Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Śmierć Sary

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

ŚMIERĆ SARY.

Radość zabłysnęła w domu Symeonowym — i świeci przez oczy mieszkańców jego. — Służebnice pod łukami sklepień rozpalają blade światła i szepczą radosne wieści «Sara Pani nasza Symeonowi powiła dziecię a dziecię to, z błękitnem bławatka okiem — będzie wśród niewiast najpiękniejszą — a imię jej Marya, Marya Magdalena — ale ono najprzód niepłakało jak inne niemowlęta na świecie, pierwszą myślą dziecięcia był uśmiech. — I życie jej niechaj będzie uśmiechem — bo prawy Pan nasz i dobra Pani nasza — pokój domowi Ich i nam sierotom Ich służebnicom. — Tak szepczą swobodne dziewczęta i zapalają światła — i znowu jak ptaszę w gaju świergocze druga. — Jaka spokojność na twarzy dziecka tego! jaka cisza wśród komnaty — czy widziałyście jak Symeon Pan nasz z zamyśleniem patrzał w twarz dziecięcia nowonarodzonego — ja słyszałem słowa jego jak dźwięki poszarpanej harfy, co pół psalmu wyśpiewała: «Jam czekał syna «mówił on» jam dumał, że syn mój pomści się niedoli ludu swego — i uderzy w trąbę Messyańską zmartwychwstania z niewoli Rzymu — jako z Egiptu i Babilonu — a wtóry Mojżesz zastraszy Romę klęsk trwogą, i kajdanami, braci swojej — potrzaska czaszki wrogów swoich — ale tyś mi dał wtórze dziewczę Jehowo! chwała Tobie część tobie — acz biada. — Amen Jehowo! i dziecię podniósł do góry i błogosławił i w czoło pocałował — a łza radości pobiegła po czarnej brodzie jego i spotkała łzę dziecięcia — pierwszą na tej ziemi — łzę Maryi, Maryi Magdaleny. — I chora matka słabym miłości anielskiej wzrokiem spójrzała na dziecinę, okiem niemej miłości — jak księżyc blady na cichą ziemię wschodząc — i znów słaba opuściła wzrok i zdała się jako senna na łożu swojem lecz okiem posłała pocałunek dziecięciu — a nawet mała Marta, starsza od Maryi Magdaleny okrywała dzieciątko i do snu kołysała odganiając muszki od ocząt śpiącej. — I stara Leli przychodząc, zaśpiewała cicho chrapliwym głosem nad nią: «Śnij, śpij, Maryo Magdaleno — piękna lilijko śpij!... albowiem snu ci trzeba, nim się przebudzisz do życia — niech piersi twoje swobodnie oddychają... niech serduszko czyste w nich bije. — Jak źródełko znikome w górach, a może piersi twe śnieżne dziecińko! ssać będzie kiedy jaki mściciel, co się pomści krzywd narodu Izraela... — Ciszej — Ciszej rzekł Symeon — może jaki strażnik Rzymski dosłyszeć głos głosu pieśni twojej — i najść dom ten szczęśliwy przed chwilą, — idź czuwaj nad Sarą — która piersi twoje ssała, idź stara Leli... Ale ja widziałam, rzekła trzecia służebna, jak matka Symeona ciemna i chora, zwlekła się z łożnicy swojej — i szła bez laski ku dziecinie wołając — ja niechcę oczu — serce mnie wiedzie — o! ja niewidzę ja czuję! — i przybiegła jako ptaszę do dzieciny — a kreśląc jej znak jakowyś na główce rzekła — dziecino moja, smutne twoje życie... — — w tem wbiegła piąta służebnica kirem odziana — a twarz jej niepodobna była i strój niepodobny do stroju czterech dziewic — jak czarna chmura odbiła się o ich jasność — i przyszła jak czarny obłok — zakrywając gwiazdy jasne i wstrzymała się na stopniach a tłumiąc łzy zawołała; «Gaście lampy wy godownice! gaście — i płaczcie — a śpiewajcie smutno — bo Sara matka nowo narodzonej Maryi, Maryi Magdaleny — umarła! — i umilkła, a dziewice z jękiem pogasiły lampy — co zgasły w śnieżnych alabastrach, jak ich wesołość, wlokąc się czarnym dymem i z ciemnej komnaty wyszły jak cienie jedna za drugą rozpuszczając wonne włosy i z pochodniami wyszły, nucąc społem: Biada! biada dziecięciu, któremu matka skonała. — Albowiem jako noc bezsenna życie sieroty. —




