Mohikanowie paryscy/Tom V/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Portret pana Rappt.

Regina, stojąc na progu pawilonu, z ręką opartą na czole Pszczółki, oczekiwała.
Kogo oczekiwała? Może nie Petrusa, ale niechybnie godziny mającej go sprowadzić.
Petrus spostrzegł więc ją z daleka. Nogi zachwiały się pod nim: spojrzał czy nie ma gdzie jakiego drzewa, żeby się oprzeć, ławki, żeby spocząć. Ale nagłym wysiłkiem woli, odzyskał jeżeli nie wszystkie, to przynajmniej część sił. Tylko, spostrzegłszy Reginę, odkrył głowę i przeciągnął ręką po bladem i wilgotnem czole.
Dziewica równie była bladą.
Widoczniały na twarzy jej ślady łez i bezsenności. Twarz znowu Petrusa zdradzała, jeśli nie łzy, to bezsenność.
Oboje patrzyli na siebie z większą ciekawością, niż zdziwieniem, każde z nich usiłowało odgadnąć, co się dzieje w sercu drugiego. Melancholijny uśmiech przebiegł po ustach Reginy.
— Czekałam na pana, rzekła głosem melodyjnym.
— Czekałaś pani na mnie? odrzekł Petrus.
— Wszak mamy dziś posiedzenie. Czy nie odebrałeś pan mojego listu? Czyż nie powinnam pana ustnie jeszcze przeprosić?
— Przeprosić, rzekł Petrus.
— Bezwątpienia. Powinnam była do pana napisać nie wieczór, ale rano i przez to oszczędzić trudu, ale byłam tak zgryzioną, że zapomniałam.
Petrus skłonił się i zdawał oczekiwać aż mu Regina drogę do salonu wskaże.
— Pójdź siostro! odezwała się Pszczółka, wszak wiesz, że portret twój musi być ukończony dzisiaj.
— Czy tak! wyrzekł Petrus, gorzko zwracając się ku Reginie, portret „musi“ być ukończony dzisiaj?
Płomyk przebiegł po bladych licach dziewicy.
— Nie zważaj, co mówi to dziecię, słyszała zapewne od kogoś nieznającego się na wymaganiach sztuki, że trzeba, ażeby ten portret skończony był dziś i powtarza to, co słyszała.
— Będę się starał, pani, rzekł Petrus siadając przed płótnem, i jeśli zdołam, uwolnię panią od siebie za jednem posiedzeniem.
— Uwolnić mnie od siebie, panie? odezwała się Regino. Ten wyraz nie zdziwiłby mnie, gdyby powiedzianym był do mojej ciotki margrabiny de la Tournelle, ale do mnie, jest niesprawiedliwy... chciałam nawet powiedzieć, dodała z westchnieniem, chciałam powiedzieć, okrutny!
— Wybacz pani, rzekł Petrus. Potem, nie mogąc powstrzymać gestu, ani słowa podniósł rękę do piersi rzekł: Cierpię!
— Pan cierpisz? odparła Regina z dziwnym uśmiechem, jak gdyby powiedzieć chciała: „Nic dziwnego, ja także cierpię.“
— Panie Petrusie, zawołała Pszczółka, powiem panu jednę rzecz, która ci wielką sprawi przyjemność.
— Słucham, odrzekł Petrus, chwytając w lot roztargnienie, jakie miał mu sprawić szczebiot dziecka.
— Otóż, wczoraj, kiedy Regina była za miastem, ojciec mój przyszedł z panem Rappt zobaczyć portret mojej siostry i był z niego bardzo zadowolony.
— Dziękuję panu generałowi za jego pobłażliwość, rzekł Petrus.
— Powinienbyś pan raczej podziękować panu Rappt, niż memu ojcu, zauważyła Pszczółka, jemu bowiem, który z niczego nigdy nie jest zadowolony, portret ten bardzo się podobał.
Petrus nic nie odpowiedział, wydobył chustkę i obtarł czoło. Na to nienawistne nazwisko, wymówione po dwakroć, całe oburzenie nurtujące w nim od czterdziestu ośmiu godzin, a na chwilę uśmierzone, zaczęło znowu zrywać się jak burza.
Regina widziała to i zrozumiała instynktem, że słowa dziewczynki stały się tego powodem.
— Pszczółko, rzekła, pić mi się chce; bądź łaskawa, kaź mi przynieść szklankę wody.
