobre maleństwo, cóż ci ono zawiniło?.. — płacząc wołała Lilcia.
— Paradna jesteś! przecież jej nie zabijam...
— Ale zwróć jej swobodę, ona nieprzyzwyczajona do więzienia... o Boże! cóż się to dzieje?..
W tejże chwili bowiem Jasio niewidzialną dłonią uniesiony został w powietrze, klatka zaś z wiewiórką znalazła się u stóp Lilci.
— Jasiu! Jasiu! — wołała przerażona dziewczynka, ale jej nie odpowiedziano.
Lilcia otworzyła klatkę i wypuściła wiewiórkę. Ta nie uciekała, lecz bystremi oczkami przyglądała się swej wybawicielce.
Nazajutrz po przebudzeniu się Lilcia spostrzegła wiewiórkę siedzącą przy niej i okazującą gotowość do pójścia z nią na poszukiwanie Jasia.
Czemprędzej zsunęła się dziewczynka na murawę i wziąwszy lalkę, smutna z utraty braciszka, postępowała za zwierzątkiem.
Przebiegłszy kilkaset kroków, spostrzegła w ciasnej komóreczce przymocowanej do dużego dębu, wybladłego i płaczącego Jasia. Siedział skulony, nie mogąc się dobrze wyprostować i lamentował.
Dziewczynka wyjęła z trudem deskę i wypuściła brata, który opowiedział jej w drodze, jakto dzieci olbrzymów biły go i kazały mu skakać w tej ciasnej komórce, a za co takie męki tu zniósł, sam nie wie.
— A zapomniałeś, jakieś zamknął wiewiórkę? kara to za twój brak serca, braciszku...
Jaś nie lubił słuchać prawdy... Zarumienił się tylko i zmilczał. Chcąc się zaś z tych karzących miejsc oddalić, zawołał na pociąg. Przybył natychmiast i zawiózł nad brzeg jeziora, gdzie stała już łódź motorowa, do której wsiadł Jasio i Lilcia, aby odbyć miłą i rzeźwiącą przejażdżkę.
Po przebyciu jeziora, znaleźli się przed wspaniałym zwierzyńcem, gdzie przechadzał się poważny słoń, wielbłądy i konie.
Lilcia siadła na grzbiet słonia, Jasio wybrał konika, zabawiali się tak długo, poczem powrócili do parku i po zjedzeniu kolacji, ułożyli się do snu.
Rano, gdy się obudzili, Jasio ujrzał pięknego żuka ze złotemi plamami na grzbiecie, a chcąc się jego męczarnią zabawić, urwał mu jedną z łopatek.
Biedny żuk nie mógł się unieść do góry, ani też chodzić, a niedobry chłopiec śmiał się z jego wysiłków i z łez siostry, która na widok tego okrucieństwa i niedoli, gorzkiemi zalewała się łzami.
Położyły się dzieci do swych wygodnych łóżeczek z mchu i usnęły trochę zagniewane. Rankiem zaś, gdy dobra dzieweczka podniosła oczęta, nie zobaczyła braciszka.
Przepadł gdzieś, zostawiwszy tylko jeden bucik w łóżeczku. Zrozpaczona Lilcia szukała go wszędzie, ale napróżno!.. Jasia nie było nigdzie.
Doszła wreszcie do zamku olbrzymów i stanęła, myśląc, że tam pewnie porwany jej biedny braciszek.
Wtem posłyszała jęki i płacz. Zrozumiała, kto tam wzywa pomocy i przyśpieszyła kroku.
Oczom jej przedstawił się smutny widok. Biedny Jasio leżał, uwiązany za nóżkę, tę właśnie, z której bucik pozostał w łóżeczku, i ruszyć się prawie nie mógł.
Jęczał więc i wyrzekał straszliwie, wzywając pomocy.
— Kto ci to zrobił, braciszku? — spytała zdziwiona dziewczynka.
