Obietnica i wykonanie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Theodore Roosevelt
Tytuł Obietnica i wykonanie
Pochodzenie Życie wytężone
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1904
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Włodek
Tytuł orygin. Promise and Performance
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IX.
OBIETNICA I WYKONANIE.
(Artykuł w Outlook z d. 28 lipca 1900 r.)

Wyrażanie zdumienia i obrzydzenia z powodu cynicznej podłości doktryn Machiavelli’ego jest zwyczajem ogólnym. I jedno i drugie, i zdumienie i obrzydzenie, są uzasadnione — chociaż byłoby zapewne rozsądniej zachować te uczucia raczej dla społeczeństwa, które Włoch opisuje, niż dla niego samego. Ale dziwnem jest, że tak mało zwraca się uwagi na fakt, że system Machiavelli’ego opiera się w całości na jego pogardliwem przekonaniu o szaleństwie i nizkiej moralności społecznej tłumu, który domaga się pięknych obietnic, a jest zupełnie obojętny na ich spełnienie. I tak, mówi np.: „Trzeba być wielkim kuglarzem i wielkim obłudnikiem, bo ludzie są tak głupi i tak łatwo ulegają potrzebom chwili, że ten, kto chce oszukać, znajdzie zawsze innego, aby być oszukanym. I dlatego trzeba, aby rządzący zwracał na siebie niezmierną uwagę, aby nie wypuścił z ust żadnego słowa, któreby nie było wyrazem pobożności, zaufania, ludzkości, religii i prostej natury, i trzeba, aby ukazywał się oczom i uszom cały nadziany temi zaletami... bo pospolitość daje się zawsze uwieść pozorami i wypadkami, a na tym świecie panuje wyłącznie pospolitość”.
Wynika ztąd jasno, że system Machiawela opiera się po części na zupełnej obojętności co do spełnienia obietnic księcia, a po części na chciwych żądaniach niemożliwych obietnic u ludu. Nikczemność postępowania, którego broni Machiavel, jako jedynie właściwego dla władców, zwraca uwagę ogólną, ale szaleństwo, które jedynie czyni możliwą taką nikczemność, nie jest mniej godne uwagi. Obłuda jest występkiem szczególnie oburzającym zarówno w życiu publicznem, jak i prywatnem; a w życiu publicznem — przynajmniej na wysokich stanowiskach — może być praktykowana na wielką skalę i przez pewien okres czasu jedynie tam, gdzie lud w swojej masie potwierdza istotnie opis Machiavela i znosi dobrze zupełny rozdźwięk między obietnicą i jej spełnieniem.
Trudno byłoby powiedzieć, jaka droga prowadzi najpewniej do tak zupełnego rozdźwięku: z jednej strony u męża publicznego tolerancya w stosunku do niespełnionych obietnic, które mogły być spełnione, albo z drugiej strony nacisk publiczności na obietnice, o których wie lub przynajmniej wiedzieć powinna, że spełnionemi być nie mogą. Jeżeli w mowie publicznej lub w programie partyjnym naszkicowana jest polityka, o której wiadomo, że nie może, ani nie chce się jej prowadzić, to fakt podobny jest potępieniem nietylko mówcy, czy autora programu, ale także i uczucia publicznego, do którego się odwołują. Jeżeli pewna grupa ludu domaga się od kandydata obietnic, o których nic może nie wiedzieć, że dotrzymane być nie mogą, i jeżeli po jego odmowie popiera lekkomyślnie kandydata, który natychmiast obiecuje wiek złoty, to w podobnych wypadkach lud amerykański idzie w kierunku zaprowadzenia w Ameryce niektórych warunków życia publicznego, które wytworzyły rozkład i tyranię we Włoszech średniowiecznych. Tego rodzaju postępowanie oznacza, że zdolność do samorządu jest w zaniku, a twardy zdrowy rozsądek, z jakim lud amerykański, wzięty w całości, odmawia sankcyi takiemu postępowaniu, jest najlepszym dowodem i jedyną rękojmią jego zdolności do wypełniania wysokiego i trudnego zadania rządzenia największą z rzeczpospolitych, nad któremi kiedykolwiek świeciło słońcu.
