Pieśń ostatniego minstrela (Scott, 1874)/Pieśń II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Pieśń ostatniego minstrela
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. The Lay of the Last Minstrel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ DRUGA.

I.

Kto dziś Melrozu chesz zwiedzać ruiny[1],
Idź, gdy je nocy mrok ogarnął siny.
Wesoła jasność dziennego promienia,
Złocąc je, zda się urągać z zniszczenia.
Lecz gdy z za chmury wyjrzy księżyc blady,
A wzniosłe łuki i mroczne arkady,
Mdłém jego światłem bielejąc po wierzchu,
Czernią się spodem jak otchłanie zmierzchu;
Gdy każda ściana, w cieniach lub jasności,
Zda się z hebanu, lub słoniowéj kości;
A wkoło wieków wpół zatarte rysy,
Obrazy świętych, grobowe napisy,
Mówią z przeszłości: — a szum Twidu fali,
Albo huk sowy słychać tylko w dali; —
Wtedy, wędrowcze! idź, gdy ci się przyda,
Idź na gruz gmachu świętego Dawida,

I gdy czuć umiész, wyznaj, żeś ni razu
Tak uroczego nie widział obrazu!

II.

Ślepy na urok malownych scen,
Wielkiemi kroki szedł Deloraine,
I rękojeścią swego klajmoru
Bił, co miał siły, w fórtę klasztoru.
— „Kto tam?“ — głos z wewnątrz ozwał się groźno.
„Czemu tak głośno? po co tak późno?“ —
— „Goniec z Branksomu!“ — Ledwo domówił,
Drzwi się otwarły, stróż go pozdrowił.
Bo z dawien dawna Buklejów plemię
Prawa i właści Melrozu strzeże,
I hojne dary, skarby i ziemie,
Za dusze przodków święci w ofierze.

III.

Deloraine krótko cel swój wymienił.
Stróż nie rzekł słowa, lecz się nie lenił:
Zatlił pochodnię, i idąc wprzódy,
Przez kryte ganki, przez kręte wschody,
Ostróżnym krokiem, boso, w kapturze,
Sunął się cicho, jak cień po murze:
Gdy łoskot zbrojnéj rycerza stopy,
Krok w krok sklepione wtórzyły stropy.
Aż uchylając hełmu i szyi,
Wszedł w progi mnicha Świętéj Maryi,

I pozdrowiwszy skinieniem głowy,
Wznosząc przyłbicę, rzekł temi słowy.

IV.

„Lady z Branksomu tu mię przysłała:
„Mówi, że przyszła chwila, i obu
„Każe nam dzisiaj zdobyć Skarb Grobu.
„Bo dziś Świętego wilja Michała:
„Gwiazdy zamglone, lecz księżyc czysty. —
„Czas nam i miejsce krzyż wskaże krwisty.“ —

V.

Z twardéj pościeli, mnich ze snu zbudzony,
Zwlókł wyschłe członki, i stał cały drżący.
Wiek stuletniemi ubielił mu szrony
Poważną brodę i włos rzedniejący.
Stał, i na gońca obrócił źrenice,
W głębokich jamach tlące pode brwiami:
„Tyżbyś śmiał zgłębiać straszne tajemnice,
„Co Bóg i szatan chce ukryć przed nami? —
„Patrz na mnie! widzisz z mojego oblicza
„Com cierpiał: — skóra odpadła od kości,
„Od włosiennicy i ostrego bicza; —
„Przez lat sześćdziesiąt ciało moje pości,
„Żyjąc o chlebie i wodzie; — kolanem
„Starłem kamienie podłogi: — a przecie,
„Nie wiém, czy dotąd nie stoi przed Panem
„Grzech, com go z młodu popełnił na świecie,

„Chcąc przedrzeć chmurę, którą Bóg na ziemi
„Rozdzielił wiecznie duchów z śmiertelnemi! —
„Zważ więc! — lecz jeśli odrzucisz przestrogę,
„Jeśli wiek cały strawiwszy w pokucie,
„Chcesz drżeć o duszę w ostatniéj minucie: —
„Pójdź! — obiecałem, pokażę ci drogę.“ —

VI.

— „Pokut ja żadnych czynić nie myślę,
„Post chyba w głodzie zachowam ściśle.
„Trzepię, jak umiém, Pater i Ave,
„Gdy siadam na koń iść na wyprawę,
„Lecz piekłem sobie głowy nie suszę. —
„Czyń więc co trzeba, bo śpieszyć muszę.“ —

VII.

