Północna godzina/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Północna godzina
Wydawca J. Zawadzki
Data wyd. 1845
Druk J. Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Placyd Jankowski
Tytuł orygin. Twelfth Night, or What You Will
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
Akt drugi.
Scena 1sza.

Brzeg morski.

Antonio i Sebastijan.

Antonio.

Więc nie chcesz dłużéj pozostać, i nie chcesz, abym ci towarzyszył?

Sebastijan.
Nie, dobry Antonio! Złowróżby cień mojéj gwiazdy może zatruć swym wpływem i twoje prze znaczenie. Dozwol mi więc, proszę, abym sam jeden znosił moje nieszczęścia: bo miałbym sobie do wyrzucenia na całe życie, jeślibym w ten sposob wynagrodził twoję przychylność.
Antonio.

Niech wiém przynajmniéj, dokąd udać się zamyślasz?

Sebastijan.

I o to mnie nie badaj. Moja zamierzona podróż jest szczerym szałem. Lecz dostrzegam w tobie tyle względu i szacunku dla cudzéj tajemnicy, że cóś mię jakby zniewala do powierzenia się ci we wszystkiém. Powinieneś więc wiedzieć, Antonio, że moje imie don Rodryk jest tylko przybraném, prawdziwe zaś moje imie: Sebastijan. Ojcem mym był Sebastijan z Messaliny[1], o którymza pewne słyszałeś. Zostawił on po sobie mnie tylko i moję siostrę. Przyszliśmy z nią na świat o jednéj godzinie, i może też chciało Niebo, abyśmy o jednej godzinie żyć przestali. Ale-ś ty, Pa nie, odmienił nasze przeznaczenie: bo przed kilką godzinami, nim uratowałeś mię z przepaści morskiéj, moja siostra utonęła.

Antonio.
O Nieba!
Sebastijan.

Była to osoba rzadkiéj urody, chociaż powszechnie mówiono, że nader byliśmy do siebie podobni. Nie przystoi mi zapewne rozszérzać się na pochwały jéj piękności; ale mogę powiedzieć śmiało i głośno, że miała duszę, którę sama za wiść nazwałaby piękną. Straciłem już ją, Panie, w tém nielitościwém morzu, ale morzem nawet łez nie zdołam opłakać jéj pamięci.

Antonio.

Przebacz mi Pan naszę biedną okrętową gościnność.

Sebastijan.

O dobry Antonio! mnie to przebacz podjęte z mojego powodu trudy!

Antonio.

Jeśli w zamian za moję przychylność nie pragniesz mojego udręczenia, to dozwól, abym ci nadal poświęcił moje usługi.

Sebastijan.

Jeśli nie pragniesz zniszczyć własnego dzieła, i nie chcesz, aby mi niemiłém stało się życie, które mam z twojego daru, to nie wyciągaj tego po mnie. Bądź zdrów, raz na zawsze. I dozwól mi odejść natychmiast. Serce me tak pełne rzewności, oczy tak do łez gotowe, że czuję w tej chwili, ilem podobny do méj drogiéj matki. Idę do dworu Księcia Orsino. Żegnaj! (Wychodzi).

Antonio.

– Wszystkie Bogi łaskawe niech ci towarzyszą!
– Wielu mam nieprzyjaciół na Orsina dworze,
Inaczej to rozstanie było-by niedługie! –
Wreście, niech co chce będzie! on mi tyle drogi,
Że szydzę ze wszystkiego i idę do dworu.

(Wychodzi).

Scena 2ga.

Ulica.

(Viola. Za nią nadchodzi Malvolio).
Malvolio.

Pan-li to byłeś przed chwilą u Hrabiny Olivii?

Viola.
Ja, Panie! i właśnie przed chwilą, tak, że idąc krokiem zwyczajnym, nie mogłem daléj odejść od jéj domu.
Malvolio.

Hrabini zwraca Panu jego pierścień. Mógł-byś mi był Pan oszczędzić trudu dopędzania i wziąć ten pierscień własnoręcznie. Hrabini przydaje jeszcze, abyś Pan zaniosł swojemu Panu stanowcze oświadczenie: że ona go sobie nie życzy. I jeszcze jedno: abyś Pan nie śmiał powracać do niej z poleceniami Księcia, chyba dla doniesienia: jak też on przyjmie odpowiedź mojej Pani? A teraz proszę wziąć na powrót swój pierścień!

Viola.

Ona przyjęła ode mnie pierścień! – A zatém ja go nie chcę.

Malvolio.

Słuchaj Pan! Ten pierścień został przez niego natrętnie narzuconym. Wolą jest Hrabiny, aby on został oddany na powrót. Jeśli wart on jest trudu nachylenia się, oto leży w waszych oczach; jeśli nie, niech służy tému, kto go podejmie.

(Rzuca pierścień i odchodzi).
Viola.

Pierścień ten nie mój wcale. Jakież jéj zamiary?
Chybabym, oddal Boże! miała wpaść jéj w oko!

W rzeczy saméj, tak pilnie mi się przyglądała,
Że jakby myśląc wzrokiem, słów zapominała,
Szły jej one niesnadnie, z jawném roztargnieniem!
I ta otyła pogoń, co z groźbą zaprasza,
Bym powróciła jutro, to wybieg miłości!
– Ani to Księcia pierścień! On go nie posyłał.
Umyślny więc dar dla mnie – O biednaż kobiéto!
Wolałabyś pokochać senne urojenie!
Widzę teraz, jak złym jest ten ubior zmyślony!
Umié go bardzo użyć chytry wróg człowieczy!
I jak przychodzi łatwo lada rysy młode
Na wosku serca biednej wycisnąć kobiêty!
Ach! nie nasza to wina! wina ułomności,
Z jaką przyszłyśmy na świat – wina konieczności! –
Ale jaki-ż ciąg dalszy Książę ją tak kocha,
Ja biédna maska kocham i ubóstwiam Księcia,
Ona znów mną zajęta. Czém-że się to skończy?..
Miłość moja ku Księciu, dopókim mężczyzną,
Marą jest bez nadziei; a będąc kobiétą,
Ileż straconych westchnień przyczyniam Olivii?
O czasie! ty sam musisz rozsnuć węzły swoje,
Bo zamocne są one jak na dłonie moje!