Istnieją zawsze politycy skłonni z jednej strony do obiecywania wszystkiego ludowi, z drugiej zaś do spełniania wszystkiego dla stronnictwa, czy grupy, zachwyceni i śmiejący się z całego serca z powodzenia swych wysiłków w celu ogłupiania pierwszego i służenia drugiemu. Otóż nietylko politycy tacy powinni być uważani za nikczemników, ale potępienie to powinien dzielić z nimi lud omawiany. Człowiek, który przyjmuje, czy wymaga niemożliwych obietnic, nie jest mniej winny, niż polityk, który świadomie robi takie obietnice, a potem nie dotrzymuje słowa. I tak, kiedy mąż publiczny mówi „że nigdy, pod żadnym warunkiem nie będzie wchodził w kompromisy”, może być pewnym oklasków kilku ludzi wrażliwych, którzy nie myślą normalnie, a jedyna rzecz, którą natychmiast można powiedzieć o nim, jako prawdziwą, brzmi, że jeżeli jest osobą choć trochę poważną, to kłamie świadomie, podczas gdy tylko mniej pewnem jest przekonanie, że stanie się winnym nizkiego i bezczeszczącego kompromisu, jak tylko mu się trafi sposobność do tego. Wyraz „kompromis” jest tak często używany w złem znaczeniu, że trudno jest spamiętać, iż właściwie oznacza on tylko sposób porozumienia. Naturalnie istnieją przedmioty, co do których żaden człowiek nie może robić kompromisów, np. w żadnych warunkach nie może być kompromisu w zepsuciem urzędowem i oczywiście nikt nie zawahałby się powiedzieć tego samego. Prócz tego uczciwy polityk jest zupełnie usprawiedliwiony, jeżeli na zgromadzeniu wyborczem obiecuje, że nie będzie robił żadnych kompromisów w sprawie dobra i zła. Obietnicy tej może i powinien dotrzymać. Ale kiedy powstaną kwestye polityczne — a większość spraw, od taryf do własności miejskich, od użyteczności publicznej do taksy podatkowej, są przedewszystkiem kwestyami politycznemi — to będzie musiał zawrzeć iakiś układ pracy ze swymi towarzyszami i jeżeli mówi, że nie chce tego, to albo mówi świadomie to, o czem wie dobrze, że jest fałszem, albo naraża się napewno na wstyd niedotrzymania słowa. Żaden przyzwoity polityk nie potrzebuje zawierać kompromisów w inny sposób, jak czynili to Washington i Lincoln. Niema obowiązku iść prawie tak daleko, jak szli Hamilton, Jefferson i Jackson, ale trzeba ustąpić do pewnego stopnia, jeżeli chce się wogóle zrobić cośkolwiek.
Przejdźmy teraz do tych, którzy obiecują społeczeństwu niemożliwe dobra, jeżeli zostanie przyjęty pewien rodzaj prawodawstwa. Człowiek, który składa taką obietnicę, może być niezrównoważonym entuzyastą, pełnym dobrych zamiarów, albo też może być tylko demagogiem, pełnym projektów. W jednym i w drugim wypadku ludzie, którzy słuchają go i wierzą mu, nie mogą być usprawiedliwieni, choć mogą być godni litości. Słodycz i prostota serca jest to zaleta wspaniała, ale kiedy rozszerza swój zakres tak, że staje się prostotą głowy, to rezultaty jej są daleko mniej niż wspaniałe. Bo bardzo dobrze jest łączyć gorące serce z zimną głową. Ludzie, istotnie zdolni do samorządu, nie chcą być bałamuceni zbyt wylanemi obietnicami, a z drugiej strony wymagają, aby każda właściwa obietnica była dotrzymana.
Mądre prawodawstwo i prawa administracya mogą niewątpliwie zrobić społeczeństwu wiele dobrego, a nadewszystko mogą dać każdej jednostce możność spełniania najlepszej pracy dla siebie samej. Ale ostatecznie własne zdolności jednostki winny tworzyć główny czynnik jej własnego zbawienia. W najgłębszej analizie, energia, panowanie nad sobą, inteligencya i wygrana w życiu mają największe znaczenie przy rozstrzyganiu o upadku, czy podniesieniu człowieka. Niezmiernie łatwo obmyśleć taki system rządu, który nihiluje te wszystkie zdolności i zapewnia upadek każdemu, czy zasługuje nań czy nie. Ale najlepszy plan rządów nie może nic więcej, prócz zabezpieczenia obywatela od niesprawiedliwości i pozwolenia mu na wznoszenie się lub padanie wedle jego własnych zasług. Oczywiście, państwo działające jako zdolność zbiorowa może zrobić cośkolwiek i w pewnych wypadkach akcya ta może być potrzebna, aby wyleczyć istniejące zło. Wielkie szkody, wyrządzane przez jednostki lub korporacye, mogą skłonić państwo lub niektóre jego poddziały do włożenia sobie na barki tego, co nazywają użytecznościami publicznemi. Ale kiedy wszystko, co mogło być zrobione w tej dziedzinie, zostało już zrobione, kiedy każda jednostka została już uratowana, o ile państwo mogło ją uratować, od tyranii innego człowieka lub grupy ludzi, wtedy własne zalety fizyczne i umysłowe osobnika, jego własna siła duszy i ręki pozostaną decydującemi warunkami jego karyery. Ludzie, którzy wierzą, albo którzy domagają się obietnicy, że gdyby społeczeństwo poszło za pewnym przywódcą, lub przyjęło pewien system polityki publicznej, to powyższa wielka prawda straciłaby znaczenie, nietylko idą po drodze życia, opierając się na trzcinie złamanej, ale dążą wytrwale do własnej zguby.
