Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom III/PM część I/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


7.
Marcin do księcia.

W tém miejscu, na maryginesie rękopismu, Marcin umieścił następującą notę, i zaadresował ją do księcia, o którym wspomnieliśmy.

„Wrzesień 1845.

Jakkolwiek dziecinną może znajdziesz, Mości Książę, historyą piérwszych tak biédnéj opuszczonéj sieroty, racz jednak zastanowić się nad nią, a opowiadanie to przekona cię zapewne, że dotyczy najważniejszych kwestyj.
Mularz, którego ja, mała dziecina, byłem narzędziem, upijał się.
Dla czego?
Aby kiedy niekiedy, za pomocą pijaństwa, zapomniał o obecności dotkliwéj i przyszłości bez nadziei.
Dziwnym wyjątkiem, ten człowiek upoetyzował nałóg haniebny haniebny bez zaprzeczenia, lecz niemniéj haniebne są przyczyny, które go wywołują, które go częstokroć nieuniknionym czynią.
Pomiędzy licznemi przyczynami tego występnego nałogu, dwie są główniejsze:
Chwilowe zapomnienie o nędzném i zbyt ciągle mozolném życiu.
Zapomnienie o nieustannych cierpieniach i potrzebach wycieńczonéj rodziny, któréj niedostateczny zarobek prolelaryusza wyżywić nie może.
Zaiste znajdzie się między proletaryuszami nie jeden człowiek tak silny, odważny i zrezygnowany, iż patrzy nie zamykając oczu, na widok ponuréj a nieskończonéj perspektywy dni, miesięcy, lat bez nadziei spoczynku, i lepszego bytu w wieku podeszłym; bo dla niego tylko praca, nieprzerwanie praca i śmierć w nędzy, jako koniec nędznego życia!
Zaiste, znajdą się między proletaryuszami ludzie, którzy stoiczność jeszcze daléj posunęli.
Jeden, podwunasto-godzinnéj, zabijacącéj pracy, w wieczór wraca do ciemnego dusznego i niezdrowego mieszkania; za lichy swój zarobek, kupił niedostateczny kawałek chleba dla wygłodniałéj córki; sam po całodziennym trudzie głód czuje, i jego żona głód czuje, biedną wycieńcza jeszcze bolesne karmienie niemowlęcia, które żywi swojém wyschłém łonem; a niedostateczna żywność prawie cała idzie dla znędzniałych, wychudłych dzieci.
A przecież, w ciągu bezsennéj nocy, ojciec i matka usłyszą jeszcze płacz, bo głód dzieci nie zaspokojony.
A jednak człowiek ten codziennie wstaje o świcie, spieszy do roboty i pracuje usilnie... mimo gnębiącéj go rozpaczliwéj myśli:
Jakkolwiek przykrą jest praca moja, jakkolwiek niezmordowaną gorliwość moja,... dzisiejszego dnia... i dni następnych, nie zarobię tyle, iżbym mógł zaspokoić głód mojéj rodziny... dzisiejszéj nocy i następnych... ich narzekanie nie da mi spać, i boleśnie czuwać będę aż do poranku... a jak wybije godzina pracy... znowu wyczerpywać będę siły moje, życie moje, i tak ciągle, bez nadziei obracać muszę to nieszczęsne koło.
Taki człowiek, jest silny nad pojęcie, cześć mu się należy; bo za kilka su odjętych od zarobku swojego, mógłby jak tylu innych, przez cały dzień!... czy pojmujesz Mości Książę? przez cały dzień znaleźć w szynku zapomnienie ciągle odradzających się i pożerających go trosków.
A kiedy tacy ludzie na cześć zasługują, kiedy opierąją się pociągowi do występku nieuniknionego prawie w okropnem ich położeniu, kiedy cierpią pokorni, pełni rezygnacyi — czyż sprawiedliwie, czy rozsądnie jest pozostawiać ich ciągle w takiém konaniu? Czyliż dlatego, że niewinny wytrzymał tortury, wypada przedłużać męczarnie jego?
Ale niestety! nie wszyscy proletaryusze ani są, ani mogą być uposażeni tak stoicką energią...
Jest między nimi wielu których niewiadomość zbydlęca, których nędza poniża, których brak nadziei zagłusza i błędów nabawia; ci ulegają nieszczęsnemu urokowi pijaństwa, bo w niém znajdują zapomnienie swych nieszczęść. Inni znowu, bardziej jeszcze upadli, ale tych niewielu, lubią pijaństwo dla pijaństwa.