(Wychodzi).

Scena 3cia.
Pokój w domu Olivii.
Sir Tobijasz i Sir Andrzéj.
Sir Tobijasz.

Chodź, chodź, Sir Andrzéju! Nie być w łóżku o północy, jest to być wcześnie na nogach. Di luculo surgere[2] – wszak wiész?

Sir Andrzéj.

Nie, nie wiem, na honor nie wiem. Wiem tylko, że kłaśdź się późno, jest to kłaśdź się późno.

Sir Tobijasz.

Fałszywy wniosek, którego ja również niecierpię, jak próżnej flaszy. Być na nogach o północy, i wtedy dopiéro iśdź do łóżka, jest to być zrana na nogach, a zatem iść spać po północy, jest to iść spać wcześnie. Czyliż nasze życie nie ze cztérech składa się elementów?

Sir Andrzéj.
Jużci tak mówią; ale mojém zdaniem, składa się raczéj z jedzenia i picia.
Sir Tobijasz.

To mi człowiek uczony! Jedzmy więc i pijmy! Marijanno! hola! kadź wina! (Wchodzi Błazen).

Sir Andrzéj.

Dalipan otoż i głupiec!

Błazen.

Trzech nas, trzech, moi serdeczni!

Sir Tobijasz.

No, dawaj-że nam piosenkę!

Sir Andrzéj.

Na honor, ten głupiec ma pierś wyborną. Dał bym czterdzieści szylingów, gdybym mógł mieć taką jak on łytkę i tak słodziutko wyciągać głosem! Na honor, prawiłeś przedziwne głupstwa ostatniego wieczora, kiedyś to mówił o Pirogromitusie i o Vapijanach, przechodzących liniją równikową Quebusu; to było wyborne na honor! Posłałem ci sześć pensów dla twojéj kochanicy. Czyś je odebrał?

Błazen.

Zaszyłem sobie Pańską hojność do kurtki: bo u naszego Malvolio nos z djabelnym węchem, nasza Pani ma rączkę białą, a Mirmidonowie jużci też nie są to piwne sklepiki. [3]

Sir Andrzéj.

Wybornie! Tém dowcipném głupstwem poło żyłeś pieczęć na wszystkie inne. Teraz do piosnki!

Sir Tobijasz.

No, tylko prędzéj! masz ode mnie sześć pensow; ale zaczynaj!

Sir Andrzéj.

Masz tyleż i ode mnie! a kiedy rycerz daje –

Błazen.

Jakiej-że chcecie piosnki: miłośnéj czy budującéj?

Sir Tobijasz.

Miłośnéj, miłośnéj!

Sir Andrzéj.
Zapewne, zapewne! Co mi tam z téj jakiejś budującéj!
Błazen. (śpiewa).

Kochanko moja! nie pierzchaj mi, proszę;
Stań, jak gwiazdeczka; piosnkę ci przynoszę
Śliczną, na nótę wysoką czy niską;
Tylko nie znikaj! niechaj cię mam blisko!
Bo że w miłości dąży się do mety,
O tém wié dobrze syn każdéj kobiéty!

Sir Andrzéj.

Przewyborna! na honor!

Sir Tobijasz.

Wyborna! wyborna!

Błazen. (śpiewa).

Czém-że jest miłość? jutro nie jéj cecha.
Dzisiejsza radość dzisiaj się uśmiecha.
Nie miewa żniwa, kto się z niém ociąga.
Jutro, jak wczoraj, nie warte szeląga.
Więc pójdź, ucałuj lubko mię sto razy!

Sir Andrzéj.

Miodopłynny głos! jakem prawdziwy rycerz!

Sir Tobijasz.

Słodki jak lukrecija.

Sir Andrzéj.
Tak, słodki jak lukrecija, na honor.
Sir Tobijasz.

I w tém jeszcze podobny do lukrecii, że ckliwo się robi, słuchając go z otwartą gębą, i chciałoby się napić. Nie prawda-ż? – Ale dla czegoż-byśmy nie mieli uciąć sobie teraz jakiego skocznego tańca, i popatrzeć, jak to nam będą kręciły się głowy? A potém popłoszymy sowy jaką tęgą kantatą, od której wszystkie trzy dusze muszą obudzić się w tkaczu! [4]

Sir Andrzéj.

Zróbmy tak, jeśli mię kochasz. Ze mnie cały szatan, gdy idzie o śpiewanie!

Błazen.

O, między tymi ichmościami są wielcy wirtuozi!

Sir Andrzéj.

Zapewne, zapewne! Zaczynajmy-ż!.

– «Zamknij gębę niecnoto!»[5]
Błazen.

Jak-że to? rycerzu! więc ja was będę musiał nazwać niecnotą?

Sir Andrzéj.

O, to nie piérwszy już raz, i nie piérwszego ciebie zmuszam ja do tego. Śmiało, głupcze, zaczynaj:

– «Zamknij gębę»...

Błazen.

Ale-ż nie zacznę nigdy z zamkniętą gębą!