Znowu na niego mnich spójrzał zdumiały,
I patrząc westchnął głęboko.
Bo i on kiedyś był wojownik śmiały,
I w świecie słynął szeroko.
I wspomniał siebie, gdy w zbroi promiennéj,
Z krzyżem na piersiach, wesoły,
Na morzu z fali urągał bezdennéj,
Lub koniem ścigał sokoły.
Wspomniał — i kijem podpierając kroki,
Schylony, drżący, pokorny,
Wiódł gościa, kędy krużganek wysoki
Otaczał ogród klasztorny.
Cień mrocznych sklepień padał na ich głowę,
A stopą głazy deptali grobowe[2].

VIII.

Zioła i kwiaty, mgłą nocną obwiane,
Błyszczały rosą — a księżyc na ścianę
Padając z boku, oświécał dokoła
Podobneż w rzeźbie i kwiaty i zioła. —
Mnich stanął nagle, i trwożne źrenice
Zwrócił ku stronie północnéj:
Gdzie jak z wulkanu, skry i błyskawice
Tryskały z ciemności nocnéj.
I to jak race, śmigając ku górze,
To w bok, jak szmermle rozpierzchłe,
Czerwoną łuną, jak polarne zorze,
Oblały niebo zamierzchłe.
Mnich zdwoił kroku, i szepcąc akt skruchy,
Korzył się w częstych westchnieniach:
Bo on to poznał, że nieczyste duchy
Bujały na tych promieniach.

IX.

Przez kute z miedzi wązkie drzwi poboczne,
Weszli do środka kościoła.
Na lekkich słupach, szczyty jego mroczne
W ciemnościach nikły dokoła.
Gdzieniegdzie tylko promień księżycowy,
Przez okna padając z góry,
Oświécał obszar olbrzymiéj budowy,
I kształty wnętrznéj struktury.
Łuki rzucone wszerz bokowych skrzydeł,
Cud dłóta, podziw spójrzenia!

Gzymsy z potwornych masek i straszydeł,
Zdobiły kosze sklepienia.
A słupy cienkie, od góry do dołu
W trofeach między kwiatami,
Zdały się każdy pękiem dzid, pospołu
Pozwiązywanych wieńcami.

X.

Z ponurém echem wiatr wijąc przez szpary,
Wstrząsał chorągwie i stare sztandary.
Tkwiące przy wielkim ołtarzu.
Tam jedna tylko, ze srebrzystéj urny,
Bladawa lampa siała blask pochmurny,
Na groby wasze, wodzu Otterburny,
I Liddesdalski mocarzu! —[3]
O! marne szczęty wielkości światowéj:
Blask tylko lampy i kamień grobowy!

XI.

W oknach, przez które lśnił księżyc promienny,
Splot fantastyczny trelazy[4] kamiennéj,
Zdumiewał oczy patrzące;
Rzekłbyś że wróżka, z dziecinnéj swawoli,
Prątkami z trzciny, gałęzie topoli
Pogięła w węzłów tysiące,
I potém wreście, dla lepszych omamień,
Wiotką pleciankę zamieniła w kamień.

Srebrzysta jasność, w pośród ram tych krętych,
Na tle szyb w różnych kolorach,
Ukazywała Proroków i Świętych,
W różnobarwistych ubiorach.
W środkowém oknie stał Archaniół Michał,
Z chorągwią z krzyżem czerwonym,
Deptał szatana i w otchłań go spychał,
Godząc weń mieczem wzniesionym.
Przez tę chorągiew blask przechodząc z góry,
Krwawy znak krzyża rzucał na marmury.

XII.

Deloraine z mnichem usiedli na grobie. —
Był to grób króla szkockiego[5].
A mnich, znać było że gwałt czyniąc sobe,
Tak zcicha mówił do niego.
„Nie zawsze byłem, czém mię widzisz teraz;
„W krainach Maurów pogańskich.
„Z młodu za wiarę krew przelałem nieraz,
„Walcząc w szeregach hiszpańskich.
„Dziś wzrok mój ćmi się patrząc na twą zbroję,
„Szczęk twego miecza razi ucho moje.

XIII.

„Tam, w Salamance, zdarzenie mi dało
„Napotkać Michała Skotta[6].
„Świat drżał przed jego czarnoksięzką chwałą;
„Bo gdy go wzięła ochota,

„Dać tam swym uczniom dowody swéj siły,
„I laską powiódł po śpiżu:
„Z wież same dzwony na trwogę dzwoniły,
„I wieże drżały w Paryżu[7],
„Mag mi przez przyjaźń odkrył tajnie swoje,
„Pozwolił użyć wyrazu,
„Co szczyt Ejldonu rozszczepał na troje,
I przez Twid rzucił most z głazu[8].
„Lecz, wojowniku! powtórzyć go tobie,
„Byłoby zgubić twą duszę;
„A i tak nawet, żem go wspomniał sobie,
„Pokutę potroić muszę.

