Mogiła (Tarnowski)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Mogiła
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MOGIŁA.
„Czyż on takiego zwycięztwa nauczał? Czyi nie odpuścił
wszystkim? Czy słabych nie ubłogosławił dla ich słabości?
Czyż niewiniątkom nie obiecał królestwa niebios, dla
tego że drobne i ciche —?»
Irydion (Część II.)



I.

Kedyż o starcze, o pielgrzymie biały kroczysz,
Pierwej od słońca sennego, tam drogą, po rosie?
Ono jeszcze za obłok różowy tuli skroń jasną,
Jak Syn do łona matki, nim pójdzie w przestrzeń życia, w dal!
Obłok wyprężył nad niem długie dłonie i błogosławi,
Płacząc łezkami rosy błogosławieństwo cichych — i tam
W górze jutrzenka blada zadrżała jeszcze i zgasła! —
A łzy padły na skroń słońca i raz jeszcze tuli
Długą chwilą skroń do chmury — i wstaje w drogę —
Trysły promienie na świat — już idzie! I ty idziesz
Pielgrzymie! włos twój siwy od skroni szarpie wiatr ranny,
Jak śnieżne skrzydło gołębia, gdy leci rano —
Gdzie ty kroczysz gołąbku stary, wąwozem, śród traw fal?
Alić i gołąb na gnieździe tuli się jeszcze w puch
Śnieżnych piór — i łabędź na fali nie wysunął szyi
Z zielonej rogoży — a ty idzież? — Idź! — Idź pielgrzymie! —


II.

Ty kroczysz smutny, wąwozem daleko o starcze!
I wolno coś idziesz oglądasz się tęsknie, chmurno,
Oglądasz na Kraków — — O cudny! o boski to gród!
Tam słonce z nad Kraka zabłyska mogiły i skały
Krzemionek nad Wisłą się czernią jak chmury zgłaziałe —
A ztamtad się Wawel nad miastem rozpostarł ogromny
I wieżami, i dzwony, uderza wciąż w niebo skargami
I słońce już igra z Marjackiej wieżycy koroną
I wstaje nad wieże, co z lasem tęsknoty, w błękity
Lecące, modlą się harmonją stu dzwonów nad Wisłą

Jak gdyby anioły na arfach zlecieli nad Krakow zapłakać —
I Wawel tam wieków zamilczał milczeniem, żywionem,
Co mówi — o! dożo — a więcej nad gardła spizowe,
Co mówi sumienia odgrzmotem acz niemym wśród wieków —
To dreszczem zmartwychwstań obudzą myśl tęskna i wielką,
Co w niebo arf głośnem ulata westchnieniem, a gromem
Upada na ziemię! —


III.

Ty wyszedłeś na wzgórek starcze — i dłońmi drżącemi
Ślesz błogosławieństwo, nad głosy uśpione, ty, ludu?
Oby stwórca je spełnił — oby! jak nasiona z serca
Twego po ziemi się rozleciało — odkwitło hojnie!
Okryło wiosenne niwy! — — I wsparty na kiju swym
Poszedł starzec ku wiosce. której rozsiane chaty
Poczynały się ożywiać, to śpiewem porannym, to
Ciosem niewieścim, to dźwiękiem kosy, lub rykiem bydła —
Spojrzał na Kraków — i zapłakał — nikt kopuł Marjacki,
A nad tą zoraną rolą skowronek się wbijał już.
A jeden z możniejszych wieśniaków, w bieluchnej siermiędze,
Wołki swe poczciwe zakładał z porankiem do pługa —
A pozdrowiony pielgrzym spytał go: «Czyje tam kości
W tej mogile leżą wysokiej — co zielono’
Nad wasze się łany uniosła?» Odrzekł wieśniak:
«Nie wiem — i orał, a pielgrzym szedł dalej swą drogą. —


IV.

U drożyny zielonej, potrząsnionej perłami rosy,
Stary pielgrzym ujrzał z daleka małe pacholę —
Cicho dzwonił z wieżyczki, co z mgieł na modlitwy poranne
Lejąc dźwięk srebrny. Pacholę klekło u stóp krzyża przy
Drodze i dziecinnym głosem jęło mówić: «kiedy ranne
Wstają zorze — — »
«Chłopcze! spytał wędrowiec, wiesz li ty
Kogo ten tam kryje kopiec? Ot tam! — A dziecię ludzkie:

Że szło jakieś wojsko dawno tędy — a każdy wojak
Cisnął po garstce ziemi — i tak wstał on kopiec Panie!»
«A matka nie rzekła ci o tem?» — «Ja nie mam już matki!»
I odgarnął jasne włoski chłopięcia i na czole
Złożył mu drżące wargi — a w oku starca i dziecka
Dwie łzy zabłysły — jak dwie gwiazdki z nieba — padły
w ziemię!
Któraż łza jaśniejsza? — dziecka, czy starca aniele wiosny?


