Przejdź do zawartości

Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!/Część II/Rozdział trzynasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Bzowski
Tytuł „Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!“
Podtytuł Pogadanki o społecznych stowarzyszeniach gospodarczych
Wydawca Komisja Hodowlana Centralnego Towarzystwa Organizacji i Kółek Rolniczych
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Moskwa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ TRZYNASTY.
„Nie rzucim ziemi, zkąd nasz ród”.

Bracia nasi z zaboru pruskiego, czyli z tej części Polski, która przy rozbiorach Ojczyzny zagarnięta została przez Prusaków, od dłuższego już czasu toczą walkę „na śmierć i życie” o ziemię. Bowiem Prusacy zawzięli się tę podstawę dla istnienia narodu wydrzeć nam. Z początku zdawało się tamtejszym władcom, iż będą mogli łatwo przerobić Polaków na Niemców. Jakgdyby naród, ze swą od wieków wiarą, własną piękną mową ojczystą, z przeszłością, w wielu czynach pełną chwały, i wolą do samodzielnego bytu — można było przemalować, jak martwy szyld sklepowy z czerwonego na zielony.
Nie wskórały nic zamachy głównego kierownika rządów pruskich Bismarcka na wiarę naszą, na mowę polską; przetrzymali bracia nasi dzielnie wszelki ucisk przeciwko odrębnym naszym prawom — tedy zawziął się ten „żelazny”, jak go nazywano, człowiek i „postanowił” Polakom wyrwać z pod nóg ziemię. Dawne polskie ziemie — Prusy Królewskie, z Gdańskiem, do którego szło Wisłą zboże z Polski, i tak zwane Księstwo Poznańskie z prastarą stolicą Gnieznem, a także przed kilku wiekami odpadły od Polski Śląsk, którego najbogatsza część dziś do Prus należy, ziemie te wszystkie, to podstawa potęgi pruskiej. Więc za wszelką cenę postanowiono zamienić je na ziemie niemieckie.
Walka o ziemię zaczęła się na dobre w 1886 roku, czyli przed 30 laty. Wtedy to sejm pruski, powolny sługa Bismarka, przeznaczył na wykupywanie ziemi z rąk polskich mniej więcej 50 miljonów rubli. Bismarkowi, co tyle rzeczy przenikliwie przewidział i w myśl swoich zamierzeń wykonał, co przecie Prusy do najwyższej potęgi doprowadził i zjednoczył państwo niemieckie w Związek (Rzeszę) pod przewodnictwem Prus, wydało się, że za tę sumę dokona dzieła.
Postanowiono wówczas, że dochody ze sprzedaży Niemcom zakupionej z rąk polskich ziemi, i opłaty od osadzonych na utworzonych kolonjach Niemców, będą przeznaczane dalej na wykup nowych ziem i tak obliczano, że do roku 1898, czyli w ciągu lat 12, ma być dokonane to, czego rząd pragnie. Po tym czasie wszelkie zyski miały być wliczane do ogólnych dochodów państwowych.
Tak sobie to różowo przewidywano w Prusach przed 30 laty, kiedy ustanawiano ową słynną Komisję kolonizacyjną, co te wszystkie roboty miała wziąć w swoje ręce. A trzeba zaznaczyć, że rząd prus i w swoich usiłowaniach zgnębienia Polaków korzystał z pomocy ogromnego odłamu społeczeństwa pruskiego, które utworzyło osobne wielkie stowarzyszenie „do obrony uciśnionej niemczyzny” na ziemiach polskich (ażeby to nie brzmiało niemile, mówiono: „na kresach wschodnich”). Zjednoczeni w tem stowarzyszeniu ludzie, działający z wielkiem uniesieniem i wytrwałością, przezwani zostali w potocznej mowie „hakatystami”, od pierwszych liter nazwisk głównych ich przywódców — Hansemanna, Kenemanna i Tiedemanna.
Dzieje walki o ziemię w zaborze pruskim świadczą, że najmądrzejsza głowa państwowa może się omylić, gdy widzi moc jedynie w pieniądzu i „w sile przed prawem”, a nie widzi jej w duszy narodu, w jego umiłowaniach do spraw ojczystych, w przywiązaniu do ziemi praojców. Ta walka — to istne zmaganie się Dawida z Goljatem: olbrzymie sumy rządu pruskiego przeznaczone na wykup ziemi polskiej, wzmocnione jeszcze przez „prawa” wyjątkowe, nie mogły pokonać skromnych środków polskich, dlatego przedewszystkiem, że rodacy nasi przeciwstawiali zamachom umiejętne społeczne działanie, do którego się zaprawili już, zanim wystąpiła masowa potrzeba obrony ziemi. „Skuteczna działalność Komisji kolonizacyjnej wydaje się wogóle wątpliwa” — tak pisali Niemcy w roku 1906, po 20 latach działalności owej słynnej Komisji. A tyle nadziei przywiązywali do jej działalności nasi „najserdeczniejsi” przyjaciele z kanclerzem Bismarkiem na czele!
Niemcy zarzucali swojej Komisji, że za ociężale działa, że jest nieruchawą machiną, obstawioną urzędnikami, niedostatecznie obrotnymi w sprawach, które ich pieczy powierzono. Założyli przeto kilka akcyjnych towarzystw bankowych, z tą myślą, że te, mając w tem własny pieniężny interes, powinny lepszy skutek osiągnąć w walce o ziemię. Powstał więc, naprzykład, Bank ziemski w Berlinie, przeznaczony do działania „na wschodnich kresach”. „Ale i ta instytucja nie ostała się w walce z Polakami”—czytamy z największą przyjemnością w książce, napisanej o Poznańskiem przez uczonego Niemca profesora Bernharda. Rzucili się tedy Niemcy „na wzór polski” do zakładania stowarzyszeń w różnych okolicach, dla lepszego poznania miejscowych warunków. „Ale żadne z nich nie mogło się pochwalić, że zabrało Polakom przestrzeń ziemi, mającą istotne znaczenie. Różnica pomiędzy powodzeniem Polaków i niepowodzeniem Niemców stawała się coraz bardziej jaskrawą” — powiada dalej ku niekłamanej naszej przyjemności, Bernhard. Stwierdzono, że Niemcy sporo ziemi sprzedawali Polakom, o ile lepiej zapłacili, niż niemieccy nabywcy.
Wynik zmagania się o ziemię był ten, że podług obliczeń rządu pruskiego „czysty zysk” Polaków w latach od 1896 do 1905 wynosił powyżej 100 tysięcy morgów.
