Przejdź do zawartości

Mgła (Unamuno)/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

— Czy przypominasz sobie, Auguście — zapytał Wiktor — don Eloina Rodriguez de Albuquerque y Alvarez de Castro?
— ...Tego urzędnika misterjalnego, zdobywcę serc niewieścich, bohatera nieprawdopodobnych przygód...
— Tak, to on! Wyobraź sobie, że się ożenił...
— Powinszować pannie młodej...
— Że się ożenił, to jeszcze nic...zadziwiający jest jednak sposób, w jaki to uczynił. Słuchaj uważnie! Wiesz przecież, że don Eloino Rodriguez de Albuquerque y Alvarez de Castro, mimo swych wszystkich piękno-brzmiących tytułów, posiada, jako emeryt rządowy, jedną, jedyną parę portek. Grosz odłożony starczy zaledwie na jaki taki pochówek. Zdrowie don Eloina jest kompletnie zrujnowane!
— Nic dziwnego!... Gdy się prowadzi takie życie!
— Biedny markiz jest nieuleczalnie chory na serce. Dni jego są policzone! Zdawało się, że ostatni atak skończy się katastrofą. Dom Eloino wygrzebał się jednak i zamiast na mary, powędrował, jako pan młody do ołtarza...
Swego czasu włóczył się od jednego pensjonatu do drugiego i nigdzie, jakoś miejsca zagrzać nie mógł. Za cztery pesety dziennie trudno jest istotnie wymagać bażantów lub homarów, a don Eloino jest wymagający i lubi dobrze zjeść.
Tak błąkając się, trafi! wreszcie do pewnego „pension de familie“, gdzie mu było sądzone wstąpić w związki małżeńskie...
Właścicielka tego pensjonatu, pani Syfon, niewiasta dość leciwa, (bliżej sześćdziesiątki niż pięćdziesiątki) zdążyła już w życiu owdowieć dwukrotnie. Pierwszy jej mąż, cieśla, popełnił samobójstwo, rzucając się na bruk z rusztowania. Wspomina go często, nazywając go „swoim Rogerkiem“.
Drugi mąż, sierżant karabinierów, umarł śmiercią naturalną. Umierając, pozostawił żonie niewielki kapitał, odsetki od którego wynoszą trzydzieści pesetów miesięcznie. Wyobraź sobie, że don Eloino nazajutrz po wprowadzeniu się do pensjonatu zachorował i to zachorował tak ciężko, że nie było nadzieji utrzymania go przy życiu.
Zawołano doin Jose, później don Valentina, ale stan chorego nie poprawiał się. Pani Syfon miała z nim krzyż pański. Trzeba go było ciągle doglądać, skakać koło niego na jednej nodze, obchodzić się jak z jajkiem. Don Eloino nie mógł płacić na tydzień zgóry i któregoś dnia „podwójna wdowa“, zawiadomiła go, że mu wymawia pokój.
„Na miłosierdzie Boskie — proszę pani — na miłosierdzie Boskie, gdzież ja się podzieję, co zrobię ze sobą, do jakiego pensjonatu mnie teraz przyjmą? Gdy mnie pani wyrzuci, będę musiał pójść do szpitala! Na miłosierdzie Boskie? Nie dużo mi już czasu pozostało do życia!“.
Don Eloino był przekonany, że jego agonja nie potrwa długo. Pani Syfon odpowiedziała z godnością, że jej pensjonat nie jest ani szpitalem, ani przytułkiem.
Wówczas jeden z gości pensjonatowych wpadł na oryginalny pomysł. Jest jeden sposób don Eloino, i dzięki temu sposobowi mógłby pan pozostać u naszej gospodyni przez całe życie.
— Jaki to sposób?
— Najpierw chciałbym się jednak dowiedzieć, co pan myśli o stanie swego zdrowia?