V.

I dalej szedł pielgrzym i wchodził w wieś, gęstemi
Chatami, ogródkami poprzegradzaną,
I szedł długo, między cień lip starych, co szeptały
O dniach przeszłych, dalekich, swej wiosny i młodości,
Dalej wiotka schylała się kalina, rumieniąc się przy drodze;
Tam znów dąb wyniosły, lecz młody, nie gwarzył jeszcze jak lipa,
Lecz dziś patrzył na ziemię, by w niej za wiek, wieków
Dwa, grać pieśń listki łzawemi — rosą wspomnień przeszłości.
«O dębie! — rzekł starzec, będzież ty grać jak lipa? dębie! — »
Aż przyszedł przed chatę nizką, białą — dymiącą ku górze:
Na słomie i mchu zielonym drzymał bocian na gnieździe,
Po lepionych ścianach drapały się bluszcze i chmiele,
A u płotu stała płacząca brzoza — muskając
Białe piersi puchem warkoczów. «O! cudna polska chato!
Niech promień światłości ozdobi twe wnętrze gotowe!»
I spytał chłopaka co płot świeżą wyplatał wikliną:


VI.

«Chłopcze Bóg z tobą! — wiesz ty co tam ten w[z]górek
Pokrywa — czy wstając rano — i spoczywając wieczór
Gdy nań patrzysz, wiesz czyje tam kości?» «Nie —
Nie znam — starcze — ale baba, ot co tam na smętarzu
Świeć jej Panie! — spoczęła — pod czarnym krzyżykiem — ot tam!
Mnie chłopięciu w kołysce coś gwarzyła, ale nie pomnę
Co staruszku, boć z sierpem w ręku, toć przeto z plewami — — »

W tem z chaty nizkiej wybiegła dziewoja czarnobrewa
I prosiła: « Staruszku mój — chodźcie tu spocząć na darni
Pod lipą — bo pali skwar południa, wydoję czarną
Krowę, i dam wam kubek mleka, i kęs kołacza,
A ot i wiśnia dojrzewa — » i posadziła starca pod cieniem
Lipy — o! cudne dziewczę w białej szacie, z kwiatkiem w włosach
I piosnką na ustach! — Nie dotknął chleba, lecz spytał jej
Z uśmiechem: «O dziewczę! kto leży w tej mogile?»
«Nie znam — ale wiem różne piosnki, co śpiewam wieczorami
Przędąc ślepej matce — wiem jedną — ale się wstydzę —


VII.

I dalej poszedł o kiju ubogi pielgrzym drogą — —
Przy drodze rosły maliny i dzikie róże — i wstąpił na most,
Bo wieś dzieliła młynówka, płynąc bystro — a nieco dalej
Szum lecącej wody i łoskot młyna dał się słyszeć za górką.
I przeszedł górkę — przy drodze był młyn, a przed młynem stał
Osieł dźwigając dwa wory z mąką, a trzeci kładł
Młynarz na zwierzę, biorąc zapłatę od wieśniaka.
I tych to pielgrzym zapytał — lecz ofuknął się młynarz, cały
Opasły, i zaklął — więc milcząc dalej poszedł drogą.
W dali błyszczały suche wierzby i topole wyniosłe
Chwiejąc się w ciszy, gdy dzień się ku wieczorowi chylił,
I wał nizki opasywał wiejski smętarz. To smętarz
Pielgrzymie! tu koniec wszelkiej pielgrzymki — a jego
Początkowi nie masz końca! —


VIII.

Przez niską bramę wstąpił na ów smętarz starzec,
I choć słońce jeszcze świeciło, nów blady z tamtej strony
Nieba się chylił — bujnym łanem faliste łoża mogił
Zieleniły się. Tam — stoi krzyżyk czarny, i lśni od słońca
Świeżym jeszcze niezwiędłym wieńcem z bławatków —
Rosą lśniący czy łzami? — tamten, już wywrócony,
Tamten się schylił ku ziemi, ten już wklęsł i zarósł chwastem,

Po którym pająk przeciągał swe sieci: Tu dzwonki polne,
Tu dziewanna rosła w ciszy — na niej samotna, żarłoczna gąsienica —
Kilka sosen żałobnie trzmieliło modlitwy tajemne,
Grabarz milcząc kopał grób świeży, a zapytany od starca,
Też nic nie wiedział, i kopal dalej. Tu serca ludu
Ubogie w duchu śpią! — w białych koszulach, bez wiedzy złego —
Lecz możne wiarą! — Tu zadzwonił dzwonek z kościółka
Na modlitwy wieczorne i kląkł grabarz, zydel w ziemię
Wkopawszy, a pielgrzym czemu się nie modlił? czyż on
Ma wszystkich żywych w świata rodzinie? — szczęśliwy! — szczęśliwy? —


IX.