XIV.

„On téż na swojéj śmiertelnéj pościeli
„Poznał, że moc ta jest grzechem.
„Jam był najbliższy z jego przyjacieli,
„Kazał mi przybyć z pośpiechem.
„W Madrycie jego odebrałem hasło,
„Gdy słońce wstawało z morza;
„I, wojowniku! nim słońce zagasło,
„Stałem tu, u jego łoża.
„Co mi powiedział ostatniemi słowy,
„Nie pytaj! — straszna ich siła
„Na gróbby jego i na nasze głowy
„Sklep téj świątyni zrzuciła.

XV.

„Lecz jak mi kazał, złożyłem przysięgę,
„Pogrześć z nim razem jego Czarno-księgę,
„Nie okazując nikomu;
„Prócz gdyby chyba w gwałtownéj potrzebie,
„Dla swego klanu, lub samego siebie,
„Żądał jéj Buklej z Branksomu.
„Wtedy ją z grobu wziąć mogłem jedynie,
„Lecz pod przysięgą, gdy potrzeba minie,
„Że ją na nowo zagrzebię. —
„W nocy, przede dniem Świętego Michała,
„Tu go złożyłem w grób ciasny,
„Gdy z wieży pierwsza godzina zabrzmiała,
„A z okien księżyc lśnił jasny.
„Umyślnie na to wybrałem tę chwilę,
„Aby ów krzyż Archanioła.
„Świecąc wprost wtedy na jego mogile,
„Złe duchy płoszył dokoła.

XVI.

„Straszna to była noc! — Kościół ten cały
„Drżał jak od ziemi trzęsienia;
„Chorągwie same bez wiatru szumiały,
„A z za filarów, śród cienia,
„Słyszałem śmiechy i głosy złowieszcze. —
„Włos się na głowie méj jeżył;
„Jednak…“ — Mnich daléj chciał cóś mówić jeszcze,
Wtém zegar piérwszą uderzył. —

Deloraine dotąd nie wiedział co trwoga:
Na rzędy włóczni, na zastępy wroga,
Na śmierćby nawet szedł śmiało;
W téj chwili jednak dreszcz go przejął zimny,
I gdy za mnichem powtarzać chciał hymny,
Głosu mu w piersiach nie stało.

XVII.

„Teraz, rycerzu! teraz chwytaj porę!
„Krzyż lśni na grobie mocarza.
„Cudowna lampa wewnątrz jego gore,
„Któréj blask duchy odraża[9].
„Gore, i będzie goreć nieprzerwanie,
„Aż na sąd straszny pan jéj nie powstanie.“ —
Mnich rzekł, i wskazał na środku kościoła
Głaz niczém nieodznaczony.
Prócz że nań z góry sztandar Archanioła
Rzucał cień krzyża czerwony.
Deloraine idąc za mnicha rozkazem,
Znalazł w framudze drąg kuty żelazem,
I jak mógł krzepił ochotę.
Mnich bił się w piersi, i grób wkoło żegnał,
I jakby pewny że duchy odegnał,
Dał znak by zacząć robotę.

XVIII.

Z bijącém sercem, natężając siłę,
Ze wszech stron rycerz ciężką wzruszał bryłę,

I krwawym oblał się potem.
Dwakroć odpoczął: — lecz za trzecim razem,
Głaz zasadzoném podjęty żelazem
Na bok odwalił z łoskotem. —
O! wtenczas, chciałbym, żebyście tam były!
Bo czyż wam zdołam wystawić
Obraz téj chwili, gdy światło z mogiły
Buchnęło łuną błyskawic;
I w mgnieniu oka, jak blask meteoru,
Oblało ołtarz i ściany,
I kolumnadę krużganków i choru,
I sklep w trójkąty łamany? —
Z zbroi rycerza jak płomień wytrysnął.
Jak śnieg zaiskrzyło pióro.
Mnich prędko kaptur na oczy nacisnął,
I w ziemię patrzał ponuro!

XIX.

W całéj postaci Mag leżał przed niemi,
Jakby od wczoraj złożony do ziemi.
Do pasa długa, broda jego biała
Jak biały całun pierś mu okrywała;
Sto lat przeżytych znać było z oblicza,
Gdzie tchnęła jeszcze wielkość tajemnicza.
Strój miał pielgrzymi, bez żadnego znaku,
I pas w złociste godła zodyaku;
Srébrny krucyfiks trzymał w dłoni prawéj.
Pod lewą, gruba, żałobnéj oprawy,
Leżała księga na klamry zamknięta,
A u stóp lampa płonęła zaklęta.

Twarz była cicha i wypogodzona.
Mnich wniósł, że dusza być musi zbawiona.

XX.