— A któżby, jeśli nie te obrzydłe dzieci olbrzymów — odrzekł szlochając chłopczyna — przyprowadziły mnie tutaj, uwiązały za nogę i to na tak krótkim sznurku, że władać nią wcale nie mogę... Nieznośne, niegodziwe istoty!
— To za chrabąszcza, któregoś męczył i któremuś urwał nóżkę — odrzekła z powagą dziewczynka. Chciały, żebyś poznał, jakto źle bez nóżki...
— Dobrze tobie, bo ci się nic złego tutaj nie zdarza! — zawołał w uniesieniu Jasio. Możesz moralizować, kiedy ci nikt nie dokucza... Co cię to może obchodzić, że mnie ktoś dręczy!..
— Przeciwnie — rzekła Lilcia — twój smutek jest moim smutkiem i cierpię dlatego, że ci ktoś dokucza, ale cóż pocznę, jak ciebie z tej męczarni wyswobodzę?..
I dziewczynka nachyliła się ku bratu i zaczęła jak myszka nadgryzać ząbkami sznurek, a gdy ten zrobił się już cieńszy, urwała go, oswobadzając zbytnika.
Bojąc się, żeby ich nie dogoniono, biegły dzieci pędem do swego schroniska i dopiero się uspokoiły, widząc swój kącik zaciszny i stół z wybornemi ciastkami i mlekiem.
Posiliwszy się, rozpoczęto znów gonitwę po parku i zwykłe swoje zabawy. Jasio był w niehumorze. Obrażały go te prześladowania olbrzymów i przez cały dzień chodził markotny i ze wszystkiego niezadowolony.
Tego dnia miały dzieci niespodziewanego gościa. Duży biały pies z czarnemi łatami zbliżył się do nich w podskokach, machając ogonem i zabawiając je przeróżnemi figlami.
Jasio był zachwycony. Zdawało mu się, że mając takiego towarzysza swych zabaw, nie będzie mu już nic brakowało do szczęścia. Postanowił nie męczyć więc zwierząt i Bingo, któremu takie miano nadał chłopiec, wolny był przez czas jakiś od udręczeń.
Nie długo to trwało. Wkrótce zaczął go szarpać za uszy, kopać, siadać na nim i różne z nim wyprawiać historje, które sprawiały biednemu psiakowi cierpienie.
Razu pewnego, dzieci siedziały nad rzeczką przepływającą opodal ich siedziby i przyglądały się ślicznym złotym rybkom, pływającym swobodnie i bez troski po falach szemrzącej wody.
Naraz zachciało się Jasiowi nałapać rybek. Nadaremnie siostrzyczka tłomaczyła mu, że rybek takich się nie łapie, że wreszcie szkoda ich na jedzenie, a na męczenie tembardziej, psotny chłopak ani słuchać nie chciał o tem, aby sobie odmówić tej przyjemności, zrobił wędkę i zapuścił zaraz do rzeki... Złapała się biedna rybka, ale litościwa Lilcia wyrwała ją z haczyka i wypuściła na wolność.
O, co to, to już za wiele! — wykrzyknął rozgniewany Jasio i złapawszy za sznurek, związał rączki siostrzyczce, aby mu nie przeszkadzała w zabawie.
Tymczasem obłok czarny spuścił się na niesfornego chłopca i porwawszy go, rzucił w wodę.
Byłby niechybnie utonął, gdyby nie poczciwy Bingo, który go za włosy i ubranie przyciągnął do brzegu i złożył wystraszonego na trawie.
Od tej pory nie zaznał chwili spokoju. Niewidzialna dłoń jakaś targała go za włosy, biła, szczypała i coraz to nowemi udręczeniami męczyła zbytnika.
Życie dzieci w takich warunkach było bardzo przykre. Przytem Jasio robił się coraz gorszy i złośliwszy.
