Mały lord/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

W parę dni później stary prawnik z kolei miał z Cedrykiem dłuższą rozmowę, która niejednokrotnie wywołała uśmiech na jego usta, a w sercu zbudziła dziwne uczucie rozrzewnienia. Zdarzyło się, iż podczas odwiedzin pana Hawisama odwołano na chwilę panią Errol z saloniku; zostawiła więc gościa z synkiem, który nigdy nie czuł się onieśmielony w towarzystwie starszych. Prawnik w pierwszej chwili sam nie wiedział, o czemby miał mówić z takim niedużym interlokutorem; potem przyszło mu na myśl, że należałoby go może przygotować po trochę do spotkania z dziadkiem i do tej ogromnej zmiany, mającej zajść w jego życiu. Chłopczyna nie miał o niej najmniejszego wyobrażenia, nie wiedział nawet dotąd, że matka osobno mieszkać będzie; pani Errol postanowiła powoli i ostrożnie przygotować go do tego.
Pan Hawisam siedział w dużym fotelu przy stoliku, po drugiej stronie stał fotel większy jeszcze. Cedryk się w nim usadowił, ręce włożył w kieszonki, kiedy niekiedy potrząsał jasnemi kędziorami, wsuwał się w głąb fotelu, tak zupełnie, jak pan Hobbes. Póki matka była w pokoju, patrzał uważnie na prawnika, nie odzywając się wcale. Tamten nawzajem uważniej jeszcze wpatrywał się w malca, jakby usiłował wyczytać coś z jego twarzyczki i ciągle się namyślał, od czegoby tu zacząć rozmowę z tym małym jegością, którego nóżki nie sięgały z wysokiego fotelu do ziemi. Cedryk przemówił pierwszy.
— Muszę panu jednę rzecz powiedzieć — rzekł — ja doprawdy nic a nic nie rozumiem, co to jest hrabia?
— Czy tak! — odparł pan Hawisam.
— No tak. A jednak zdaje mi się, że skoro ja sam kiedyś mam hrabią zostać, powinienbym wiedzieć, co to znaczy.
— Bardzo słusznie — zauważył prawnik.
— Możeby pan był łaskaw mi to wytłómaczyć — mówił chłopczyna z wyrazem uprzejmej prośby — byłbym panu bardzo wdzięczny. Kto to, proszę pana, mianuje hrabiami ludzi?
— Król albo królowa. Tytuł hrabiego nadaje się zazwyczaj temu, kto wielkie usługi państwu wyświadczył.
— A! to coś tak, jak prezydent Stanów Zjednoczonych.
— Prezydent jest wybierany przez głosowanie, o ile mi się zdaje — rzekł pan Hawisam.
— O, tak! — zawołał Cedryk z żywością — trzeba być bardzo dobrym, wiele pięknych rzeczy zrobić, aby prezydentem zostać. I wówczas jest taki pyszny korowód z pochodniami, z chorągwiami, z muzyką, ja to widziałem. Czasem myślałem sobie, że chciałbym kiedyś być prezydentem; ale nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, abym mógł zostać hrabią — chłopczyk zamyślił się na chwilę, a potem dodał z żywością — to pewnie dla tego, że o hrabiach mało co wiedziałem, o prezydencie słyszałem ciągle. — Zdawało się poczciwemu dziecku, że niegrzecznie było z jego strony dać poznać panu Hawisamowi, jak mało cenił to dostojeństwo, które na niego spadło za jego pośrednictwem. — Gdybym był wiedział dokładnie, co to jest hrabia, możebym był kiedy o tem pomyślał.
— Hrabia — rzekł prawnik poważnie — to wcale nie to samo, co prezydent.
— A! więc niema korowodu z pochodniami?
Pan Hawisam skrzyżował nogę lewą na prawej, zbliżył do siebie palce obu rąk; była to ulubiona jego postawa, gdy miał mówić o ważnych sprawach. A właśnie powiedział sobie, że nadeszła najstosowniejsza chwila; należało więc dziecku dać wyjaśnienia, o które samo prosiło, przygotowując je do zajęcia wielkiego stanowiska.
— Hrabia ma w kraju znaczenie niepospolite — mówił z namaszczeniem.
— I prezydent także — zawołał Cedryk — korowód z pochodniami ciągnie się czasem na parę mil długości, a race, a ognie sztuczne! Pan Hobbes pokazywał mi to wszystko.