Spostrzegł rząd pruski, że nie dzieje się po jego myśli i nie zawahał się w przeprowadzeniu ustaw, które stały się głośne na cały świat, jako wykwit „siły przed prawem”. W 1904 roku uchwalono i wprowadzono w życie ustawę o osadnictwie, która równała się zabronieniu Polakom budowania się po za obrębem już zabudowanych miejscowości.
Przeszedł wtedy sprytem te państwowe głowy włościanin polski Drzymała, co nie mogąc sobie na parceli domu wznieść, wybudował wielki wóz kryty, jak po miastach do wożenia rzeczy używają, i zamieszkał w nim z rodziną, aż go po całym niemal świecie na obrazku w gazetach z całym kramem pokazywano, jako obraz skrzywdzonego włościaństwa polskiego.
„Istniało głębokie przekonanie — powiada Bernhardt, — że to prawo złamie przewagę Polaków. Tak się jednak nie stało”. Czy to świadectwo uczonego Niemca, który może nie jest z tych najgorszych, ale nas wcale nie miłuje, nie jest prawdziwą chlubą dla naszych rodaków z zaboru pruskiego? Już w 4 lata po tem „prawie” osadniczem uciekli się biedni Niemcy pod skrzydła nowego „prawa”, jeszcze bardziej bezprawnego. „Drogą wolnego kupna nie możemy dalej zaspakajać naszej potrzeby co do ziemi—i ztąd wypływa konieczność z punktu państwowych interesów dania Komisji kolonizacyjnej prawa wywłaszczania” — temi słowy naczelnik państwa uzasadniał potrzebę nowych wyjątkowych środków w walce z Polakami.
I oto wydał rząd pruski w 1908 roku uchwaloną również przez sejm ustawę o wywłaszczeniu. Zaiste, tego jeszcze brakowało. Rząd miał odtąd prawo zmusić właściciela do sprzedania majątku za oznaczoną przez siebie cenę. W kilka lat później rząd pruski po raz pierwszy skorzystał z tego „prawa”, rugując z kilku majątków właścicieli polskich.
Tak to „biedni” Prusacy nie mogli sobie z nami w żaden sposób dać rady: co wyciągnęli dłoń, by schwytać „polskiego jeża” — to trafiali na ostre kolce samoobrony, że czuli się zmuszeni aż „wywłaszczeniowe”, rzeczywiście grube pod każdym względem, rękawice nakładać. A bracia nasi skrzyknęli się do obrony ziemi, stanął do wielkiej sprawy narodowej społem — chłop, ksiądz i pan, i udali się zwarci w bratnich usiłowaniach na drogę samopomocy, która słabych pojedyńczo, ale mocnych w gromadzie, nigdy bodaj nie zawodzi.
Godzi się nam przypatrzeć tym usiłowaniom bliżej, bo z nich płynie nauka dla każdego Polaka.
Cztery główne działy stowarzyszeń gospodarczych rozwinęły się w Poznańskiem (mowa tu o tak zwanem po rozbiorach Wielkiem Księstwie Poznańskiem i o Prusach Królewskich, zwanych także Zachodniemi).
1. Stowarzyszenia rolnicze, mające na celu podniesienie gospodarstw rolnych;
2. Stowarzyszenia kredytowe, czyli tak zwane „Banki Ludowe”, mające na celu w pierwszym rzędzie zgniecenie lichwy pieniężnej — i gromadzenie środków na cele wytwórczości i samoobrony;
3. Stowarzyszenia rolniczo-handlowe, czyli tak zwane „Rolniki”, które usuwają lichwę i wyzysk przy zakupach rolniczych i sprzedaży płodów rolniczych.
4. Spółki parcelacyjne, działające bezpośrednio ku obronie polskiej ziemi.
O każdym z tych działów opowiem pokrótce. Polskie stowarzyszenia gospodarcze w Poznańskiem zaczęły powstawać na kilka dziesiątków lat przed rozwinięciem się gorącej walki o ziemię. W ten sposób, gdy ze strony prusaków w 1886 roku była wyprowadzona „ciężka armata” w postaci Komisji kolonizacyjnej, rodacy nasi byli w znacznej liczbie stowarzyszeni i mogli dać zbiorowy odpór.
Więksi właściciele ziemscy zjednoczeni byli w Głównem Towarzystwie Gospodarskiem, które miało kilkanaście oddziałów w różnych okolicach i mogło w ten sposób skupić niemal wszystkich większych posiadaczy ziemskich. Gdy wybuchła ostra walka o ziemię, stowarzyszeni ziemianie wzmogli swoje usiłowania ku nauczaniu się wzajemnemu i wkrótce poprawili swoje gospodarstwa tak, że dziś słyną one na wszystkie ziemie polskie. Lepsze tam są naogół warunki do gospodarowania, niż u nas, naprzykład w Królestwie Kongresowem, ale ziemia, prócz niektórych okolic, nie jest znowu taka z natury żyzna, trzeba było wielkiego starania i nakładu pieniężnego na rozmaite ulepszenia, żeby urodzajność doprowadzić do dużych zbiorów. Ażeby ratować zagrożone majątki więksi właściciele założyli w 1902 roku stowarzyszenie pod nazwą Związek ziemian. Zagrożone majątki Związek bierze pod swój zarząd i najczęściej przez dobre gospodarowanie „stawia właściciela na nogi”. W wypadkach trudniejszych część majątku odprzedaje się polskim właścicielom. O tym Związku powiada Bernhard: „Niemcy, którzy dążą do nauczenia się wielu rzeczy od Polaków, odnośnie ich umiejętności prowadzenia walki o ziemię, jeszcze nie próbowali naśladować Związku”. A dalej opowiada, że gdyby nawet spróbowali, nie osiągnęliby napewno takich wyników, bo właściciele Niemcy w Poznańskiem, pochodzący z rozmaitych stron, nie potrafiliby tak się zbliżyć, by powierzać swoje interesy prywatne opiece ogółu.
Drobna własność ziemska zwarła się naogół z właścicielami folwarków w usiłowaniach poprawy gospodarstw. Małorolni zjednoczyli się w organizacji kółek rolniczych, jako oddziale Centralnego Towarzystwa Gospodarskiego.
Pierwsze stowarzyszenie rolnicze drobnych rolników powstało w Prusach Zachodnich, w Piasecznie. Założył je włościanin Juljan Kraziewicz. Gdy to stowarzyszenie wzrosło do 400 członków, rozdzielono je na kółka parafjalne, aby tem sprawniej mogły pracować.
