Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

źródełko znikome w górach, a może piersi twe śnieżne dziecińko! ssać będzie kiedy jaki mściciel, co się pomści krzywd narodu Izraela... — Ciszej — Ciszej rzekł Symeon — może jaki strażnik Rzymski dosłyszeć głos głosu pieśni twojej — i najść dom ten szczęśliwy przed chwilą, — idź czuwaj nad Sarą — która piersi twoje ssała, idź stara Leli... Ale ja widziałam, rzekła trzecia służebna, jak matka Symeona ciemna i chora, zwlekła się z łożnicy swojej — i szła bez laski ku dziecinie wołając — ja niechcę oczu — serce mnie wiedzie — o! ja niewidzę ja czuję! — i przybiegła jako ptaszę do dzieciny — a kreśląc jej znak jakowyś na główce rzekła — dziecino moja, smutne twoje życie... — — w tem wbiegła piąta służebnica kirem odziana — a twarz jej niepodobna była i strój niepodobny do stroju czterech dziewic — jak czarna chmura odbiła się o ich jasność — i przyszła jak czarny obłok — zakrywając gwiazdy jasne i wstrzymała się na stopniach a tłumiąc łzy zawołała; «Gaście lampy wy godownice! gaście — i płaczcie — a śpiewajcie smutno — bo Sara matka nowo narodzonej Maryi, Maryi Magdaleny — umarła! — i umilkła, a dziewice z jękiem pogasiły lampy — co zgasły w śnieżnych alabastrach, jak ich wesołość, wlokąc się czarnym dymem i z ciemnej komnaty wyszły jak cienie jedna za drugą rozpuszczając wonne włosy i z pochodniami wyszły, nucąc społem: Biada! biada dziecięciu, któremu matka skonała. — Albowiem jako noc bezsenna życie sieroty. —




I weszły cztery służebnice — i cisza w komnacie — i ciemność — tylko gwiazdka drży z góry i nieśmiały promień zsyła w okna komnaty — a jej skroni rozplótł się złoty warkocz z iskier tysiąca — że gwiazda ta z rozpuszczonym warkoczem — różna od gwiazd innych — leci przez niebo jak sieroca smutna kochanka — płynie kręgami świateł gwieżdząc jakąś dziwna światłością! I wszedł do tej komnaty Symeon już nie w godowej szacie, co biało spływała z barków jego, ale w fijołkowym kirze, milczący i ponury — jak cicha noc, gdzie ani gromu — ni gwiazdy. Na twarzy jego była boleść — świeża — ale niepierwsza — jak kamyk dorzucony do ciężaru serca — jak kropla do pełnej już czary. — I obok boleści świeciła na