Strona:Theodore Roosevelt - Życie wytężone.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tacy powinni być uważani za nikczemników, ale potępienie to powinien dzielić z nimi lud omawiany. Człowiek, który przyjmuje, czy wymaga niemożliwych obietnic, nie jest mniej winny, niż polityk, który świadomie robi takie obietnice, a potem nie dotrzymuje słowa. I tak, kiedy mąż publiczny mówi „że nigdy, pod żadnym warunkiem nie będzie wchodził w kompromisy”, może być pewnym oklasków kilku ludzi wrażliwych, którzy nie myślą normalnie, a jedyna rzecz, którą natychmiast można powiedzieć o nim, jako prawdziwą, brzmi, że jeżeli jest osobą choć trochę poważną, to kłamie świadomie, podczas gdy tylko mniej pewnem jest przekonanie, że stanie się winnym nizkiego i bezczeszczącego kompromisu, jak tylko mu się trafi sposobność do tego. Wyraz „kompromis” jest tak często używany w złem znaczeniu, że trudno jest spamiętać, iż właściwie oznacza on tylko sposób porozumienia. Naturalnie istnieją przedmioty, co do których żaden człowiek nie może robić kompromisów, np. w żadnych warunkach nie może być kompromisu w zepsuciem urzędowem i oczywiście nikt nie zawahałby się powiedzieć tego samego. Prócz tego uczciwy polityk jest zupełnie usprawiedliwiony, jeżeli na zgromadzeniu wyborczem obiecuje, że nie będzie robił żadnych kompromisów w sprawie dobra i zła. Obietnicy tej może i powinien dotrzymać. Ale kiedy powstaną kwestye polityczne — a większość spraw, od taryf do własności miejskich, od użyteczności publicznej do taksy podatkowej, są przedewszystkiem kwestyami politycznemi — to będzie musiał zawrzeć iakiś układ pracy ze swymi towarzyszami i jeżeli