Nieraz na polach krwią ludzką okrytych,
Deloraine koniem tratował zabitych,
I nie czuł zgryzot ni strachu:
Lecz go przejęły i strach i zgryzota.
Widząc otwarty grób Michała Skotta,
I ów blask nagły po gmachu.
Krew skrzepła lodem, i stał jak przykuty. —
Mnich bił się w piersi, i akty pokuty
Odmawiał głośno, żarliwie.
Lecz w grób już więcéj nie śmiał rzucić wzroku,
Bo czuł, że dłużéj nie zniesie widoku
Tego, co kochał tak tkliwie.

XXI.

I domówiwszy swojego pacierza:
„Czyń, co masz czynić!“ — krzyknął na rycerza,
„Śpiesz! albo biada nam obu! —
„Nie możesz widzieć — bo śmiertelne oczy
„Znieśćby nie mogły — tłumu, co się tłoczy
„Na brzeg otwartego grobu!“ —
Deloraine chwili nie tracąc daremno,
Przykląkł, i z grobu wziął księgę tajemną,
I nagle porwał się z trwogą:
Bo czy to światło, co wzrok oślepiało.
Czy strach go złudził: — dość, że mu się zdało,
Że martwy zmarszczył się srogo[10].

XXII.

Gdy kamień znowu pokrył wierzch mogiły,
Głębsze niż przedtém ciemności wróciły,
Bo księżyc zaszedł, a gwiazdy się śćmiły. —
Mnich z Delorainem przyśpieszając kroku,
Szli, i drzwi długo w nieprzejrzanym mroku
Nie mogli znaleźć z przestrachu;
Bo wciąż, długiemi powtarzane echy.
Nadludzkie głosy i szydercze śmiechy
Brzmiały za nimi po gmachu.
Rzekłbyś, złe duchy radośnym okrzykiem,
Tryumfowały z urąganiem dzikiém.
Że na świat idą ich czary. —
Co w tém jest prawdy? — gdybyście spytali,
Nie śmiałbym ręczyć; — lecz tak powiadali
Starcowie, co godni wiary.

XXIII.

„Teraz uciekaj! — rzekł mnich na podwórzu:
„A gdy już będziem na śmiertelném łożu,
„Wzywajmy Świętych opieki:
„By przez ich możną za nami przyczynę,
„Bóg litościwy odpuścił nam winę,
„I nie potępił na wieki!“ —
Rzekł, i sam jeden wrócił do swéj celi. —
Ale gdy w chórze nie widząc go rano.
Bracia w południe do drzwi jéj zajrzeli,
Już go w niéj martwym zastano.

Leżał na ziemi krzyżem rozciągnięty,
Lecz w twarzy jego jaśniał pokój święty.

XXIV.

Rycerz wyszedłszy z pod sklepień krużganku.
Odetchnął wolniéj świeżością poranku:
Dopadł rumaka, i pędząc co siły,
Rad był że minął klasztorne mogiły.
Bo mu na piersiach, jak ołowiu bryła,
Tajemna księga pod zbroją ciężyła.
I jakby własnym ożywione duchem,
Czuł, że jéj karty ciągłym drgały ruchem.
Lecz nabrał męztwa, gdy z wyższych gór szczytu
Ujrzał świecący piérwszy promień świtu;
I aby całkiem pokonać obawę.
Trzepał, jak umiał, swój Pater i Ave.

XXV.

Słońce rumieni szczyt Czewiotu,
Słońce na skalnym błyszczy Karterze;
I już niém iskrzy nurt Tewiotu.
I już niém tlą się Branksomu wieże.
Ptastwo się zewsząd chórem ozwało,
Wietrzyk odetchnął wonią poranną,
Kołysząc zlekka liliję białą,
Lub rozwijając różę rumianną.
I już piękniéjsza niż kraśne róże,
Choć od lilii bladsza od żalu,

Swoje bezsenne rzuciła łoże,
Królowa dziewic Tewiot-dalu.

XXVI.

Czemuż to piękna Anna z Branksomu
Wdziewa tak rano, strój tak powabny?
Czemu tak z drżeniem, tak pełna sromu
Sznuruje śpiesznie stanik jedwabny?
Czemu tak wkoło rzuca wzrok strachu,
Zbiegłszy na boczny dziedziniec gmachu?
Czemu tak czule brytana głaszcze,
Co już by szczeknąć otwierał paszczę?
Czemu, choć cała kwefem okryta,
Stróż jéj „kto idzie?“ w bramie nie pyta?
Gdzież to tak sama śpieszy w téj porze,
Gdy ledwo piérwsze zabłysło zorze? —

XXVII.