Zbliżał się z śpiewem śród wieczora orszak, żałobny
Chór zawodząc z płaczem, wiódł gospodarza ze wsi,
I pleban szedł z księgą — i klecha z kropidłem, a pielgrzym
Pomyślał: «Gdybym oddarł wieko — i spytał zmarłego
Czy wiesz trupie, czyj trup w tej tam leży mogile?
On być mi odrzekł — wiem! — » I cisnął mu grudkę
Ziemi i odszedł. A szedł wąwozem — tak iż i niebo i ziemię
Widać było. — I spotkał wieśniaczkę wiodącą za ręce
Dwoje chłopiąt swych. A pozdrowiwszy rzekł: «Kto w tej ziemi
Leży?» — « Pani, królowa, czy księżna » — « Dobrze!
Mów tak twoim chłopiętom, by kiedyś z kołyski
Wstając, mogli pomścić krzywdy tej świętej królowej — »
I dotknęła niewiasta szaty starca i brody siwej,
Prosząc by pobłogosławił jej bliźniaki. Lecz starzec
Mówiąc: « Niepobłogosławię bliźniaków twoich matko!»
Odszedł w milczeniu. A ona za niknącym patrzyła. —


X.

I stanął pielgrzym u stóp wysokiej, krągłej mogiły.
Starcze! — jak rano włos twój siwy z wiatrem igra? —
Dzień wpłynął i słońce zachodzi, jak wschodziło — znów! —
Wtem pies zaszczekał — zkąd ten pies wierny? — Pies wierny

Strzeże Pana swego — to lirnik — ciemny młodzieniec — a pies
Wiedzie go dróg krętych koleją po świecie — Świat długi!
Kręty włos spada i wije się po szyi ślepego lirnika,
Lirnik zawołał — pies się ułożył u nóg spokojnie.
« Co tu robisz młodzieńcze? » rzekł do ślepego
Starzec. «Biedny? o! biedny — i niebiedny — bo mam w życiu
Chwile co by ludzi zabiły; lecz mam inne
Których bym nie dał za ich świat — za oczy! — »
I urwał dzwonek błękitny i rzekł: «Ten kwiatek
Ma barwę niebieską?» — «Tak» rzekł starzec. «Po woni
Poznałem » mówił lirnik. «Skąd młodzieńcze ta mogiła? »
Spytał starzec. — « Ha! nie kret ją wykopał » rzekł lirnik. —


XI.

«To orzeł — orzeł znosił, starcze, dzióbem po grudzie
Ziem na ten kopiec — orzeł — lud! lud swej królowej
Co znikła, zapatrzywszy się w lustro wody —
W niedzielę śpiewam ludowi w kościele wieczorem
Próżne na tej gęśli ot pieśni, ale lud lubuje najlepiej
W pieśni o tym kopcu — wtedy obsiądą mnie
W koło chłopięta małe i żałują żem ślepy. —
O! ślepy czasem lepiej widomych patrzy w świat Boży!
Wtedy siądą i starcy, i gwarzą, i wzdychają za swemi czasy,
Wtedy niewiasty młode i stare dziwują się i gadają:
Skąd ten chłopak nauczył się tej pieśni i tej
Bajki? — oj nie od ojców! — kobiety! — Wtedy, starcze
Gdy skończę pieśń, dziewoje wiją z dębu wieńce z fiołków
A na skroń mi kładą, i zbierają do dzbanka maliny,
I kubkiem mleko podają, litując się ślepemu,
Co tak dziwnie im nuci o królowej. — Zanucę:


XII.

Co to za ołtarz o słońca wschodzie
Do nieba dymi, ofiarny?
O, komu gwoli, śpiewasz narodzie,
Czemu ten dymu słup czarny? —

To wódz na czele hufców bojowych
Ma wyjść w ziemi swej obronie,
Naprzeciw szykom najeźdców nowych:
Do Bogów młode wzniósł dłonie.
Nad stosem stoi wódz — za nim szyki.
Milczy — przyłbica twarz słoni,
Wzrok jego dziki, strój jego dziki;
On po niebie wzrokiem goni!
Tam, tam, z daleka, w niebios błękicie
Leci — ha! orzeł wspaniały! —
Uwisnął w górze, w górze na szczycie,
Nad stos ofiarny — zuchwały.
Trzykroć zakrakał i wionął pióry,
Chcąc znowu lecieć w błękity:
Wódz łuk swój napiął, strzelił do góry —
Orzeł spadł, strzałą przeszyty.
Wódz chwyta orła: «dzięki wam Bogi!
I na stos kładzie ofiarny,
Tak krew niech wasza płynie o wrogi! »
I strzelił — dymu słup czarny.

