Pieśni Petrarki/Canzona XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Francesco Petrarca
Tytuł Pieśni Petrarki
Wydawca nakładem tłumacza
Data wyd. 1881
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Źródło Skany na commons
Indeks stron
Canzona XV.

Gdziebądź mi każe miłość czy pozwoli
Żyć nędznie, wszędzie, z gorzkich łez podniety
Brzmieć muszę w rymach piersi mej wzdychanie!
Ład w owych rymach tylko zna, niestety!
Ten, co jest mojej powiernikiem doli —
Gdyż w dziejach serca mego, niesłychanie
Wielki na zawsze zamęt pozostanie.
Ztąd się nie każdy ciągu w nich doczyta,
Więc posłuchajcie pieśni mej, albowiem
Sam w niej wam szczerze rozpowiem —
(Z czego mi ulga będzie znamienita):
Czemu mi świat jest pustkowiem.
Tak, że nad wszystkie ziemskich spraw koleje
Jedna mi tylko Laura promienieje?

W miarę jak moja dola bezlitosna.
Coraz złośliwiej, uporczywiej, ślepiej,
Szczęściu mojemu w tysiąc przeszkód rośnie,
Miłość się we mnie wspomnieniami krzepi.
Ztąd, jeśli światu uśmiechnięta wiosna
Majowym rąbkiem błyśnie, — ja w tej wiośnie
Tak wdzięku pełnej, Laurę mą radośnie
Witam, wraz z błogą w sercu mem nadzieją.
W słońcu, przed którem śniegi łąk stopniały.
Pierś mi przejmują zapały,
Co z jej wzniosłego serca promienieją,
W bogactwie przyrody całej,

W kwiatów ozdobie, widzę mej panienki
Nad wszelki wyraz doskonałe wdzięki.

Wśród kołysanej ciepłym tchem murawy,
Gdy mię ku sobie kiedy wabią skromne
Fijołki z tkliwą wonią, lub stokrotka
W promyczki zdobna, — to ja zaraz pomnę,
Jak w utęschnieniu duszy, wzrok mój łzawy
Laurę niebiańską piewszy[1] raz napotka.....
Ktoby powiedział: że ta postać wiotka
Tak nikłych kształtów, tak drobnego ciała,
Tyle wyniosłej duszy jest osłoną?
A przecież tak mi znaczono:
Że odkąd równie skromna jak wspaniała
Pani ta zbiegła mi w łono,
Stała się ona srogich mych jedyną
Cierpień pociechą równie, jak przyczyną!

Kiedy na smugach widzę topniejące
Śniegi od blasków słońca — myślę sobie:
— To ja kochaniem Laury tak topnieję,
Gdy ku anielskiej twarzy jej ozdobie
Poglądam trwożny, jako śnieg w swe słońce —
Zdala z niej zwodne błyszczą mi nadzieje,
Z bliska zaś ona z łez się moich śmieje. —
Niemniej, w pogody ciche dni, jak w burzy,
Od niej mi tylko światłość jest jedyna —
Choć nieszczęśliwa godzina,
W której się znagła blask jej gniewem schmurzy!
Wtedy zdrętwienie mię ścina
W tak twardo skrzepły lód, że mi radosnej
Zdaje się nigdy już nie dożyć wiosny.

I czyż się zdarza, kiedy brzask jutrzenki,
W pogodny ranek, po przez mgły obłędy,
Budzi się niby w przystrojeniu białem,
Bym nie pomyślał o jej oczach, kędy
Dni moich zorze niegdyś, po przez cienki
Rąbek zasłony białej powitałem?
Stopniowo ziemia słońca się zapałem

Przejmuje drżąca, — to tak samo zemną.
W miarę jak coraz górniej jest wzniesione,
W ślad za niem ja także płonę
Coraz potężniej, a kiedy już w ciemną
Zachodu skłania się stronę,
Tęschno mi myśleć: że na czas niejaki
Ożywczy krok swój zwraca w inne szlaki.

Wy uśmiechnięte wonnych róż rozkosze,
W misternej wiązce pasm, jak słońce złotej,
W was ja urocze wdzięki widzę czyje?
Czyż nie tej, której obraz, wśród tęschnoty
Serdecznej, zdawna w duszy głębiach noszę?
Jej włos świetlisty, co się w falach wije
Najbielszą w świecie opływając szyję.
I te cudowne, jakich żadna jawa
Zjiścić nie zdoła, Laury boskiej lica?
A gdy mię jaki zachwyca
Przyrody widok — toż mi w myśli stawa
Urocza wraz okolica,
A z nią wiosenna chwila też niezwykła,
Gdy się w jej splotach serce moje wikła.

Probować zliczyć gwiazdy niebokręga,
Lub morza krople, — wyszłoby na jedno,
Co chcieć wyśpiewać wszystkie mej bogini
Wdzięki, przy których najświetniejsze bledną
Blaski, i wszelka za nic jest potęga!
To mnie jej życia cieniem niemal czyni,
Że jest niezbednem bym był zawsze przy niej.
Nawet — gdzie spojrzę — obraz jej uroczy,
Czy bym niebieską szedł czy ziemską drogą,
Tak opromienia mię błogo,
Że nie wiem: czy już nie chcą moje oczy,
Czy też już widzieć nie mogą
Nic więcej nad nią, tak jak i westchnienia
Wzywać innego, tylko jej imienia.

O pieśni moja! toż twojemi dźwięki
Głośno najgłębsza myśl się wypowiada,

Która w mem sercu dniem i nocą gości.
Twoim pociechom też dzięki,
Zdala odemnie śmierć się trzyma blada.
A choćby miłosne złości
Mej Laury srogiej grób mi zgotowały,
W tobie mam pewność, że nie umrę cały! —







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – pierwszy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Francesco Petrarca i tłumacza: Felicjan Faleński.