Anna z Branksomu stąpa tak z trwogą,
By ujść przed matki czujnością srogą.
Głaszcze brytana, bo wie, że ludzi
Głos jego gruby w zamku rozbudzi.
Strażnik jéj daje przechód bezpieczny,
Bo tym strażnikiem jest brat jéj mleczny;
A tak się rano z zamku wymyka,
By spotkać w gaju Lorda Henryka.

XXVIII.

I już pod cieniem drzew zielonych wianków,
Usiadła para szczęśliwych kochanków;

A pary siebie godniéjszéj wzajemnie,
Na świecie szukać byłoby daremnie!
On młody, raźny, szlachetnéj postawy,
Grom wpośród bitwy, i dusza zabawy;
A ona, ona! — gdy widok młodzieńca
Oblał jéj lice szkarłatem rumieńca;
Gdy każde tchnienie jéj piersi miotanéj
Zaokrąglało jéj strój sznurowany,
A wdół spuszczone błękitne źrenice
W łzach malowały serca tajemnicę:
Jakażby piękność w téj chwili, bez sromu
Śmiała na równi iść z Anną z Branksomu? —

XXIX.

O! teraz widzę, że moje pienie,
Szlachetne damy! serce wam wzrusza:
Ku mnie się zwraca wasze spójrzenie,
W każdém spojrzeniu lśni wasza dusza!
Czekacie pewnie tkliwéj powieści,
Tęsknéj rozkoszy, słodkiéj boleści,
Co pierś kochanków przejmuje;
Jak śmiały rycerz, w słowach płomiennych,
Czci niezachwianéj, uczuć niezmiennych
Świętość i zapał maluje;
I jak dziewica, z tęskném westchnieniem,
Wpół z przelęknieniem, wpół z rozrzewnieniem,
Słucha, i słuchać się boi;
I jak nakoniec, lekką zasłoną
Na wpół obwianą, skroń zapłonioną,
Oparła na jego zbroi;

I cichym głosem, ledwo słyszanym,
To raz naglonym, to przerywanym,
Rzekła: że byle w ich domu
Krwawa nieprzyjaźń była skończona,
Ręki swéj, oprócz Lorda Kranstona,
Nigdy nie odda nikomu.

XXX.

Ale niestety, szlachetne panie!
Próżne jest wasze oczekiwanie!
Widzicie ten szron starości.
Wiek mię oziębił, nędza mię tłoczy,
Arfa straciła dźwięk swój uroczy —
Nie śmiem już śpiewać miłości! —

XXXI.

Blizko pod dębem, na straży od błonia,
Karzeł Kranstona trzymał jego konia[11],
I włócznię, i hełm z piórami.
Karzeł, nie wiedzieć czy ze krwi i z ciała,
Jeśli prawdziwa wieść o nim biegała
Nad Tewiotu brzegami. —
Razu jednego Lord bawiąc na łowach,
W mało zwiedzanych Ridsdalu dąbrowach,
Nagle w gęstwinie usłyszał zdziwiony,
Okrzyk: „stracony! stracony! stracony!“

I wnet, jak piłka palantem podbita,
Postać wpół ludzka, wpół małpia, w kłąb zwita,
Na stóp trzydzieści trzy z głębi gęstwiny
Dała skok w górę, i w środku doliny
Upadła pod jego stopy.
Baron spiął konia i puścił wędzidło,
I gnał co siły; — lecz karle straszydło
Leciało za nim tuż w tropy.
I w tymże czasie, co koń jego milę,
Ubiegło pieszo cztéry razy tyle;
I gdy Lord Kranston, czyniąc krzyża znamię,
Wjeżdżał w swój zamek — spotkało go w bramie.

XXXII.

Czas, powiadają, i z czartem oswaja.
Baron i cala domowników zgraja
Nawykli zwolna do karła.
On nic nie robił, nic jawnie nie jadał,
Rad stronił wszystkich, i z nikim nie gadał;
Lecz gdy był jeden, machając ramiony,
„Wrzeszczał: „stracony! stracony! stracony!“
I śmiał się z całego gardła.
Był zły, gniewliwy, i mściwy niezmiernie,
Lecz baronowi pokornie i wiernie
Służył, i pełnił co kazał.
Mówią, że nawet ocalił mu życie:
Ostrzegł o zdradzie uknutéj nań skrycie,
I drogę ujścia pokazał.

XXXIII.