— Sądzę, że lada dzień umrę. Nie wiem, czy moi bracia zdążą na czas, czy zastaną mnie jeszcze przy życiu?
— Czy pan naprawdę tak źle się czuje?
— Czuję, że umieram!....
— Lepiej będzie, gdy pan tutaj życia dokona, a nie w szpitalu....
— Skoro jednak gospodyni chce mnie wyrzucić na ulicę?!
— Nie wyrzuci pana, gdy się pan z nią ożeni!
— Ożenić się, ożenić z panią Syfon? Ja? ja? Don Rodriguez de Albuquerque y Alvarez de Castro? Wypraszam sobie podobne żarty, mój panie!!
Don Eloino, trzęsąc się z oburzenia, padł bezwładnie na poduszki. Wydawało się, że za chwilę ducha wyzionie! Gdy pierwsze, piorunujące wrażenie minęło, ów pensjonatowy gość zaczął tłumaczyć markizowi, że skoro się ożeni, to po jego śmierci wdowa otrzymywać będzie trzydzieści durów emerytury.
Jeżeli się zaś nie ożeni, emerytura przepadnie... Korzyść z tego będzie miał tylko skarb państwa.
— Znalem takich — przerwał August, którzy się pobierali tylko poto, aby zrobić na złość ministrowi skarbu.
— Jeżeli don Eloino odrzucił propozycję małżeństwa, to możesz sobie wyobrazić, co dopiero musiała powiedzieć pani Syfon! “Ja, w moim wieku mam wychodzić za mąż, po raz trzeci wychodzić za mąż, za to stare próchno? Nigdy!“
...Zapytała się jednak, dla pewności doktora o stan zdrowie don Eloina, i usłyszawszy, że chory nie pociągnie już długo, po głębokich namysłach, zgodziła się wreszcie. Trzydzieści durów na miesiąc piechotą nie chodzi! Sprowadzono księdza, don Matiasa, doskonałego, jak wiesz, kaznodzieję, aby swem krasomówstwem wpłynął na don Eloina. Księdzu udało się przekonać markiza.
W ślad za księdzem przybył Correita, aby być świadkiem przy ślubie.
— A więc pan się żeni, don Eloino?
— Tak, Correita, żenię się. Don Rodriguez de Albuquerque y Alvarez de Castro pojmuje za żonę panią Syfon. Wyobraź sobie! Żenię się z nią, aby mnie doglądała troskliwie na łożu śmierci, a ona wychodzi za mnie za mąż, aby po mej śmierci otrzymywać trzydzieści durów emerytury.
— Słyszałam, że Correita, wróciwszy do domu opowiedział całą tę historję swej żonie. Emilja zawołała z oburzeniem.
— Jesteś durniem Pepe! Dlaczegoś mu nie poradził, aby się ożenił z Encarnación?
(Encarnacion była starą służącą, którą Emilja „wniosła“ wraz z posagiem do domu męża).
— Za trzydzieści durów zaopiekowałaby się nim napewno lepiej, niż ta stara krowa z pensjonatu.
— Ma się wiedzieć, proszę pani! Ptasiego mleka by mu u mnie nie brakło! Ho, ho, trzydzieści durów na miesiąc!
— Czy ta cała historyjka nie zrodziła się przypadkiem w czyjejś bujnej imaginacji?
— Zaręczam ci, że nie! Życie jest czasem oryginalniejsze od naszej fantazji! Don Valentin, który po don Jose zajął się kuracją don Elonio, opowiadał mi, że pewnego dnia zastał w pokoju chorego don Matiasa, ubranego w komżę. Sądził, że umierający przyjmuje ostatnie sakramenty, tymczasem okazało się, że są to przygotowania do ślubu. Po ślubie młoda małżonka, odprowadzając doktora do drzwi, zapytała go niespokojnym i płaczliwym głosem:
— Niech mi pan panie, don Valentin, czy on jeszcze długo pociągnie?