Przeczytał o tem w jednej z gazet gospodarz Djonizy Stasiak z Księginek z powiatu Śremskiego, i począł zachęcać sąsiadów do podobnych stowarzyszeń. W przeprowadzeniu dzieła dopomogli mu ksiądz Wiśniewski i właściciele folwarków J. Bukowiecki i K. Szczaniecki. Tak w Księstwie Poznańskiem powstało pierwsze kółko rolnicze w Dolsku, w roku 1867. Z początku rozwój kółek szedł ciężko. Powstała potrzeba zjednoczenia tych stowarzyszeń i zapewnienia im naczelnego kierownictwa. W 1873 roku na zebraniu Centralnego Towarzystwa Gospodarskiego opiekę swą nad kółkami zaofiarował ziemianin Maksymiljan Jackowski. Człowiek ten, mianowany przez Główne Towarzystwo patronem, czyli kierownikiem kółek wielkopolskich, sprawił, że zasłynęły one wkrótce wielkim wpływem na podniesienie gospodarstw mniejszych. W roku 1875 było już 45 kółek, 1880—120, a w 1901 roku, gdy Maksymiljan Jackowski, jako podeszły wiekiem człowiek, oddawał kierownictwo swojemu następcy Józefowi Chłapowskiemu—było już 216 kółek. Obecnie jest ich około 400.
Jaki jest najogólniejszy zakres działania kółek rolniczych—wie to już czytelnik z poprzednich rozdziałów, nie będę więc mówił tu obszerniej o działalności kółek poznańskich, podam jedynie najogólniejsze wiadomości. To wszystko, co stanowi o podniesieniu plonów, jest już dziś przez większość kółkowiczów poznańskich wprowadzone. Nie mówiąc już o dobrej uprawie i właściwemu nawożeniu, o prawidłowem użyciu nawozów pomocniczych i rozpowszechnieniu dobrych nasion, podkreślić należy takie ulepszenia jak powszechny już wśród kółkowiczów siew rzędowy, jak drenowanie przeprowadzane masowo przez spółki drenarskie i t. p. Kółka dbają o rozwój dodatkowych działów pracy rolniczej—ogrodnictwa i pszczelnictwa, rozpowszechniają umiejętność prowadzenia rachunków gospodarskich, ułatwiają bardzo już dziś rozpowszechnione ubezpieczenia ruchomości od ognia i zasiewów od gradu. Ważniejsze sprawy pewnego okręgu omawiane są zbiorowo przez wysłańców kółek rolniczych na zebraniach okręgowych, a raz do roku odbywa się główne zebranie przedstawicieli wszystkich kółek w Poznaniu. Kółka rolnicze dbają nietylko o rozwój rolnictwa, ale i o podniesienie umysłowego i moralnego poziomu członków. Wiele kółek zaprowadziło u siebie sądy polubowne. O zrozumieniu najogólniejszych zadań narodowych wśród członków kółek świadczą, naprzykład, słowa wypowiedziane przez jednego z gospodarzy na ogólnem zgromadzeniu kółek w Poznaniu coś przed dziesięciu laty.
„Szanowni i kochani bracia wiarusy — mówił gospodarz Burzyński, — przekonany jestem, że niema w tem szanownem zgromadzeniu ani jednego, któryby miał zamiar ojcowiznę swoją zaprzepaścić, bo tacy tu nie przychodzą i na zebrania nasze rolnicze nie uczęszczają. Ale przyrzeczmy sobie, że nigdy, przenigdy talary takie nie splamią naszych rąk, ani naszego uczciwego imienia, pamiętajmy bowiem, że tyle naszego życia, ile zatrzymamy ziemi, dlatego pracujmy tem skrzętniej, tem rozumniej na glebie naszej, pouczajmy się wzajemnie tak, iż nietylko ani piędzi tej drogiej ziemi naszej nie utracimy, ale włości nasze rozszerzymy i powiększymy”.
Czem były kółka rolnicze dla ogólnej pracy społecznej rodaków naszych z pod zaboru pruskiego świadczą najlepiej słowa profesora Bernharda: „Niedostateczne zwrócenie uwagi ze strony Niemców na działalność polskich kółek włościańskich—oto główna przyczyna tego, że obecny rozwój sił polskich w Poznańskiem wydał się Niemcom tak niesłychanym”.
Podstawą niezbędną dla działania wszystkich innych stowarzyszeń gospodarczych w Poznańskiem dały oczywiście stowarzyszenia pieniężne, zwane tam powszechnie „Bankami Ludowymi”. W 1871 roku — 19 istniejących wtedy stowarzyszeń pieniężnych połączyło się w Związek, który z czasem zjednoczył wszelkie spółki pieniężne, wytwórcze, handlowe, za wyjątkiem kółek rolniczych, skupionych już przy głównem Stowarzyszeniu Rolniczem. Złączone we wspólnym Związku stowarzyszenia gospodarcze wytworzyły dwie instytucje, ogromnej wagi dla rozwoju całego ruchu: „Patronat” czyli naczelną instytucję pouczającą i kontrolującą, oraz Bank Związku spółek, który stał się główną kasą wszystkich stowarzyszeń. Patronat poucza jak zakładać i prowadzić stowarzyszenia, w tym celu wydaje rozmaite druki, między innymi gazetę Poradnik dla spółek, wysyła wędrownych nauczycieli i kontrolerów, przygotowuje książki do prowadzenia rachunków spółek, zwołuje zebrania i narady — jednem słowem jest tą niezbędną naczelną myślą w całej tej robocie zbiorowej. Bank Związkowy gromadzi zasoby od tych spółek, które mają ich nadmiar i kieruje środki pieniężne do tych okolic, gdzie jest ich brak, a gdzie mogą być pożytecznie zużyte do wytwórczości rolnej, rzemieślniczej, przemysłowej, do handlu rodzimego, do obrony zagrożonej ziemi.
Zarząd Związku składa się z 4-ch członków wybieranych przez walne zebranie przedstawicieli stowarzyszeń na lat trzy, z każdorazowego dyrektora Banku Związkowego i z przedstawiciela Rady Nadzorczej tego Banku. Członkowie Zarządu wybierają patrona i zastępcę. Najbardziej zasłużonym długoletnim patronem Związku był ś. p. ksiądz prałat Piotr Wawrzyniak. Przed kilku laty do Związku należało 200 stowarzyszeń pieniężnych, dwadzieścia kilka spółek parcelacyjnych i ziemskich, 56 stowarzyszeń handlowo-rolniczych i kilkanaście innych spółek wytwórczych i handlowych. Należy zaznaczyć, że spółkom z Górnego Ślązka rząd nie pozwala zjednoczyć się z innemi stowarzyszeniami polskiemi, a nawet nie dopuszcza do utworzenia Związku tylko dla spółek ślązkich. Zasoby obrotowe Banków ludowych poznańskich powstają z udziałów, z kapitałów zapasowych, na które przeznacza się co rok część zysków, z opłaty wpisowego członków, oraz z wkładek oszczędności, składanych do Banków przez ludność.
