Przejdź do zawartości

Oliwer Twist/Tom II/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Oliwer Twist
Pochodzenie Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wyd. 1845
Druk Breikopf i Hærtel
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Oliver Twist
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVIII.

Skutki zgubne.

Było to może koło czwartéj godziny z rana;...... o téj porze, którąby w jesieni snadnie konaniem nocy nazwać można,.... kiedy ulice puste, głuche, milczenie najgłębsze pokrywa,.... kiedy nawet dźwięki drzemać się zdają,...... a rozpusta, pijaństwo hałaśne do domu się już udało, aby słodko śnić i spocząć;... o téj tedy cichéj, spokojnéj porze dnia Fagin siedział czuwając w swéj ohydnéj pieczarze z obliczém tak wybladłém, pomięszaném, zmienioném, a oczyma tak czerwonemi, krwią zabiegłemi, że nie na człowieka, ale na ohydne, okropne straszydło, które z grobu swego powstało, przez złego ducha dręczone i chłostane, wyglądał. —
Siedział skulony przy kominku, na którym wcale ognia nie było; otulony w starą, połataną kołdrę, oczy mając zwrócone na świecę dogorywającą, która tuż koło niego na małym stoliku stała. Rękę prawą trzymał przy ustach, i w myślach ponurych cały zatopiony, obgryzał swe czarne, brudne paznokcie, a z jego dziąseł sinych kilka zębów przednich sterczało, które do kłów psa, lub ostrych zębów szczura wielkie podobieństwo miały.
Na sienniku na ziemi leżącym, spoczywał Noa Claypole, twardym snem ujęty.
Na nim to oczy starca bardzo często na chwilę spoczywały, lecz je natychmiast na świecę napowrót odwracał, która się już całkiem prawie wypaliła, a knot w długich, przepalonych kawałkach na lichtarz spadający i łój świecy topiącéj się przez to, i po lichtarzu aż na stół się zlewający, jasno dowodził, że myśli jego czém inném zupełnie zajęte były.
A to w istocie prawdą było.
Zmartwienie największe, iż najlepsze jego zamysły tak zniweczone zostały,...... śmiertelna nienawiść do dziewczyny, która się z ludźmi obcemi w stosunki wejść i zdradzić go ośmieliła,.... nieufność największa w szczerość jéj postanowienia niezdradzenia go nigdy,.... gorycz z doznanego zawodu, iż się mu nad nienawistnym Billem pomścić nie udało,..... obawa przed odkryciem, zniszczeniem, osądzeniem i śmiercią,..... wściekłość dzika, niepohamowana, tém wszystkiém jeszcze bardziéj podburzona,...... oto były te myśli, uczucia, które sercem jego miotały, tłumnie, strumieniem nieprzerwanym po jego głowie się uwijały, cisnęły, mąciły, kręciły, wirowały, jakby jakiś nowy zamiar, zgubniejszy, czarniejszy od wszystkich dotąd umyślanych, ze swego łona wydać chciały.
Tak siedział długo, bardzo długo, niezmieniwszy ani razu swéj postawy, niedając najmniejszéj baczności na czas upływający, aż nakoniec odgłos stąpania na ulicy doszedłszy jego nadzwyczaj czujnego ucha, uwagę jego na siebie zwrócił.
— Przecież raz! — mruknął Żyd, przesunąwszy ręką po wyschłych, spieczonych ustach; — raz przecież przybywa!
Téj chwili dał się słyszeć cichy odgłos dzwonka.
Fagin natychmiast wyszedł, i powrócił niebawem w towarzystwie człowieka, otulonego aż po brodę, który zawiniątko niósł pod pachą.
Gdy ten nieznajomy sobie usiadł, tołub z siebie zrzucił, pokazała się twarz odrażająca Billa Sikes.