Lilcia postanowiła iść do króla olbrzymów i prosić, aby zabronił swym dzieciom napastować braciszka. Wybrała się więc sama w drogę, przykazując Jasiowi, aby był grzeczny, to może ją olbrzym wysłucha.
Zawołała słonia, a gdy ten się nachylił, wsiadła nań i pojechała do krainy olbrzymów. Otworzył jej olbrzym jakiś o łagodnem obliczu, pytając, czegoby chciała.
Dziewczynka musiała kilka razy powtarzać, gdyż służący olbrzymów, chociaż zgiął się do Lilci, nie mógł jej dosłyszeć, tak wielkiego był wzrostu.
Gdy dowiedział się o co chodzi, prosił, aby usiadła i poczekała na króla.
Dobrze to mówić takiemu olbrzymowi, żeby usiąść, ale w jaki sposób?
Krzesło było takiej wysokości, że dziewczynka ani myśleć nie mogła, aby się usadowić. Wtedy olbrzym, zrozumiawszy tę trudność, podstawił swą dłoń, Lilcia usiadła i w ten sposób uniosła się na krzesło.
Wkrótce potem przyszedł król olbrzym, a dowiedziawszy się o co chodzi, kazał sprowadzić Jasia do siebie.

Zagwizdał na gołębia i kazał mu go przynieść na grzbiecie.
Lilcia bać się poczęła o brata, ale olbrzym uspokoił dziewczynkę, że mu się nic złego tutaj nie stanie, chciał tylko, aby i on również posłuchał wieści, którą jej ogłosi.

Lilcia napisała karteczkę uspakajającą do brata i przywiązała gołębiowi u szyi. Zaledwie to zrobiła, zjawił się gołąb z powrotem, niosąc na sobie Jasia.
Olbrzym odezwał się do dzieci: — Jesień się zbliża, pora ponura i smutna, niezadługo nie będzie już ani jednego liścia na drzewach, ani jednego kwiateczka... Musicie powracać do domu, do swej babci, która na was czeka z utęsknieniem... Tam przy ciepłym kominku minie zima sroga i nie uczujecie, ani zimna, ani wichrów...
— Ach, panie! — zawołały ze smutkiem dzieci, my nie chcemy powracać do domu, dobrze nam tutaj i nie tęsknimy wcale za swą chatką!
— Jakto? nie tęsknicie za swą ukochaną babunią, za tą dobrą kobietą, która was po śmierci rodziców przygarnęła i pieści?.. To niemożliwe!
— Ależ chcemy, chcemy ją widzieć! Tylko... Czyżby nie mogła tutaj przyjechać i z nami zamieszkać? Bylibyśmy wszyscy szczęśliwi!..
— Musicie dzieci powracać — rzekł olbrzym. Nauczcie się pracować i być użytecznymi... Bawić się przez całe życie nie można...
Twarzyczki dzieci posmutniały, a w oczach ukazały się łezki...
— Czy wrócimy tu kiedy? — zapytały.
— O, tak, dzieci kochane, powrócicie napewno... Bądźcie grzeczne, posłuszne, a gdy przeminie zima, usiądźcie na murawie i zamknąwszy oczy, każcie przyjechać pociągowi... Przyjedzie napewno, a wtedy usiądźcie i przybywajcie do mnie czemprędzej na zabawy i odpoczynek...
— Jasiu! Lilciu! — zawołał ktoś u wrót pałacu. Dzieci obróciły szybko swe główki, ale zamiast muru zamkowego, ujrzały ogródek babci, róże i grządki kapusty i grochu. Przed nimi stała babcia.
— Już południe, dzieci! chodźcie na obiad... Jakżeście były dziś grzeczne!..
— Czy dawno tu jesteśmy? — Ależ spałyście tu dzieci przez cały ranek.
— Ależ nie spaliśmy, nie... — zaprzeczył Jasio i spojrzał porozumiewawczo na siostrzyczkę.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.