Tej nieznośnej mgły szarawej małe dziecię wciąż się bało —
Ciągle mu się zdało,
Że się jakiś cień z niej rodzi,
Wśród oparów ustawicznie niesłychanym krokiem chodzi,
A gdzie stąpi, trawy zieleń w żółtość naraz przeinacza,
Zaś jesienne późne kwiaty, przydeptując w ziemię wtłacza.
Raz za długo zmarudziła ta pastuszka nasza mała,
Wieczór zapadł niespodzianie. Cienie rosły. Przyśpieszała
Kroku, prętem wymachując, ku domowi krówkę gnała.
Coraz większa od moczarów po zaroślach mgła się snuje,
Nagle dziecię na ramieniu, zda się, czyjeś ręce czuje,
Zimne ręce. — W tył spojrzała. Drży, ze strachu ledwo żywa.
W kłąby zwita mgła się snuje, obok stoi babka siwa,
Jako wierzba ta nad wodą pochylona i zmurszała.
W małych oczkach pod brwią siwą zielonkawy odblask pała
Strona:PL Ballady, Legendy itp.djvu/165
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.