— Oto masz! — zawołał Bill, rzuciwszy zawiniątko na stół. — Weź to pod swoję opiekę i stop, jak tylko będziesz mógł najkorzystniéj! Nie mało mię to trudu i pracy kosztowało. Myślałem, iż przed trzema godzinami jeszcze powrócę.
Fagin wziął zawiniątko, i rzuciwszy ono do skrzyni swojéj, powrócił na swoje dawne miejsce, niewyrzekłszy ani słowa.
Przez ten cały czas Żyd ani na chwilę oczu swoich z niego nie spuścił, a gdy teraz naprzeciw niego usiadł, tak że obaj sobie oko w oko patrzeć mogli, on wzrok swój w nim utopił, z tak mocno drżącemi usty, obliczem owemi burzliwemi uczuciami, sercem jego od kilku godzin miotającemi, tak okropnie zmienioném, że zbójca poniewolnie z krzesłem w tył od niego się odsunął, i z przerażeniem na niego spojrzał.
— Cóż się znowu takiego stało? — zawołał Sikes. — Czegóż na mnie tak okropnie spoglądasz?.... Cóż, czy otworzysz gębę?
Żyd podniósł prawą rękę do góry, i kiwnął parę razy swym palcem drżącym, lecz wzburzenie jego tak wielkie było, że przez chwilę ani słowa wyjąkać nie zdołał. —
— Przekleństwo na twoje oczy! — zawołał Sikes, z pewną niespokojnością rękę do zanadrza wsuwając. — Ten człowiek oszalał. Muszę się przed nim mieć na ostrożności.
— Nie bój się, nie bój, Billu! — odpowiedział nakoniec Fagin, odzyskawszy mowę. — To nie ty,... nie ty Billu!.... Ja nic niemam przeciwko tobie Billu!.. nic niemam!
— Czy tak,..... niemasz nic przeciwko mnie?..... niemasz nic?.... — odparł Sikes, spoglądając na niego ostro, i wkładając pistolet do bocznéj kieszeni, aby go wygodniéj mógł mieć pod ręką. — To wielkie szczęście.... dla jednego z nas. Wszystko jedno dla którego.
— Ja ci mam coś powiedzieć Billu, — ozwał się Żyd, przysuwając sobie krzesło bliżéj do niego; — coś, co cię jeszcze bardziéj jak mnie oburzy.
— Czy tak? — odparł Zbójca niedowierzając. — A więc mów? tylko żywo, gdyż Nancy będzie myślała, żem gdzie przepadł lub zginął!
— Zginął! — zawołał Fagin. — Ona się już w myśli na to przysposobiła!
Sikes spojrzał z niewypowiedzianém przerażeniem na Żyda, a niemogąc z jego pokurczonego oblicza nic stanowczego wybadać, wyciągnął dłoń swoję potężną, chwycił Fagina za kołnierz, i wstrząsnął nim co siły.
— Czy powiesz ty mi raz, co mi masz powiedzieć, — zawołał, — albo tak tobą wstrząsnę, że ci dusza gardłem wyleci. Otwórzże raz twój pysk i mów, co masz powiedzieć, tylko jasno i wyraźnie. Daléjże, zaczynaj, ty przeklęty stary kościeniu! daléj!
— Przypuśćmy, żeby ten chłopiec, co tutaj oto leży.... —zaczął Fagin mówić....
Sikes na to się szybko w kierunku wskazanym obrócił, zdziwioném okiem na śpiącego Noego rzucił, którego jeszcze dotąd nie był spostrzegł, potém dawną swoję postawę przybrał i rzekł:
— Dobrze!