— To kwestja kilku dni, proszę pani!
— Umrze wkrótce — nieprawdaż?
— Tak, tak, bez wątpienia!
— Czy pan jest aby tego pewien?
— Najzupełniej! Don Valentin zalecił surową dyjetę. Pozwolił dawać choremu tylko co pewien czas szklankę mleka. Ale donia Syfon rzekła do jednego ze swych pensjonarzy: „Będę mu dawała wszystko, czego zażąda. Niech sobie chudzina użyje przed śmiercią“.
— Don Valentin kazał jeszcze robić choremu lewatywy. „Le-wa-ty-wy? — ja mam robić lewatywy temu staremu piernikowi? Tamtym dwóm, za których wyszłam z miłości, mogłabym robić z największą przyjemnością, ale temu? Ohyda!!“.
— To wszystko jest bardzo fantastyczne!
— Raczej historyczne — mój drogi! Przyjechał wreszcie brat i siostra don Eloina. Brat, zdruzgotany wieścią o małżeństwie don Eloina, zawołał:
— Mój brat, mój brat, Rodriguez de Castro, ożenił się z właścicielką pensjonatu z ulicy Pellejeros, z panią Syfon? Mój brat, syn prezesa sądu apelacyjnego z Saragossy? Z Sa-ra-go-ssy!? To potworne, potworne!!
Wdowa po samobójcy, młoda żona pół-trupa myślała:
„Szyjębym dała, że mój nowy szwagierek napewno mi nie zapłaci za te dwa dni, które przebył w pensjonacie.
Miła rodzinka“!!
Jednakże szwagierek zapłacił, a raczej zapłacił za niego don Eloino, poleciwszy służącemu spieniężyć swoją laskę ze srebrną gałką.
— Czy don Eloino umarł wreszcie? — zapytał August.
— Tak, umarł niedawno,... Na razie stan jego znakomicie się polepszył i pani Syfon biadała: „To wina don Valentina, który postawił dobrą djagnozę. Tamten drugi, don Jose nie poznał się na chorobie, i gdyby go był leczył dalej w ten sposób, już by mój mąż nogi wyciągnął. Nie miała baba kłopotu...
A dobrze mi tak, poco go sobie brałam“?
Pani Syfon miała dwóch synów z małżeństwa z cieślą i jedną córkę z małżeństwa z sierżantem karabinjerów. Na drugi dzień po ślubie, don Eloino rzekł do dziewczynki:
„Chodź do mnie moje dziecko niech cię uściskam. Jestem twoim ojcem!“
— Pan jest jej ojcem?
— Jeżeli nie jest moją córką, to w każdym razie jest moją pasierbicą... będzie dziedziczyła po mnie!
„Stary pryk!“ mruczała gniewnie nowozaślubiona.. „Gotów się jeszcze zacząć bawić z dziećmi w piłkę! Widzieliście coś podobnego?“
Katastrofa małżeńska zbliżała się nieuchronnie.
— To było oszustwo, tak, niegodne oszustwo z pańskiej strony! Wyszłam za pana za mąż, ponieważ mi zaręczano, że pan umrze. Oszukano mnie, oszukano!
— I mnie także oszukano, proszę pani! Cóż mam jednak robić? Mam umrzeć, żeby pani przyjemność sprawić? Umrę, jednak, umrę. Don Rodriguez de Albuquerque y Alvarez de Castro zawsze dotrzymywał słowa!
Któregoś dnia pokłócili się na dobre i pani Syfon wyrzuciła męża za drzwi.
— Dowidzenia don Eloino!
— Niech pani zostanie z Bogiem!
Trzeci mąż pani Syfon umarł wreszcie i zostawił żonie rentę w wysokości 2 pesetów i 15 centów dziennie. Wdowa otrzymana jeszcze od rządu jednorazowo 500 pesetów, na koszta pogrzebu. Pieniądze poszły oczywiście na inne cele...
