Makbet (Shakespeare, tłum. Hołowiński, 1841)/Akt V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Makbet
Pochodzenie Dzieła Williama Shakspeare Tom drugi
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1841
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Ignacy Hołowiński
Tytuł orygin. The Tragedy of Macbeth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom drugi
Całe wydanie
Indeks stron
AKT V.

SCENA PIERWSZA.
(Dunsinan, — Pokój w zamku).
Wchodzi LEKARZ i DAMA dworska.
LEKARZ.

Już dwie nocy razem czuwamy, a jednak nie mogę przekonać się o prawdzie w doniesieniu pani: kiedy osttni raz we śnie chodziła?

DAMA.

Od tego czasu, jak król wyszedł w pole, widziałam, ze wstaje ze swego łóżka, wdziewa nocne ubranie, odmyka swój gabinet, bierze papier, składa, pisze na nim, czyta, potem pieczętuje i znowu wraca do łóżka: jednak w ciągu tego wszystkiego zostaje w śnie najmocniejszym.

LEKARZ.

Wielkie wstrząśnienie natury! mieć razem dobrodziejstwo snu i czynić sprawy czuwania. — W tém senném poruszeniu, oprócz chodzenia i innych czynności, cóś ją mówiącą słyszała?

DAMA.

To, panie, czego nie mogę powtórzyć.

LEKARZ.

Mnie mozesz powtórzyć, a nawet i powinnaś, gdyż to potrzebne.

DAMA.

Ani panu, ani nikomu w świecie, nie mając świadectwa na potwierdzenie mojego opowiadania.

(Wchodzi LADY MAKBET z pochodnią).

Patrz, oto nadchodzi swoim zwyczajem i daję gardło, że zupełnie spiąca. Uważaj ją, stój spokojnie.

LEKARZ.

Skąd wzięła światło?

DAMA.

Stało przy jej łóżku, zawsze ma światło, gdyż tak rozkazała.

LEKARZ.

Czy widzisz, oczy ma otwarte?

DAMA.

Tak, ale jéj zmysły we śnie zamknięte.

LEKARZ.

Co teraz robi? Patrz jak trze ręce.

DAMA.

To zwyczajna jéj czynność, zdaje się jéj, że myje ręce: widziałam ją z kwadrans tak robiącą.

LADY MAKBET.

Jednak zawsze jest zmaza.

LEKARZ.

Słuchaj! mówi: spiszę wszystko co powie, aby lepiéj zapewnić pamięć moję.

LADY MAKBET.

Precz przeklęta zmazo! Precz, powiadam! — Raz; dwa; tak, już czas to robie: — Piekło jest ciemne! — Fe, mój mężu, fe! Żołnierz i bojaźliwy? Czegóż się lękać mamy, kto wie o tem, kiedy nikt nie może nas zmusić do zdania sprawy? — Jednak ktoby myślał, żeby stary człowiek mógł mieć tak wiele krwi w sobie?

LEKARZ.

Czy to uważasz?

LADY MAKBET.

Tan Fifu miał żonę; gdzież teraz ona? — Co, nigdyż te ręce niebędą czyste? — Dość już o tém, mój mężu, dość o tém: wszystko zepsujesz przez tę trwogę.

LEKARZ.

Idź stąd, idź stąd: tegoś nie powinna wiedzieć.

DAMA.

Ona mówi, co nie powinna, to pewna. Pan Bóg wie, co ona wie.

LADY MAKBET.

Tu zawsze jest trochę krwi, wszystkie arabskie wonie nie nadadzą zapachu tej małéj ręce. Och! och! och!

LEKARZ.

Co to za westchnienie! Jakże ciężki smutek na sercu!

DAMA.

Nie chciałabym mieć takiego serca w łonie, za wszystkie ozdoby króleskie.>br>

LEKARZ.

Dobrze, dobrze, dobrze.

DAMA.

Proś Boga panie, aby to było dobrze.

LEKARZ.

Ta choroba nad moje doświadczenie: jednak znałem takich, co chodzili we śnie i święcie umarli na łóżku.

LADY MAKBET.

Umyj twoje ręce, weź nocne ubranie; nie wyglądaj tak blado: — Powiadam znowu tobie: Banko pochowany, nie może wrócić ze swego grobu.

LEKARZ.

Czy tak?