— Przypuśćmy, żeby ten chłopiec oto, — ciągnął Żyd, — nas zdradził,.... wrogom naszym nas wydał,..... wyszukawszy sobie najprzód tych ludzi, którzyby mu się podobali, a potém mając z nimi schadzki tajemne, w miejscu ukrytém, i dając im rysopis jak najdokładniejszy nas wszystkich, opisując im te znaki, po których by nas najłatwiéj mogli poznać, i te miejsca, w którychby nas najłatwiéj i najbezpieczniéj mogli schwycić. Przypuśćmy, żeby on to wszystko uczynił i do tego jeszcze najtajniejszą kryjówkę naszę zdradził, którą wszyscy zwiedzać musimy, tak żeby nas wszystkich czy wcześniéj, czy późniéj wychwytać mogli,.... i to dla swego upodobania tylko;.... niebędąc wcale schwytanym, uwięzionym, przekonanym, zmuszony, morzony głosem, zostając tylko o chlebie i wodzie,...... lecz z własnego upodobania,..... dobrowolnie,.... dla dopięcia własnego zamiaru, wykradając się nocą, aby najzawziętszych naszych nieprzyjaciół wynaleść i wszystko im wydać, zdradzić! Czy mię słyszysz? — wrzasnął Żyd, z oczyma wściekłą zajadłością płonącemi. — Przypuśćmy, że on to wszystko uczynił, cóżbyś mu za to zrobił?
— Cobym mu za to zrobił? — odpowiedział Sikes z okropném przekleństwem. — Gdybym go przyszedłszy samego zastał, tobym mojemi goździami nabitemi napiętkami jego łeb na drobne kawałki rostrzaskał.
— A gdybym téż ja naprzykład to był uczynił? — zawołał Żyd z przeraźliwym wrzaskiem. — Ja, co wiem o tylu rzeczach, i wielubym z sobą na szubienicę mógł pociągnąć!
— Niewiem, niewiem, — odpowiedział Sikes, zacinając zęby, zgrzytając niemi, zbledłszy jak trup na samo przypuszczenie podobnego wypadku. — Byłbym w więzieniu koniecznie coś takiego uczynił, ażby mię w kajdany okuli, a gdyby mi cię wtedy w oczy stawiono, rzuciłbym się w izbie sądowéj na ciebie i roztrzaskał ci łeb w oczach wszystkich ludzi. A miałbym wtedy tyle siły w sobie, — dodał zbójca, chwiejąc i grożąc mu żylastym ramieniem swojém, — żebym twoję głowę tak na miazgę zgruchotał, jakby wóz ciężarowy przez nią był przejechał.
— Byłbyś to w istocie uczynił?
— Czybym był! — Zawołał zbójca; — tylko mię doświadcz!
— A gdyby to był Karolek, Smyk, Betsy, lub......
— To mi wszystko jedno, niechby to uczynił, kto chciał, — odpowiedział Sikes z zapalczywą niecierpliwością, — tobym się mu wypłacił.
Fagin powtórnie bystro na zbójcę wejrzał, i powiedziawszy mu, aby się na chwilkę uciszył, wstał, zbliżył się do łoża na podłodze zaścielonego, chwycił śpiącego za ramię i wstrząsł nim silnie. Sikes pochylił się naprzód siedząc na krześle, i spoglądał na niego sparłszy ręce na kolanach, jakby się mocno dziwił, do czego te wszystkie pytania i przygotowania zmierzają. —
— Bolter! Bolter!.... Biedny chłopiec!
Ozwał się Fagin, podnosząc oczy z wyrazem szatańskiéj radości, mówiąc z cicha, z wielką uroczystością.
— Biedny znużony,.... bardzo znużony od długiego czuwania w noc dla niéj,.... gdyż bardzo długo dla niéj czuwać musiał Billu!
— Co to ma znaczyć? — zawołał Sikes, w tył się rzucając.
Żyd mu nic na to nie odpowiedział, lecz się powtórnie nad twardo śpiącego nachylił, i do góry go podniósł, tak że na łóżku siadł. Nakoniec, gdy go Żyd kilka razy po imieniu jego przybraném do ucha zawołał, Noa się przecież ocknął, oczy przetarł, i ziewnąwszy parę razy, okiem zaspaném koło siebie potoczył. —
— Opowiedz no mi jeszcze raz wszystko,..... raz tylko, aby on usłyszał!