Nie jest jednak wykluczone, że wdowa z wdzięczności za trzydziestodurową rentę, a także z powodu wyrzutów sumienia, zakupi dwie msze za duszę nieboszczyka...
— Cóż to za straszna historja, Boże, cóż za straszna historja!
— Historja ta jest prawdziwa! Istotnie, nie możliwe byłoby ją wymyślić. Zbieram teraz właśnie szczegóły, dotyczące tej tragikomedii czy farsy żałobnej. Za przykładem Cervantes‘a, który do Don Quichote‘a wprowadza różne epizody, chcę wprowadzić tę historję do noweli, którą piszę, aby zapomnieć o zgryzotach i troskach, związanych z ciążą Heleny.
— Zacząłeś pisać nowelę?
— Tak, ponieważ nic innego do roboty nie mam!
— Czy można wiedzieć, jaka jest jej treść?
— Moja nowela nie ma treści, albo powiedziawszy lepieij, treść ta rodzi się sama przez się!
— Jakto?
— Któregoś dnia, nie mając nic do roboty, odczułem gwałtowną potrzebę wykonania jakiejś czynności... Przypływ energji, świerzbienie fantazji, jakiś przymus przelania na papier swoich myśli i przeżyć. Usiadłem przy biurku i spisywałem na kartkach papieru wszystko to, co mi przychodziło do głowy — bez żadnego planu, nie wiedząc, co będzie dalej. Moi bohaterzy tworzą się w miarę tego, co robią i mówią, Przedewszystkiem mówią. Ich charakter formuje się powoli.
— Kto wie, czy ten charakter nie będzie polegał właśnie na braku charakteru...
— To mi przypomina mój charakter...
— Nie ja ich, lecz oni mnie raczej gdzieś prowadzą...
— Czy będzie psychologją, będą jakieś opisy?
— Przedewszystkiem będzie djąlog, bardzo dużo djalogu. Chodzi o to, aby osoby mówiły, mówiły bez przerwy, nawet, gdyby nic do powadzenia nie miały!
— Czy to Helena podsunęła ci pomysł napisania noweli?
— Dlaczego?
— Ponieważ przypominam sobie, że któregoś dnia prosiła mnie o pożyczenie jej jakiejś książki beletrystycznej. Prosiła o książkę, któraby zawierała dużo djalogów...
— Helena nie lubi opisów, opowiadań, oracyj. Zaraz zamyka książkę, mówiąc: „Woda, woda, woda!“
— Dla niej tylko djalog nie jest wodą... Zresztą prawie każdy czytelnik lubi konwersację dla samej konserwacji, choćby ta konwersacja była nie wiedzieć jak głupia! Ktoś, kto nie może znieść dwudziestominutowej prelekcji, będzie z przyjemnością gadał przez trzy godziny w kawiarni. Czar rozmowy polega na tem, że się gada, aby gadać, gada bez związku, no i z przerwami.
— Ja także uważam, że wszystkie przemowy i oracje są okropnie nudne.
— Żywe, nienapuszone, zwykłe słowa sprawiają największą przyjemność. Autor powirien nam dawać złudzenie, że te wszystkie rzeczy nie pochodzą wprost od niego; nie powinien się nam narzucać ze swoją osobowością, ze swojem satanicznem „ja“. Oczywiście mimo wszystko zaprzeczyć się nie da, że moje osoby mówią to, co ja mówię..
— Będzie tak tylko do pewnego punktu...
— Jakto?
— Zaczynając pisać, jesteś najmocniej przekonany, że to ty własną ręką prowadzisz swoich bohaterów, wkrótce jednak przekonywasz się: że to oni ciebie prowadzą. Bardzo często autor staje się manekinem w rękach swych fikcyjnych tworów.
— Może być, lecz w tej noweli mam zamiar pomieścić wszystko, co m przychodzi do głowy. Wszystko, co mnie dotyczy...