LADY MAKBET.

Do łóżka, do łóżka, kołaczą w bramę. Chodź, chodź, chodź, chodź, daj mnie rękę. Co zrobiono, tego nie można odrobić: do łóżka, do łóżka, do łóżka.

LEKARZ.

Pójdzież teraz do łóżka?

DAMA.

Prosto.

LEKARZ.

Straszne rzeczy mówi. Niezwyczajne czyny
Rodzą niezwyczajne w myśli pomieszanie:
I poduszce tajnie myśl powierza chora.
Tu potrzeba więcéj xiędza jak doktora. —
Boże, bądź miłościwi — Idź za nią krok w krok,
Usuń przednią środki uszkodzenia sobie:
Z oka jéj nie spuszczaj: — No, dobranoc tobie.
Mnie zmieszała umysł, zadziwiła wzrok.
Myślę — nie śmiem mówić.

DAMA.

Dobrej nocy życzę.

(wychodzą).

SCENA DRUGA.
(Okolica blizko Dunsinanu).
Wchodzą z bębnami i chorągwiami MENTET, KATNES, ANGUS, LENOX i Żołnierze.
MENTET.

Wojsko Anglów blizko, które wiodą Malkolm,
Siward jego wuj i waleczny Makduff.
Zemsta pała w nich: bo ten powód święty
Mozę i Ascetę wieść na bój zacięty,
I na rozlew krwi.

ANGUS.

Przy Birnamu lesie
Napotkamy ich; po téj idą drodze.

KATNES.

Kto wie, Czy z Malkolmem nie jest jego brat?

LENOX.

Nie jest pewno, panie, bo mam ślachty spis;
Jest Siwarda syn, i z nim liczna staje
Niezarosła młódź, co raz pierwszy daje
Dowód, że są męże.

MENTET.

Cóż porabia tyran?

KATNES.

Silny plac Dunsinan wzmacnia jeszcze wałem.
Jedni zwą warjatem, drudzy, który mniéj
Nienawidzą jego, zowią mężnym szałem;
Lecz nie zepnie pewno swojéj sprawy złéj
Pasem praw i ładu.

ANGUS.

Teraz mordy tajne
Do rąk mu przylgnione czuje jego dusza.
Dziś co chwila bunt karze jego zdradę;
Rozkaz a nie miłość jego lud porusza:
Teraz musi czuć, że króleska godność
W koło na nim wisi, jak olbrzyma strój
Na złodzieju karle.

MENTET.

Któż się dziwić ma,
Że się jego myśl miesza i zatrważa,
Kiedy wszystko w nim siebie klnie dla tego,
Że się mieści tam?

KATNES.

Dobrze, teraz pójdziem
Posłuszeństwo dać, gdzie należy z prawa:
Chodźmy do lekarza téj krainy choréj;
By nasz kraj oczyścić z nim, wylejmy krew
Do ostatniéj kropli.

LENOX.

Lub krwi tyle dać,
By zatopić chwast, a kwiat tronu zlac.
Do Birnamu teraz nasz obróćmy marsz.

(wychodzą marszem).


SCENA TRZECIA.
(Dunsinan. — Pokój w zamku).
MAKBET, DOKTOR i USŁUGUJĄCY.
MAKBET.

Nic nie donoś mnie; niech uchodzą wszyscy;
Gdy ku Dunsinanu przyjdzie Birnam las,

Wtedy strach mię splami. Malkolm co za człek?
Wszak z niewiasty zrodzon. Duchy, które znają
Przyszłość śmiertelników, powiedziały mnie:
Niechaj Makbet nie drży, człek z niewiasty zrodzon,
Nie owładnie tobą. Niech więc zmienne Tany
Biegną do Anglików podłych Epikurów;
Serce, które noszę, myśli, którą władnę,
Żaden strach nie wstrzęsie, wątpliwości żadne.

(wchodzi sługa).

Niech cię zczerni czart, łotrze mlécznéj twarzy,
Skąd ten gęsi wzrok?

SŁUGA.

Jest tysięcy dziesięć.

MAKBET.

Gęsi, podły?

SŁUGA.

Wojska.

MAKBET.

Idź i naszczyp twarz i poczerwień trwogę,
Blady tchórzu. Jakież wojsko to, trefnisiu?
Śmierć na twoję duszę! w tej kredzianej cerze
Wzbudzisz drugim strach. Jacyż to żołnierze?
Serwatczana twarzy!