Sir Andrzéj.

Dobrze, łepsko! No, zaczynaj! (Śpiewają).

(Wchodzi Marija).
Marija.

Cóż-to znowu za koci koncert! Jeżeli Ledy nie wołała tylko-co murgrabiego Malvolio, aby was wszystkich za drzwi wyprosił, to nie wierzcie mi odtąd nigdy!

Sir Tobijasz.

Ledy jest brutalka! a myśmy ludzie polityczni. Malvolio wisielec! a tu wiedz (śpiewa)

«Trzy się zebrało wesołe głowy.»[6]

Cóż-to? albo-m ja nie jej krewny? albo-ż nie pochodzę z tej krwi, co ona? (Śpiewa)

«Onego czasu żył mąż w Babilonie[7]
La la la la i t. d.»

Błazen.

Niech mię djabli! nasz rycerz w brylantowym humorze głupstwa.

Sir Andrzéj.

O, on majster na te rzeczy, kiedy tylko zechce; i ja także! Ono to mu lepiéj przystaje, ale za to u mnie naturalniéj! {{c|Sir Tobijasz (śpiewa)

«Pewnego ranka
Miesiąca Kwietnia»[8]

Marija.

Na miłość Boską, ciszéj!

(Wchodzi Malvolio).
Malvolio.

Czyście pogłupieli, moi Panowie, czy to się z wami zaraz zdarzy? Nie macie-ż to już ani smaku, ani uwagi i pomiarkowania, aby tak wrzeszczeć o północy, jak jacy czeladnicy! Myślicie-ż to przerobić dom mojéj Pani na karczmę, że po zwalacie sobie wyśpiewywać tu na całe gardło! Miejcie przecię wzgląd na osobę, czas, miejsce! Znajcie miarę!

Sir Tobijasz.

Znamy, kochany Panie, miarę, i zachowuje my ją w śpiewaniu. Leć na gałąź!

Malvolio.

Sir Tobijaszu! muszę wam powiedzieć bez ogródki. Hrabini rozkazała mi wam oświadczyć, że chociaż was przyjmuje, jako krewnego, nie chce mieć jednak żadnego pobratymstwa z waszemi burdami. Jeśli więc możecie rozstać się z niémi, Hrabini zawsze was mile powita w swoim domu; jeśli nie, i jeśli się wam podoba pożegnać moję Panią, to jest ona gotową przyjąć to pożegnanie.

Sir Tobijasz (śpiewa).

«Żegnaj więc serce, gdy cię rzucać muszę!»

Malvolio.
Nie inaczej, Sir Tobijaszu!
Błazen (śpiewa).

»Ale ten rozdział przeszyje jéj duszę.»

Malvolio.

Zapewne, cóż jednak robić!

Sir Tobijasz (śpiewa).

»Co do mnie, żyć będę wiecznie»...

Błazen (śpiewa).

»Rycerzu! łżesz niebespiecznie!»

Malvolio.

Oczywiście.

Sir Tobijasz (śpiewa).

—Mam-li go stąd wyfurować?

Błazen (śpiewa).

—Jeśli możesz, to wyprowadź!

Sir Tobijasz (śpiewa).

—Jeśli mogę? zobaczycie!

Błazen (śpiewa).

—Nie! — nie potrafisz, moje życie!

Sir Tobijasz.

Przeciągnąłeś, przyjacielu! fałsz! skłamałeś! — Cóż to? Mosanie! albo-ż mniemasz być czémś więcéj jak murgrabią! Więc dla tego, żeś ty poczciwy, dla twojéj purytańskiéj poczciwości nie ma być już ani pirogów[9] ani wina na świecie?

Błazen.

Wierutna nieprawda! przysięgam na świętą Annę! Dla tego imbier, tak jak i wprzódy, będzie palił w ustach!

Sir Tobijasz.

Słusznie mówisz! – Idź, idź, mój Panie, wytrzyj swój łańcuch[10] okruszynami chleba! – Marijo! wina!

Malvolio.

Misstriss Marijo! jeżeli cenisz więcéj względy Pani, niż jéj niełaskę, to nie zechcesz zapewne w żaden sposob należeć do tych grubijańskich szałów. Hrabini o wszystkiém wiedzieć będzie, uręczam! (Wychodzi).

Marija.

Idź do licha, przeklęty burczymucho!

Sir Andrzéj.

Byłoby to doprawdy równie dobrą rzeczą, jak napić się, kiedy człowiek jest głodny, jeśliby go kto wyzwał na pojedynek, a potém nie stanął na placu, i przez to samo wystrychnął go na dudka.

Sir Tobijasz.

Zrób tak, rycerzu! Ja ci napiszę wyzwanie, albo, jeśli chcesz, słównie zaniosę mu oświadczenie twojego nieubłaganego gniewu.

Marija.

Kochany Sir Tobijaszu! bądźcie cierpliwi przez noc dzisiejszą: bo odkąd młody posłaniec Księcia wyszedł od mojéj Pani, jest ona w najwyższym stopniu niespokojną. Co się tycze Pana Malvolio, zdajcie się w tém na mnie jednę. Jeśli ja go nie podam w przypowieść i nie zrobię z niego powszechnéj rozrywki, to będziecie mogli mówić o mnie, że ani tyle nawet nie mam rozumu, ile potrzeba do podłożenia pod głowę poduszki. Już wiém, co mu zrobię!

Sir Tobijasz.
No, powiedz-że nam, powiedz, moja serdeczna! Co masz na niego?
Marija.

Jak to co? A wiesz-że Pan o tém, że on jest nawet na kształt – Purytanin?

Sir Andrzéj.