— Hrabia — mówił dalej prawnik, zachowując nastrój poważny — hrabia ma zazwyczaj pochodzenie bardzo starożytne.
— Pochodzenie? Co to znaczy, proszę pana?
— To znaczy, że ród jego jest bardzo dawny, bardzo stary.
— Aha! zdaje się, że już teraz rozumiem — rzekł Cedryk, głębiej wsuwając ręce w kieszonki — stara przekupka, ta, co sprzedaje jabłka u bramy parku, musi mieć także starożytne... jakże to pan mówił, po... pochodzenie. Taka jest stara, że zaledwie chodzić może. Już ma z pewnością ze sto lat. A jednak biedna kobieta musi siedzieć nawet w deszcz przy bramie i sprzedawać jabłka, bo inaczej nie miałaby z czego żyć. Bardzo mi jej żal, a i innym chłopcom także. Pewnej niedzieli mój kolega Billy dostał od swojej babuni całego dolara. Zacząłem go prosić, ażeby codzień kupował za parę groszy jabłek u staruszki i on się łatwo dał namówić, bo to bardzo poczciwy chłopak, ten Billy. Ale cóż, jadł codzień jabłka i we czwartek tak mu już obrzydły, że patrzeć nie mógł na nie. Bo widzi pan, jeżeli ktoś niebardzo lubi jabłka, to mu się prędko muszą uprzykrzyć. Na szczęście moja mama miała wówczas tyle pieniędzy, że mogła mi dać także całego dolara. Kupowałem też codzień po parę jabłek, póki dolara starczyło, chociaż i mnie w końcu już się były sprzykrzyły. Biedna staruszka! Pewnieby i panu żal było, gdyby ją pan zobaczył. Mówi, że ją strasznie łamie w kościach, zwłaszcza gdy wilgoć jest na dworze. Bo też takie ma starożytne pocho... pochodzenie.
Pan Hawisam zaczął gładzić brodę palcami, był w niepewności, jakim sposobem chłopczyka z błędu wyprowadzić?
— Już to ja miałem co innego na myśli, mówiąc o starożytnem pochodzeniu — rzekł wreszcie — to wyrażenie nie oznacza wieku osoby, tylko długie istnienie rodu. Jeżeli naprzykład nazwisko jakieś od kilkuset lat jest noszone przez ludzi znakomitych, sławnych, mających zasługi w kraju, mówimy o ich potomkach, dziś żyjących, iż mają starożytne pochodzenie.
— A! to tak jak Jerzy Waszyngton — zawołał Cedryk z zapałem — słyszałem o nim odkiedy jestem na świecie, a jest on sławnym od wielu lat. Pan Hobbes powiada, że nazwisko jego nigdy nie będzie zapomniane.
— Pierwszy hrabia Dorincourt otrzymał swój tytuł przed czterystu laty — odrzekł pan Hawisam głosem uroczystym.
— Doprawdy! — zawołał Cedryk — to piękny kawał czasu. Czy pan to mówił Kochańci? Toby jej pewnie sprawiło przyjemność. Powiemy jej, jak powróci, ona bardzo lubi słuchać takich ciekawych wiadomości. A co on takiego wielkiego zrobił, za co hrabią został?
— Było kilku hrabiów — opowiadał dalej prawnik — którzy w rządach państwa dopomagali królom. Inni znów wsławili się męztwem i bohaterskiemu czynami na polach bitwy.
— Chciałbym iść w ich ślady! — zawołał Cedryk — tatuś był także żołnierzem i pewnie dzielnym. Tatuś musiał być podobny do Jerzego Waszyngtona; może to dla tego Pan Bóg tak zrządził, że ten tytuł hrabiowski spadł na niego, onby go nosił godnie, gdyby był żył. Bardzo się cieszę, że hrabiowie wsławiają się męztwem, to piękna rzecz, męztwo! Dawniej, gdym był jeszcze mały, obawiałem się sam zostać w pokoju bez światła; ale jak posłyszałem o Jerzym Waszyngtonie, o jego męztwie, i o mężnem wojsku amerykańskiem, co pod jego rozkazami walczyło, pozbyłem się tego brzydkiego zwyczaju.
— Jest jeszcze jedna wielka korzyść, którą daje stanowisko hrabiowskie — mówił pan Hawisam powoli, z naciskiem i baczną zwracając uwagę na to, jakie wrażenie wywrą na chłopcu jego słowa — hrabiowie są zwykle niezmiernie bogaci.
— To dobrze — rzekł Cedryk z prostotą — jabym chciał być bogatym.
