Przejdź do zawartości

Para czerwona/Tom II/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Para czerwona
Wydawca Wydawnictwo „Nowej Reformy”
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia Literacka pod zarządem L.K. Górskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W kilka dni po opisanych wypadkach, gdy po obiedzie ciocia pracowała przy krosienkach, a Jadwiga czytała jej głośno jedną z tysiąca broszur, które sprawa nasza wywołała za granicą, służący oznajmił, że jakiś pan, wyglądający na urzędnika, ma interes i pragnie się widzieć z niemi.
Odwiedziny obu paniom wydały się bardzo dziwnemi, gdyż ani ciocia, ani panna Jadwiga, żadnych sądowych spraw nie miały. Jednakże należało tego pana prosić i ciocia, poprawiwszy mantylkę, przysposobiła się na jego przyjęcie.
Po chwili wszedł bardzo przystojny mężczyzna, blondyn, z wielkimi bakenbardami angielskimi, nakształt dwóch ogromnych kotletów, z fizyognomią pełną słodyczy i uprzejmości. Uważano to od dawna, że w twarzy i obyczajach, człowiek się zawsze najmocniej stara pokazać tem, czem w istocie nie jest. Zbytnia łagodność tak często kryje zimne okrucieństwo, jak pozorna surowość bywa maską zbytniej dobroci. Owo przysłowie, że cicha woda brzegi rwie, zbudowane jest na wiekowem doświadczeniu; zawsze bezpieczniejszy jest człowiek trochę szorstki niż zbytecznie wygładzony.
Przybyły robił wrażenie mdłego cukierka z odrobiną mąki i krochmalu, ale nie można było być pewnym, że tam nie przymieszano i kropli trucizny. Chociaż zaperfumowany jakimś es bouquet, pachniał jednak o milę kancelaryą. Zaprezentował się bardzo grzecznie jako urzędnik pewnego wydziału w jakimś tam zarządzie, powiedział nazwisko, westchnął głęboko i rozpoczął rozmowę po francusku, jakby dla ubezpieczenia tych pań, że swoje posłannictwo spełni cywilizowanym sposobem.
— Prawdziwie — rzekł — przychodzi mi z największą przykrością wypełnić dane rozkazy, ale mam nadzieję, że panie widzieć tylko będą we mnie nieszczęśliwego, którego położenie zmusza do najboleśniejszych często misyi!...
Sam wstęp zapowiedział już coś niedobrego; ciocia, dosyć trwożliwa, zbladła poglądając na Jadwigę, której twarz oblał rumieniec.
— Niewiem powodów — rzekł dalej nieznajomy — niewiem co to spowodowało, ale mam polecone objawić pani dobrodziejce i jej siostrzenicy, że wolą jest rządu, aby panie niezwłocznie opuściły Warszawę, udały się na wieś i pozostały tam, aż do dalszych rozporządzeń.
Ciotka załamała dłonie, panna Jadwiga, uśmiechnęła się tylko.
Ale cóżeśmy my zrobiły? — zawołała ciotka — czemżeśmy się mogły narazić?
— Tego nie wiem — rzekł grzeczny mężczyzna — ale rozkaz jest stanowczy, i kazano mi dodać, że żadne w tem względzie prośby, ani instancye, nic nie pomogą. Zresztą, dodał, sądzę, że paniom nawet przyjemniej być może na wsi. Warszawa w tej chwili, nie jest bardzo miłym pobytem, zwłaszcza dla kobiet.
— O! my się też wcale wymawiać nie będziemy — przerwała Jadwiga; — przyznam się panu, że to wygnanie, jest dla nas tak zaszczytne, mnie szczególniej tak pochlebia to, iż jestem uznana niebezpieczną, że z chęcią pojadę na wieś, jako polityczna wygnanka.
Zaczęła się śmiać tak serdecznie, że urzędnik, czując w jej wesołości niejakie szyderstwo, spoważniał i z cukierka, stał się podobny do kawałka niedobrego mydła.
— Ciociu dobrodziejko — mówiła dalej Jadwiga — pojedziemy na wieś i tam dopiero na wielką skalę konspirować będziemy.
Urzędnik miął kapelusz w ręku, nie wiedząc co mówić.
— Chwała Bogu — dodał po chwili — że pani to tak jakoś wesoło przyjmuje. Ja szczególniej za to wdzięczen jestem, bo misya moja, daleko mniej przykrą się stała.
