Mohikanowie paryscy/Tom V/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Gdzie jest dowiedzionem, że u artystów wszystko obraca się na korzyść sztuki.

Kiedy Petrus przyszedł pod drzwi pałacu marszałka de Lamothe-Houdan, zegarek jego wskazywał trzy kwadranse na pierwszą. W ostatnim tedy razie mógł już wejść; kwadrans ten byłby uważany za pilność, a nie za niedyskrecję. Lecz zaledwie zrobił kilka kroków w dziedzińcu, kiedy szwajcar zatrzymał go, mówiąc, że panna Lamothe-Houdan wyszła od rana z domu i niewiadomo o której godzinie wróci.
Zapytał szwajcara, czy otrzymał jakie co do niego instrukcje; nie otrzymał żadnych.
Nie było co robić; posuwać dalej pytania, byłoby brakiem taktu, co nie leżało w naturze Petrusa. Odszedł więc.
Ponieważ był w okolicy, gdzie mieszkał Jan Robert, na końcu ulicy Uniwersyteckiej, postanowił zatem odwiedzić przyjaciela.
Jan Robert wrócił tego dnia do domu o godzinie siódmej z rana, sam osiodłał konia i cwałem popędził w miasto, oświadczając, ażeby się o niego nie troszczono, gdyby jego nieobecność miała długo potrwać, i odtąd nie wrócił.
Trzeba było czas zabić. Petrus wspomniał o Ludowika i pociągnął w okolicy Luksemburga.
Ludowik także jeszcze nie wrócił.
Co do generała Courtenay, ten musiał być w Izbie daremnie było chodzić do jego pałacu.
Petrus wrócił do domu i zaczął szkicować z pamięci portret małej Róży, w kostjumie Getego. Wybrał on chwilę, w której mała cyganeczka dla rozerwania Wilhelma Meistra, wykonywa taniec na jajkach.
Około piątej wieczorem, służący w liberji marszałka przyniósł list od księżniczki Reginy. Petrus czynił nadludzkie wysilenia, ażeby wziąć list z miną obojętną. Otworzył go drżąc, chociaż wątpił, żeby był od Reginy, ale po podpisie poznał, że jest własnoręczny.
I oto co przeczytał:
„Wybacz mi pan, że nie znajdowałam się w domu dziś z rana, kiedy byłeś łaskaw nas odwiedzić. Smutny wypadek, jaki wydarzył się jednej z moich najlepszych przyjaciółek szkolnych, zatrzymał mnie całe rano za miastem. Wróciłam dopiero o czwartej i dowiedziałam się, iż pan byłeś u nas, powinna byłam do pana napisać, ażeby ci oszczędzić trudu, ale pan, spodziewam się, wybaczysz mi ze względu na zmartwienie, w jakiem się znajdowałam.
„Nie mogąc naprawić błędu, staram się go złagodzić. Czy będziesz pan wolnym jutro w południe? Rodzina moja niecierpliwie pragnie posiadać ukończoną wspaniałą pańską pracę.

Regina“.

— Powiedz księżniczce, odezwał się Petrus do lokaja, że będę jutro u niej o godzinie wskazanej.
Przed trzema dniami podobny list byłby go upoił szczęściem; sam widok pisma Reginy wprawiłby go był w zachwycenie, a byłby sto razy pocałował jej podpis. Ale od czasu wyjawienia przez generała Herbela zamiaru małżeństwa z hrabią Rappt, takie wzburzenie zaszło w duszy młodzieńca, że widok listu był mu raczej przykrym.
Zdawało mu się, że Regina nie wspominając nic o położeniu, w jakiem się znajdowała, zdradziła go, że pozwalając mu się kochać, zastawiła sidła na niego. Czytał jednak list wielokrotnie; oczy jego oderwać się nie mogły od tego ślicznego pisma, delikatnego, arystokratycznego.
Z rozmyślań tych wyrwało go skrzypnięcie drzwi; odwrócił się machinalnie i spostrzegł Jana Roberta.