Gdybym to ja był wiedział! byłbym go wy tłukł jak kóndla!

Sir Tobijasz.

Jak to! za to tylko, że Purytanin? Gdzie tu rozsądna przyczyna? mój kochany rycerzu!

Sir Andrzéj.

Rozsądna czy nierozsądna, o tém nie wiém; wiém tylko, że jest dosyć dobra.

Marija.
Piekielny Purytanin, umiejący przedziwnie na kręcać swoje poły do wiatru, pełen przysady głupiec, rozprawiający z pyszna o rzeczach poważnych, których nigdy nie uczył się z książek, najlepiej przekonany o sobie samym, i w swojém mniemaniu tak przesiękły doskonałościami, że wierzy, jakby w artykuł wiary, iż każdy, kto tylko nań spójrzy, już kochać go musi. Otoż właśnie w tej wrodzonej mu wadzie znajdę gotowy sposób do pomszczenia się nad nim.
Sir Tobijasz.

Jak-że to?

Marija.

Podrzucę mu na drodze kilka dwuznacznych listów miłośnych, w których z koloru brody, z formy nogi, z postawy i chodu, z wyrazu oczu, z czoła, twarzy, znajdzie on siebie dotykalnie opisanym. Mogę naśladować rękę waszej siestrzenicy tak doskonale, że jeśli pójdzie w zapomnienie treść pisma, charakter trudnym jest do rozróżnienia nawet dla nas samych.

Sir Tobijasz.

Wyśmienicie! już przewąchałem resztę.

Sir Andrzéj.

Na honor, i ja zaczynam cóś wietrzyć.

Sir Tobijasz.

Z listów, które mu podrzucisz, będzie on wnosił, że są pisane ręką mojéj siestrzenicy, i że się ona w nim zakochała.

Marija.
Tak w rzeczy saméj, figiel mój będzie to konik takiéj niemal maści.
Sir Tobijasz.

Ale twój konik wystrychnie go na osła.

Marija.

Ani wątpić o tém.

Sir Andrzéj.

O! to będzie wybornie! dalipan zgaduję!

Marija.

Będzie to żart, co się nazywa, królewski, i ręczę was, że on mi się uda. Postawię was obu i błazna w zasadzce, w takiém miejscu, skąd będziecie mogli patrzyć na niego w chwili, gdy znajdzie i podejmie list podrzucony. A teraz idźcie do spoczynku, i niech się wam przyśni nasz figiel! Dobranoc! (Wychodzi).

Sir Tobijasz.

Dobranoc Penthesileo![11]

Sir Andrzéj.

Na honor, to tęga dziewocha!

Sir Tobijasz.
Walna charteczka i dobrego gniazda, i przy tém, co powiész na to? zaślepiona we mnie!
Sir Andrzéj.

Miałem ja kiedyś i we mnie zaślepionych!

Sir Tobijasz.

No, teraz pójdźmy spać, rycerzu! – Ale potrzeba, abyś sprowadził więcéj pieniędzy!

Sir Andrzéj.

Jeśli nie będę miał twojéj siestrzenicy, to może być ze mną kuso!

Sir Tobijasz.

No, no, posyłaj tylko po pieniądze, rycerzu! Jeśli jéj nie będziesz miał koniec końcem, to możesz mię nazwać kusym koniem!

Sir Andrzéj.

Jeśli jej mieć nie będę, to nie wierz nigdy mojemu słowu; nazywaj mię jak zechcesz.

Sir Tobijasz.

Chodź, chodź! Muszę jeszcze palnąć trochę wina. Zbyt jest późno, aby iść teraz do łóżka! Chodź, chodź, rycerzu! (Wychodzą).


Scena 4ta.
Pokój w pałacu Księcia.
Książę, Viola, Curio i inni.
Książę (do Violi)

Rozkaż grać! –A! dzień dobry moi przyjaciele!
Rozkaż, dobry Cesario, niechaj tę poważną
Pieśń starodawną grają, com ja słyszał wczora.
Tony jéj przypadały jakoś mi do duszy
Daleko harmonijniej, niż te zwrotki żywe,
Wściąż powtarzane i wściąż hałaśliwe!

Curio.

Szkoda, że w tej chwili niéma tu, Panie, tego, coby mógł tę pieśń zaśpiewać.

Książę.

Któż-to był taki?

Curio.

Uprzywilejowany śmieszek, błazen, którego bardzo lubił ojciec Hrabiny Olivii. Wałęsa się on zapewne niedaleko pałacu.

Książę.
A więc każ go wyszukać. Tymczasem mi grajcie! (Curio wychodzi. Muzyka gra).
(Do Violi).

Przybliż się, mój Cesario! Jeśli będziesz kiedy
Pod urokiem miłości, przypomnij mnie sobie:
Bo tacy, jak mnie widzisz, wszyscy kochankowie,
Niezdolni z żadném długo obyć się wrażeniem,
Prócz jednej myśli, co napełnia serce.
Jakże dla ciebie muzyka tej piosnki?

Viola.

Och! budzi ona we mnie, jakby echo, Panie,
Tu, tu, gdzie tron miłości!

Książę.

Mówisz tak po mistrzowsku, że, na życie moje,
Jakkolwiek jesteś młodym, już pewnie twe oczy
Spoczęły na kimś z całym zapałem miłości.
Nie tak-li? mój kochany!

Viola.

Tak jest, jeśli śmiem wyznać Waszej Księcej Mości.

Książę.

Jaka-ż to kobiéta?

Viola.

Twojej urody, Panie!

Książę.
A więc niegodna ciebie! Jakich-że lat przecię?
Viola.

I lat twych, Panie!

Książę.