To dotyczy ludzi, którzy, domagając się niemożliwości, zachęcają do obietnic niemożliwości, czy to w dziedzinie prawodawstwa ekonomicznego, czy też w dziedzinie prawodawstwa, którego celem jest podniesienie moralności. Drugą stronę stanowi to, że żaden człowiek nie powinien być usprawiedliwiony, jeżeli nie dotrzymuje tego, co obiecuje, chyba, że miałby na to przyczyny najlepsze i wystarczające. Szczególnie powinno się to stosować do wszystkich polityków. Dowodzi to najzupełniej niezdrowego stanu umysłów, że publiczność, śmiejąc się, wybacza niedotrzymanie wyraźnego zobowiązania pod pozorem, że nie można wymagać od polityka, żeby ograniczał się prawdą, kiedy jest na zgromadzeniu wyborczem lub na mównicy. Człowiek nie powinien być uniewinniony z kłamstw na zebraniu wyborczem, ani po za niem. Oczywiście stan rzeczy może uledz zmianie do tego stopnia, że usiłowanie czynienia tego, co zamierzał zrobić w dobrej wierze, byłoby niemożliwem dla niego albo wysoce niedogodnem dla kraju. Ale ta konieczność zmiany frontu musiałaby być oczywistą, trzebaby stanowczo zdecydować, że może być tylko wyjątkiem, a nie regułą. Jako regułę i mówiąc z zastrzeżeniami, wyjątek, należałoby przyjąć aksyomat, że kiedy człowiek w życiu publicznem zobowiązuje się do trzymania pewnej wytycznej w postępowaniu, to powinien zrobić to, o czem mówił, że chce zrobić i żeby postępowanie jego nie było uważane za honorowe, jeżeli postąpił inaczej.
Wszystkie wielkie prawdy zasadnicze wydają się oklepane, a jednak jakkolwiek są oklepane, winny być powtarzane jeszcze i zawsze. Bałamutny i egoistyczny łajdak który obiecuje niemożliwości pozłacane, i łatwowierny głupiec, który daje się wziąć na takie obietnice i który, chwytając się niemożliwego, traci sposobność zapewnienia sobie istotnego acz mniejszego dobra, typy te są tak stare, jak organizacya polityczna ludzkości. Z krańca w kraniec historyi świata narody; które pracowały w samorządzie, były te, które od swoich mężów publicznych domagały się tylko obietnic tego, co mogło być istotnie zrobione dla sprawiedliwości i uczciwości, i które surowo nalegały na konieczność dotrzymania takich obietnic, co do litery i co do ducha.
Tak się rzecz ma i co do ogólnej kwestyi posiadania dobrego rządu. Nie możemy zaufać czystemu reformatorowi gabinetowemu, ani też jego cierpkiemu bratu, który sam nic nie robi, ale wyszydza tych, którzy znoszą żar i ciężar znojnego dnia. Jeszcze mniej możemy zaufać tym nizkim istotom, traktującym politykę, jak grę, z której można wyciągnąć na życie kawał zbrukanego chleba; w ich słowniku wyraz „praktyczny” stał się synonimem wszystkiego, co jest nikczemne i zepsute. Człowiek jest bez wartości, jeżeli nie posiada w sobie wysokiego kultu ideału i jest jeszcze bez wartości, jeżeli nie usiłuje urzeczywistnić tego ideału przy pomocy metod praktycznych. Trzeba, aby obiecywał i sobie i innym zarazem tylko to, czego może dokonać, ale to, co może istotnie być spełnionem, to obiecywać powinien i trzeba, aby obietnicy takiej dotrzymywał we wszelkich okolicznościach.
Zagadnienia, wobec których stoimy w bieżącem stuleciu w swej zasadniczej treści są ostatecznie te same, które miały zawsze do rozwiązania ludy wolne, usiłujące zapewnić sobie i zachować rząd wolny. Żaden filozof polityczny współczesny nie może postawić kwestyi wyraźniej, niż stawiali ją niepospolici starożytni Grecy. Arystoteles mówi: „Trzeba mieć na widoku dwie zasady: możliwości i właściwości. Każdy człowiek powinien dążyć do tego”. Platon wyraża tę samą myśl: „Ci, którzy nie mają szkoły i praktyki w dziedzinie prawdy (którzy nie są uczciwi i prawi), nie mogą nigdy dobrze sprawować rządów, niemniej jak i ci, którzy życie swoje spędzają jako filozofowie gabinetowi; bo pierwsi nie mają wysokich zamiarów do kierowania ich czynami, podczas gdy drudzy trzymają się zdała od życia publicznego, mając przekonanie, że za życia zostali przeniesieni na wyspy Szczęśliwości... Ludzie powinni równocześnie kontemplować dobro i usiłować istotnie pełnić je. Tym sposobem państwo powstanie, jako rzeczywistość, a nie jako sen, podobne do większości zamieszkałych przez osoby, walczące z cieniami...”[1]








  1. Cytaty wolno tłumaczone i skracane (Przyp. autora).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Theodore Roosevelt i tłumacza: Ludwik Włodek.