Przejdź do zawartości

Pieśni Petrarki/Canzona XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Francesco Petrarca
Tytuł Pieśni Petrarki
Wydawca nakładem tłumacza
Data wyd. 1881
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Źródło Skany na commons
Indeks stron
Canzona XVI.

Ułożona być może w roku 1327, w którym Ludwik Bawarski do Włoch wkroczył. Według innych zaś, dopiero w czasie pobytu poety w Parmie, to jest aż w lat siedmnaście później[1], w czasie najstraszliwszych klęsk wojny domowej, których okropność zwiększały jeszcze niekarne hordy najemników Niemieckich pustoszących Italię, niby na rachunek niezgodnych książąt, na których żołdzie pozostawały.

Italio moja! jakbądź to boleśnie
Wyliczać śmiertelne rany,
Co krwią z pod serca broczą twą urodę;
Niech jednak, jako syn twój przywiązany,
Ja, com na jawie i we śnie
Przebolał tobą lata moje młode.
Głos narzekania zawiodę!
Toż zbawczą dłonią ran twych już nie tyka
Miłość, dla której z nieba zeszłaś w gości!
O Boże! spójrz z wysokości:
Jak to w twem państwie, wojna Marsem dzika,
Mieć w bliźnim chcąc przeciwnika,
Serca stężyła w myśl krwawą!
O usłysz głos mój! i Przedwieczna Chwało
Spraw: niechby Boskie twe prawo,
Choćby z niegodnych moich ust, rozbrzmiało!

Wy, w których ręce złożył los szczęśliwy
Ludów Italskich władanie.
Czyż miłość rządom waszym przewodniczy
Lub choć przezorność? Zkądże niespodzianie,
Kwitnące siół naszych niwy
Depczą najemne zgraje obcej dziczy?

Łudzi was obłęd zwodniczy,
I wzrok wasz dziwnie krótki jest! jeżeli
W przedajnych sercach wiary szukać chcecie.
Pomyślcie tylko: toż przecię
Wróg jest niejeden wśród tych przyjacieli!
I próżnobyście też chcieli,
Dom wasz, obcemi włóczęgi
W potędze trzymać; bo gdy własnej dłoni
Cios nie ocali nas tęgi,
Czyliż skuteczniej cudza dłoń obroni?

Opatrznie Bóg to zdziałał: że z przed wieka
Alp rozgradzały warownie
Dziedziny nasze od niemieckiej strony,
Przecież, o zgrozo! gdy się niewymownie
Brat przeciw bratu rozwścieka,
Patrzcie — toż w prędkiej chwili, nieproszony
Gość, najezdnicze Tentony
W kraj nam się wparły rozwartemi bramy!
I dziś, ta zgraja co na cudze dybie,
Jest tu jak w własnej siedzibie!
A jednak — zważcie — lud ci to ten samy,
Który, jak w dziejach czytamy,
W pień Maryusz niegdyś wysiecze —
Czego nie zginie pamięć w czas daleki.
Gdy Rzymski spragniony człecze
Krew pić musiałeś, pijąc wodę z rzeki!

Twierdzi to Cezar: że nie widział błoni,
Kędyby żył ich posoka
Nie była mieczom naszym krwawą spłatą:
Teraz zaś, zkądże Mocny Bóg z wysoka
Ku wrogom naszym się kłoni?
Wam to! Panowie władcy! wdzięczność za to,
Nawykli żyć wichrowato,
Odkąd niezgody wąż się w myśl wam wśliźnie!
I czy to prawo, sąd, czy wyrok jaki,
Uciskać biedne wieśniaki?
Grody i sioła prześladować bliźnie?
I jednocześnie w obczyźnie

Chcieć sobie mieć przyjaciela,
Co równie duszą jak i krwią frymarczy?...
Prawda to w oczy wam strzela,
Nie zaś nienawiść, złość lub wzgląd potwarczy!

Po tylu próbach, czyż nie spostrzegacie,
Że sobie chytre Bawary
Ucieszne tylko czynią z was igrzyska?
Toż śmierć już lepsza niż ten obłęd stary!
Im dłużej wroga brat w bracie
Widzi, tem hojniej krew się z was rozpryska!
Chciejcież rozważyć to z bliska:
O tyle wróg was za nic ma, o ile
Sami się za nic macie między sobą.
Więc krwi Łacińskiej ozdobo
Zbudź się! i dzielnie stań o wspólnej sile!
Niech czołem tarza się w pyle
Groźne acz kruche bożyszcze!
Gdyż jeśli dotąd najazd ów straszliwy
Zwycięztwo nad nami zyszcze,
Własny w tem grzech nasz. nie zaś niebios wpływy!

Nie taż to ziemia w której życie wziąłem?
Nie gniazdoż lube, gdziem w sławie
Rosnąc, porastał w poetyckie pierze?
Nie taż, co prochom ojców mych łaskawie
Jest opiekuńczym Aniołem
Najukochańsza Matka, w którą wierzę?
Przez Boga! niech tylko szczerze
Łez ludu wasze serce się użali,
Dłoń mu podając, żeby pocieszony
W was był swej pewny obrony,
To wnet najeźdźcy pójdą precz zuchwali:
Boście z tą ręką podali:
Miłość, nadzieję i wiarę
Przeciw ich złości, pod najświętsze hasło —
A przecięż męztwo prastare
W Italskich sercach jeszcze nie wygasło!

Bacząc jak skrzętnie śmierci wam zniewaga,
Im szybciej życie ubiega,

Dni wasze w przeszłość niepowrotnie chłonie,
Myślcie o chwili, gdy u Styksu brzega
Stojąc samotna i naga
Dusza, przed sobą chmurne ujrzy tonie
Więc raczej po tej tu stronie
Złości zostawcie, które wam w podróży
W Wieczności przystań, życia toń najcichszą
Szaleństwem nawałnic wichrzą.
I kto bliźniego krzywdzie dotąd służy,
O! nie czyń tego już dłużej!
Bo tylko w cnoty zaszczycie,
W miłości bratniej, w pokorze głębokiej,
Wieść powinieneś twe życie,
Jeśli ku niebu chcesz skierować kroki!

Pieśni! posłuchaj co powiem:
Tem skuteczniejsze słowo, im łaskawsze
Tam, gdzie iść tobie w Imię Boże dano —
Przy chęci najlepszej bowiem,
Prawda, do dumnych mówiąc serc, nie zawsze
Wymową brzmi pożądaną.
Więc choć tej garstce maleńkiej,
Której do serca trafić lżej, prorokuj.
Toż z przyjaznemi ty dźwięki
Idziesz, wołając: — pokój z wami! pokój! —







  1. Co do mnie, biorąc w rachubą porządkowe miejsce tej pieśni, skłaniałbym się raczej ku tej drugiej dacie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Francesco Petrarca i tłumacza: Felicjan Faleński.