O Nieba! to zbyt stara! Niech wybor kobiety
Pada na starsze lata;[12] to będzie stosowny,
I zapewni jéj władzę nad sercem mężowskiém;
Ale my, mój Cesario, choć się tak chlubimy,
Dalekośmy niestalsi w uniesieniach serca, ’
I tęsknim do odmiany, i szatę miłości
Drzemy nierównie prędzéj, niżeli kobiéty!

Viola.

I ja tak myślę, Panie!

Książę.

Więc niech od Ciebie młódszą będzie twa kochana,
Albo twa ku niéj miłość nie dotrwa do końca!
Bo kobiéty jak róże! ledwie się rozwinie
Ten piękny kwiat zupełnie, już znika w godzinie.

Viola.

Ach! szczéra prawda, Panie! to obraz ich losu:
Dojrzeć i wnet usychać, więdnąć i umierać!

(Wraca Curio — i Błazen).
Książę.

No, powtórz, przyjacielu, swoję pieśń wczorajszą! –

– Uważ tylko, Cesario, ile w niej prostoty,
Tej szczéréj, staroświeckiej! Prządki i krośniarki
I szczęśliwe dziewczęta, jeszcze wolne sercem,
Zwykły ją sobie śpiewać. Jak-bo pełna prawdy,
Jak niewinną miłością, czystą, jak wiek złoty,
Oddycha w każdém słowie!

Błazen.

Mam-li zacząć? Panie!

Książę.

Proszę cię, śpiewaj!

Śpiew.

«Przybądź, pośpiesz, dobra śmierci!
Och! dogaśnij prędzéj życie
A wtedy mię położycie
Pod cichym, smutnym cyprysem!
Jak cicho i smutnie ginę
Przez nielitośną dziewczynę!
Całun mój biały przyrzućcie
Zieloném liściem powoju!
Będzie mi dobrze w tym stroju!

Lecz ani kwiatka,
Ani jednego ładnego kwiatka,
Nie kładnijcie na mej trumnie!
Niech nikt z przyjaciół, żaden z przyjaciół,
Nie przyjdzie biednych zwłok mych nawiedzać!
Niech żadne za mną nie idzie westchnienie!
Grob mi w bezludnéj zróbcie ustroni,
Proszę was o to. Chcę, by nikt nie spotkał
Ni mej mogiły, ni doli.»

Książę.

Oto ci za fatygę!

Błazen.

Nie miałem żadnej, Panie! W śpiewie znajduję owszem przyjemność.

Książę.

Więc ci płacę za – przyjemność.

Błazen.

O, ani słowa, Panie! roskosze prędzej czy później opłacać potrzeba!

Książę.

A teraz pozwól się pożegnać!

Błazen.

Niech Bóg melancholii opiekuje się tobą, i niech ci krawiec uszyje suknię z mieniącej się materii: bo prawdziwie masz duszę z opalu. Ludzi podobnej stałości potrzeba-by wysyłać na morze, aby mieli zawsze cóś do czynienia i pływali we wszystkich kierunkach: gdyż najlepszą jest podróż bez celu. Bądź zdrów, mój Książę! (Wychodzi)..

Książę.

Zostawcie nas! (Curio i Dworzanie wychodzą).

–Jeszcze raz, Cesario,
Udaj się do tej pięknéj, okrutnéj Hrabiny;
Powiedz jéj, że ją kocham miłością wznioślejszą
Niż wszystkie skarby świata, że ani jéj ziemie,
Ni inne dary losu nie ciągną mię ku niéj.
Bo cóż obszary ziemi? mile piasku, błota!
A dary losu zmienne, jak samo ich bóstwo.
Jeden więc tylko klejnot, ten cud przyrodzenia,
Który w niej–w niéj jaśnieje! zhołdował mą duszę.

Viola.

Lecz jeśli kochać ona nie może cię? Panie!

Książę.

Tej odpowiedzi nie da mi zapewne.

Viola.

A jeśliby tę właśnie?.. Pomyśl sobie, Panie,
Że jakakolwiek Ledy (jak to i być może)

Pokochała cię również gwałtownie, męczeńsko,
Jak ty, Panie, Oliviję – nie mogąc jéj kochać,
Czyli-ż-byś takiej właśnie nie dał odpowiedzi?

Książę.

O, nad możność kobiety, nad biedne jéj siły,
Znieść tę namiętną burzę, co mém sercem miota;
Pierś jéj nie tak przestronna, by ją zawrzeć mogła!
Och! bo miłość kobiéca zmienna i drażliwa,
Jak zamarzenia smaku; nie potrząsa seria
I uciesza się prędko przesytem, odrazą.[13]
A moja miłość, to jak głod, jak morze,
Tyle pochłonąć może!
Nie czyń więc tych porównań: bo żadna kobieta
Nie zdoła mię tak kochać, jak kocham Oliviję!

Viola.

A jednak mi wiadomo...

Książę.

I cóż ci wiadomo?

Viola.

Wiém, i zbyt dobrze, że tak, jak my, Panie,
I czuć i kochać kobiéty są w stanie.

Mam przykład bliski: mój ojciec kochany
Miał jednę córkę, co taką miłością
Tak przepadała za kimś upatrzonym,
Jak ja naprzykład za Twą Księcą Mością,
Jeślibym, dajmy, był sobie kobiétą!

Książę.

I jaka-ż dalsza powieść?

Viola.