Są oni godni nagany.... Ale na większą naganę zasługują ci, którzy tych nieszczęśliwych bez litości skazują na taką niewiadomość, na taki niedostatek, na taki brak nadziei, te piérwsze i nieszczęsne przyczyny opłakanego nałogu, w którym znajdują zbestwiałość, chorobę i śmierć...
Inne mniéj smutne, ale w skutkach równie zgubne przyczyny, także do pijaństwa posuwają ofiary ubóstwa.
Rzecz naturalna, że po całotygodniowej, ciężkiéj pracy, człowiek uczuwa potrzebę spoczynku, zabawy, uciechy.
Są proletaryusze, którzy złamani nieskończoną, najsurowszą rezygnacyą, osłabieni niedostatkiem, w odrętwiałym spoczynku ciała i myśli, na jakim przepędzają niedzielę, znajdują dostateczny odwet za przykrą w tygodniu pracę!
Inni posiadają jakikolwiek zapas nauki, delikatności myśli, lub zdolności, których nie skruszyło tłoczące brzemię ręcznéj pracy.
Z tych, jedni w niedziele szukają rozrywki w czytaniu poetów albo myślicieli, innych ożywia i raduje widok publicznie wystawionych arcydzieł sztuki; inni znowu mają upodobanie w wdzięczném uwielbianiu piękności przyrody, umiejąc znaleźć podziw, przepych i w jéj całym ogromie i w jéj najdrobniejszych utworach; zarówno ich czaruje i religijnie wzrusza wspaniałość promienistego zachodu słońca, jak widok iskrzących się ciał niebieskich podczas pięknej letniéj nocy, lub zajmuje ciekawe badanie małéj kępki polnych kwiatów, albo téż owadu ze złotym i szmaragdowym grzbietem a gazowemi skrzydły.
Atoli, nader mała jest (i inaczéj być nie może) liczba tych, którzy mimo trosk, mimo trudu ciągle pracowitego, przykrego, niemal od cudzéj łaski zależącego, nieraz opłakanego i zwierzęcego stanu, zdolni są nabyć i utrzymywać w sobie te delikatność pojęcia, te świeżość wrażeń, te szlachetność myśli, niezależnie towarzyszące rozsądnym uciechom.
Wielu z pomiędzy proletaryuszy, jakkolwiek pracowici i uczciwi, wzrosło w niewiadomości, w nieobrobieniu, pozbawieni swobodnego wykształcenia, które jedynie wznosi, uszlachetnia natchnienia i wzbudza smak do wyborowych uciech, do delikatnych rozrywek.
Cóż się tedy dzieje? oto po całym tygodniu przymusu, niedostatku, pracy, ulegają naturalnéj i nieodpartéj potrzebie rozkoszy.
Porwani zapałem młodości, jakiemś gorączkowém wylaniem się, z wściekłą niecierpliwością pędzą do miejsc zabawy, jedynie dla ich ubóstwa otwartych.
Wtedy obrzydłe szynkownie, w których przedają zatrute wina, cuchnące potrawy i plugawe nierządnice, napełniają się namiętnym tłumem; wokoło tych knajp hałaśliwych tłoczą się kuglarze, komedyanci, którzy targowym językiem, wśród niecnych i poniżających scen, wyszydzają, znieważają wszystko cokolwiek człowiek ma w sobie zacnego i poszanowania godnego. Daléj znajdziesz śpiewaków, a między nimi starców, kobiety i dzieci, idąc w zawody o bezwstyd, i usłyszysz sprośne śpiewki, któremi budzą zwierzęcą wesołość siedzących za stołem pijaków.
Wszystkie namiętności są rozdrażnione: wyuzdana tłuszcza ryczy niby burza, zaledwie przytłumiona odgłosem trąbki skoczka, hukiem jego bębna lub brzękiem dzwonka przywołującego widzów.... A kurzawa dusząca, cuchnąca, wznosząc się mgłą obleka tę wielką orgią ubóstwa.
Za nadejściem nocy, czerwone światło rozwidnia te opite, rozognione twarze; wtedy wrzawa się podwaja, rozlegają się cyniczne śpiewy, huczy radość zwierzęca... oddawna głucho wrzące opilstwo straszliwie wybucha.