W przeciągu 32 lat, od 1880 do 1912 roku, stowarzyszenia poznańskie rozwinęły się w następujący sposób: Ilość stowarzyszeń wzrosła z 57 do 197, ilość członków — z 13 tysięcy i 440 do 122 tysięcy, udziały wzrosły z 712 tysięcy marek do blizko 24 miljonów marek, wreszcie pożyczek udzielono w 1880 roku za sumę powyżej 4 miljonów marek, a 1912 roku — za sumę 255 i pół miljonów marek. Prawie wszystkie spółki oparte są na nieograniczonej poręce członków. Procenty od pożyczek z biegiem rozwoju stowarzyszeń zniżają się. Naprzykład przeciętny procent w 1874 roku — wynosił 8 od sta, a w roku 1912 — 5 i pół od sta. Nie jest tajemnicą, że lichwiarze dawniej brali różnymi sposobami i pod różnemi postaciami i 100 od sta, a nawet znacznie więcej. Wśród członków najwięcej jest rolników, prawie dwie trzecie ogółu członków to włościanie. Prawie przy wszystkich stowarzyszeniach pieniężnych są oddziały do przyjmowania najdrobniejszych nawet oszczędności od dzieci. Wogóle do krzewienia cnoty oszczędności przyczyniają się stowarzyszenia niemało i skutecznie. Jeden z naszych pisarzy obliczył przed paru laty, że w Poznańskiem na jednego Polaka wypadało przeciętnie oszczędności, złożonych w społecznych kasach — 57 rubli, a w Królestwie Kongresowem tylko 15. Bank Związku spółek w roku 1886 miał wkładek oszczędności 93 tysiące marek, w roku 1912 przeszło 35 miljonów, kapitał zapasowy tegoż Banku wzrósł w tym samym czasie z 557 marek do 1 miljona i 554 tysięcy marek.
Tak w trudnych warunkach potężniały polskie zasoby społeczne, kierowane na cele wytwórcze i obronne. A że w warunkach wielce trudnych — mówi nam o tem i Prusak, który zaprzeczyć temu nie mógł. Oto słowa wspomnianego już profesora Bernharda: „Zupełnie jest ustalonem, że w ciągu długiego okresu rząd berliński robił zarządzenia szkodliwe dla polskich Banków ludowych. Ten bojowy nastrój jeszcze wzrasta po drodze z Berlina do Poznania, i z Poznania do Śremy i tak dalej, i prawie każdy miejscowy urzędnik uważa za swój narodowy obowiązek według możności szkodzić polskim stowarzyszeniom”.
Rozpatrzę teraz z kolei trzecią ważną grupę stowarzyszeń poznańskich, stowarzyszenia rolniczo-handlowe, czyli tak zwane „Rolniki”.
Rolniki wzięły się do porządkowania handlu rolniczego. Warto zaznaczyć, że kierownicy tej pracy gospodarczej, a zwłaszcza patron spółek ks. prałat Wawrzyniak, przez jakiś czas powstrzymywali zakładanie Rolników, zdając sobie sprawę z tego, że w robocie społecznej niebezpieczna jest zbytnia gorącość, przystępowanie do jakiejś organizacji bez dostatecznego przygotowania ogółu, a również i bez potrzebnych zasobów. To też dopiero gdy w Bankach ludowych rolnicy zaprawili się należycie do społecznej pracy, dopiero gdy Banki stanęły mocno, nie tyle „na nogach” ile na pieniądzach ogólnych, wtedy dopiero przystąpiono do zwalczania lichwy i wyzysku w handlu rolniczym. Było to nie tak dawno — 25 lat temu. Pierwszy Rolnik założony był przez samego patrona ks. Wawrzyniaka w 1901 roku w Mogilnie. Od tego czasu co rok powstawało kilka nowych stowarzyszeń rolniczo-handlowych; w 1907 roku było już ich 38, w 1910 roku było już 56 Rolników.
Że usunięcie tak zwanej lichwy towarowej, i wogóle wyzysku panującego w handlu rolniczym, jest zadaniem niesłychanie ważnem i potrzebnem—to każdy jako tako rozgarnięty rolnik wie dobrze. Ile to oszustwa bywa przy sprzedaży rolnikom pasz treściwych lub nawozów sztucznych! Na ile to wyzysku narażony jest rolnik przy sprzedaży zboża! Uporządkowanie tych spraw—to nie bagatela, bo rolnictwo to podstawa dobrobytu Polski. Rozumiano to dobrze w Poznańskiem i przystąpiono do tego trudnego działu pracy społecznej gospodarczej z przezornością i dostatecznem przygotowaniem. Organizowano Rolniki przedewszystkiem tam, gdzie brakowało uczciwego i obrotnego kupca polskiego. Wpływ ich na uporządkowanie handlu rolniczego wzmaga się z roku na rok—i niedalekim jest ten czas, kiedy w tym zakresie będzie zrobione wszystko, co jest w mocy zrzeszonych we wspólnej pracy rolników. Przy organizowaniu Rolnika, nad czem bywają prowadzone rozprawy zazwyczaj w kółkach rolniczych, biorą pod uwagę, jak to przedstawia jeden z działaczy poznańskich,—następujące ważniejsze punkta: Co do kapitału to ten nie jest w całości potrzebny jako gotówka; trzeba mieć jednak zapewniony dostateczny kredyt, czyli możność pożyczenia na dogodnych warunkach. Przy zakładaniu Rolnika własny kapitał powstaje: 1) z funduszu rezerwowego czyli zapasowego, na który składa się wpisowa niewielka opłata od członków, oraz ta część rocznego czystego zysku, której nie zwraca się członkom w postaci tak zwanej dywidendy, oraz 2) z udziałów, których wspólnik może mieć najwyżej 10, do wysokości ogólnej 200 marek, to jest mniej więcej 100 rubli. Za każdy udział członek odpowiada kwotą tysiąca marek, to znaczy, że gdyby stowarzyszenie zbankrutowało, musieliby rolnicy pokryć straty w stosunku tysiąca marek od udziału. Ale właśnie w tem ustanowieniu odpowiedzialności leży w znacznej części zabezpieczenie i dopływu pieniędzy do spółki—zwłaszcza od Banków ludowych,—i wogóle dobrego prowadzenia spraw, bo wszyscy są w tem bardzo zainteresowani. Nietylko ta odpowiedzialność sprawia, że Bank ludowy chętnie da Rolnikowi pieniędzy na kredyt, ale przedewszystkiem dobra gospodarka Rolnika. Ocenić to mogą należycie ludzie mieszkający na miejscu, a zwłaszcza należący naprzykład do Rady nadzorczej Rolnika. Z tego wynika, że najodpowiedniejszym Bankiem dla rolnika jest miejscowy Bank ludowy. Przyjmują więc zasadę—nie zakładać Rolnika tam, gdzie niema stowarzyszenia pieniężnego. Tak widzimy, że i tu stowarzyszenie pieniężne jest fundamentem dla innego stowarzyszenia. Gdyby miejscowy Bank ludowy nie mógł dostarczyć kredytu Rolnikowi z powodu braku gotówki na miejscu—łatwo temu zaradzi, biorąc gotówkę z Banku głównego Związku spółek, który reguluje gospodarkę pieniężną spółek: bierze pieniądze od tych spółek, które mają ich zadużo i pożycza tam, gdzie ich jest zamało. Co do kapitału własnego Rolników—to naturalnie z każdym rokiem go przybywa i przyjdzie ten czas, że Rolniki będą pracować wyłącznie własnymi zasobami: to jest udziałami wspólników i funduszami rezerwowymi.