Biała, niezapisana. Bo miłość w jéj sercu,
Jak robak w pączku róży, żyła niewidziana,
Zjadła kwiat jéj lica, zatruwała myśli,
I nadała jej wyraz taki tęskny, smutny,
Jaki ma na pomnikach posąg cierpliwości
Obrócony z uśmiechem do posągu skargi.
Czy-ż to nie była miłość? O, jakkolwiek, Panie,
Na słowaśmy obfici i skorzy do przysiąg,
Lecz oświadczamy więcéj, niżeli czujemy,
I w tych przysięgach więcej niż w sercu miłości.

Książę.

Lecz twa siostra z miłości przecięż nie umarła?

Viola.

Ze wszystkich siostr i braci jam tylko pozostał.

Jak się jednak skończyło? – nie wiem. –
Więc mam się udać, Panie, zaraz do Hrabiny?

Książę.

O tém też właśnie myślę. – Leć do niej, mój drogi!
Wręcz jéj ten dar ode mnie; powiedz, że miłości
Nie przytłumi nie we mnie, żadne odmówienie! (Wychodzą).


Scena 5ta.
Ogrod Olivii.
Sir Tobijasz, Sir Andrzéj i Fabijan.
Sir Tobijasz.

No, idż tylko z nami, Signor Fabijanie!

Fabijan.

O, bądźcie Panowie pewni, że ani na krok nie zostanę. Jeślibym choć gram jeden utracił z tego figla, umarłbym na najczarniejszą melancholiję.

Sir Tobijasz.

Czyli-żeś nie rad, że ten łotr, oszust, hultaj, zostanie nakryty hańbą, jak worem?

Fabijan.

O, będę skakał z radości! Wiécie, że on mię pozbawił łaski Hrabiny z powodu ostatniej walki niedźwiedzi.

Sir Tobijasz.

Wypuścimy my tu teraz na niego niedźwiedzia, z którego łap nie wyjdzie on inaczéj, tylko cały czarny i siny. Alboż nieprawda? Sir Andrzeju!

Sir Andrzéj.

Co prawda, to prawda; chyba nie będziemy żywi! (Wchodzi Marija).

Sir Tobijasz.

Otoż i nasza ober-filutka! – Jak się masz? moje złotko indijskie!

Marija.
Ukryjcie się za szpalerem. Idzie tu Malvolio! Niedawno stał on na słońcu i całe półgodziny przypatrywał się najpilniéj swojemu cieniowi. Nie spuszczajcie zeń oka, jeżeli szczérze uśmiać się chcecie, bo wiem, że ten list zrobi go najstarszym z najstarszych półgłówków. Chowajcie się, jeśli wam psikus miły! (Mężczyźni ukrywają się). - Bądźcie-ż cicho! (upuszcza list) bo nadchodzi pstrąg, którego łechcąc zdaleka, potrzeba zwabić do sieci! (Wychodzi).
(Wchodzi Malvolio).
Malvolio.

Wprost ślepe szczęście, tak jak i wszystko od szczęścia! Już mi Marija raz mówiła, że ona ma słabość ku mnie! I sam nawet słyszałem na własne uszy, jak się z tém wymówiła, że jeśliby w kim zakochać się miała, to chyba w osobie mojego ułożenia. Prócz tego, ona się obchodzi ze mną za kim względem, jak z nikim z naszego dworu. Cóżbym miał o tém myśleć?

Sir Tobijasz.

–Zarozumiały łotr!

Fabijan.

Cicho! Głuszec się zatokował. Patrzcie, jak nastrzępił pióra!.

Sir Andrzéj.

Milijon set! ja tego łotra wygrzmotam!

Sir Tobijasz.

Cicho! mówię!

Malvolio.

–Być Hrabią Malvolio—

Sir Tobijasz.
Ach! zbrodzień!
Sir Andrzéj.

Na oko, i strzelaj go, strzelaj!

Sir Tobijasz.

Cicho! cicho!

Malvolio.

Podobne przykłady były, Ledy Miłośnicka wyszła za swojego szatnego.

Sir Andrzéj.

Przeklęta Jezabel!

Fabijan.

O cicho! Teraz on na samej wysokości! Patrzcie, jak go napuszyła imaginacija!

Malvolio.

We trzy miesiące po ślubie, rozparłszy się w paradném krześle –

Sir Tobijasz.

Dajcie mi procę, a wytnę mu w łeb kamieniem!

Malvolio

Zwołam mój dwór, i siedząc w kwiecistym aksamitnym szlafroku – gdy Olivija jeszcze spoczywać będzie w naszém łożu –

Sir Tobijasz.
Ognie i bomby!
Fabijan.

Cicho! cicho!

Malvolio.

Wtedy, przybrawszy twarz stosowną i poprowadziwszy dokoła wyraziste spójrzenie, dam im poznać, że znam moje miejsce, i że potrzeba, aby oni znali swoje. Zatém, rozkażę przywołać naszego krewnego Tobijasza.

Sir Tobijasz.

Stryczki i petle!

Fabijan.

Och! na miłość Boską, cicho!

Malvolio.

Siedmiu z moich ludzi wybiega na złamanie szyi szukać go; a ja tymczasem marszczę czoło, nakręcam zegarek — albo może bawię się sobie z bogatym na palcu sygnetem – wtém zbliża się Tobijasz i oddaje mi pokorny ukłon.

Sir Tobijasz.

I ten-że nędznik żyć będzie?

Fabijan.
Cicho, choćby cię sześć zaprzężonych koni ciągnęło za język.
Malvolio.

A ja mu wyciągam rękę, tak! – i tłumiąc poufały uśmiech wejrzeniem surowém i przyganiającém –

Sir Tobijasz.

A Tobijasz nie zajedzie-ż to cię wtedy pięścią po pysku?

Malvolio.