SŁUGA.

Siła zbrojna Anglów.

MAKBET.

Precz mi z twarzą! — Sejton! — Jestem chory w sercu,
Kiedy patrzę — Sejton, mówię! — Taki cios
Lub mię zepchnie teraz, lub rozjaśni los.
Dosyć długo żyłem, dzisiaj zaszedł człek

Już w posuchy porę: życie zżółkłe ziele;
Tego, co na świecie miewa stary wiek,
Jak cześć, władza, miłoąć, liczni przyjaciele,
Ja nie myślę mieć: ale na ich miejscu,
Cichych lecz głębokich liczny przeklęctw tłum,
Ustna cześć i chwała, dech i próżny szum,
Co odmówić serce żąda, ale nie śmie.
Sejton! —(wchodzi Sejion).

SEJTON.

Co rozkaże, Miłościwy pan?

MAKBET.

Cóż nowego więcéj?

SEJTON.

Wszystkie wiadomości prawdzą się dokładnie.

MAKBET.

Walczę, póki ciało z kości nie opadnie.
Daj mi zbroję zaraz.

SEJTON.

Jeszcze nie potrzeba.

MAKBET.

Chcę ją zaraz włożyć.
Wyszlij więcéj koni, niech obiegną kraj
I wieszają trwożnych. — Prędzéj zbroję daj. —
Doktor, jak twa chora?

LEKARZ.

Nie tak słaba jest,
Jak zmieszana tłumem wyobrażeń czczych,
Co spokojność trują.

MAKBET.

A więc i to zlecz:

Na schorzały umysł dać nie możesz rad?
Wkorzeniony smutek wyrwij z mózgu precz;
Wymaż z jej pamięci tłum spisanych trosk;
Słodkim trunkiem przeszłych zapomnienia wad
Wypędź z piersi strutych niebezpieczny jad,
Co jéj serce ściska.

LEKARZ.

Sama słaba w tém
Tylko może radzić.

MAKBET.

Rzuć psóm medycynę: od niej nie chcę nic. —
Chodź mi zbroję włóż: podaj moję laskę. —
Sejton, poszlij. — Doktor, Tany me uciekli. —
No, pospieszaj pan. — Gdybyś mógł, lekarzu,
Z wody mego kraju zbadać jego słabość,
Wrócić oczyszczeniem dawne jego zdrowie,
Chwały twéj oklaskiem spiące echo wznowię,
Które znów odpowie przez oklaski — weź to. —
Rubarbarum, senes, lub czyszczący trunek,
Coby wygnał Anglów. — Czy słyszałeś o nich?

LEKARZ.

Miłościwy Panie, cóś nam mówi o nich
Twe przygotowanie.

MAKBET.

Nieś to za mną. —
Śmierć, trucizna, zguba nie zatrwoży nas,
Chyba ku Dunsinan przyjdzie Birnam las.

(wychodzi).
EEKARZ.

Obym zdołał ujść z Dunsinanu zdrowo,
Nie tak łatwo zysk ściągnie mię na nowo.

(wychodzi).
SCENA CZWARTA.
(Okolica blizko Dunsinanu. Las na widoku).
Wchodzą z bębnami i chorągwiami MALKOLM, stary SIWARD, jego syn, MAKDUFF, MENTET, KATNES, ANGUS, LENOX, ROSSE, Żołnierze w marszu.
MALKOLM.

Krewni mam nadzieję, ze wnet przyjdzie czas,
Gdy bezpieczni będziem w domu.

MENTET.

Nie wątpimy.

SIWARD.

Jakiż las przed nami?

MENTET.

To Birnamu las.

MALKOLM.

Niechaj każdy żołnierz utnie gałąź w lesie
I przed sobą niesie; a tak kryjąc cień
Liczbę naszych wojsk, wszelkie rozpoznania
Wrogow naszych zmyli.

ŻOŁNIERZE.

Uczynimy tak.

SIWARD.

Nie ma innwj wieści, jakże ufny tyran
Siedzi w Dunsinanie i wytrzymać chce
Nasze oblężenie.

MALKOLM.