Hej! jadą tłumne, dziarskie szyki,
A na ich czele wódz młody,
Wzrok jego dziki, strój jego dziki,
Choć twarz tak pełna urody.
Któż to żołnierze, ten z jasnem czołem,
Ten co was wiedzie do boju? —
Ach! licem równy z pomst archaniołem,
Z rycerskim mieczem w tym stroju!
Lecz z wtórej strony Wisły tłum inny,
Bieży — i starły się szyki,
Na tamtych czele wódź dzielny, czynny,
Ale mniej piękny i dziki.
I obaj wodze hełmy na lice
Sunąc, zcierają się razem;
Błyszczą ich miecze, błyskają źrenice —
O, strasznym bój ten obrazem.

Cóż to? czy Bogi już niełaskawe,
Potępili ich w ojczyźnie?
Wrogi złamali te szyki prawe,
Na hańbę wdziękom, siwiźnie! —
Wojsko w obronie poległo kraju,
Co do jednego — wódz zbity,
Wodza swych wrogów wedle zwyczaju
Prosi o śmierć — nad zaszczyty.
Wódz rudy, za nim miecz swój zdobywczy
Wzniesie, pochylił przyłbicy,
Wtem z dłoni leci mu miecz porywczy,
Wódz kląkł przed twarzą — dziewicy!
« Hełm ten o luba, niech śnieżnych skroni
Nie ciśnie dłużej — jej wieniec,
Wieniec ci wojsko splecie dłoń w dłoni,
A jam twój — bojowy jeniec!
Z tobą, o piękna i w boju dzielna
Podzielę wspólną nam władzę! —
Wojska! niech nuta zabrzmi weselna
Królowę dla was prowadzę!»
«O Podły Niemcze! precz — precz ode mnie!
Patrz — tu śpią moi druhowie,
Kochasz? ja gardzę — gardzę wzajemnie!
Każdy tych trupów to powie!»
Na brzeg skalisty leci u drogi,
A brzeg to stromy, wiślany,
O! lud mój mścijcie — ojców moich Bogi!»
I w mętne rzuca się piany.
A w tejże chwili piorun z niebiosów
Roztrzaskał wodza przyłbicę;
Wojsko uciekło, śród trwogi głosów,
Lud płacząc — szuka dziewicę.
Wschodzi już miesiąc na czystem niebie
Po Wiśle łodzi setkami;
Dziewico znikła — szukają ciebie
Szukają w falach — wiosłami.
O długo — długo — znaleźli wreszcie!
I na łódź kładą jej ciało,

Na całe męztwo — w twarzy niewieście
Na zimnem licu zostało —
I w jasnej nocy, wpośród hałasu
Lud rąbie dęby stuletnie,
Jęczą topory, grzmi odgłos z lasu
Stos kładą zgasłej bezdzietnie!
Ona ostatnia z tych książąt rodu —
Miecz przy niej z wieńcem na stosie.
Już podpalono, i płacz narodu,
Jak w jednej lutni brzmiał głosie —
Wzbija się płomień i łuną krwawą
Rozgania nocy przestrzenie,
Pieją kapłany pieśni bez-łzawo —
Trzeszczą i dymią płomienie.
Tak tli trzy ranki —, o! i trzy nocy
Płomień pośmiertny dziewicy,
Aż dnia trzeciego zgasł o północy
I lud pozostał w ciemnicy —
Lecz na tem miejscu, o słońca wschodzie
Lud sypał dłońmi mogiłę,
By o dziewicy i o narodzie
Wiekowały wieści miłe.»


XIII.

I umilkł lirnik. A w tej chwili gasło słońce krwawe,
Na lot wiatrów pchnięte lecą chmury jak orły
Czarne — o kędyż lecą, kędy wy pieśni śpiewaka lecicie?
«Kto jesteś starcze» zapytał ciemny lirnik — «nigdziem tak nie śpiewał
Jak dziś w twej blizkości? — starcze! starcze! ktoś — ty?»
«Głos twój, rzekł cicho starzec, płynął rzewnie i głośno
Po lasach, dolinach, górach, co echem brzmią ojczystem.
O! niech słyszą! Pieśni to nasienie — niech spada w ich serca —
Lecz imię moje — imię tajemnicze — bez imienia — rzeknę ci,
Gdy najwyższą ruszysz na gęśli stronę, tej jeszcześ
Nie ruszył.» — « Więc niech zadrga.» zawołał lirnik —

Wtem pękła ostatnia strona, popchnięta ślepego dłonią młodzieńca,
A starzec rozwiał się z wiatrem północnym, wołając
Potrzykroć: «Święta!, święta!, Święta!»
A lirnik padł martwy
Na pościel fiołków i rosy mogiły — — Już milczy lutnia,
Pies tylko wierny wyje nad śpiącym. —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.