— W takim razie, to nie będzie już nowela...
Nie... to będzie... „nivola“[1].
— Co to jest nivola?
— Słyszałem, że poeta, Manuel Machado[2], wraz ze swym bratem, Antonim odwiedzili kiedyś krytyka, Edwarda Beno, Manuel odczytał swój nowy sonet, napisany w aleksandrynach.
— Don Edward rzekł: „Ale to przecież nie jest sonet!!“[3].
— Tak, proszę pana, to nie jest sonet, lecz sonit — odpowiedział Machado. Również i moja nowela, nie jest nowelą, lecz... jakże to powiedziałem?... acha! nivolą!! Nikt mi nie będzie mógł zarzucić, że nie stosuję się do praw danego rodzaju literackiego! Wymyśliłem nowy rodzaj, a wymyślić nowy rodzaj, to znaczy stworzyć nową nazwę. Rządzę się takiemi prawami, jakie mi się podobają!
— Przedewszystkiem dużo djalogów!
— A gdy protagonista zostaje sam?
— Wtedy monoluguje. Aby jednak ten monolog choć trochę przypominał djalog, wprowadziłem psa, do którego zwraca się bohater...
Rozstawszy się z Wiktorem, August myślał: „A moje nędzne życie? Czem ono jest, nowelą, czy też nivolą? Rzeczywistością, czy złudzeniem jest to, co się dzieje ze mną i co się dzieje z innymi? Może to sen Boga? Sen, który zniknie, gdy się Bóg obudzi? Modlimy się i śpiewamy hymny prawdopodobnie poto, aby Go uśpić, aby ukołysać Go do snu! Liturgja wszystkich religij jest taką kołysanką! Śpiewamy, aby Bóg się nie obudził, aby nie przestał „nas“ śnić!“
„Ach! moja Eugenjo, moja Rosario!“
— Jak się masz Orfeuszu?!
Orfeusz skakał z radości koło nóg Augusta.
— Proszę pana — rzekła Liduvina, Rosario przyniosła bieliznę i czeka na pana!
— Dlaczego nie załatwiłaś z nią sama?
— Czy ja wiem? Powiedziałam jej, że pan się napewno nie spóźni, a ponieważ chciała czekać...
— Trzeba ją było wyekspedjować...
— No, tak!... ale ostatecznie... pan mnie rozumie?...
— Liduvino! Liduvino! — Lepiej będzie, gdy się pan z nią sam rozmówi!...




  1. Po hiszpańsku „novela“ oznacza powieść. Unamuno dla mistyfikacji, pragnąc wprowadzić w błąd krytyków, a zarazem podkreślić, że „Mgła“ jest destrukcją rodzaju literackiego, t. j. powieści, przezwał swą książkę „nivola“. Żart udał się znakomicie. W jednej, czy też dwóch „Historiach współczesnej literatury hiszpańskiej“ figuruje Unamuno, jako odkrywca rodzaju literackiego „miola“. „Nivola“ słowo w języku hiszpańskim nie istniejące.
  2. Manuel i Antonio Machado dwaj słynni współcześni poeci hiszpańscy. Manuel Machado zwany Fritz‘em Unruhem, lub Heinem hiszpańskim, pełen nostalgii i tęsknoty za śmiercią, głosi w swem głównem dziele „Ars moriendi“ ucieczkę od życia i sztukę umierania. Obaj poeci są członkami Hiszpańskiej Akademji literatury.
  3. Odnośny ustęp w oryginale brzmi: „Pero eso no es soneto!“ „No, senor — le contesté Machaó, — no es soneto, es sonito“. Żart ów znany jest także w literaturze francuskiej. Poeta Malherbe, gdy mu Racan zarzucał pewne usterki w wersyfikacji, odpowiedział ze spokojem: „Eh bien, monsieur si n‘est un sonnet, c‘est une sonette“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.