— Możesz pan być zupełnie spokojny o nas — rzekła Jadwiga. — Ciocia sobie wypocznie — ja odetchnę świeżem powietrzem, a że uchodzę jak widać, za niebezpieczną jakąś rewolucyonistkę, zmienię tylko teatr mych wielkich czynów; będę buntować włościan i szlachcie wiejskiej głowę zawracać.
Urzędnikowi te żarty były wcale nie w smak, zmarszczył się i rzekł:
— Rozumiem, że to są żarty, ale gdyby w nich miała być choć cząsteczka prawdy, musiałbym panią przestrzedz, że w takim razie, wygnanie na wieś, mogłoby się zmienić na inne, daleko mniej wygodne...
— Naprzykład? — spytała panna Jadwiga.
— Pani mnie zmusza, abym był nieszczęśliwym prorokiem, bo w teraźniejszych okolicznościach, niestety, rząd jest zmuszony chwytać się często dla niego samego wstrętnych środków!
— Więc cóż, Sybir? — spytała panna Jadwiga.
— No, Sybir może nie, ale głąb Rosyi...
— Przyznam się panu, że z ciekawością puściłabym się w te strony śnieżyste, a zresztą i z pewną dumą, któż wie? może by mi się tam zachciało apostołować także? Jeszcze dotąd kobietom głów nie ścinano, ale i to może nastąpić...
— Ta rezygnacya pani, jest w istocie cudowną — rzekł urzędnik — myślałem, że mi bardzo ciężko przyjdzie rozkaz ten paniom objawić...
— O! bądź pan spokojny, kobiety polskie do daleko straszniejszych przygotowały się prześladowań — rzekła poważnie Jadwiga — mam nadzieję, że je mężnie znieść potrafimy.
Mężczyzna przybyły spojrzał na Jadwigę z wyrazem, w którym grzeczność walczyła z szyderstwem.
Pani dobrodziejko — rzekł — ja także jestem Polak, i nie wyrzekłem się tych uczuć dla kraju, z których się drudzy tak chlubią, mam rodzinę, ale przyznam się pani, że nie życzyłbym sobie, aby niewiasty, dla których mam szacunek, mieszały się w tak zwane polityczne sprawy kraju; znajduję to niewłaściwem dla kobiet, a chociaż nie wątpię o ich męstwie, nie radbym go na próby narażać.
Jadwiga spłonęła cała.
— Nie sądzę — odparła — żeby to była pora i miejsce wdawać się w rozprawy o obowiązkach kobiet i wątpię, żebyśmy się z panem zrozumieć mogli, mówmy lepiej o tem, co się nas tyczy. Uznane za niebezpieczne, mamy wyjeżdżać na wieś, rozkaz ten czy ma być wykonany natychmiast?
— Pozwoli mi pani powtórzyć i zapewnić, że w wydaniu tego rozkazu, w ocenieniu pobudek, które go spowodowały, ja nie miałem najmniejszego udziału. Jestem tu prostym posłańcem władzy, przynoszę, co mi odnieść kazano; wolą jest wyższą, aby panie wyjechały we dwadzieścia cztery godzin.
Jadwiga z bardzo zimną krwią, dobyła z za paska zegarek i pokazało godzinę urzędnikowi.
Ciotka zakrzyknęła, protestując, że się tak prędko wybrać nie podobna.
— Ale mnie się zdaje — rzekł urzędnik — iż dałoby się wyrobić pewne przedłużenie zakreślonego terminu.
— Ale na cóż mamy prosić! kochana ciociu — przerwała Jadwiga — pokazuje się, że rząd rosyjski strasznie się nas lęka, na cóż do tylu kłopotów i niepokojów, dodawać mu jeszcze nowe? Pojedziemy ciociu, pojedziemy, upakujemy się. I zwracając się ku urzędnikowi spytała:
— Czy z żandarmem?
— Nie sądzę — rzekł widocznie podrażniony urzędnik — ale mogłoby się na tem skończyć, gdyby pani tak chciała próbować cierpliwości tego, co mi dał rozkaz, jak była łaskawą moją na próbę wystawić.
— Przepraszam pana — rzekła Jadwiga — ale mi się zdawało, że kto raz wdział ten mundur, który pan nosisz, musi mieć niewyczerpane cierpliwości zapasy.
Ten ucinek, zdawał się kończyć rozmowę, gdyż urzędnik wstał i zabierał się do wyjścia, ale ciocia przelękła, podrażniona tonem rozmowy, którą prowadziła Jadwiga, wstrzymała jeszcze grzecznego pana.