Ważną jest dalej dla Rolnika sprawa pomieszczenia a zwłaszcza śpichrza. Na początek zazwyczaj stowarzyszenia wynajmują odpowiednie pomieszczenie, wiele starszych Rolników pobudowało sobie już własne śpichrze.
Oczywiście na czele Rolnika musi stać dzielny i fachowy człowiek. W Poznańskiem jak dotychczas takich nie zabrakło. Chcąc przygotować zastęp nowych ludzi, przyjmują lepsze Rolniki na praktykę młodych uczniów, z których zdolniejsi wyrabiają się na kierowników. Sprawami stowarzyszenia kieruje Zarząd i Rada Nadzorcza, wybrane przez ogólne zgromadzenie członków. Do Rady między innemi należy stałe baczenie, aby wszystko było prowadzone w porządku. Działalność Zarządu i Rady jest szczegółowo omówiona w osobnych wskazówkach, czyli regulaminach, opracowanych przez Główne Biuro doradcze wszystkich spółek poznańskich, tak zwany Patronat. Przy tym Patronacie utworzono osobny dział dla dawania porad Rolnikom. Zwoływane są zebrania przedstawicieli Rolników w celu wspólnych narad, każde ważne doświadczenie, nabyte z działalności, ogłaszane jest w gazecie Patronatu „Poradnik dla spółek”, — dobre ku wskazówce, złe ku przestrodze. Książki do rachunków, co jest tak ważnem w tego rodzaju stowarzyszeniach, opracowane są dla wszystkich Rolników jednakowo przez Patronat. Pozatem Patronat zawiera umowy czyli kontrakty dla Rolników, podaje źródła zakupna oraz odbiorców, i wogóle daje rady, zwłaszcza początkującym stowarzyszeniom. Koszta tego urządzenia opłacane są z komisowego, które chętnie odbiorcy i dostawcy Rolników wpłacają.
W ten sposób w zjednoczeniu prowadzą dzielni poznaniacy ważny dział pracy gospodarczej i uzyskują coraz lepsze warunki zarówno przy sprzedaży wytworów rolnych, jak i przy zakupach. Kółka rolnicze, stowarzyszenia pieniężne i Rolniki sprawiły łącznie korzystny przewrót w wytwórczości gospodarstw wiejskich i w dziedzinie handlu rolniczego — i dały stanowi rolniczemu siłę, o której dawniej, trwając w rozsypce, marzyć nawet nie mógł. Pozostało do przeprowadzenia ostatnie i naczelne zadanie: uporządkowanie handlu ziemią i organizacja obrony ziemi.
Należało wytworzyć takie stowarzyszenia, któreby służyły bezpośrednio tym zadaniom. Do pewnego czasu handel ziemią był w nieładzie, spekulanci i tu panowali nad pragnącym nabyć kawałek ziemi, a z drugiej strony powstało, z chwilą utworzenia Komisji kolonizacyjnej, poważne niebezpieczeństwo przechodzenia ziem polskich do rąk niemieckich. Niejeden mórg polskiej ziemi z rozmaitych powodów trafiał się przecież do sprzedania. Łasa ci była na nią Komisja, gotowa zawsze służyć dobrą za nią zapłatą. Niejeden z naszych na pokusę był wystawiony, bo cena obiecywała i ciężary wszystkie spłacić — i jeszcze z czemś, na stare na ten przykład lata, pozostać. Jeżeli był jaki niecnota narodowy, to zamykał resztkę duszy polskiej na cztery spusty i oddawał, zdarzało się, rodzoną tym, co się na nią zaprzysięgli. Takiego w polskich gazetach na czarnej liście drukowano, sprzedawczykiem go mianując. Ale takie zupełne zaprzaństwo przytrafiało się zrzadka bardzo. Bywało i tak, że inny, szczery Polak, ale niedorajda jaki, co na roli paskudził, i w końcu nie mógł dać sobie rady, oglądał się za Polakiem nabywcą gorliwie i przewlekał ze sprzedażą, czując całą hańbę oddania ziemi w ręce Komisji. Taki zawsze chciał skorzystać z pomocy, którą jego sumieniu narodowemu okazać mogła polska robota społeczna. Pomoc taka była należycie obmyślana i przeprowadzana. Nie żadna łaska i nie żaden datek. Pomoc polska przychodziła ze społecznym pieniądzem — i płaciła za ziemię tyle może nieraz, co Komisja.
W rok po Komisji kolonizacyjnej powstał w Poznaniu Bank Ziemski, towarzystwo akcyjne, liczące w dwadzieścia lat po założeniu 4 miljony marek kapitału zakładowego. Ten Bank w przeciągu 20 lat rozparcelował pomiędzy polskich włościan około 70 tysięcy morgów ziemi. Ale w pierwszych latach swej działalności Komisja kolonizacyjna sporo kupowała ziemi od Polaków — i w rezultacie do roku 1896 walka wypadła na naszą niekorzyść. W późniejszych latach Komisja coraz to więcej musiała nabywać od Niemców, bo Polacy sprzedawali w razie potrzeby swoim instytucjom parcelacyjnym, a znowu Niemcy złakomieni na wysokie ceny, płacone przez Komisję, chętnie się do niej zwracali z propozycją sprzedaży majątków. Grozili przytem, że jeżeli Komisja nie zapłaci im żądanej ceny, to sprzedadzą majątek niezwłocznie Polakom, przytem takie propozycje, jak stwierdza Bernhard, robione były często w zimie, kiedy trudno było ocenić pokryty śniegiem majątek. Tak więc Komisja zadawalniać się musiała później przeważnie ziemią z rąk Niemców nabywaną.
