Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


23. Podstępy.

— Mości książe, czy sam siebie łudzisz, czy też po prostu mnie zwodzisz? spytałem pacyenta bez ogródki.
— Wybacz kochany doktorze, ale wyznać muszę, że się dopuszczam i jednego i drugiego: miałem istotnie napad choleryczny dość mocny, który przestraszył przysłanego mi przez księcia wicelamę doktora Plasterysa, ministra zdrowia w Snogrodzie, i to do tego stopnia go przestraszył drogi mój przyjacielu, że mnie kazał natychmiast najnielitościwiéj zsiec bańkami i obstawić synopizmami. Osłabiony stratą krwi i boleścią, znacznie upadłszy na duchu pomiędzy cudzoziemcami i obawiając się dalszego ciągu takiej końskiej kuracyi, prosiłem adjutanta mojego, aby zatelegrafował do Jasnogrodu po ciebie. Potém tego wprawdzie żałowałem, bo mi się znacznie ulżyło po owém nagłem wstrząśnieniu; lecz gdy się po mieście wieść rozeszła, że sławny doktor Nafir już w podróży do konającego księcia Neujabi, postanowiłem, dla twojego doktorze dobra, udawać chorego jak mogłem najlepiéj, kazałem wysłać całą ulicę słomą i zasłonić okna umyślnie tak szczelnie, żeby czasem i mój służący mógł mnie zastąpić na łożu boleści i majaczyć byle co, jak chory wpadający w tyfus. Ja tym czasem grałem w drugim pokoju z mym adjutantem w karty. Mój służący tak dobrze udawał tyfus mózgowy, że mu minister Plasterys kazał w swej obecności puścić krew, ogolić głowę, zsiec ją. bańkami i nareszcie lodem obłożyć... Żal mi było wprawdzie biednego Laflera, gdy go w ten sposób na tortury brano, ale mu się należała kara za łajdaczenie się z tutejszemi baletnicami, u których się wydawał za rodzaj sekretarza, a pieniędzmi zapewnie mi skradzionemi, zalecał; więc pal go dyabli, pozwoliłem na wszystko, tylko szepnąć mu kazałem, żeby zemdlał zaraz po otwarciu weny, aby mu niepotrzebnie krwi nie wytaczano.
Jakże go medykamentowano w rozmaity sposób, zawsze myśląc że to ja! I w téj chwili całe miasto jest przekonane o tém że konam, albo jestem bliskim skonania.
Już się nawet przez żydów zgłaszał do mego adjutanta najpierwszy fabrykant trumien całéj Drzemniawy, o dostawę trumny w najlepszym i najnowszym guście, z wcięciem w talii, a doktor Kizia, sławny lekarz zwolenników Wenery i zarazem balsamista, prosił żeby mu wolno było w dowód szczególnego szacunku, nabalsamować mnie zaraz po śmierci, sposobem tutaj w kraju używanym, to jest pakułami umaczanemi w żywicy, takim samym sposobem, jaki u nas w muzeach używają do wypchania wielorybów i słoniów. Doktor Kizia raczył nawet oświadczyć, że za takie piękne dzieło, zadowolili się honorem i sześcioma tysiącami franków.
Adjutant przyjął tę ofiarę z wielką wdzięcznością, i kazał mieć pakuły i żywicę aromatyczną w pogotowiu; pan Sargenhans zaś, artystyczny fabrykant trumien, przekupiwszy cyrulika, dostał przez niego miarę Laflera i już mu składa paletot drewniany, z artystyczną sumiennością krawca.
Otóż kochany doktorze jak stoją rzeczy: wszyscy oczekują méj śmierci, ty przybywasz, zadajesz mi dwie krople twego odżywiającego likieru i mówisz: Wstawaj! a ja wstaję, głowę niby to wizykatoryami skancerowaną, obwijam czarną chustką, kładę na to czapkę mundurową, i wyjeżdżam z tobą na miasto, jeżeli nawet chcesz do pana ministra zdrowia, podziękować mu za przytrzymanie mnie aż do twego przyjazdu przy życiu. Daléj kochany przyjacielu, uściskaj mnie za sławę i tryumfy tu cię czekające.