I weszły cztery służebnice — i cisza w komnacie — i ciemność — tylko gwiazdka drży z góry i nieśmiały promień zsyła w okna komnaty — a jej skroni rozplótł się złoty warkocz z iskier tysiąca — że gwiazda ta z rozpuszczonym warkoczem — różna od gwiazd innych — leci przez niebo jak sieroca smutna kochanka — płynie kręgami świateł gwieżdząc jakąś dziwna światłością! I wszedł do tej komnaty Symeon już nie w godowej szacie, co biało spływała z barków jego, ale w fijołkowym kirze, milczący i ponury — jak cicha noc, gdzie ani gromu — ni gwiazdy. Na twarzy jego była boleść — świeża — ale niepierwsza — jak kamyk dorzucony do ciężaru serca — jak kropla do pełnej już czary. — I obok boleści świeciła na czole wiara Jehowy, co ojców wiódł przez pustynię a Faraona w morskiej zagrzebał mogile, co mu wieczną lśni zielonością? Symeon stał długo gnany myślami — i rękę do czoła przyłożył a miotany bólem przemówił głośniej, niż mawiają zwyczajnie ludzie. — Boże Abrahama, kiedy nam dasz króla naszego. — Zbawcę — Messyasza! który lud nasz z wtórej wywiedzie niewoli? kiedy o Panie nami maluczkiemi zwalczysz olbrzyma ludów — oto serce zakrwawione śmiercią kochanki życia — matki dzieci moich — kładę na ółtarz twój Jehowo i pale to serce moje gwoli tobie — ono było szlachetne w imię proroków Izraela — płonęło gorąco — i dziś płonie jak za dni młodości — a ja go palę i przysięgam niespójrzeć za siebie, skąd wygląda twarz blada mojej biednej Sary — o moje serce! rozbijam skarg tłumy — jak tłumy pian morza o skały pierś, a czoło moje w ufności k’ tobie niech będzie jasne Boże ojców mych, i ojców — ojców moich — jeżliś nas osierocił — toć będziesz znów ojcem dzieci naszych — i dzieci dzieci naszych — a choć nieujrzę światłości, oni ją ujrzą jasną jak ty — od Ciebie — a przeto cios żaden niewyziębi mej wiary ku Tobie! — I głośno zawołał na służebnice i służebniki — a wniesiono do komnaty ciało uśpionej Sary — i postawiono — a dziewica piąta czarno ubrana niosła urnę z czarnego kamienia bez blasku i w niej balsamy, któremi miała namazać zwłoki umarłej. I przyszły służebnice i służebniki w licznej liczbie, płacząc dobrej Pani i mówiąc: «Kto nam teraz matką sierotom, kto samotnym pociechą będzie? — I weszła zwolna ślepa Rachela, matka Symeonowa, wiedziona przez małą Maryę Martę i siadła u ciała — w końcu zaś Arcy-Kapłan starzec — w długiej szacie Lewity — rozłożył już dłonie swoje, chcąc śpiewać żal nad zgasłą. — Milcz jeszcze milcz Arcy-Kapłanie rzekł Symeon — albowiem nieobecne dziecię moje najmłodsze, Marya Magdalena. — Dzieciątko twoje śpi teraz Patryarcho rzekła Leli, ale Symeon wyszedł z komnaty i wrócił z sennem dziecięciem obciążonemi ramiony — myśląc w milczeniu tyś niemowlę — Maryo — Maryo Magdaleno — śpij spokojnie, śpij! może ci się śnić będą śpiewy około matki twojej — a jeśli Cię zbudzą, to choć dziecię niezrozumiesz ich treści, może dziewicą wspomnisz je sobie a wtedy zrozumiesz. — I senne dziecię złożył u stóp matki, nad którą schylały się łzawe twarze i zbladłe czoła smutnych jak kwiaty rosy pełne — nad grobu kamieniem.

ARCY-KAPŁAN.

Biada nam!
Biada nam!
Bez Ciebie Jehowa!...
Jako Cedr nad górami
Gałęzi ramionami
Błogosławi górom,
Tak twa głowa
Między piorunami splotami
Morzom wszech mocna i chmurom,
Niech nam da promień łaski,
Której żywota blaski
W sercu od błysną nam?...
A weselem krzyknie duch nasz!
Biada nam! Biada nam!
Bez ciebie Jehowa!


CHÓR.

O Ty, coś nam obiecał
Światłość Messyasza na ziemi
Coby dusze porozniecał
Iskrami swoich promieni —
Zmiłuj się nad jej duszą Jehowa!...
Niepomieć naszego słowa
Jako liść suchy jesieni
Biada nam i Biada nam!


ARCY-KAPŁAN.

Niech jak gołąbek przeczysty
Duch jej — jak arfy ton
Panie, Panie wiekuisty
Zaleci przed słońc twych tron!
A na ten smutny dom
Jehowa!


Spuść pokoju promień!
Bo na piersi głowa
Schylona milczy wśród wspomnień
Obietnic Sinaju twego
I święty tli iskrą płomień
W przyszłości ludu biednego —
Co już niekwili jak dziecię
Lecz jak lew w sieci spętany
Rycząc — wścieklizn toczy piany
A głos ten ginie po świecie...
Biada nam!
Biada nam!


CHÓR.