Po burzliwie przebytym dniu, poeta wracał z Bas-Meudon; przyszedł prosto do Petrusa, tak jak Petrus szedł prosto do niego.
Gdyby Petrus zastał był Jana Roberta na ulicy Uniwersyteckiej, byłby mu pewnie w pierwszej chwili przykrości opowiedział o chybionem posiedzeniu i o oryginale portretu, który wykończał, ale trzy lub cztery godziny pracy, uwieńczone listem Reginy, wróciły młodzieńcowi, jeżeli nie spokój, to przynajmniej pewne panowanie nad sobą.
Jan Robert przyszedłszy do Petrusa, zaczął mu wszystko opowiadać, a ponieważ zajęty miał umysł i serce, czuć było zatem, że pragnąłby z wypadków widzianych, wyciągnąć coś dla swego dramatu.
Pomimo emfatycznej przemowy przyjaciela, Petrus, zajęty wspomnieniem wypadków dnia, bardzo umiarkowaną zwracał uwagę na opowiadanie o miłości Justyna i Miny, gdy naraz oczy opowiadającego padły na szkic przedstawiający taniec na jajkach.
— Patrzajcie, to Róża z ulicy Triperet! zawołał poeta.
— Róża? powtórzył Petrus, czy znasz to dziecko?
— Znam.
— Zkąd?
— Toż ta stara czarownica, jej opiekunka, znalazła list, który Mina wyrzuciła przez drzwiczki od powozu. Byłem u niej z Salvatorem.
— Rzeczywiście, mówiła mi, że zna naszego przyjaciela z zeszłej nocy.
— To jej obrońca, czuwa nad nią, dba o jej zdrowie, posyła lekarzy, każę zmieniać mieszkanie. Zdaje się, że ta straszna Brocanta jest starą sknerą, która uśmierca dziecię zimnem lub upałem, stosownie do pory roku.
— Czy nie uważasz, że to jest śliczna dziewczyna?
— Oczywiście, skoro jak widzisz, zrobiłem jej portret.
— W postaci Miny Getego, dobra myśl! Ja sam zaraz pomyślałem: „O! gdybym miał taką aktorkę jak ta, zrobiłbym dramat z romansu Getego!
— Czekaj, rzekł Petrus, pokażę ci jeszcze co innego.
Wydobył z teki wielki rysunek, który był zrobił kilka dni przedtem w kwiatowym salonie Reginy, potem, gdy Jan Robert zbliżał się dla zobaczenia:
— Chwilę! rzekł, muszę jeszcze zrobić kilka rysów ołówkiem.
Przypomniał sobie, że na tym rysunku, przedstawiającym znalezienie Róży trzęsącej się z febry, razem z psami, w rowie bulwaru Mont-Parnasse, zrobił z wyobraźni głowę małej nędzarki. W pięć minut zmazał i na jej miejsce narysował prawdziwą.
— Patrz teraz! rzekł.
— A! Czy wiesz, że to prześliczna rzecz. Potem naraz zawołał: Ależ to portret panny Lamothe-Houdan!
Petrus zadrżał.
— Co ty mówisz? zapytał.
— Wszak to jest portret córki marszałka?... Tak, tak, w amazonce.
— Czy znasz ją?
— Widziałem raz lub dwa u księcia Fitz-James, a dziś widziałem ją znów, dlatego też podobieństwo z nią tej amazonki uderzyło mnie.
— Widziałeś ją? Gdzie?
— O! w okoliczności przerażającej! Klęczącą wraz z dwiema szkolnemi przyjaciółkami, wychowankami zakładu St. Denis tak jak ona, przy łożu biednej dziewczyny, która chciała umrzeć z czadu węglowego.
— Ale się jej nie udało?
— Nie, rzekł Jan Robert smutno, na nieszczęście!
— Na nieszczęście?