Odzywam się do niego w te słowa: krewny nasz Tobijaszu! ponieważ nas los połączył z twoją siestrzenicą, pozwól więc, abyśmy ci dali kilka upomnień.

Sir Tobijasz.

Co! co?

Malvolio.

Powinieneś poprzestać pijaństwa!

Sir Tobijasz.

A nie pójdziesz-że mi łajdaku!

Fabijan.

Ach! cicho! albo naszę sieć porwiemy sami!

Malvolio.
Prócz tego, trwonisz skarb swojego czasu z głupim rycerzem.
Sir Andrzéj.

Przysięgam, że to o mnie.

Malvolio.

Z niejakim Sir Andrzejem! —

Sir Andrzéj.

Poznałem, że to o mnie: bo oni mnie zawsze tak nazywają.

Malvolio.

— Ale cóż to przed sobą mamy? (Podejmuje list).

Fabijan.

Otoż nasz bekas w sieci!

Sir Tobijasz.

Cicho! — Niech go bożek wesołości natchnie, aby w głos czytał!

Malvolio.

Jak chcę żyć na świecie, to jest ręka mojéj Pani! Tak, to jéj C, jéj U, jéj T, a tak ona pisze zawsze wielkie P. Ani wątpliwości.

Sir Andrzéj.

Jéj C, jéj U, jéj T — Cóż to on mówi?

Malvolio.

Mojemu nieznajomemu kochankowi ten list i moje szczere życzenia! Właśnie jéj styl! — Za twojém pozwoleniem, dobry laku! I nawet na pieczątce Lukrecija, którą ona zawsze się pieczętuje. To mojéj Pani. Do kogoż-by to było?

Fabijan.

To go już pojmało wprost za duszę!

Malvolio (czyta).

Kocham — Jowisz wié, kogo?
Ale jak się on zowie?
Usta wyrzec nie mogą,
Nikt z ludzi się nie dowie.

Usta wyrzec nie mogą! Cóż daléj? Tu następują wiersze miar dłuższych. Nikt z ludzi się nie dowie. Jeślibyś to miał być ty? Malvolio!

Sir Tobijasz.

Głupcze! życzę ci, idź się powieś!

Malvolio (czyta).

Ten, kogo kocham, pod memi rozkazy,
Ale milczenia choć niekrwawe razy,
Jak nóż Lukrecii, serce mi przebiły!
M. O. A. J. mój wybrany, miły!

Fabijan.
Misterna zagadka!
Sir Tobijasz.

Paradna dziewocha! powtarzam.

Malvolio.

M. O. A. J. mój wybrany, miły! Przetrzyjmy wprzódy oczy! Przekonajmy się, że to na jawie!

Fabijan.

Co za wyborną rybną przynętę ona mu po stawiła!

Sir Tobijasz.

I jak chciwie nasz sokoł do niéj leci!

Malvolio.

Ten, kogo kocham, pod memi rozkazy! Już-ci jestem pod jéj rozkazami! może mi rozkazywać, bo jest moją Panią! To jasno dla najprostszej pojętności! Tak, niéma w tém nic zawiłego! Ale zakończenie! Co-by miały znaczyć te litery? Co, jeśliby się one dały zastosować w jakikolwiek sposób do mnie? Zaraz! pomyślny! M. O. A. J.

Sir Tobijasz.

Domyślaj-że się prędzéj! — Teraz jest on właśnie na tropie.

Fabijan.

Mój Sowier w podobnym razie jeszcze gonił-by bez ucięcia, chociaż już jak lis ochrzypł ze starości.

Malvolio.

M! Malvolio! M! wszakże tak się zaczyna i moje imię!

Fabijan.

Nie mówił-żem, że on zgadnie do razu. O, wyborny ma węch i ten ogar!

Malvolio.

M! ale to nie ma związku z następującemi literami! Powinno-by być A, a czytam O. Potrzeba-by jeszcze bliższego przekonania!

Fabijan.

Poczekaj, biedny głupcze! mam nadzieję, że wszystko skończy się na O.[14]

Sir Tobijasz.

Albo ja go tak zażyję, że chcąc niechcąc będzie mi śpiewał: O!

Malvolio.
Tymczasem, następuje: J.
Fabijan.

Jeślibyś mógł widzieć, co następuje? ujrzałbyś więcéj plag za sobą, niż widzisz teraz przed sobą szczęścia!

Malvolio.

M. O. A. J.! to się nie wiąże tak dobrze, jak piérwsze! Ztémwszystkiém pokręciwszy trochę, może się zastosować do mnie: bo wszakże każda z tych liter znajduje się w mojém imieniu! Ale stójmy! otoż następuje i proza: — »Jeśli to pismo wpadnie w twe ręce, zastanów się nad nim uważnie. Moja gwiazda wzniosła mię nad ciebie, ale nie lękaj się wielkości. Jedni rodzą się wielkimi, drudzy dosięgają wielkości, na innych wielkość spada sama. Przeznaczenie podaje ci rękę; miej-że śmiałość i ducha do ujęcia téj ręki. A dla oswojenia się z tmé, czém podług wszelkiego podobieństwa masz zostać, odrzuć swoję pokorną zasłonę i ukaż się w odmienionej postaci. Stawaj ząb za ząb przeciw mojemu wujowi, bądź wyniosłym ze służącymi, miéj zawsze w ustach frazy poważne, i staraj się odróżnić we wszystkiem — to ci doradza ta, która wzdycha do ciebie. Przypomnij sobie, kto chwalił twoje żółte pończochy, i kto życzył tobie, abyś zawsze na krzyż nosił podwiązki? powtarzam, przypomnij sobie. A teraz nie trać czasu. Jesteś na drodze do szczęścia, bylebyś chciał wstąpić na nią. Jeśli nie zechcesz, więc pozostań sługą na zawsze, po zostań w towarzystwie lokajów. Przekonasz mię przez to, żeś nie był godnym dotknąć ręki losu. Bądź zdrów! Pisze to osoba, któraby chciała zamienić z tobą obowiązek usługiwania, lecz zamienić go dla ciebie!