Bo gdy Lord Kranston raz do kaplicy
Słynnéj cudami Boga-Rodzicy,
Po nad Yarrowem, blizko granicy,
Szedł z nim, by ziścić swe śluby:
Nie wiedzieć jako, Lady z Branksomu
Miała wieść o tém, i pokryjomu,
Zwoławszy krewnych swojego domu,
Powzięła myśl jego zguby.
Z Newark-Lee[12], piérwsi wodzowie klanu,
Walter z Hardenu, Jan z Tirlestanu,
Deloraine piérwszy podżegacz planu,
Przez las, wzdłuż brzegów Yarrowu,
Trzysta trzy włócznie wiodąc za sobą,
By go tam napaść, szli nocną dobą,
I byli pewni połowu.
Ale paź-karzeł, mówią, przez czary,
Wiedział ich przyjście, odkrył zamiary —
Lord z nim przed świtem uszedł przez jary;
I gdy Skottowie przybyli,
W próżnéj wściekłości, z gniewu i sromu,
Mszcząc się zawodu na Bożym domu,
Obraz z kaplicą spalili[13].

XXXIV

W téj chwili karzeł, trzymając konia,
Czujny wzrok ciągle zwraca na błonia.
Nagle koń chrapnął, nastawił ucha —
Karzeł ku ziemi zgiął się i słucha:
I wywijając w górze ramiony,
Dał wnet kochankom znak umówiony. —
Nie było czasu długiéj rozmowy,
Przysiąg, pożegnań: — tentent podkowy
Słychać zdaleka. — Jak gołębica
Przed lotem ptaka, trwożna dziewica
Śpieszy do zamku: — Lord Henryk śmiało,
Słuchając echa co się zbliżało,
Stał jeszcze w miejscu: — lecz karła rada
Przemogła wreście; — na koń więc wsiada,
I w myślach na dół zwiesiwszy głowę,
Zwolna w cienistą jedzie dąbrowę.


Kiedy tak śpiewał wieszcz osiwiały,
Głos i natchnienie coraz słabiały.
Postrzegł to młody paź, i z uśmiechem
Wybiegł, i z czarą wrócił z pośpiechem:
Z czarą Welezu winnéj purpury.
Bard ze łzą w oku wzniósł ją do góry,
I drżąc polecał opiece świętéj
Dom, gdzie syn pieśni tak był przyjęty.
Młode dziewice kryły śmiech pusty,
Patrząc jak starzec chciwemi usty,

Z jaką rozkoszą chylił z puharu,
Ożywiające krople nektaru.
On zgadł ich myśli — i patrząc wkoło,
Wzajem się ku nim zaśmiał wesoło.
Bo czuł, jak coraz rosła w nim siła,
Jak coraz żywiéj krew w nim krążyła;
Aż coraz jaśniéj czując swe treści.
Tak ciągnął daléj wątek powieści.

KONIEC PIEŚNI DRUGIÉJ.