Po odgłosach grubiańskiéj wesołości, następują obelgi, groźby, wreszcie gwałty, a nieraz przelew krwi. Te twarze, pierwéj wesołe, trunkiem zarumienione teraz blednieją, tu pokaleczone, tam zakrwawione, lub w błocie znurzane; nie są to już ludzie ani nawet dzikie zwierzęta, ale raczéj są to wściekli szaleńcy. Okropne działanie zatrutego wina do waryacyi ich doprowadza... Niekiedy własne ich żony i dzieci truchlejące, zapłakane, są świadkami tych scen okropnych; te żony, te córki, napatrzywszy się sprośnych giestów, nasłuchawszy się kalających duszę śpiewów kuglarzy, widzą nieraz męża, ojca, lub brata, jak padając ofiarą zajadłéj kłótni, zbroczony krwią tarza się u ich stóp; skromny niedzielny ubiór jego podarty w kawałki, znurzany w błocie; wstaje on chwiejąc się, ale wpośród opilstwa, nie poznaje drogich sobie istot i obsypuje je obelgami lub groźbą.
Ale noc następuje, światła gasną, uśmierza się zgiełk; te głosy, przedtém tak grzmiące, teraz jąkają się, bełkocą lub jęczą; ci ludzie, niedawno tak energiczni, porywczy, słabną, truchleją.
Po tym przerażającym zgiełku nastała ponura cisza, kiedy niekiedy przerywana dalekiemi wrzaski: wielu odzyskało zmysły, i zawstydzeni, żałujący, wracają do domów, gdzie smutni padają na posłanie, myśląc już o jutrzejszej pracy.
Tak, jest to szkaradnie, to okropnie; myśl się oburza, serce krwią zachodzi na widok tych stworzeń boskich, uposażonych nieśmiertelną duszą, mających w sobie wszelkie zarody pięknego i dobrego, a pogrążających się, poniżających i upadlających w podobnych rozkoszach.
Lecz, iżby je ganić, gdzie są rozrywki szlachetne, niewinne, wzniosie, a nieprzechodzące możności tych nieszczęśliwych, gdzie są rozkosze, którebyśmy im ofiarować mogli w zamian za ich zwierzęce uciechy?
Jakież dowody życzliwości dajemy tym wydziedziczonym tłumom? Nie zapominano o nich jako o narzędziach do pracy, żeby korzystać z ich siły, pojęcia, życia; lecz czyliż kiedykolwiek troszczono się o ich zabawy?
Nie, i dla czego? Czyliż kiedykolwiek pomyślano że oni, mianowicie w przykrym stanie swoim, po długich dniach utrudzającej pracy, koniecznie potrzebują rozrywki, zabawy? Czyliż pamiętano o poprawieniu, o uszlachetnieniu tych rozrywek? Czy się tym, którzy w czasie pokoju wzbogacają kraj, którzy go bronią w czasie wojny, otworzono w imieniu tego kraju, co tydzień obszerne miejsca zabawie poświęcone, gdzieby mogli znaleźć miłą, czystą, pocieszającą i nauczającą rozrywkę?
Nie i nie. Jakiémże tedy prawem ganimy tych nieszczęśliwych, że się nurzają w grubiaskich uciechach, nieprzechodzących możności ani ich nędzy, ani rozumu, którego nikt nie rozwinął?
Jeszcze słów kilka Mości Książę.
W tym szczerym opisie rozmaitych przygód życia mojego, nieraz dostrzeżesz wprowadzonych na scenę dwóch towarzyszy dzieciństwa mojego...
Bamboche, syn drwala, to opuszczone dziécię, które straciwszy ojca, bez ratunku zmarłego w głębi lasu, z tak okrutną pogardą odepchnięte zostało, kiedy po raz piérwszy prosiło bogatego człowieka o pracę i chleb.
To dziécię co naprzód wpadło w ręce obrzydłego włóczęgi, który go nauczył chytrości i oszustwa, a które potem niedostatek rzucił w ręce skoczków, których nieprawość i zwierzęcość nauczyły go nienawiści i występku.
Baskinę... córkę nieszczęśliwego rzemieślnika, który okropną nędzą do ostateczności przywiedziony, gotów jest to dziecię sprzedać kuglarzom, chciwym w niegodziwy sposób korzystać z tego skarbu niewinności, piękności i wdzięku.
Jakakolwiek będzie przyszłość obu tych istot, Mości Książę, nim wydasz o nich sąd nieubłagany... racz wspomnieć na ich dziecinne lata... a nagana może ustąpi miejsca litości... litości najgłębszéj, najboleśniejszéj...
Nie są to jednak wyjątki, Mości Książę; pomiędzy tymi, których nieszczęście pogrąża w niezgłębioną przepaść przewrotności i niegodziwości, bardzo mało... bardzo mało mówię, znajdzie się takich którzyby nie byli uczciwi, dobrzy, gdyby życie ich nie rozpoczęło się w opuszczeniu, w nędzy, lub zepsutém i psującém towarzystwie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.