Rodacy nasi prócz kilku wielkich Banków, prowadzących działalność ku obronie ziemi, założyli niebawem na zasadzie prawa spółkowego kilkanaście spółek parcelacyjnych. W roku 1908 było już takich spółek 12 w Poznańskiem, 4 w Prusach Królewskich i 1 na Górnym Ślązku. Spółka, nabywszy majątek ziemski do rozparcelowania, dzieli go na odpowiednią ilość parceli, obok których pozostaje dwór z parkiem, ogrodem. Spółka wymaga w zasadzie wpłaty gotówką trzeciej, a conajmniej czwartej części ceny kupna, pozostawiając resztę na hypotece po 5 procent. Właścicielowi parceli przysługuje prawo spłacania dłużnego kapitału w ratach dowolnej wysokości. Oględne postępowanie spółek przy badaniu wartości osadników sprawia, że wypadki nieutrzymania się przy nabytej ziemi są nader rzadkie. Polskie spółki parcelacyjne wielokrotnie nabywały majątki z rąk Niemców — i tem przechylały w ostatnich latach szalę walki na korzyść naszą. Z biegiem rozwoju walki o ziemię uświadomiono sobie z polskiej strony ważność nietylko robienia nabytków z rąk niemieckich, ale przedewszystkiem utrzymania polskiej własności w polskich rękach. W stosunku do większej własności to zadanie znakomicie spełnia wyżej wspomniane stowarzyszenie Związek ziemian.
Co do drobnej własności, to Niemcy starają się zabezpieczyć przejście jej w polskie ręce. Komisja kolonizacyjna ma pierwszeństwo nabywania parceli kolonisty, w razie, gdyby ten chciał jej się pozbyć. Na podstawie specjalnego prawa Komisja może nabywać gospodarstwa dawniej zamieszkałych niemieckich włościan i następnie odprzedawać im „na prawach kolonji”. W ten sposób zagrożeni właściciele drobni mogą regulować swoje długi na dogodnych warunkach. Polscy włościanie oczywiście takich sposobów nie mają. A wobec zabezpieczenia niemieckich włościan, wielkiego ruchu parcelacyjnego wśród Polaków, niedostatecznych środków pieniężnych wśród osadników polskich, często ze znacznem obciążeniem osiadających na ziemi, potrzeba była gwałtowna pomyśleć o tem, aby już będącą w rękach polskich drobną własność należycie utrwalić.
I tu utworzyło się wdzięczne pole do działania dla drobnych spółek parcelacyjnych, zwłaszcza po roku 1904, kiedy ograniczona została możność parcelacji. Właśnie wskutek prawa o osadnictwie Niemcy oczekiwali upadku tych spółek, a tymczasem nietylko nie upadły istniejące, ale i nowe powstawały. Wskutek tej ustawy ucierpiała głównie działalność wielkich Banków parcelacyjnych, choć możliwa była nadal parcelacja tak zwana sąsiedzka (bez potrzeby stawiania nowych budynków), przy której drobni rolnicy dokupywali po kawałku ziemi z parcelowanego sąsiedniego majątku. Małe spółki parcelacyjne skierowały odtąd swoją działalność głównie ku umocnieniu drobnej własności. Działalność takiej ziemskiej spółki polega na tem, że wchodzi ona w sprawy majątkowe zagrożonych, lub obciążonych licznymi a niedogodnymi długami, właściciel drobnych i porządkuje je, skupując długi. Właściciel, mający często do czynienia z wyzyskującymi wierzycielami, z rozmaitymi terminami procentów, z czem sobie rady dać nie może, ma odtąd łatwe i dogodne stosunki z najbliższym Bankiem ludowym i będącą z nim w jedności działania spółkę ziemską. „Drobne te spółki — powiada Bernhard — i z gospodarczego i z moralnego punktu widzenia prowadzą piękną pracę: dla Niemców te spółki są bardzo niebezpieczne.” Zdarza się, że te spółki kupują majątki i od Niemców i rozparcelowują sąsiadom.
W ostatnich latach, począwszy od 1896 r., walka prowadzona była przez naszych rodaków z zupełnem powodzeniem. Przyczyniły się do tego bardzo spółki parcelacyjne. Bezprawie wywłaszczeniowe naturalnie pogarszało naszą sprawę.
Potężną bronią z naszej strony było umiłowanie ludu polskiego do ziemi, ta gorąca przemożna siła pragnienia własnego zagona… Szli bezrolni i małorolni na długotrwałą żmudną pracę kopalnianą wgłąb Niemiec, szli na roboty rolne sezonowe „na Saksy”, i za mozolnie wypracowany grosz, latami nadsyłany lub przywożony do ojczystych Banków ludowych, odzyskiwali, przy pośrednictwie polskich spółek, często z rąk niemieckich ziemię, co naszych pierwszych królów wypiastowała.
Ale najlepsze chęci i umiłowanie zagona przez ogół bez niezbędnego zjednoczenia i bez umiejętnego kierownictwa nie byłyby w stanie wytworzyć niezbędnej dla należytego odporu siły. Potrzebni byli wodzowie, którymby ogół mógł zaufać i pod ich kierownictwem działać. I oto w społeczeństwie poznańskiem wyrastają ludzie, którzy do pamięci u potomnych do przyznania im wielkiej zasługi wobec Boga i Ojczyzny, mają nie mniejsze prawo, niż dawni wodzowie, prowadzący zbrojne hufce na pole chwały. Wśród tych ludzi szczególnie wybitne miejsce zajmują: Maksymiljan Jackowski i ksiądz Piotr Wawrzyniak. Wspomnieniem o wielkich tych działaczach pragnę zakończyć niniejszy rozdział.
Gdy ukochana nasza sprawa narodowa kieruje się zrządzeniem sprawiedliwych sił dziejowych ku szczęśliwemu rozwiązaniu, gdy w Polsce niepodległej i zjednoczonej sprawy gospodarcze nietylko nie utracą na wadze, ale staną się potężną ostoją wszechstronnego rozkwitu Ojczyzny, miejmy wyryte w sercu i myślach wizerunki naszych wielkich działaczy społecznych. Nie każdemu sądzono stać się hetmanem i wodzem, ale równem umiłowaniem sprawy ojczystej, równie gorącem pragnieniem służby narodowej każdy z nas wykazać się może. Wielu potrzeba będzie w Polsce pracowników, co nie poprzestaną na pracy osobistej dla siebie i rodziny, ale co siły i zdolności swoje oddadzą także dla pożytku ogólnego. Powszechna oświata, dostęp do szkół dla wszystkich, stworzenie w miarę możności specjalnych zasiłków na wyższą naukę najzdolniejszych dzieci, oto będzie nowe źródło dla zdobycia oddanych sprawie ojczystej a odpowiednio uzdolnionych do różnych dziedzin działania pracowników. Hej! zakwitnie nasza Ojczyzna, byle dziś w każdem dziecku polskiem, w każdym mężu dojrzałym, co jeszcze sił swoich nie sterał ostatecznie, zrodziła się lub rozwinęła nieprzeparta wola służby Ojczyźnie w takiej dziedzinie i takim stopniu, jak na to możność pozwoli. A wolna Polska da nam wiele możliwości, których dziś nawet w dostatecznym stopniu nie uświadamiamy sobie!