Rzekł do niego Żyd, wskazując przytém na Billa.
— Cóż mam opowiadać?
Zapytał Noa zaspany, przeciągając się i odpowiadając niechętnie.
— To o Nancy!
Zawołał Fagin, chwytając Billa za rękę, jakby mu chciał przeszkodzić, aby z domu jego nie wybiegł, nim wszystkiego nie usłyszy.
— Tyś ją śledził?
— Tak jest.
— Aż do mostu Londyńskiego?
— Tak jest!
— Gdzie się z dwoma obcemi osobami zeszła?
— Tak jest!
— Jakiś pan i młoda pani, z którą się poprzód już sam-na-sam widziała i z nią dokładnie umówiła. Ten pan jéj mówił, aby mu nas wszystkich wydała i Monksa najpierwéj, co téż uczyniła,.... aby go mu opisała,.... co téż natychmiast uczyniła,.... aby mu ten dom dokładnie opisała, w którym się my wszyscy zwykle schodzimy, a ona to uczyniła,...... aby mu powiedziała, gdzieby najlepiéj na nas się zaczaić,.... a ona to uczyniła;.... aby mu powiedziała, o któréj godzinie my tam zwykle przychodzimy, a ona to uczyniła. Ona to wszystko uczyniła. Ona im wszystko a wszystko powiedziała, bez zająknięcia się, bez najmniejszego wahania, bez najmniejszego oporu,.... tak jest, ona to uczyniła,.... a może nie, mów chłopcze, czy nie? — wrzasnął w końcu Żyd, szalony prawie z wściekłości zapalczywéj. —
— Tak jest, ona to wszystko powiedziała, — odrzekł Noa, skrobiąc się w głowę.
— A cóż powiedziała o przeszłéj Niedzieli? — zapytał Żyd.
— Co o przeszłéj Niedzieli mówiła? — zawołał Noa namyślając się. — Wszakżem wam to już raz powiedział.
— Powtórz że to jeszcze raz,...... powtórz jeszcze raz!
Wrzasnął Fagin, ścisnąwszy Billa mocniéj za rękę, i wywijając drugą po powietrzu, a piana z ust mu tryskała. —
— Oni się jéj pytali, — rzekł Noa, który się powoli domyślać począł, kto Sikes być może, czém bardziéj ze snu do siebie przychodził; — oni się jéj pytali, dla czego przeszłéj Niedzieli nie przyszła, jak im przyobiecała; a ona na to odpowiedziała, że niemogła.
— Lecz dla czego?.... dla czego? — przerwał mu Żyd radośnie; — powiedz mu także dla czego?
— Dla tego, że ją w domu Bill, ten sam człowiek, o którym już pierwéj wspominała, przemocą zatrzymał, — odpowiedział Noa.
— Cóż więcéj,..... cóż więcéj? — pytał Żyd. — Cóż mówiła więcéj o tym człowieku, o którym im już pierwéj raz wspominała?...... powiedz mu to, powiedz!
— Co mówiła? Oto że ona z domu tak łatwo oddalić się nie może, aby mu nie miała powiedzieć, gdzie i po co idzie, — ciągnął Noa; — i że wtedy, kiedy po raz pierwszy z domu się oddaliła, aby z panną pomówić, musiała...... ha! ha! ha! musiałem się śmiać, kiedy to powiedziała, co uczyniła, — musiała mu dać zażyć opium.
— Ha! piekło! — wrzasnął Sikes, wyrywając się z rąk Żyda. — Puszczaj mnie!
Potrąciwszy jednym zamachem ręki starca tak silnie, że się omal nie wywrócił, wypadł z izby i zbiegł w niewypowiedzianéj wściekłości po schodach na dół.
— Billu! Billu! — wołał Żyd, biegnąc za nim. — Posłuchaj tylko słówko, jedno słóweczko.