Cała ufność w twierdzy, ludzie mu niewierni.
Gdzieby chciał założyć swej obrony grunt,
Wielki tam i mały wnet podnoszą bunt;

Nikt nie służy mu prócz zmuszonéj czerni,
Której serce zdala.

SIWARD.

Już się zbliża czas,
Który rozstrzygnieniem uwiadomi nas,
Co się nam należy, a co my powinni.
Bo rozumowanie karmi czczą nadzieją,
Tylko bitwy krwawe pewny skutek zleją,
Do którego wojna swój obraca krok.

(wychodzą w marszu).


SCENA PIĄTA.
(Dunsinan. — Wewnątrz Zamku).
Wchodzą z bębnami i chorągwiami MAKBET, SEJTON i Żołnierze.
MAKBET.

Zwieś banderę naszą za fortecy mur;
Krzyk jest ciągły, idą: naszéj twierdzy moc
Drwi z oblężeń: niechaj leżą dzień i noc,
Az głód i choroby na swój lud nawiodą.
Gdyby nie przez naszych wzmocnion wrogów szyk
Moglibyśmy śmiało stawie brodę z brodą,
I do domu znowu zagnać. — Co za krzyk?

(słychać krzyk niewiasty).
SEJTON.

Miłościwy panie, to niewieści głos.

MAKBET.

Jaki trwogi smak prawie zapomniałem:
Był jednakże czas, gdy lodowaciałem

Słysząc w nocy krzyk: a mój każdy włos
Na okropną powieść wznosił się i stał,
Jakby życie miał: okropnościm syty;
Strach owykłą z nim moją myśl morderczą
Dotknąć już nie w stanie. Czegóż taki krzyk?

SEJTON.

Miłościwy panie, królowa umarła.

MAKBET.

Szkoda, bo powinna była umrzeć późniéj;
Zawsze byłby czas wyrzec takie słowo. —
Jutro, znowu Jutro i Jutro na nowo,
jakby żółwim krokiem, idzie od dni do dni
Do ostatniéj głoski w karcie życia człeka;
Każdy wczoraj głupiec, coraz śmierć przywleką.
Precz, precz, krótkie światło! Życie, cień przechodni;
Kuglarz, co z partesu kroczy w swéj godzinie,
Biédny, skończy scenę już i pamięć ginie:
Jest to powieść, którą prawi prosty fryc,
Pełna fumu szumu, a nie znaczy nic.

(wchodzi Posłaniec).

Masz językiem władać? prędzej powieść twą.

POSŁANIEC.

Miłościwy panie,
Powinienem donieść, co mój widział wzrok,
Lecz, jak to się dzieje, nie wiem.

MAKBET.

Dobrze, mów.

POSŁANIEC.

Kiedym na pagórku stojąc trzymał straż,
I na Birnam patrzał, a wtém jak się zdaje,
Ten las zaczął iść.

MAKBET.

Kłamco, niewolniku!(uderza go).

POSŁANIEC.

Jeśli nie tak, wywrzyj na mnie całą złość,
Stąd póltory mili, może widzieć król
Ten chodzący las.

MAKBET.

Jeśli mówisz kłamstwo,
Na najblizszém drzewie będziesz wisiał żywy,
Aż cię zniszczy głód: jeśli mówisz prawdę,
Nie dbam, gdy wetując ze mną zrobisz tak. —
Ha! już postanawiam i zaczynani już
Wątpić w dwuznaczności tych szatana słów;
Co nie prawdy mówi pod pozorem prawd:
Nie drżyj, aż las Birnam ku Dunsinan przyjdzie.
A dziś idzie las. — Hej, do broni! w pole! —
Jeśli prawda jest, co mi śmiał zeznawać,
Darmo stąd uciekać, darmo tu zostawać.
Już mordować mnie słońca blask zaczyna,
Bodaj na świat cały spadła dziś ruina. —
Na gwałt dzwonie. — Dmij, wichrze! chodź, zagubo!
Niech przynajmniej w zbroi walcząc legnę z chlubą.

(wychodzą).


SCENA SZÓSTA.
(Dunsinan. Równina przed Zamkiem}.
Wchodzą z bębnami, chorągwiami MALKOLM, Stary SIWARD, MAKDUFF i t. d. i Wojsko ich z gałęziami.
MALKOLM.