Dziewczynka pragnąc usłużyć siostrze, wyskoczyła z salonu.
Ale ponieważ milczenie było rzeczą najbardziej kłopotliwą w usposobieniu umysłu, w jakiem znajdowali się oboje, przeto Regina chcąc je przerwać zaczęła, sama nie bardzo wiedząc co mówi:
— Co pan porabiałeś w tym smutnym dniu, nie mogąc zajmować się moim portretem?
— Byłem nasamprzód u małej Róży.
— U Róży Zimowej? żywo zagadnęła Regina. A ciszej dodała: Chodziłeś pan odwiedzić to dziecię?
— Tak, odpowiedział Petrus.
— A potem?
— Potem zrobiłem akwarelę.
— Z natury?
— Nie, z fantazji.
— Jaki jej przedmiot?
— O! rzekł Petrus, bardzo smutny!
— Mianowicie?
— Młoda jedna panienka chciała umrzeć razem ze swym narzeczonym, od czadu węglowego.
— Co? przerwała Regina.
— I nie zdołała, mówił dalej Petrus: umarł tylko narzeczony.
— Boże mój!
— Wybrałem tę chwilę, w której złożona na łóżku, otwiera oczy. Trzy jej przyjaciółki klęczą koło niej, w głębi, mnich Dominikanin modli się z oczyma wzniesionemi ku niebu.
Regina spoglądała na Petrusa z wyrazem osłupienia.
— A ta akwarela? zapytała.
— Oto jest.
I podał Reginie papier zwinięty.
Regina rozwinęła go i wydała okrzyk.
Petrus nie znając ani Fragoli ani Karmelity, narysował tak, że głowa jednej ukryta była w dłoniach, a drugiej w cieniu firanek łóżka; ale głowy, Reginy, pani de Marande i mnicha, znane Petrusowi, były doskonale podobne. Wszystkie nadto szczegóły pokoju Karmelity, wskazane przez Jana Roberta, czyniły ten rysunek czemś niewytłómaczonem, magicznem, niesłychanem dla Reginy.
Patrzyła na Petrusa; Petrus malował, lub udawał że maluje.
— Masz, siostrzyczko, rzekła Pszczółka wracając na palcach, oto woda, o którą prosiłaś.
Nie było sposobu żądać najmniejszego objaśnienia przy Pszczółce; czy wreszcie Petrus chciałby je dać?
Regina wzięła szklankę i poniosła do ust.
— Dalej, mówił Petrus, prócz odwiedzin Róży Zimowej, oprócz tej akwareli zbiorowej z fantazji, dowiedziałem się jeszcze jednej rzeczy, której szczerze pani winszuję: a to, że pani idzie zamąż za pana hrabiego Rappt.
W milczeniu, które nastąpiło po tych jego słowach, Petrus mógł dosłyszeć szczęknięcie zębów Reginy o brzeg szklanki, którą niosła do ust i którą ruchem prawie konwulsyjnym oddała Pszczółce, wylewając na suknię połowę wody. Czyniąc jednak wysiłek nadludzki, odpowiedziała.
— To prawda.
I zamilkła. Potem, przyciągając do siebie dziewczynkę, jak gdyby była tak słabą, że podpory szukać musiała u dziecka, spuściła oczy i przycisnęła głowę do płowej główki dziewczęcia.
W tej odpowiedzi i w tym ruchu Reginy był taki wyraz boleści, że Petrus zrozumiał, iż nie ma się już o co pytać. Dreszcz przejął go aż do samego serca na jej głos, oczyma śledził głowę dziewicy chylącą się miękko jak kwiat więdniejący i pozostającą w położeniu nie do opisania. Wszystko to oznaczało: „Przebacz mi, przyjacielu, jestem tyleż a może i więcej nieszczęśliwą niż ty“.
Od tej chwili taka cisza zaległa w salonie kwiatowym, że możnaby usłyszeć pękanie pączków różanych.
Cóż wreszcie mogli powiedzieć sobie, ten piękny młodzian i ta czarująca panna? Dźwięki najsłodsze, słowa najharmonijniejsze, oddałyżby tysiączną część rozkosznych wzruszeń, cicho w ich sercach szepczących? Milczenie to było dla nich rozkoszą niewymowną, chwilą szczęścia nieograniczonego; rozkoszą tem większą, szczęściem tem płomienniejszem, iż czuli oboje, że zapuszczając się w nie, dojdą nakoniec do głębokiej boleści.