  1. Starożytny i piękny klasztor Melrozu, założony był przez króla Dawida I., który z powodu swéj pobożności i hojności w zakładaniu kościołów i klasztorów, uważany był za świętego. Same jego ruiny przedstawiają dziś jeszcze najpiękniejszy wzór architektury i rzeźby gotyckiéj; kwiaty, liście i całe krzewy, rznięte są z taką delikatnością i dokładnością rysunku, że trudno jest pojąć, aby tak trwały kamień, z jakiego cały gmach był zbudowany, mógł być tak doskonale wyrobiony dłótem. Kościół i klasztor poświęcony był Najświętszéj Maryi Pannie; księża zaś należeli do zakonu Cystersów.
  2. Korytarze lub zewnętrzne krużganki w dawnych klasztorach szkockich służyły często za miejsce pogrzebu dla księży.
  3. Jakób i Wiliam Duglasowie. Pierwszy zwyciężył Anglików i poległ sam w stanowczéj bitwie pod Otterburną w r. 1388. Drugi, najwaleczniejszy rycerz w Liddesdalu, żył za czasów króla Dawida II. Pamięć wielce chwalebnych czynów skaził morderstwem przyjaciela i towarzysza broni, Sir Aleksandra Ramsay, z którym ubiegał się o urząd Szeryffa w swojém hrabstwie; albowiem, gdy go król Ramsajowi powierzył, Duglas wiedziony zemstą, napadł nań, gdy w Hawiku sprawiedliwość domierzał, i zawiódłszy do swego zamku, w więzieniu głodem zamorzył. Rząd w Szkocyi był naówczas tak słaby, a raczéj Duglas tak potężny, że król, nie mając siły ukarać, mianował go następcą Ramsaya. Wkrótce jednak potem Sir Wiliam zamordowany został na łowach, przez krewnego swojego, mszczącego się, jak powiadają, za śmierć Ramsaya, który był jego przyjacielem.
  4. Wyraz techniczny, z francuzkiego treillage; kratkowanie w oknach gotyckich.
  5. W kościele Melrozu znajduje się dotąd wielki marmurowy kamień, pokrywający, jak mówią, grób Aleksandra II, jednego z najdawniejszych królów Szkocyi.
  6. Michał Skott z Balwearie, żył rzeczywiście w wieku XIII. Był to człowiek wielkiéj nauki, którą po większéj części nabył w obcych krajach. Pisał komentarze do Arystotelesa i wiele traktatów o fizyce, z których widać, że się dużo zajmował astrologią, alchemią, fizyognomistyką i chiromancyą, co zapewne było przyczyną, iż między współziomkami za czarnoksiężnika uchodził. Dante nawet wspomina o nim w Boskiéj Komedyi, jako o sławnym czarnoksiężniku. Historycy szkoccy, a między innymi Lessly, mówią o nim jako o najuczeńszym w Szkocyi, w owym czasie, człowieku. W powieściach i podaniach ludu imię jego niemniéj jest sławne. W południowéj Szkocyi, każde dzieło, które wymagało wiele pracy, a którego początek ginie w dalekiéj starożytności, przypisywane jest zwykle Staremu Michałowi, Wallasowi, lub djabłu. Niewiadomo z pewnością, gdzie jest pogrzebiony, jedni twierdzą, że w Holm-Koltramie, w hrabstwie Northumberland; drudzy, że w opactwie Melrozu; lecz wszyscy zgadzają się na to, że czarnoksięzkie jego pisma i księgi pogrzebione są z nim razem, lub zachowane w klasztorze gdzie umarł; ale że nikt ich bez niebezpieczeństwa otworzyć nie może, z powodu zawartych w nich inwokacyi złych duchów. Zabobonność panująca w Hiszpanii, i pozostałe tam szczątki umiejętności arabskich, czyniły ten kraj w opinii gminu ulubioném siedliskiem czarnoksiężników. W Toledo, Sewilli i Salamance były publiczne szkoły do wykładu magii, to jest nauk, uważanych za mające związek z jéj tajemnicami. W tém ostatniém mieście, nauki te wykładały się w głębokiéj jaskini, którą potém Izabella, żona króla Ferdynanda, zamurować kazała.
  7. Z pomiędzy wielu tradycyi o Michale Skocie, umieszczamy tu jedną, jako mającą związek ze słowami tekstu: „Jednego razu poruczono mu poselstwo do Francyi, w celu wyjednania u tamecznego króla zadosyć uczynienia za wielokrotne rozboje morskie, przez poddanych jego domierzane na Szkotach. Nowy poseł, zamiast przyspasabiać się jak zwykle do podróży, zamknął się w swoim gabinecie, otworzył czarnoksięzką swą księgę, i wywoławszy djabła, w postaci czarnego konia, rozkazał mu zanieść siebie do Paryża. Gdy przelatywali nad morzem, chytry djabeł zapytał go: „Co szepcą stare baby w Szkocyi, gdy się kładą do łóżka?“ — Mistrz mniéj doświadczony odpowiedziałby może: Pater noster lub Ave Maria; co dałoby moc i prawo djabłu, rzucić go natychmiast do morza; lecz Michał krzyknął nań głosem groźnym: „A tobie co do tego? pełń co ja tobie każę!