Może jeszcze które z tych drobnych dziatek, uratowanych z tułaczej niedoli, i gdzieś przytulonych w ochrone lub szkołce, — na zasłużonego dla Ojczyzny pracownika wyrośnie? Daj nam Boże, aby takich było dużo!


∗             ∗

Maksymiljan Jackowski, długoletni kierownik kółek rolniczych w zaborze pruskim, jest jednym z najbardziej zasłużonych dla sprawy ojczystej Polaków w okresie porozbiorowych dziejów Polski. Postać ta winna być znaną nietylko ludowi wielkopolskiemu, ale całemu ludowi polskiemu — po wszystkie czasy.
Kto zdał sobie na podstawie poprzedniego pisania sprawę z niezwykłej ważności działania kółek rolniczych w Poznańskiem, kto ocenił ten plon, który one przyniosły ludowi tamtejszemu i naszej ogólnej sprawie narodowej — ten, wiedząc, że Jackowski był długoletnim rzeczywistym i całą duszą oddanym kierownikiem tych kółek, już przez to samo pojmie zasługę tego niezwykłego człowieka. Ale godzi się tę postać poznać bliżej.
Maksymiljan Jackowski urodził się w rodzinie szlacheckiej, w roku 1815, we wsi Słupia, powiatu Pleszewskiego. Po ukończeniu wyższych nauk rolniczych gospodarował jakiś czas na Podolu, poczem w roku 1850 osiadł na stale w Poznańskiem, dokąd go zaciągnęła tęsknota za kątem rodzinnym. Odrazu wśród ziemian tamtejszych wyróżnił się zdolnością umysłu i gorącą chęcią służenia Ojczyźnie. W 1861 roku wziął udział w założeniu Głównego Towarzystwa Rolniczego, w roku 1863 władze pruskie wpakowały go do więzienia, jako oskarżonego o przygotowanie pomocy dla powstańców naszych z Królestwa Kongresowego. Przesiedziawszy za kratami dwa lata — po wypuszczeniu wziął się Jackowski znowu do roboty społecznej, był jednym z założycieli szkoły rolniczej w Żabikowie, jednym z kierowników gazety rolniczej „Ziemianin”, wreszcie poświęcił się całkowicie pracy nad ludem wiejskim. W jednej ze swoich książeczek tak mniej więcej pisał Jackowski o brakach ówczesnego społeczeństwa polskiego: „Jeżeli przyjrzeć się działalności naszego społeczeństwa, to można zauważyć brak tego rozumnego zastanowienia, które pobudza pojedyńczego człowieka do wejścia w ogólne łożysko społeczne. Nie mamy organizacji, wiążącej oddzielnych członków. Dlatego naród nasz jest jak ten warsztat, gdzie napróżno próbują maszynę nastawić, ciągle napróżno! Z tej jednej przyczyny, że u nas każdy kuje swój materjał po swojemu, bez ogólnego planu. To wielki brak naszego społeczeństwa i główna przyczyna słabości naszej. Ludzie rozdzieleni, żyjący samolubnie, nie są w stanie prowadzić narodowego działania i nie mogą odpierać naporu stale rozwijających się narodów. Ponieważ to ciągle widzę, ponieważ odczuwam dawniej przeżyte cierpienia narodowe, a wśród bezładu i niemocy przewiduję nowe nieszczęścia, nie mogę i nie chcę być niemym świadkiem zaniedbania naszej sprawy, lecz pragnę się zwrócić z wezwaniem do współrodaków: przyszedł czas ostatni dla uporządkowania naszego położenia narodowego, dla pracy prowadzonej podług jednego dobrze obmyślanego planu”.
I w myśl tak wypowiedzianych trosk, tak rozumianych braków społeczeństwa polskiego — jął się Jackowski z zapałem pracy nad gospodarczem jednoczeniem ludu wiejskiego, w którym widział podstawę przyszłej polskiej siły narodowej. Przystępując do pracy zastał Jackowski 7 kółek rolniczych, w roku 1901, po 28-letniej wytężonej pracy, przekazał swemu następcy przeszło dwieście kółek. Zjednoczenie kółek, zaprojektowane przez Jackowskiego, w roku 1874, przetrwało prawie bez zmian przez długie lata. W warunkach zaboru pruskiego, pod naporem niemczyzny, ważnem było szczególnie zespolenie wszystkich sił narodowych przeciwko wspólnemu wrogowi. Tej idei naczelnej wiernie i umiejętnie służył całe swe życie Jackowski. Lud wiejski zrozumiał jego pracę i ideę.
Bez względu na odrębność niektórych interesów gospodarczych — zawsze błogosławioną w skutki pozostanie myśl łączenia się najlepszych ludzi różnych stanów i zawodów przy najszczytniejszych sprawach narodowych!
W niepodległej Polsce lud światły, gospodarny, oddany Ojczyźnie całą duszą, nie będzie zapewne potrzebował patronów tego typu, co zasłużonej pamięci Maksymiljan Jackowski, bowiem samodzielność ludu wiejskiego, zdolność do ujmowania społem żywotnych gospodarczych i narodowych spraw — niepomiernie wzrośnie w porównaniu z przeszłemi czasy. Niemniej jednak pamięć o takich ludziach jak Jackowski, który wśród ciężkich warunków przeszłości, przez pracę całego życia swego, podźwignął dziesiątki tysięcy ludu wiejskiego do społecznego i narodowego życia, nigdy nie powinna zaginąć wśród społeczności polskiej. Lud poznański zasypał trumnę Jackowskiego wieńcami ze zboża. Lud wiejski całej Polski niech Mu uwije w swych sercach — wieniec zasługi wobec Ojczyzny.
— Kreśląc poniżej wspomnienie o ś. p. księdzu prałacie Piotrze Wawrzyniaku, pragnę szczególnie uwydatnić, że był on synem włościańskim. Niech ta postać wielkiego hetmana i zwycięzcy w walce gospodarczej z przemocą, stoi jako jeden z wzorów przed oczyma ludu, który w wolnej Polsce weźmie udział wybitny w budowaniu przyszłości.