Szczęsna – nieszczęśliwa!«

—Światło dzienne i równina nie są widoczniejsze! To więcej niż jasno – Chcę być i będę dumnym! Będę czytał księgi polityczne, będę sarkał Sir Tobijaszowi, będę unikał ladajakich znajomości, będę się starał wyjść jak z igły na nowego niepospolitego człowieka. Już też nie stroję sam z siebie głupca, nie łudzę się wyobraźnią. Wszystko mię przekonywa, że ona mię kocha. Niedawno chwaliła ona kolor moich żółtych pończoch, zachwycała się moją nogą i na krzyż ułożonémi podwiązkami, a teraz daje mi znać przez to swą miłość, gdy niejako zaleca mi, abym nosił ten stroj jéj luby. Dzięki mym gwiazdóm, jestem szczęśliwy! Przemienię się w pyszałka, w dziwaka, i włożę żółte pończochy, a na nich prze wiążę na krzyż podwiązki tak prędko, jak tylko je ułożyć można! Dzięki wam, gwiazdy i Jowiszu – Ale otoż jeszcze i przypisek: »– Nie możesz nie zgadnąć, kto jestem? Jeśli podzielasz moje mi dość, daj to poznać uśmiechem. Uśmiech bardzo ci do twarzy, uśmiechaj się więc zawsze w mojej przytomności; proszę cię o to, mój drogi!« – O Jowiszu! dzięki dzięki! — Będę się uśmiechał, uczynię wszystko, co mi każesz! (Wychodzi).

Fabijan.

Nie oddałbym mojej części z tego figla za t siąc rupii pensii rocznéj od wielkiego Mogoła![15]

Sir Tobijasz.
Za ten jeden koncept gotowbym był ożenić się z tą dziewczyną!
Sir Andrzéj.

I jabym był gotów!

Sir Tobijasz.

I nie żądałbym po niéj nic więcéj, tylko drugiego takiego figla!

Sir Andrzéj.

I ja także. (Wchodzi Marija).

Fabijan.

Otoż idzie nasza ptaszniczka!

Sir Tobijasz.

Jeśli chcesz, oto ci moja głowa, skacz po niéj!

Sir Andrzéj.

Albo po mojéj!

Sir Tobijasz.

Odtąd na każdą grę w damy, zapisuję się na twego waleta!

Sir Andrzéj.

I ja się zapisuję.

Sir Tobijasz.
Wprawiłaś go w taki sen, że koniecznie musi ogłupieć, gdy się przebudzi.
Marija.

Ale powiedzcie-ż mi, tylko doprawdy, czy to na niego poskutkowało?

Sir Tobijasz.

Jak wódka na starą babę.

Marija.

Jeśli-ż teraz chcecie widzieć owoce naszego figla, to patrzcie na niego uważnie, gdy pierwszy raz stanie przed Hrabiną. Będzie on w żółtych pończochach, a to jest właśnie kolor, którego ona nienawidzi; podwiązki ułoży na krzyż, czego ona cierpieć nie może; i będzie się uśmiechał bez przestanku, co przy teraźniejszém jéj usposobieniu do melancholii, koniecznie ściągnie mu jakiekolwiek jawne upokorzenie. Jeśli chcecie widzieć to wszystko, idźcie tylko za mną!

Sir Tobijasz.

Choćby do samych wrot Tartaru! najdowcipniejsza pokuso!

Sir Andrzéj.

I ja z wami, choćby do samych wrot Gibraltaru!






  1. Tak zapewne musiał swoim sposobem przekręcić Szekspir wyspę Mitilenę.
  2. saluberrimum est. — «Najzdrowiej jest wstawać o świcie». Przysłowie.
  3. Kommentatorowie radziby, na to miejsce, mieć nos Malvolija, i przyznają się do niedomyślności. Próżno przecięż szukać sensu tam, gdzie błazen umyślnie zdobywa się na bezsensa dla zapalonego miłośnika tych osobliwości Sir Andrzeja.
  4. Między rękodzielnikami holenderskiemi, którzy z powodu owoczesnych prześladowań religijnych przenieśli się do Anglii, szczególne zamiłowanie psalmodii okazywali tkacze. Przez trzy dusze Szekspir rozumié zapewne dawny podział na duszę roślinną, czułą i rozumną: vegetativa, sensitiva et rationalis.
  5. Hold thy peace! Znajoma podówczas piosenka.
  6. Z ówczesnej piosenki.
  7. Początek ballady o Zuzannie.
  8. «O, the twelfth day of December»

    Mimowolnie przyszedł nam na myśl wierszyk Massalskiego.
  9. W niedziele i inne uroczystości było zwyczajem piec ciasta na cześć Świętym, co Purytanie nazywali zabobonem.
  10. Łancuch był niegdyś znamieniem marszałka dworu.
  11. Amazonka tego nazwiska.
  12. Szekspir rozszedł się z własném prawidłem. Żona była o siedm lat od niego starszą.
  13. A przecięż, przed kilką chwilami, gdy nie szło Księciu o własną obronę, nazywał on kobiéty stalszémi!
  14. Alluzija do pętli.
  15. Szekspir miał tu na celu Sir Roberta Sherléj, który był posłem u W. Mogoła, i pobierał od niego taką pensiją.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Placyd Jankowski.