“ — i czart posłuszny niósł go daléj w milczeniu. Przybywszy do Paryża, przywiązał swego konia u bramy pałacu, a sam szedł śmiało do króla i sprawił się ze swego poselstwa. Łatwo jest pojąć, że poseł przybywszy w takiém incognito, i tak nieszanujący form dyplomatycznych, nie mógł znaleźć dobrego przyjęcia; i już król zabierał się do dania mu odmównéj i pogardliwéj odpowiedzi, gdy Michał prosił go jeszcze aby się wstrzymał na chwilę, aż koń jego trzy razy nogą w ziemię uderzy. Za piérwszém uderzeniem zatrzęsły się wszystkie dzwonnice i wszystkie dzwony zadzwoniły same; za drugiém, trzy największe wieże w zamku królewskim runęły; i już straszliwy rumak podnosił nogę do góry, aby raz trzeci uderzyć, gdy przestraszony król przystał na wymagania Michała, byle się prędzéj pozbyć takowego gościa. Pomimo wszakże téj mądrości i téj potęgi, Michał Skott, równie jak sławny jego poprzednik Merlin, dal się uwieść podstępom i padł ofiarą zdrady niewieściéj. Żona jego, czy téż kochanka, wyłudziła od niego tajemnicę, iż sztuka jego zasłania go od wszystkich niebezpieczeństw, prócz jednego, jakiémby dlań było spożycie bulionu, ciągniętego z mięsa niepłodnéj świni, który byłby dla niego najzjadliwszą trucizną. Zdrajczyni przyrządziła mu wkrótce wymienioną potrawę, poczém mędrzec umarł natychmiast, mając jednakże dość czasu, do skarania wprzód śmiercią niewiernéj swéj powierniczki.
  8. Jednego razu Michał Skott był w wielkim kłopocie, z powodu djabła, któremu musiał zawsze dawać coś do czynienia. Kazał mu więc zbudować most kamienny na Twidzie, co djabeł w ciągu jednéj nocy uskutecznił. Następnie zalecił mu, aby podzielił na trzy części górę Ejldon, jeden tylko naówczas mającą wierzchołek. Djabeł za noc wszystko wykonał. Nakoniec czarnoksiężnik zwyciężył niezmordowanego szatana, rozkazawszy mu wić liny kotwiczne z piasku morskiego.
  9. Jan Posta, i inni autorowie piszący o magii naturalnéj, mówią wiele o wiecznych lampach, znajdywanych jakoby w grobowcu Tulioli, córki Cicerona. Lampy te miały być dziełem czarów, a knot ich był z amiantu.
  10. Wiljam Deloraine mógłby znaleźć potwierdzenie swego zdania, w gminnych powieściach hiszpańskich, o sławnym Cydzie Rodrygu. Gdy ciało tego wielkiego bohatéra leżało na paradnych marach, obok wielkiego ołtarza, w katedralnym kościele w Toledo, gdzie było wystawione przez lat dziesięć; żyd jeden przez urągowisko chciał je pociągnąć za brodę. Lecz zaledwie dotknął ręką zwisających wąsów, gdy umarły porwał się nagle, i miecz z pochwy do połowy wydobył. Żyd przelękniony uciekł, i skutkiem zbawiennego przestrachu, przyjął potém wiarę chrześcijańską.
  11. Pomysł karła Lorda Kranstona, wzięty jest z podania gminnego o niejakim Gilpinie Horner, który się był zjawił i przebywał czas jakiś pomiędzy góralami na pograniczu Szkockiém. Osoba mieszkająca w pobliżu tamtych okolic, udzieliła mi w tym względzie następujące szczegóły: „Dwóch ludzi późnym wieczorem prowadziło konie na paszę gdy usłyszeli nagle w zaroślach głos wykrzykujący te tylko słowa: „stracony! stracony! stracony!“ — „Co tam u djabła straconego?“ — zawołał jeden z wieśniaków — i w téjże chwili ukazała się przed nimi istota, mająca wprawdzie kształt ludzki, ale zadziwiającéj małości, i potworna w postawie i rysach. Obaj wieśniacy uciekali jak mogli, tém bardziéj, że straszydło pędziło tuż za nimi; gdy zaś jeden z nich upadł, przeskoczyło przez niego, i prędzéj od ich samych stanęło i rozgościło się w ich domu. Jak długo potém w nim przebywało, z pewnością powiedzieć nie mogę, ale jednakże dość długo. Było to stworzenie ze krwi i z ciała, bo jadło, piło, i nadewszystko lubiło mléko, nie żałując go sobie, skoro mogło dostać. Charakter jego zdawał się być złośliwy, albowiem lubiło bić i męczyć dzieci. Oburzony tém dnia jednego gospodarz, tak je mocno uderzył pałką po głowie, iż wszyscy myśleli, że zabił. Karzeł upadł, ale wnet powstał na nogi, mówiąc tylko: „No, gospodarzu, ależ bijesz mocno!“ — Jednego wieczora, gdy kobiéty zajęte były dojeniem krów, a karzeł bawił się tamże z dziećmi, usłyszano mocny i przenikliwy głos, wołający trzy razy: „Gilpin Horner!“ Karzeł porwał się i zawołał: „To ja! trzeba iść! — i to wyrzekłszy zniknął, i już go odtąd nie widziano więcej.“ — Z innego poważnego źródła wiém jeszcze tę okoliczność, że karzeł oprócz wyrazu: stracony, który ciągle powtarzał, wspominał téż czasem imię jakiegoś Piotra Bertram, i usłyszawszy ów głos wołający, poznał, że to był głos jego. Zdaje się więc, że ten Piotr Bertram, musiał to być zły duch jaki lub czarnoksiężnik, od którego uciekło to szatańskie karlę. Dodać tu jeszcze muszę, że nie znam żadnéj gminnéj legendy, któraby tak szeroko znaną była w Szkocyi, i którejby tyle nawet bardzo znakomitych i oświeconych osób wierzyło.
  12. Czytaj Niuark-Li.
  13. 25 czerwca 1557, Lady Joanna Bethune, wdowa po Lordzie Buccleuch, i wielka liczba Skottów, krewnych jéj męża, oskarżonych zostało o czyhanie na życie Lorda Kranstona, znajdującego się na pielgrzymce w kościele N. Panny Dolin, i o spalenie tegóż kościoła, gdy ich nadzieja zdobyczy zawiodła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.