— A.. a dlaczego? — spytał prawnik.
— O, dlatego, że za pieniądze można mieć tyle różnych rzeczy — mówił chłopczyk bez zająknienia — naprzykład ta przekupka, co to jabłka sprzedaje, jak mówiłem panu; gdybym był bardzo bogaty, tobym jej zaraz kupił zakryty straganik z piecykiem żelaznym na zimę, a w dnie słotne i zimne dawałbym jej po dolarze, żeby mogła siedzieć w domu i nie wychodzić z temi jabłkami. Kupiłbym jej także grubą, ciepłą chustkę, a możeby nie cierpiała tak na łamanie w kościach. To musi być okropne, takie łamanie. Ona powiada, że to z zimna, żeby się okryła ciepłą chustką, możeby wszystko ustało.
— Zapewne — rzekł prawnik z uśmiechem — ale czyż tylko to można kupić za pieniądze?
— O, ja wiem, że za pieniądze wszystkiego dostanie. Gdybym ich miał dużo, bardzo dużo, tobym nakupił mnóstwo ślicznych rzeczy dla Kochańci; naparstek złoty, pierścionek z brylantem, wachlarz z kości słoniowej, ba! kupiłbym jej nawet powóz i konie, żeby nie chodziła piechotą i nie czekała na tramwaje. Gdyby Kochańcia chciała, tobym jej nakupił także ślicznych sukien jedwabnych, różowych, niebieskich, z pysznemi koronkami. Cóż, kiedy ona nie lubi innych, tylko gładkie czarne..... Ale już wiem, co jabym zrobił; zaprowadziłbym ją do sklepów, niechby sobie sama wybierała, co chciała. Ba! a jest jeszcze i Dik...
— Cóż to za Dik? — spytał prawnik zaciekawiony coraz więcej.
— Chłopiec taki, co czyści buty przechodniom; doskonale to robi, ma ogromną wprawę. Siedzi zawsze tam na rogu placu. Znam go oddawna, od niepamiętnych czasów. Raz, byłem jeszcze mały, wyszedłem na przechadzkę z Kochańcią. Tegoż samego dnia dostałem pyszną nową piłkę; tak wysoko skakała do góry. Aż tu, gdyśmy przechodzili ulicę w poprzek, moja piłeczka wypadła mi z rąk i potoczyła się daleko, pomiędzy powozy. Ja się rozpłakałem; to było bardzo dawno, widzi pan, dzieciak był jeszcze ze mnie. Dik czyścił buty jakiemuś panu, zobaczył to i zawołał: „Proszę poczekać!“ a jak tylko skończył swoję robotę, poskoczył żwawo, nie uważał na powozy, schwycił piłkę w jednej chwili, otarł ją swoją kurtką i podał mi, mówiąc: „Masz, kawalerze!“ Mama podziękowała mu pięknie, ja także, od tej pory, ile razy przez plac przechodzimy, zatrzymujemy się obok Dika, rozmawiamy z nim, pytamy, jak mu się powodzi. Parę dni temu mówił, że nieosobliwie.
— I cóżbyś chciał zrobić dla niego, mylordzie? — zapytał pan Hawisam, uśmiechając się znowu.
— Kupiłbym mu stolik, parę stołków, całe urządzenie takie, jak u tego starszego człowieka, co po drugiej stronie placu czyści buty przechodniom. Może pan nie widział? Ma nawet ogromny parasol czerwony i okrywa nim cały stolik i siebie, gdy deszcz pada, lub upał jest wielki. To bardzo wygodnie. I kupiłbym mu także nowe szczotki, i ubranie nowe; onby się tak cieszył! Poczciwy Dik, wczoraj właśnie mi mówił: „Żeby mi kto pożyczył kilka dolarów, urządziłbym się inaczej, a zarazby lepiej poszły interesa.“
Cedryk długo jeszcze opowiadał o przyjacielu swoim Diku, przekonany, że to niezmiernie zajmowało sędziwego jegomościa. I w rzeczy samej pan Hawisam słuchał z wielkiem zajęciem, chociaż, prawdę powiedziawszy, niewiele go obchodziły dzieje chłopca, czyszczącego buty, ani przekupki, sprzedającéj jabłka; całą uwagę jego pochłaniał niewinny szczebiot jasnowłosego chłopczyka, który myślał tylko o innych, zapominając zupełnie o sobie.