To słówko byłoby może nigdy z ust Żyda nie wyszło i Sikes go nie słyszał, lecz ten zbójca niemógł żadnym sposobem drzwi od ulicy otworzyć, miotając nadaremnie najokropniejsze przekleństwa, a Żyd miał przez to dosyć czasu do niego dobiedz.
— Puszczaj mnie! — wołał Sikes. — Nie mów do mnie nic,.... strzeż się!.... mógłbyś tego pożałować!... puszczaj mnie, mówię ci!
— Tylko słówko Billu, jedno słówko!.... — odpowiedział Żyd, kładąc rękę na klamce; — przecież nie myślisz....
— No i cóż? — odparł drugi.
— Przecież nie myślisz za nadto wielkiego gwałtu.... popełnić, Billu? — rzekł Fagin z udaną trwogą.
Dzień już świtać zaczął, a w sieni było tak jasno, że jeden drugiego twarz dobrze mógł widzieć. Obaj rzucili na siebie spojrzenie przenikliwe;.... a w obu oczach pałał żar, który aż zanadto wyraźnie tajemne myśli ich zdradzał.
— Ja chciałem powiedzieć, — rzekł Fagin, przekonawszy się, iż udawanie na nic się mu nie zda; — ja chciałem powiedzieć, abyś tak wielkiego gwałtu nie popełnił, któryby ci niebezpieczeństwem zagrażał. Użyj wszelkiéj przebiegłości Billu, i nie bądź za nadto śmiałym.
Sikes nic na to nie odpowiedział, lecz otworzywszy sobie z pośpiechem drzwi, które mu Żyd odemknął, wypadł z domu, i pobiegł szybko cichemi ulicami. —
Sikes pędząc milczącemi ulicami, nie zatrzymał się ani na chwilę, aby się rozmyśleć lub postanowienie swoje rozebrać, nie obrócił ani razu głowy w prawo lub lewo, nie podniósł ani razu swych oczu ku niebu, ani ich téż na ziemię nie spuścił, lecz biegł a biegł, patrząc ciągle przed siebie z stanowczym i okrutnym zamiarem w sercu, zębami tak mocno zaciśniętemi, że mu aż szczęki przez skórę przebijały, i nie zwolnił kroku, nie mruknął ani jednego słówka, nie zmienił ani jednego rysu, dopokąd do drzwi swego mieszkania się nie dostał.
Teraz dobył klucza z kieszeni, otworzył drzwi po cichu, wszedł lekko po schodach, i wszedłszy do swego własnego pokoju, zamknął go dobrze za sobą na dwa spusty, zatarasował jeszcze drzwiami do tego, przystąpił do łóżka i odwinął zasłony.
Na łóżku leżała dziewczyna na pół ubrana. Musiał ją właśnie ze snu przebudzić, gdyż się zaspana, z okiem błędném z łóżka zerwała.
— Wstawaj! — zawołał Sikes.
— A to ty Billu!
Odpowiedziała dziewczyna z wyrazem radości z jego powrotu.
— Ja to ja, — odpowiedział Sikes. — Wstawaj!
W izbie się jeszcze świeca paliła, lecz Sikes ją natychmiast z lichtarza wyjął, zgasił i w kąt porzucił.
Dziewczyna, widząc brzask dniowy na dworze, wstała, aby zasłony od okien odsunąć.
— Zostaw to! — zawołał Sikes, wzbraniając jéj ręką wyciągniętą. — Na to, co uczynić zamyślam, mamy dosyć światła.
— Billu! — odezwała się dziewczyna z pewną trwogą, — czegóż tak okropnie na mnie spoglądasz?
Zbójca wlepił w nią swe oczy, i spoglądał na nią przez kilka chwil z rozwartemi nozdrzami i dyszącą piersią, potém ją za włosy i za gardło chwycił, na środek pokoju zawlókł, i rzuciwszy jedno jeszcze spojrzenie na drzwi, ręką swoją olbrzymią usta jéj zatkał.