Kochali się, według tego jak Petrus powiedział do stryja, miłością, na wyrażenie której język ludzki słów nie posiadał.
Na nieszczęście, w tej uroczystej chwili, w której dusze ich porozumiewały się, drzwi salonu otworzyły się nagle, a na progu ukazała się nabożna i impertynencka margrabina de la Tournelle.
Młodzi ludzie przebudzili się z marzeń.
Spostrzegłszy margrabinę, Petrus powstał z krzesła, lecz margrabina go niewidziała, lub udała że go nie widzi; może też przeszkodziła Pszczółka, która przybiegła do niej podając czoło do pocałunku.
— Dzień dobry, mała, dzień dobry! rzekła całując ją i idąc do Reginy.
Regina wyciągnęła do niej rękę, unosząc się na krześle.
— Dzień dobry, Regino! mówiła dalej margrabina, przechodząc od jednej siostry do drugiej. Idę z sali jadalnej; mówiono mi, żeś tam zaledwie zajrzała, jednak chciałam z tobą koniecznie się widzieć, bo mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
— Gdybym była wiedziała, ciociu, że zechcesz zrobić nam przyjemność i zejść na śniadanie, odpowiedziała Regina, byłabym z pewnością oczekiwała; ale myślałam, że wczoraj i dziś jesteś niewidzialną i śniadanie każesz przynosić do siebie.
— Ja też zeszłam tylko dla ciebie, Regino, i dla ciebie też tylko uczyniłam wyjątek, z powodu ważnych okoliczności.
— Przestraszasz mnie prawie, ciociu! rzekła Regina próbując się uśmiechnąć. Cóż to takiego?
— Moja Regino, pan Coletti oznajmia mi listem, że wczoraj, w środę popielcową, nie widziano cię w kościele.
— Rzeczywiście, ciociu; byłam przy łożu jednej z moich przyjaciółek, umierającej.
— Dzisiaj za to spodziewam się widzieć ciebie na kazaniu.
— Wybaczy ciocia, ale dzisiaj nie myślę wychodzić wcale. Wczoraj miałam wielki smutek, jestem jeszcze bardzo cierpiąca, potrzebuję spokoju i nie ruszę się z domu.
— Czy tak? cierpko bąknęła margrabina.
— Tak, odpowiedziała Regina tonem ostrym, ze spojrzeniem zdającem się usprawiedliwiać jej imię. Myślę nawet zamknąć się w swoim pokoju zaraz po posiedzeniu, bo widzisz przecie, ciociu, że pozuję: a przy tej sposobności zwrócę ci uwagę, iż mi zupełnie zasłaniasz pana Petrusa.
— Aha! mruknęła stara. I odwracając się do malarza: Przepraszam, rzekła, panie artysto! nie spostrzegłam pana. Czy pan dobrze się bawi od poniedziałku?
— Doskonale, dziękuję pani.
— Tem lepiej! Wyobraź sobie, Regino, jakie było moje zdziwienie, kiedy zastałam pana Petrusa Herbela u generała de Courtenay, u którego byłam, ażeby mu przypomnieć, że onegdaj przypadały moje imieniny.
— Nie widzę, w czemby cię to tak miało dziwić, ciociu. Cóż to dziwnego, jeśli ktoś u stryja zastanie synowca?
— Wiedziałaś więc o tem?
— Wiedziałam, że pan Petrus Herbel de Courtenay jest synowcem pana generała hrabiego Herbela de Courtenay; wiedziałam o tem dobrze.
— A ja nie wiedziałam... Zawsze mnie dziwi, że malarz połączony jest związkiem krwi z rodziną, która ma przodków siedzących na tronie.
— Spodziewam się, odezwał się Petrus, że osoba tak wysoce religijna jak pani margrabina, stawia Apostołów i Świętych wyżej nad wszystkich królów i cesarzów z całej ziemi?
— Dlaczego pan tak się spodziewasz?
— Pozwolę sobie zwrócić uwagę pani margrabiny de la Tournelle, że odpowiada zapytaniem na zapytanie, jakie miał zaszczyt uczynić jej wicehrabia Piotr de Courtenay.
Jakkolwiek impertynentka, margrabina poczuła się nieco ugiętą.