Blizko już; przestańcie kryć się za liściami,
Niech was ujrzą tak, jak jesteście sami. —

Zacny wuju z twoim synem, moim krewnym,
Zastęp pierwszy wiedź: a z Makduffem sam
Wezmę to na siebie, co zostanie nam,
Wedle rozporządzeń naszych.

SIWARD.

Żegnam was.
Jeśli nas tyrana spotka zastęp zbrojny,
Niech będziemy zbici, gdy nie zwiedziem wojny.

MAKDUFF.

Niech grzmią wszystkie trąby, dając straszne krzyki,
Te zniszczenia, mordu i krwi poprzedniki.

(wychodzą bijąc na trwogę).


SCENA SIÓDMA.
(Tamże. Inna część równiny).
Wchodzi MAKBET.
MAKBET.

Uwiązali mnie do pnia, ujść nie mogę,
Lecz jak niedźwiedź szczwany muszę walczyć wciąż.
Jakiż nie zrodzony jest z niewiasty mąż?
Ten, lub żaden straszny.

(wchodzi młody Siward).
MŁODY SIWARD.

Jakie imie twe?

MAKBET.

Zadrżysz, jak usłyszysz,

MŁODY SIWARD.

Nie; chociażbyś miał imie okropniejsze
Niż jest jakie w piekle.

MAKBET.

Moje imie Makbet.

MŁODY SIWARD.

Sam nie może szatan wyrzec mi nazwiska
Więcéj niemiłego.

MAKBET.

I strasznego więcej.

MŁODY SIWARD.

Łżesz, tyranie brzydki, wnet okaże miecz
Twój bezczelny fałsz.

(walczą i młody Siward ginie).
MAKBET.

Ty z niewiasty zrodzon.
Gardzę każdym mieczem, nie dbam o broń żadną,
Którą ludzie z niewiast urodzeni władną.

(wychodzi).
Bicie na trwogę. — Wchodzi MAKDUFF.
MAKDUFF.

Stąd był balas boju. — Pokaż twarz tyranie;
Jeśli cię zabije nie Makduffa broń,
Duch mię żony z dziećmi ścigać nie przestanie.
Nędznych Kernów bić nie chcę, których dłoń
Płatna nosi miecz: albo ty Makbecie,
Lub inaczéj miecz z niestępionem ostrzem
Nic nie czyniąc schowam. Tu musiałeś być;
Było znać rycerza w strasznym tym odgłosie;
Niech go znajdę, więcej nic nie proszę, losie!

(wychodzi, bicie na trwogę).
Wchodzi MALKOLM i Stary SIWARD.
STARY SIWARD.

Tędy droga, panie. — Zamek zdał się chętnie:

Pół tyrana wojsk walczyć z naszéj strony.
A ślachetne Tany mężnie wiodą bój;
Dzień ten rozstrzygł wojnę na pożytek twój,
Mało pozostaje do roboty.

MALKOLM.

Na nas
Wróg uderzył z boku.

SIWARD.

Wejdź do zamku, panie.

Wychodzą. — Trwoga i zgiełk. Powraca MAKBET.
MAKBET.

Na co rolę grać głupca Rzymianina,
Ginąć z własnych rąk? Póki widzę żywych,
Poty bić ich będę.(wraca MAKDUFF).

MAKDUFF.

Psie piekielny, zwróć się!

MAKBET.

Ciebiem z wszystkich ludzi najmniej spotkać chciał,
Ale wstecz się cofnij, nadto twoją krwią
Obciążona dusza.

MAKDUFF.

Nie ma u mnie słów,
Głos mój w mieczu moim. O złoczyńco krwawszy
Niż wysłowić można!(biją się).

MAKBET.

Twój daremny trud:
Jak bez żadnéj szkody w to powietrze tnie
Ostrze twego miecza, tak nie rani mnie:
Na podległe razom czaszki spuszczaj broń,
Czary dni mych strzegą, ich nie przerwie dłoń
Z niewiast urodzona.

MAKDUFF.

Miéj o czarach rozpacz,
Niech ci powie anioł, co mu służysz wciąż,
Ze wypruty wcześnie Makduff z matki łona.

MAKBET.

Ten przeklęty język, co te słowa rzekł,
Bo część lepszą męztwa z mego serca zwlekł!
Nietrza więcéj wierzyć tym kuglarskim czartom,
Których zawsze chytra i dwuznaczna mowa;
Dla samego ucha dotrzymują słowa,
A w nadziei łamią. — Nie chcę walczyć z tobą.