Książe zerwał się równemi nogami z łóżka i krzyknął na służącego:
— Lafler! oto trzy dukaty, kaź sobie przynieść perukę, aby pokryć wygoloną głowę, każ niech zajedzie powóz, i każdemu kto z zamku lub z kądkolwiek przyjdzie się spytać o zdrowie moje, powiedz, że zaraz po przybyciu doktora Nafira i po połknięciu przywiezionego mi lekarstwa, wstałem, ubrałem się i wyjechałem.
— Ależ mój książę, czyś oszalał? myślisz że zezwolę na odegranie takiéj komedyi, niegodnéj mego doktorskiego tytułu? zarzucę obrażony.
— Sam stary Hippokrates, sam boski Eskulap na twojém miejscu korzystałby z tego w sposób ci zaproponowany, chociażby tylko dla wzmocnienia w ludziach wiary w boską naukę medycyny: a że wiara tak błogi wpływ wywiera na usposobienie choroby i cierpiących, więc tym razem dla dobra ludzkości, powinienbyś odstąpić cokolwiek od surowości twoich zasad.
— Prawda, masz słuszność mój książe, zrobię z mej dumy ofiarę i odegram tę niegodną siebie komedyę. Ale przedewszystkiém uwiadomić powinniśmy księcia Wadwisa i doktora Gerwida o twém uzdrowieniu. Gdzie tu w hotelu telegrat akustyczny? każ mnie do niego zaprowadzić.
— Nie ma tu w hotelu ani domach prywatnych telegrafów tak jak u nas, mój doktorze. Jedźmy do telegrafu.
W rażenie, któreśmy sprawili tą szarlataneryą, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Ludzie, którzy znali księcia Nenjabi, to jest dygnitarze wojskowi i cywilni, damy wysokiego tonu, zatrzymywali się na widok księcia, oczom swoim nie dając wiary. Książe się kłaniał i wskazując na mnie wolał:
— To mój zbawca, cudowny doktor, to Bóg medycyny!
Książe Neujabi wypytywał się mnie o Lawinię, ale tak niby nawiasowo, prawie z niechcenia.
Odpowiedziałem mu także z udaną obojętnością, że się Lawinia dość zmartwiła nowiną o jego chorobie, ale nic mu nie opowiadałem o strzaskanej harfie i o jéj omdleniu na dachu naszego domu.
Neujabi zesmutniał, spodziewał się że wieść o jego chorobie większe sprawi wrażenie na Lawinii.
Pozazdrościłem mu tego tryumfu, i dla tego kosztować go nie dałem.
Stanęliśmy przed telegrafem: książe niby jeszcze słaby, pozostał w powozie, ja zaś wybiegłem na telegraf, i ztamtąd zapłaciwszy za wszystkie słowa i zgłoski, przesłałem wiadomość o cudownem uzdrowieniu pacyenta.
Musiałem kłamać, szarlatanizować, aby pozostać wiernym raz przyjętemu w tem miejscu systematowi.
Neujabi zmusił mnie do tego.... Darmo! Tak jedno kłamstwo pociąga za sobą mnóstwo innych.
Czekałem na odpowiedź, a tymczasem mnóstwo dygnitarzy dognało młodego księcia przed telegrafem i wypytywało go się o stan zdrowia, i składali mi najserdeczniejsze dziękczynienia za dokonanie takiego cudu. Odpowiedź od księcia Wadwis nadeszła, a brzmiała:
„Tysiąc dzięków doktorze, przytrzymaj mi syna w Drzemniawie jak możesz najdłużej i z nim pozostań, ale nie wyjawiaj, że takie moje żądanie. “
Jedziemy do ministra zdrowia, podziękować mu za przytrzymanie księcia Neujabi przy życiu sposobami ultraheroicznemi, któremi można było zabić nie jednego lecz dwóch ludzi.
Młody książe złożył podziękowanie w kształcie sporego rulonika, i cóś niby nawiasowo wspomniał o wielkiéj wstędze orderu węża brylantowego, którym jego monarcha zapewnie nie omieszka obdarzyć tak głęboko uczonego lekarza.
