Późną jesienią

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Leger
Tytuł Późną jesienią
Pochodzenie Ballady, legendy i t. p.
Data wyd. 1904
Druk St. Niemira
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Konrad Zaleski
Źródło Skany na commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Późną Jesienią.

Smutne leśne to ustronie —
Między trzciną połamaną na bagniskach lśni się woda,
Stojąca i czarna woda.
Wokół wszystko w ciszy tonie
U gałęzi starych olszyn mgła się czepia; — chłodem wionie,
Krzywe wierzby, popróchniałe w niemym stoją tu szeregu;
Obnażone ich korzenie wiją się u bagna brzegu.
Do miejsc owych opuszczonych rankiem małe dziecię chodzi,
Gdzie najlepsza trawka rośnie swoją krówkę łysą wodzi,
Krówkę dobrą, cichą, wierną, którą z łaski nieba dały,
Biednych ludzi to skarb cały!

Tej nieznośnej mgły szarawej małe dziecię wciąż się bało —
Ciągle mu się zdało,
Że się jakiś cień z niej rodzi,
Wśród oparów ustawicznie niesłychanym krokiem chodzi,
A gdzie stąpi, trawy zieleń w żółtość naraz przeinacza,
Zaś jesienne późne kwiaty, przydeptując w ziemię wtłacza.
Raz za długo zmarudziła ta pastuszka nasza mała,
Wieczór zapadł niespodzianie. Cienie rosły. Przyśpieszała
Kroku, prętem wymachując, ku domowi krówkę gnała.
Coraz większa od moczarów po zaroślach mgła się snuje,
Nagle dziecię na ramieniu, zda się, czyjeś ręce czuje,
Zimne ręce. — W tył spojrzała. Drży, ze strachu ledwo żywa.
W kłąby zwita mgła się snuje, obok stoi babka siwa,
Jako wierzba ta nad wodą pochylona i zmurszała.
W małych oczkach pod brwią siwą zielonkawy odblask pała

Taki samy, jakim świeci w bagnisku woda zgniła,
W oczy dziecka wzrok swój wpiła
I bezzębna wciąż się śmieje, białą płachtą jakąś wiewa.

— „Słyszysz, prawi, co ten wicher w połamanym krzaku śpiewa?
„Wiesz, co cierpi każdy listek zanim z drzewa w wodę spadnie,
„Aby zgnić z innymi na dnie?“

Przestraszone dziecko bieży przez moczary przez wikliny,
Długo za nim coś tak brzmiało, jak przeciągły syk gadziny.
Szary całun z chmur nazajutrz rankiem na się niebo wzięło.
Mróz zawitał. Beznadziejnym jakimś smutkiem wszystko tchnęło;
Mgła wczorajsza, w szron zmieniona na kobierzec traw opadła,
Znów pastuszka zawitała; w dziupli starej wierzby siadła,
Przykurczyła swe nożyny, patrzy, jak liść spada z drzewa,
Myśląc sobie, co też wicher w tych konarach teraz śpiewa,

Со też cierpi listek każdy zanim z drzewa w bagno spadnie
Czemu gnije w wodzie na dnie?
Dziwnie wszystko coś się składa!
Patrz, i ona przyszła znowu, widzi dobrze jak się skrada
Od bagniska, w koło toni, za sitowiem połamanem.
Zasłonięta aż po oczy szarym płaszczem, z mgły utkanym,

Drży ze strachu biedne dziecię: — „Ach a może nie spostrzeże,
Gdzietam! idzie. — Już jest przy niej, w zimne dłonie dłoń jej bierze,
Ból uczuwa — to te pałce jako szpony tak się wpiły!
Strach pozbawia odrętwiałą wszelkiej mocy, wszelkiej siły.
Siadła przy niej groźna pani, jak kościotrup taka sucha
I poprawia swą płachetkę i w skostniałe dłonie dmucha,
Spoglądając wciąż ukradkiem, śmieje się doń jadowicie:

— „Czy wiesz o tem, że o tobie wciąż ja myślę, moje życie.

Jakiż od niej chłód powiewa!
— „Słyszysz, prawi, co ten wicher w połamanym krzaku śpiewa,
„Wiesz, co cierpi listek każdy, zanim z drzewa w wodę spadnie,
„Aby zgnić z innymi na dnie?“

Zbladło dziecię, oniemiało, z miejsca się poruszyć boi,
Wokół w śladach wydeptanych, ścięta mrozem, woda stoi.
Pod krzakami, na pół zgniłe, czerwonawe liście leżą,
Od moczarów dookoła nieprzejrzane mgły się szerzą.
— „Nie wiem“, rzekła. Serce drżące omal z piersi nie wyskoczy.
Zielonawym dzikim blaskiem zaświeciły starej oczy
I coś w ucho jej szepnęła.
W swe skostniałe, zimne ręce, drobne rączki dziecka wzięła
I znów usta posiniałe do jej uszka szepcząc zbliża,
Mokra mgła ponad opary to podnosi się to zniża
I osiada na wierzbinie kropelkami drobniutkiemi

I ciężarem swym pochyla poczerniały liść ku ziemi.
Pomroczało dookoła, wszystko zda się, oddech tłumi.
Jakiś ptak zahuczał nagle, niewidzialnem skrzydłem szumi
Kto go zbudził? Tu ktoś idzie“! leżąc przez sen dziecko gwarzy.
Do wilgotnej, chłodnej ziemi rozognioną skroń przyciska
Zda się kwiatkiem zapomnianym, gdy znienacka mróz go zwarzy,
Zbladło liczko, czoło płonie, a łza owa w oczach błyska
Co wyraża ból głęboki.
— „Tatuleńku“, wtem zawoła, posłyszawszy czyjeś kroki.
Ojciec był to.
— „Co się stało? Tak czekamy długo na cię“.
Chodź do domu, niespokojna tam matusia płacze w chacie,
„Wstań dziecino! Ty się chwiejesz, twoje czoło ogniem płonie,
„Twe rączyny jakby z lodu. Możeś chora?“ — „Boli dusza“ —
Przez sen dziecko odpowiada — „boli dusza, żar mam w łonie,

„Tatuleńku! słyszysz, luby, jak gałązkę wiatr porusza?
„Wiem już teraz, co liść cierpi, zanim z drzewa w wodę spadnie,
„Wiem dlaczego gnije na dnie.
„Czuję, jak drży listek każdy, czekający swej kolei,
„Nim w bagnisko biedny spadnie, bez pomocy, bez nadziei.
„Wiem, co cierpi kłos podcięty, kiedy pada na ściernisko“.

Jęknął ojciec, chwycił dziecię w swe ramiona, tuli, pieści:

— „Dziecię, dziecię, jakże dziwne szepczesz do mnie opowieści.
— „Ona mi je powiadała“.

— „Któż to?“

— „Ona. Jest tu blizko —
„Patrz, o patrz, gdzie te opary,
„Jak się skrada wolniuteńko przez bagnisko cień jej szary,
„Kędy stąpnie, trawy zieleń w żółtość naraz przeinacza,
„Zaś jesienne, późne kwiaty nadeptując w ziemię wtłacza“.

Uspokaja ojciec dziecię: „To po łące kroczy zima.
Więdną kwiaty, więdną zioła, bo je biały mróz już ima“
— „Zima? nie — to ktoś jest inny“.
— „Któż by inny duszo miła?“
— „Śmierć tu była!“

Karol Leger.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Leger i tłumacza: Konrad Zaleski.