— Ale nie powiedziałeś mi dotąd, mylordzie, czegobyś pragnął dla siebie samego, gdybyś miał dużo pieniędzy? — spytał wreszcie.
— Dla siebie? O, mnóstwo, mnóstwo rozmaitych rzeczy. Najpierw dałbym jeszcze pieniędzy Katarzynie, żeby odniosła Brygidzie. To jej siostra, ona ma sześcioro dzieci, a mąż często nie może dostać roboty. Nieraz tak płacze biedaczka, jak tu przyjdzie. Kochańcia daje jej różne stare rzeczy, i chleb, i mąkę, i kaszę, a ona się cieszy bardzo i dziękuje, ale potem znowu płacze. Chciałbym także kupić piękny zegarek z łańcuszkiem i fajkę z morskiej piany; Pan Hobbes byłby uradowany, gdybym mu taki upominek zaniósł; ja wiem, co on lubi.
W tej chwili pani Errol powróciła do saloniku.
— Przepraszam pana bardzo — rzekła — tak długo mnie zatrzymali w kuchni, przyszła tam biedna kobieta, siostra mojej służącej...
— Lord Fautleroy opowiadał mi właśnie o niej, mówił, że radby jej dopomódz.
— Bo też ta biedaczka rzeczywiście zasługuje na litość — mówiła matka Cedryka — mąż jej zachorował, nie może pracować, straszna nędza im grozi.
Cedryk zeskoczył z fotela, zbliżył się do matki i rzekł do niej półgłosem:
— Pójdę na chwilkę do Brygidy. Cóż to za nieszczęście, że Michał zachorował! — a potem, zwracając się do gościa, dodał głośniej — to taki dobry człowiek, a taki grzeczny. Zrobił mi kiedyś prześliczną szabelkę drewnianą. Bo on jest doskonałym rzemieślnikiem..
I wybiegł z pokoju. Pan Hawisam milczał przez chwilę, zdawał się namyślać i wahać, wreszcie rzekł:
— Hrabia, dostojny mój klient, dał mi rozmaite polecenia, wyprawiając mnie po wnuka. Pragnął on szczerze, aby lord Fautleroy jechał do Anglii z ochotą i życzliwie był usposobiony dla dziadka... o ile to być może. W tym celu upoważniony jestem, nie szczędząc pieniędzy, dogadzać wszystkim życzeniom młodego lorda, zaspokajać jego upodobania, pamiętając o tem, aby wiedział, że te dary pochodzą od dziadka. Hrabia zapewne nie domyślał się, jakie będą upodobania wnuka i życzenia jego... Co do mnie jednak, muszę się zastosować do polecenia, które otrzymałem i jeżeli lord Fautleroy chce wspomódz tę kobietę...
Musimy tu dodać parę słów wyjaśnienia. Pan Hawisam, spełniając ściśle polecenia hrabiego, nie uważał jednak za właściwe powtarzać dosłownie tego, co dostojny jego klient mówił przytem. Hrabia nie zbyt wzniosłe zdradzał myśli, gdy upoważniał prawnika do obsypania darami małego lorda.
— Daj mu pan poznać odrazu — rzekł — że u mnie będzie opływał w dostatki, że życie jego dotychczasowe przy matce było nędzą w porównaniu do tego, jakie go czeka na zamku Dorincourt. Niech wie o tem, że jeśli zostanie magnatem i będzie mógł pieniądze rozrzucać garściami, to z łaski dziadka!
Nie przytoczył więc tych słów stary prawnik, a matka Cedryka miała naturę nazbyt szlachetną i prawą, aby zdołała odgadnąć samolubne pobudki, kierujące postępowaniem hrabiego. Wydało jej się to rzeczą bardzo prostą, że starzec ten, utraciwszy wszystkich synów, osamotniony nad grobem, starał się pozyskać przywiązanie jedynego wnuka. Przytem ucieszyła się niezmiernie myślą, że pierwszy użytek z tego ogromnego majątku w ręku jej synka będzie dobrym uczynkiem. Wreszcie i ona także szczerze pragnęła przyjść w pomoc biednej kobiecie, ze wszech miar zasługującej na współczucie.
— O, jakże to pięknie ze strony hrabiego! — zawołała pani Errol, zarumieniona z radości. — Cedruś będzie taki szczęśliwy! On bardzo lubi Brygidę i jej męża, bo też to tacy poczciwi ludzie. Ja nie byłam w stanie im dopomódz, chociaż robiłam, co mogłam. Michał jest rzeczywiście doskonałym rzemieślnikiem, o ile zdrowie mu służy. Na nieszczęście choruje nieborak oddawna, potrzebuje lekarstw, posilnych pokarmów, ciepłego odzienia. Biedni ludzie wyczerpali wszystkie oszczędności i dziś im nędza zagraża. Ale z pewnością grosza nie zmarnują.