MAKDUFF.

Więc się tchórzu zdaj,
Żyj, by jak rzecz dziwną wszystkim pokazywać,
Jako rzadki potwór będziem utrzymywać,
Obraz twój na palu z tym napisem będzie;
Tu tyrana można widzieć.

MAKBET.

Zdać się nie chcę,
By u stóp Malkolma czołem ziemię bić,
Albo, żeby motłoch miał klątwami lżyć.
Choć ku Dunsinanu przyszedł Birnam las,
Choź się nie z kobiéty rodzisz, wrogu mój,
Jednak chcę doświadczyć, co pokaże bój;
Tarcząm już okryty; teraz wywrzyj złość:
Ten przeklęty, który powie, czekaj, dość.

(wychodzą bijąc się).
Odwrót. Trąbienie. Wracają z bębnami i chorągwiami. MALKOLM, Stary SIWARD, ROSSE, LENOX, ANGUS, KATNES, MENTET i ŻOŁNIERZE.
MALKOLM.

Jakich brak przyjaciół? Oby przyszli zdrowo!

SIWARD.

Musim ponieść straty, widzę jednakowo,
Że ten zwycięztw dzień kupno dla nas Tanie.

MALKOLM.

Twego syna brak i Makduffa, panie.

ROSSE.

Dług rycerski oddał syn Milordzie twój:
Tylko póty żył, aż nie został mężem;
I jak swego męztwa dowód świetny dał,
Kiedy niecofnionym krokiem w boju stał,
Umarł wnet jak mąż.

SIWARD.

Jak to, czy nie żyje?

ROSSE.

Tak, wyniesion z pola: nie mierz swojej troski
Zasługami syna, bo nie będzie końca.

SIWARD.

Z przodu ranny?

ROSSE.

W czoło.

SIWARD.

Bądź więc żołnierz boski.
Gdybym ile włosów, synów tyle miał,
Tobym dla nich równie pięknéj śmierci chciał:
Tak dzwoniono po nim.

MALKOLM.

Więcéj smutku wart,
Wkrótce mu okażę.

SIWARD.

Więcéj niepotrzebnie;
Dług wypłacił, mówią, w boju legł chwalebnie.
Niech spoczywa z Bogiem! — Otoż radość nowa.

(Wraca MAKDUFF z MAKBETA głową.)
MAKDUFF.

Królu! bo nim jesteś, witaj nam i patrz,
To łeb samozwańca; dziś wolności czas!
Perły twego kraju wieńczą ciebie, panie,
Razem ze mną w myśli niosą powitanie;
Pragnę, niechaj z moim wasz się zmiesza głos, —
Szkocki król niech żyje!

WSZYSCY.

Niechaj żyje król!(trąbienie).

MALKOLM.

Od téj chwili czas nie upłynie długi,
Bym rozliczne wasze poznać mógł zasługi,
I zapłacił wdzięcznie. Krewni i me Tany,
Odtąd każdy z was ma być Hrabią zwany,[1]
Po raz pierwszy u nas. Co wypada czynie,
Wszystko to na nowo z czasem będziem szczepić;
Naprzód trzeba z wygnań wezwać przyjacieli,
Co tyraństwa sideł czujnych, uniknęli:

Potem umarłego zbójcy dojść siepaczy
I królowéj jego gorszéj od szatana,
Co, jak mówią, własną ręką w swéj rozpaczy
Śmierć zadała sobie. To i inne rzeczy,
Co wołają na mnie, za pomocą nieba
W czasie, miejscu, mierze, zrobię jak potrzeba:
Wszystkim i każdemu wdzięczność ma do zgonu,
Na koronacyę proszę was do Skonu.

(Trąbienie. Wychodzą.)




  1. „Malkolm natychmiast po swojéj koronacyi zwołał Parlament da Forfair, gdzie nagrodził wszystkich co mu pomagali przeciwko Makbetowi i wielu z nich pierwéj Tanów, otrzymało godności hrabiego, jak Fife, Menteth, Atholl, Levenox, Murrey, Cathness, Rosse i Angus.“ Holinsched. Historya Szkocii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Ignacy Hołowiński.