— Szanowny, drogi panie — rzekła — nie gniewaj że się na tego mego trzpiota, a bądź tak dobry i łaskaw, zrób co można, aby nas tak nagle nie wypędzano, mijam to, że mamy i mieszkanie najęte i tysiące interesów do pokończenia i rachunków z kupcami, aleć to przecie i wybrać się i zapakować! a pan wiesz, co to my kobiety, za mnóstwa rzeczy potrzebujemy, zmiłuj że się pan, aby nie we dwadzieścia cztery godziny!!
— Więc we czterdzieści ośm, jeśli pani chce, wezmę to na siebie, powiem, żem się omylił!
— Ale moja ciociu — przerwała Jadwiga — na cóż to wszystko, pana możemy na przykrość narazić, a ja ręczę, że się wybiorę nie we dwadzieścia cztery, ale do jutra rana.
Urzędnik się skłonił, ciocia choć z ciężkością odprowadziła go aż do drzwi, a Jadwiga z licem oblanem purpurą, ani mu skłoniła głową. Dopiero gdy wyszedł, spojrzawszy ze wzgardą na drzwi, rzuciła się na kanapę, widocznie do żywego tym niespodzianym rozkazem dotknięta. Na twarzy jej malował się niepokój i rozdrażnienie. Zwykle łagodna i jak wszyscy ludzie energiczni, poważna i spokojna, na ten raz, nie umiała dość cierpliwie przenieść doznanej przykrości. Ażeby wytłómaczyć powód tego jej znalezienia się, potrzebaby głębiej sięgnąć w życie Jadwigi, w ciągu tych kilku miesięcy.
Chlubą jest i zaszczytem kobiet polskich, że w tej śmiertelnej walce z wrogami, nie pozostały widzem obojętnym, ani się ograniczyły tą rolą bierną, jaką im zwykłe obowiązki kobiece wyznaczały. Pojęły one, że w tym boju, do którego wszyscy nieśli po odrobinie siły, starcy siedmdziesiątletni i czternastoletnie chłopaki, kobiety także przynieść były powinny czynną pomoc braciom. Udział ich był w istocie większym, niż się spodziewać było można, wprzódy nim nieprzyjaciel posądził je o współdziałanie, przez nie bez ściągania podejrzeń, najwięcej uczynić było można. Dlatego też w końcu, usłużne lokajskie dziennikarstwo moskiewskie, pierwsze wskazało rządowi, ażeby zemstę wywarł na kobietach, dlatego też z bezprzykładnem w dziejach okrucieństwem, wloką na Sybir matki od niemowląt, niedorosłe dziewczęta i poważne matrony...
Jadwiga oddawszy się cała na posługę sprawie krajowej, choć we dnie i w godzinach zwykłych ukazywała się w salonie, aby nie ściągnąć uwagi zbytniem oderwaniem od towarzystwa, miała wiele pracy i wiele na sobie odpowiedzialności. Ciotka nawet nie wiedziała, że w jej pokoiku, przytykającym do sypialnego, znajdowała się prasa drukarska, że z tego spokojnego kącika, wychodziły tysiącami odezwy, ostrzeżenia, pieśni i modlitwy, które były duchowym pokarmem w tych dniach powolnego męczeństwa.
Poszukiwano już naówczas z wielką usilnością tych pras pokątnych, trudno je było ukryć i Jadwiga z wielkim zapałem podjęła się sama sprowadzenia całego przyrządu, co więcej nauczyła się składania i z drugą poczciwą kobietą, żoną zecera, nocami i wieczorami, drukowały to co gdzieindziej, ani tak prędko, ani tak bezpiecznie, ani tak dobrze, wykonaćby się nie dało.
Jadwiga była dumną z tej roboty, nad którą wprawdzie walała ręce, ale się duszą rozpromieniała.
Przy takim ucisku myśli, jakim był, jest i będzie despotyzm moskiewski, tajne druki są koniecznością położenia. Duch ludzki wzdryga się więcej jeszcze na niewolę, niżeli ciało. Tam, gdzie wzbroniony jest śpiew w kościele, rozmowa w domu, rozumowanie w książce, nowina w gazecie, żal na ustach, łza na oku, uciemiężona dusza, choćby pod groźbą najsroższą z jękiem, skargą, z boleścią swą, w jakikolwiek sposób objawić się musi. Lżej jest sercu, gdy znękane słuchaniem fałszów, może poświadczyć prawdę, choćby jednem słowem. Tam też, gdzie świętokradzko zamknięto usta ludziom, wszelki głos swobodny ma nadzwyczajną siłę i znaczenie. Dosyć jest dozwolenia rządowego, położonego na najlepszej książce, aby ona całą swą wartość straciła; dosyć jest znamienia swobody, na najlichszym świstku, aby nabrał ważności. Rządowe organa, podobne są do żołnierzy w służbie cesarskiej; jak żołnierze przestają być prawie ludźmi, tak ta myśl umundurowana, myślą być prawie przestaje.