Minister zdrowia Plasterys, zdobył sobie tak wysokie stanowisko wynalazkiem wielkiéj wagi dla chirurgii wojskowéj: odkrył, że nic tak szybko nie leczy kontuzyi od kul armatnich, jak plaster wizykatoryalny, zaraz w chwili na placu boju przyłożony.
Od tego czasu wprawdzie częściéj wydarzały się kontuzye, lecz te nie pociągały nigdy za sobą śmierci, tylko gratyfikacye.
Przyjął nas bardzo grzecznie, przywdział mundur, ordery, ale zarazem objawił mi zadziwienie, że nie noszę munduru, ani żadnéj dekoracyi.
Odpowiedziałem ze skromnością, że mógłbym także być ministrem, dygnitarzem orderowym i bardzo możnym panem, gdybym chciał sprzedać tajemnicę mego odkrycia.
Książe Neujabi przyświadczył i dodał, że doktor Nafir jest człowiekiem zupełnie odrębnego sposobu myślenia....
— Rozumiem, rozumiem, on cokolwiek zakrawa na czerwonego socyalistę, a nawet na komunistę, odpowie dygnitarz, małym dreszczem wstrząśnięty.
Neujabi, zapewnie z figlarności, ruszył nieznacznie ramionami i brwią.
Od téj chwili lękał się mnie minister jak dziecko wilkołaka....
Powróciwszy do hotelu, zastaliśmy w nim wielkie mnóstwo dygnitarzy, czekających dostojnego pacyenta i jego cudownego lekarza, którego nieubłaganemi obsypywano prośbami o lekarstwo na osłabienie apetytu i sił żywotnych. Drożyłem się utrzymując żem znękany podróżą...
Nareszcie sam wielki lama, także słabowity, przysłał adjutanta z zapytaniem o zdrowie księcia Neujabi, i z prośbą, abym się bez zwłoki udał do niego. Sam książę Neujabi raczył mnie jemu przedstawić, lecz wrócił do hotelu zostawiwszy mnie w zamku.
Dostojny pan, wycieńczony trudami wojennemi, zwierzył mi się, że nie jest syty ani życia ani chwały, i że dla dobra ludzkości pragnie żyć długo, a nawet wiecznie, jeżeli to być może.
Sprawdziwszy stan jego wnętrzności w obecności ministra zdrowia, za pomocą kamery obskury z lampką angandzką, uznałem, że jego książęca mość, nie jest w stanie korzystać z mego lekarstwa, powiększającego wszelki objaw życia prawidłowego, ale i nieprawidłowego.
Zapisałem tedy lekarstwo, niby przysposabiające do dalszéj kuracyi. Moje spostrzeżenia udzieliłem ministrowi zdrowia, ordynującemu lekarzowi, który ich wprawdzie nie zrozumiał, ale przyświadczał, że tak jest a nie inaczéj, i zaraz po mojem odejściu zawyrokował, że tak wielkiego głupca i waryata jak ja, nigdy w swém życiu nie widział.
Od téj chwili rozdwoiła się o mych zdolnościach opinia: jedni utrzymywali, że jestem po prostu szarlatanem, drudzy zapewniali, że większego człowieka nie ma na świecie.
Dzienniki ogłosiły się przeciwko mnie, przymieszawszy cokolwiek miodu do żółci swych zdań i wyroków. Pomimo tego nagabywali mnie bigoci i roskosznicy, modląc się o krople życia. Nie biorąc od nikogo złamanego grosza, wszystkim dawałem lekarstwa, ale tylko ludziom pracującym, istotnie światu i rodzinie potrzebnym, udzielałem prawdziwego eliksiru życia.
Niestety! wszyscy ci prawie należeli bez wyjątku do klassy ubogich, małoznaczących, gnębionych ludzi, i na opinię publiczną nie mogli wywrzeć wpływu, lubo cudownych doświadczyli skutków z mego lekarstwa, i gorące modły za mnie zanosili do Boga.
Zabawiam księcia Neujabi, tęskniącego do swego kraju, ojca i kochanki, jak tylko mogę i czém tylko potrafię, postępując w duchu rozkazu dostojnego ojca, który polecił nam pozostać w Drzemniawie, aż dopókąd nas sam nie odwoła. Niech sobie książę tu pozostanie, ale ja zupełnie tu niepotrzebny.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.