— Zapewne, rzekła, stawiam Apostołów i Świętych nad cesarzami i królami, bo oni idą tuż po Chrystusie.
— Owóż, pani margrabino, święty Łukasz był malarzem; czemużby więc potomek cesarzów malarzem być nie mógł?
Margrabina przygryzła wargi.
— A! przypomniałeś mi pan właściwy interes, dziękuję ci, rzekła margrabina; bo też wiedziałam, że przychodzę po co innego.
Ani Regina ani Petrus nie odpowiedzieli nic na to.
— Przyszłam, mówiła dalej margrabina zwracając się do Petrusa, by się pana zapytać, czy portret hrabiego Rappt będzie prędko skończony.
Regina spuściła głowę z westchnieniem, podobnem do jęku. Petrus usłyszał zapytanie starej margrabiny, widział poruszenie księżniczki, lecz ani jednego ani drugiego wcale nie rozumiał.
— I cóż, odezwała się margrabina na to milczenie obojga, cóż jest tak dziwnego w mojem zapytaniuv Pytam się, panie Petrusie, czy portret hrabiego Rappt postępuje.
— Nie rozumiem o co mnie pani margrabina pytać raczy, odpowiedział Petrus, w sercu którego zaczęło kiełkować głuche podejrzenie.
— Bo, rzeczywiście źle się wyrażam, rzekła margrabina. Ja, z góry, portret Reginy nazywam „portretem pana Rappt;“ prawda, że on wtedy dopiero stanie się jego własnością, jak panna Regina de Lamothe-Houdan zostanie hrabiną Rappt: ale ponieważ to rzecz ośmiu albo dziesięciu dni...
— Przepraszam panią, zapytał Petrus blednąc okrutnie, więc ten portret, który ja robię przeznaczony jest dla pana Rappt?
— Bezwątpienia; będzie to najpiękniejsza ozdoba małżeńskiej komaty.
Na te słowa młody człowiek zbladł i zachwiał się; zwróciło to uwagę margrabiny.
— Co ci jest, panie malarzu? odezwała się, wyglądasz jak gdybyś miał zemdleć!
I rzeczywiście, Petrus wyglądał jak posąg rozpaczy.
Margrabina zwróciła się wtedy do bratanki, by jej wskazać bladość malarza; ale spostrzegła, że Regina równie jest bladą, nietrudno zatem było odgadnąć, iż dotkniętą została tym samym ciosem. Margrabina de la Tournelle była niewiastą doświadczoną, domyśliła się też od razu co zachodzi między niemi i patrząc kolejno to na Petrusa, to na Reginę, powtarzała między zębami wyrazisty frazes: Proszę! proszę! proszę! Potem, wziąwszy Pszczółkę za rękę, z obawy, aby mimo dziecięcego wieku, nie zrozumiała czegoś z tej podwójnej boleści i uprowadzając ją z sobą:
— Odchodzę już moja bratanko, rzekła, wiem teraz wszystko, co chciałam wiedzieć! I wyszła.
Zaledwie zapadła za nią portjera, Petrus wydał okrzyk i dobywając z kieszeni mały puginalik turecki, który zawsze miał przy sobie:
— A! zawołał, więc ten portret, nad którym pracowałem z taką miłością, miał być dla niego, dla hrabiego Rappt, dla tego niegodziwca! Tak nie będzie! Mogę być ofiarą jego szczęścia wspólnikiem nigdy nie będę!
I zapuściwszy puginał w płótno, rozdarł przez całą długość.
Regina widziała to i uczuła takie wstrząśnienie, jakby puginał dotknął jej serca. A jednak, blednąc jeszcze; bardziej, opuściła w tył głowę i zdobyła się jeszcze na podanie ręki młodzieńcowi.
— Dziękuję, Petrusie! rzekła, tak chciałam być kochaną!
Petrus rzucił się na tę rękę, ucałował ją z zapałem i wybiegł z salonu wołając:
— Bądź zdrowa na zawsze!
Odpowiedział mu jęk głuchy.
Regina padła zemdlona.
A teraz, zostawmy pannę de Lamothe-Houdan i Petrusa Herbela w rozpaczy miłosnej, a sami jednym skokiem przenieśmy się do Wiednia, ażeby zobaczyć, co tam działo się wieczorem w ostatni wtorek roku 1827.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.