Płaczmy! Płaczmy!
I twarz kryjmy w dłonie
Albowiem popiół drogi
Dziś ziemia pochłonie!...
Targajmy warkocze włosów
Targajmy na smutnej skroni —
Dzień ten nad inne srogi
Biada! krzykiem tęsknych głosów
Jęczmy — głos Pana dogoni
Jak z Babilońskiej błoni
Biada nam! Biada nam!
Płaczmy! Płaczmy!...
Włosy rozpuszczone
Posypmy popiołem
Dusze zasępione
Pociechy aniołem
Niech wstają dzielne
Nad łzy śmiertelne
Lecz dziś Biada nam!
Biada nam!
Płaczmy!

(Myśl Symeona w tej chwili.)

Niepłaczmy niepłaczmy próżno!
Sądy Jego nieomylne
Chwała nam!...


Choć cierpim postacią różną
Cierpień — dusze nasze silne,
Niepłaczmy, nie płaczmy próżno!...
Poniżenie i męczeństwo
Najjaśniejszą dziś nam chwałą,
Niechaj bluźni człowieczeństwo —
Idźmy z Panem drogą białą!
Za nami błogosławieństwo!


ARCY-KAPŁAN.

O Panie nasz!
Jakoś lud wywiódł puszcz drogę
Przez morza suchą wiódł nogą
Tak jej duszę z ziemskiej niedoli
Drżącą... majestatu trwogą
Weź na łono twe!
Osusz naszą łzę!
Ulituj się!
Biada nam! Biada nam!...


CHÓR.

Panie nasz!...
Ciężki jęk
Wznosim do Ciebie!...
Daj spokojność matce —
Pokój domowi, dzieciom
i czeladce.

MYŚL RACHELI.

Panie nasz!...
Kajdan brzęk
Odbił się na niebie!...
Weź dziecięciu spokojność,
By w lud spokojność
Wróciła!... weź ją Panie!

Już umilkł Arcy-Kapłan i szeptał błogosławieństwa ostatnie słowa i wyszedł — za nim chór płaczków a została tylko Rachella ślepa i zadumana mówiąc: Różyczko moja! Saro! Nie dumała ja że Ciebie przeżyję!... i ukołyszę — w kołysce grobu — a Leli mruczała coś nad śpiącem dzieckiem Symeon stał jak wielka skała nieruchomy i blady — ostatnie długie spojrzenie topiąc w głębokość — śmierci — co powlokła twarz Sary — jak by patrzył czy ta pierś raz jeszcze niewestchnie — czy nie spójrzy nań anielsko — nie uśmiechnie się niewinnie, ale próżno! — próżno! rzekł zadumany — i sam niewiedział czem był tak spokojny Symeon, jak posąg stojąc milczący — i do nóg jego przybiegła mała Marya Marta — a jako fiołek wonią swą u stóp dębu, pieściła się z ojcem — opasując małych ramion łańcuszki[e]m jego kolana szczebiocząc: «Ojcze! matka nieumarła! matka śpi! A my wyrośniem i będziem z Maryą Magdaleną czuwać nad tobą, śpiewać ci gdy senny, szczebiotać, gdy smutny będziesz — aż się uśmiechniesz — aż matka się zbudzi i powie: «dobrzeście mnie zastąpiły —! Niesmuć się!... i szczebiotała dalej mała Marta, a Symeon patrząc na dzieci? powtórzył: — Ona śpi! — a dziecię rzekło: niesmuć się! patrz jakie niebo niebieskie! Służebnic cztery nuciły jeszcze żałobne pieśni łkając i wołając, Biada nam! i komnata powtarzała: Biada nam!... i Rachella i Leli — tylko Symeon milczał. A czarna dziewica ujęła swą łzawnicę z czarnego kamienia, i maściami zwilżyła zimne ciało Sary i ostatnia pieśń zaśpiewała. — — Chodźcie! czas jej do ojców! rzekł Symeon — i służebne wzięły na ramiona kości Sary a śpiewając nieść zaczęły ku drzwiom komnaty — zawinąwszy w śnieżne płótno ciało umarłej — jak dziecię w pieluszki na noc długą —!
I powstała Rachella i kroczyła wsparta na Maryi Marcie, wnuczce swojej — i szła Leli płacząc i wyrzekając na pierś swoją... i szli już i nucili zawodząc smutno — za niemi Symeon z pochodnią — w tem śpiące dziecię zapłakało głośno i głośniej. — Stójcie chwilę jeszcze rzekł Symeon — to pierwszy płacz w życiu! dziecię poczuło, że mu matkę unoszą — Biada! Maryo! Maryo Magdaleno i ty odprowadź matkę do groty a choć dziecię nie zrozumiesz, dziewicą wspomnisz — i zrozumiesz sen dzieciństwa — i wziął dziecię na ręce i poszli dalej i dalej idąc nocą — a zawodząc smutnie. Noc schodziła już — ciemna — cicha — i wiatr poranka trącał zroszone listki — cichym szmerem jak dziecię arfy strony — ale było jeszcze ciemno — i księżyc blady leciał między czarne chmury gnany prędko jak złe sumienie — a szedł orszak domu Symeona płacząc — i niosąc Sarę do grobu — kędy była jej matka — i matki jej matka — albowiem zamożny był dom Symeona.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.