W ostatnich też czasach, prasa tajemna odegrała wielką i ważną rolę; z małemi i nieuchronnemi wyjątkami, nieskaziła się ona żadną szkaradą, żadną ostatecznością szkodliwą. Nieograniczona niczem, uczuciem obowiązku, ograniczyć się umiała. Począwszy od tych nieśmiałych próbek, które się ukazały raz pierwszy w rocznicę dwudziestego dziewiątego listopada 1860 r., zbiór tych ulotnych pisemek, peryodycznych dzienników, odezw i t. p., stanowi niezmiernie szacowny materyał do historyi epoki, ale go zajadle niszczą Moskale. Są tam zapewne i gorączkowe wybuchy i namiętne głosy, ale nie znajdziecie nic, coby nasz naród splamić mogło.
Porównajcie te pisma z płodami rewolucyi innych krajów, a przekonacie się, że zarzuty czynione nam, swawoli i okrucieństwa, są potwarzą nieprzyjaciół.
Wobec ucisku, jaki cięży nad nami, żaden w świecie naród, tak łagodnym by się nie okazał. Jeżeli sprawiedliwość po kilku ostrzeżeniach, zmuszoną była nieraz do wydania i spełnienia wyroku śmierci, policzmyż te zabójstwa konieczne, i porównajmy je do daleko mniej usprawiedliwionych, mniej nawet prawnie upowodowanych morderstw moskiewskich, a okaże się, że myśmy się słabo bronili, gdy tamci barbarzyńsko się znęcali.
Niech nam wolno będzie zapisać na tej karcie opowiadanie, któreśmy słyszeli, będące w pewnym związku z dotkniętym przedmiotem.
Jeden z przyjaciół Mickiewicza, który nam to opowiadał, w ostatnich latach jego życia, przyszedł doń raz rano i zastał go pochmurnym i smutnym. Napróżno z początku dopytywał o przyczynę, poeta był zamyślony, wzdychał i chwytał się za czoło.
— Źle spałem — rzekł po chwili — marzyły mi się rzeczy dziwne, napróżnom chciał odpędzić zmory. Niewiem, czy to był sen proroczy, czy zburzonej wyobraźni widziadła, ale tak mi się to wraziło w pamięć, że jeszcze się uspokoić nie mogę!!
Nie można było zbytnio nalegać, widząc cierpienia Adama. Wszakże powoli on sam zaczął sen swój opowiadać,
— Zdało mi się — żem był na rynku jakiegoś wielkiego polskiego miasta; nie mogę oznaczyć, w Wilnie, w Krakowie, czy w Warszawie; wieczór pochmurny, mglisty, powietrze ciężkie, niebo ołowiane, gmachy białe i puste, a wśród wielkiego placu, nieszczęśliwa ludność gnana i pędzona przez dzicz kozacką, pastwiącą się nad nią ze wściekłością. Na schodkach, przed gmachem jakimś, siedziała brzemienna niewiasta, kozak przyskoczył do niej, rozpłatał wnętrzności, dobył z nich dziecię i rozbił je o bruk, dobył drugie i zdeptał nogami, dobył trzecie i cisnął, a gdy jeszcze sięgnął w rozkrwawione wnętrzności, ręka jego wyciągnęła z nich straszną poczwarę z zaiskrzonemi oczyma, z ostremi pazury i paszczą roztwartą, i poczwara ta pożarła naprzód kata, potem rzuciła się na innych, pastwiąc się nad niemi... I była noc i krzyki okropne... Moskwy konającej w męczarniach.
— Tak — rzekł po chwili Mickiewicz — oni nareszcie okrucieństwem swem dobędą z naszego łona tę straszliwą potworę, która ich zadławi...
Opowiadanie to jest historyczne, nie ważyłby się pewnie nikt, na rachunek poważanego w narodzie męża, utworzyć nic podobnego; dowodzi ono, jak on jasno widział przyszłość, dalszą może jeszcze, niżeli dzień dzisiejszy. Jeszcze z nas tej potwory nie dobyto, ale zaparcie wszystkich praw ludzkości, gdy o nas idzie, ale odmówienie nam wszystkich swobód, które się ludziom należą, ucisk bezmierny i bezprawny, mogą wreszcie z wnętrzności narodu, dobyć tę rozpaczliwą istotę, tak wściekłą i okrutną, jak wrogowie nasi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.