— Billu! Billu! — jęknęła dziewczyna, śmiertelną trwogą zdjęta, szamotając się z nim; — ja nie będę płakała,..... nie będę krzyczeć,..... tylko mię wysłuchaj,.... przemów co do mnie,..... powiedz mi com ci takiego uczyniła?
— Ty wiesz sama o tém dobrze, ty szatanie w kobiecéj postaci! — odparł zbójca, tłumiąc w sobie wzburzenie; — zdradziłaś nas dzisiaj w nocy;.... podsłuchano każde słówko coś wyrzekła.
— A więc cię zaklinam na miłość Boga! nie odbieraj mi życia!...... zlituj się nademną, tak jak ja się dziś nad tobą litowałam, — zawołała z rozpaczą dziewczyna, przyczepiwszy się mocno do niego. — Billu! drogi, kochany Billu! czy miałbyś ty serce mię zabić. O pomyśl na to wszystko, czegom się téj nocy jedynie dla ciebie wyrzekła. Tyś powinien mieć na tyle czasu, aby się nad tém zastanowić, i tę zbrodnię sobie przynajmniéj oszczędzić. Ja cię nie puszczę, nie, ja cię nie puszczę, ty mię zabić nie możesz. Billu! Billu! zaklinam cię na miłość Boga, miéj litość nademną, nad sobą samym, wstrzymaj się i nie rozlewaj krwi mojéj. Ja ci byłam zawsze wierną, zawsze szczerą, przysięgam na moję grzeszną duszę!
Bill zaczął się z nią gwałtownie pasować, aby się od niéj uwolnić, lecz dziewczyna objęła go silnie swemi ramiony i trzymała mocno w rozpaczy.
— Billu! — wołała dziewczyna, kładąc głowę na jego piersi i tuląc ją do jego łona; — ów staruszek i luba, szlachetna panna mówili mi przeszłéj nocy o przeniesieniu się w okolicę daleką na mieszkanie, gdziebym w spokoju i samotności życie moje zakończyć mogła. Pozwól mi, abym z nimi raz jeszcze pomówić mogła, a błagać ich będę na kolanach, aby i dla ciebie również dobroczynnymi i wspaniałomyślnymi się okazali; opuśćmy oboje to miejsce okropne, to piekło, i rozpocznijmy gdzieindziéj życie lepsze, zapomnijmy o przeszłości, wyjąwszy w modlitwach naszych, rozłączmy się oboje, tak żebyśmy się nigdy więcéj nie widzieli. Na żal i pokutę nigdy nie jest jeszcze za późno. Ona mi to powiedziała,.... a ja to samo teraz czuję;.... ale musimy jednak mieć na to cokolwiek czasu,...... choć trochę czasu!
Nakoniec sobie zbójca przecież jednę rękę uwolnił i za pistolet chwycił.
Lecz pomimo tę wściekłość nim miotającą, ta myśl, żeby się przez wystrzał mógł zdradzić, przez głowę mu przebiegła; namyślał się tedy inaczéj, zebrał wszystkie swoje siły, i uderzył ją po dwakroć zamkiem od pistoletu w głowę i w twarz ku niemu zwróconą i jego własną prawie sięgającą.
Dziewczyna się zachwiała i padła, oślepiona prawie tą krwią, która jéj z rany głębokiéj w czole po twarzy płynęła, podniósłszy się jednak raz jeszcze z wielką trudnością na kolana, wyjęła z zanadrza chusteczkę białą,.... tę samą co jéj Rózia Maylie na pamiątkę dała, .... a trzymając ją w rękach złożonych, które ku niebu wzniosła, o ile tego siły opadające jéj dozwoliły, zaczęła się modlić za swego zbójcę!
Był to w istocie widok okropny, groźny!
Zbójca zachwiał się i potoczył na ścianę, oczy ręką zakrył, chwycił potém za gruby, sękaty kostur, w kącie stojący, i dobił ją na śmierć.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Dickens.