Ksiądz Piotr Wawrzyniak zmarł zaledwie przed kilku laty, dnia 9 listopada 1910 roku, urodził się zaś w roku 1849, przeżył zatem lat 61. Niespodziewana śmierć Jego była ciosem dla Polski. O tem świadczą choćby słowa niemieckiej gazety, wydawanej w Poznaniu: zmarł najniebezpieczniejszy nasz przeciwnik. — Urodzony w Wyrzcu, w powiecie Kościańskim, już od najmłodszych lat ujawniający duże zdolności i wytrwałość w postanowieniach, Piotr Wawrzyniak, po skończeniu średniej szkoły, poświęcił się stanowi kapłańskiemu, i w roku 1872 otrzymał święcenia. Jak rozumiał swoje powołanie w warunkach, w których żyć wypadło rodakom naszym w zaborze pruskim, i jaki był pewny wyników zbiorowego odporu społeczeństwa polskiego, o tem świadczą słowa jego, wypowiedziane na trzy lata przed śmiercią na kursach społecznych w Warszawie, dokąd zaprosili go działacze z Królestwa, by podzielił się swojem doświadczeniem w pracy społecznej.
„Od lat — mówił — toczy się u nas walka, w której stało się potrzebą, iż jako księża musimy naśladować onych mężów izraelskich, którzy oblężoną Jerozolimę umacniali, dzierżąc w jednej ręce miecz, a w drugiej kielnię do wznoszenia murów. Tym mieczem jest dla nas praca około społeczeństwa w jednej ręce, podczas gdy drugą trzymamy się ołtarza i krzyża… Tak przechodzimy twardą szkołę w walce na polu gospodarczem. Mamy przeciwko sobie zażarte (sfanatyzowane) społeczeństwo niemieckie, mamy przeciwko sobie potężny rząd. Prawieby można wyrozumieć, gdyby ktoś z nas stracił otuchę i wiarę w lepsze czasy. Tymczasem, gdy z jednej strony idziemy w naszej pracy zwartym szeregiem i wszyscy dążymy do jednego celu, gdy mamy dzielnych współpracowników, szczere poparcie gazet; gdy z drugiej strony patrzymy jak przeciwnik walkę narodowościową prowadzi środkami gospodarczymi, co się rychlej czy później zemścić musi, — wierzymy, iż ducha środkami materjalnymi zabić nie można i dalecy jesteśmy od zwątpienia. Owszem święcie jesteśmy przekonani, iż w walce nie ulegniemy”.
Każdy przyzna, że z tych słów idzie jakaś potęga, czuć tu „wielkie zjawisko”, jak nazywał w swojej książce księdza Wawrzyniaka uczony niemiecki profesor Bernhard.
Ksiądz Piotr Wawrzyniak od pierwszych lat swej pracy kapłańskiej zabrał się gorąco do działalności społeczno-gospodarczej, najprzód w swojej najbliższej okolicy, a potem w całym kraju. Już w roku 1873 założył stowarzyszenie pożyczkowo-oszczędnościowe czyli Bank ludowy w Śremie, w następnym roku obrano go posłem do sejmu pruskiego, ale w krótce wycofał się z działalności poselskiej, rozumiejąc słusznie, że w ówczesnych warunkach więcej zrobi dla sprawy polskiej, organizując środki i siły ludu wielkopolskiego na miejscu, w kraju. Po kilkunastu latach pracy w roku 1890, po śmierci księdza Szamarzewskiego, obrano go patronem czyli naczelnym kierownikiem Związku wszystkich spółek poznańskich i zachodnio-pruskich i kuratorem Banku Związkowego. Stanowisko patrona i kuratora, to jakby naczelne dowództwo wszystkich sił polskich gospodarczych w Poznańskiem.
Pod jego kierunkiem, jak pod tchnieniem różdżki czarodziejskiej, rozwijały się znakomicie zarówno osobiście przez niego założone i prowadzone stowarzyszenia w Śremie i w Mogilnie, jak i wogóle naczelne stowarzyszenia Związkowe, których był przez szereg lat „sercem i mózgiem”. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że pomyślność gospodarcza ludności poznańskiej, wzrost stanu średniego, rozwój handlu rodzimego i drobnego przemysłu polskiego, zgniecenie lichwy i wyzysku w dziedzinie handlu, wzrost zdolności wytwórczej społeczeństwa, wyszkolenie wielu pracowników społecznych, pociągnięcie ludu wiejskiego do wykonywania pięknych zadań narodowych, to w dużej części plon życia księdza Wawrzyniaka. Dla nas szczególnie jest ciekawem jak niektórzy Niemcy podziwiali naszego niestrudzonego pracownika. Nie będę obszerniej opisywał, co mówi profesor Bernhard o księdzu Wawrzyniaku. Zaznaczę więc tylko jeden szczegół. Oto, podkreśla Bernhard niezwykłą jego energję i umiejętność zapobiegania wszelkim nieszczęściom, jakie zwalić się mogły w Poznańskiem na naszą zbiorową pracę współdzielczą. „Bierze on — powiada Bernhard — udział od roku 1872 w polskim ruchu kooperacyjnym, który, jak żaden inny na świecie, znajduje się pod kontrolą najpotężniejszych władz i za każdy błąd może się obawiać strasznej kary. W ciągu 35 lat nauczył się męczącej ostrożności. Pomagała mu znajomość prawa i postępowania pruskich władz. On wie dokładnie czego od niego mogą wymagać i w czem można odmówić i nie narazi z lekkiem sercem przez nieobmyślane działanie losu polskich spółek. Ten energiczny, nieustraszony i stanowczy człowiek stał się jednym z najwybitniejszych polskich wodzów”.
Tak o księdzu Wawrzyniaku pisze Prusak w głośnej na świat cały książce, w której opisuje, jak to my się Niemcom nie dajemy.


∗             ∗

Oto naczelni ludzie, kierujący w ciągu paru dziesiątków lat pracą gospodarczą w Poznańskiem i Prusach Zachodnich, oto wyniki zbiorowej pracy braci naszych w zrzeszeniach, a przedewszystkiem wynik naczelny: utrzymanie polskiej ziemi w polskich rękach.
Ciężkie Polska musiała przejść zmagania od czasu rozbiorów, walczyła też na rozmaitych ziemiach, przeróżną bronią, w wielu sprawach… Wśród tego borykania się długoletnia ciężka walka braci z pruskiego zaboru — o ziemię, będzie po wieczne czasy chlubą Polski, świadectwem miłowania przez nich Sprawy polskiej i umiejętnej dla Niej służby.
Miały swoją podstawę wspaniałe słowa wielkiej naszej pieśniarki Marji Konopnickiej, gdy rzucała hasło — przysięgę:
„NIE RZUCIM ZIEMI, ZKĄD NASZ RÓD, nie damy pogrześć mowy!”…



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Bzowski.