— Zapewne, bo skazali się na śmierć razem z kochankiem, a kochanek ten umarł... Miałem ci to właśnie opowiedzieć, kochany przyjacielu, kiedy spostrzegłszy twoje zamyślenie i brak uwagi na moje opowiadanie, poznałem właśnie portret Róży.
— Przepraszam cię, Robercie, rzekł Petrus, uśmiechając się do młodego poety i podając mu rękę, byłem zamyślony, to prawda, ale to już minęło. Opowiadaj, przyjacielu, opowiadaj!
Petrus słuchający z roztargnieniem opowiadania o miłości Justyna i Miny, dopóki nie wiedział, że tam wchodzi Róża, nieuważny przy opowiadaniu nieszczęść Kolombana i Karmelity, dopóki nie zjawiła się tam panna de Lamothe-Houdan, chciwy był teraz usłyszeć wszystko, ponieważ wmieszaną była Regina, z jednej strony pośrednio przez Różę, z drugiej bezpośrednio.
Petrus nie wątpił, że Regina wyszła z domu skutkiem nieszczęśliwego wypadku, jaki zdarzył się jej przyjaciółce, ale cieszył się, gdy Jan Robert to potwierdził. Zresztą, Jan Robert mówił jak poeta o piękności panny de Lamothe-Houdan, a mimo uczucia zazdrości palącego mu serce na myśl, że piękność ta z góry przeznaczoną jest innemu, Petrus szczęśliwy był i dumny, słuchając pochwał swego ideału.
Dowiedział się przytem jeszcze jednej rzeczy; że pani Lidia de Marande, której był przedstawiony i której zaniedbanie stryj mu wyrzucał, była nietylko znajomą Reginy, ale nawet jej przyjaciółką, towarzyszką z St. Denis. Tak samo rzecz się miała i z młodą panienką, z Fragolą, którą Jan Robert znał tylko z widzenia, a która mieszkała z Salvatorem.
Tym sposobem, opowiadanie Jana Roberta nabierało w oczach Petrusa ogromnego zajęcia.
Ze swej strony Jan Robert, czując, że jest słuchany i że, jak mówią, sprawia wrażenie, opowiadał jak poeta.
Opowiadanie taki wpływ wywierało na słuchającym, że młody malarz już nie poprzestawał na ogólnych rysach powieści, lecz podał Janowi Robertowi ołówek i prosił, ażeby mu dał szkic grobowego widoku, jaki przedstawiała komnata Karmelity.
Jan Robert nie był malarzem, ale doskonale umiał scenizować. Miał przytem pamięć właściwą romansopisarzom, pozwalającą wiernie opisać miejscowość, którą raz tylko widział. Wziął więc kawałek papieru i skreślił nasamprzód plan powierzchni pokoju Karmelity, potem na innym papierze dał widok tego pokoju, wraz z trzema dziewicami zgrupowanemi około czwartej złożonej na łóżku, a w głębi nakreślił, we wspaniałym stroju dominikańskim brata Sarranti; piękny ten ksiądz, stał cichy, surowy, nieporuszony, jak posąg Rozmyślania.
Petrus chciwie śledził to wszystko oczyma.
Nim jeszcze skończył, wydarł mu papier z ręki.
— Dziękuję, rzekł, mam wszystko, co mi potrzeba: obraz mój gotowy! Daj mi tylko kilka szczegółów o mundurach w zakładzie St. Denis.
Jan Robert wziął pudełko z akwarelami i wskazał barwę.
— To dobrze! rzekł Petrus.
I z kolei wziął papier brystolowy i w obec Jana Roberta zaczął szkicować tę bolesną scenę, której poeta dał mu rysunek nieudatny, ale którą odmalował mu ustnie z gorącym kolorytem i prawdą.
Młodzieńcy rozeszli się późno w nocy.
Nazajutrz, punkt o południu Petrus zjawił się w pałacu Lamothe-Houdan. Po co tam poszedł? Co miał powiedzieć? Nie wiedział...
Przez dwa dni oczekiwania przygotował on serce na, ogromne smutki, na głębokie boleści!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.