Pan Hawisam zapuścił chudą rękę w boczną kieszeń surduta i wyjął gruby pugilares, wyładowany banknotami. Dziwny uśmiech błądził na jego twarzy. Zastanawiał się nad tem, co też powie stary hrabia, ten samolub, zrzęda, którego oschłe serce nie znało dla nikogo litości, gdy dowie się o najpierwszem żądaniu swego wnuka, o szczególnym użytku, jaki uczynił z jego pieniędzy?
— Wiadomo pani — rzekł prawnik — że hrabia Dorincourt jest jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Sądzę więc, że to nie będzie zadużo, gdy wręczę synowi pani w jego imieniu pięć funtów sterlingów dla tej ubogiej kobiety.
— Pięć funtów! — zawołała pani Errol — ależ to dla nich będzie prawdziwe bogactwo! O, mój Boże! to nie do uwierzenia!
— Niema w tem jednak nic nadzwyczajnego — mówił prawnik z tym samym uśmiechem — powinna pani oswoić się z tą myślą, iż wielka zmiana zaszła w położeniu jej syna. Będzie on rozporządzał w przyszłości ogromnym majątkiem, wielką władzę miał w swych ręku.
— Wielką władzę! — powtórzyła matka ze wzruszeniem — mój chłopaczek drogi! Oby tylko godnym się okazał tak wysokiego stanowiska; czy ja potrafię, dobrze go do tego przygotować? To taka wielka odpowiedzialność! Kochany mój Cedruś!..
Pan Hawisam musiał znów uciec się do kaszlu. Nie był on zbyt czułego usposobienia, a jednak stare jego serce poruszyło się, gdy spotkał wzrok młodej kobiety, w którym malował się wyraz rzewnego niepokoju.
— Sądząc z rozmowy, którą mnie przed chwilą zaszczycił lord Fautleroy — rzekł wreszcie prawnik — może pani być o to zupełnie spokojną. Jest on jeszcze dzieckiem, zapewne, ale zdaje się, że zawsze, tak samo jak dziś, będzie myślał o innych daleko więcej, niż o sobie.
W tej chwili Cedryk wszedł do saloniku.
— Biedny Michał chory na artre... tretyzm, jak mówi Brygida — rzekł chłopczyk wchodząc — to muszą być okropne bóle. Nie może nic zarobić i nie będą mieli czem komornego zapłacić; Michał się martwi, a to z pewnością zwiększa te jego bóle. Żebyż przynajmniej Basia, najstarsza córka, miała porządniejsze ubranie, mogłaby pójść gdzieś poszukać zarobku; cóż, kiedy biedaczka taka obdarta, że się ludziom pokazać nie może.
Twarz chłopczyka posmutniała wyraźnie, gdy to mówił.
— Cedryku — odezwała się matka — pan Hawisam ma ci coś do powiedzenia.
— Hrabia Dorincourt polecił mi... — zaczął stary prawnik i zająknął się zakłopotany. Sam nie wiedział, jak ma to polecenie przedstawić dziecku, spojrzał więc na matkę, jakby wzywając jej pomocy.
Pani Errol przyklękła żywo na kobiercu obok synka, zbliżyła twarz swoję do jego twarzyczki, zarzuciła mu ramiona na szyjkę i mówiła:
— Wszak wiesz, Cedrusiu, że hrabia jest twoim dziaduniem, rodzonym ojcem twojego ojczulka; ten dobry dziadunio kocha ciebie bardzo, bo stracił wszystkie dzieci i ty jeden pozostałeś mu na świecie. On pragnie twojego szczęścia, a że jest niezmiernie bogaty, może ci dać wszystko, czego zażądasz, spełnić każde twoje życzenie. Wyobraź sobie, że dał panu Hawisamowi mnóstwo pieniędzy dla ciebie, więc jeśli chcesz, możesz część ich wziąć zaraz i dać Brygidzie na zapłacenie komornego i kupienie najpotrzebniejszych rzeczy dla męża i dzieci. A co! nie spodziewałeś się takiej radości, nieprawdaż? — i na zakończenie złożyła pocałunek serdeczny na policzkach chłopczyny, zarumienionych nagle na wieść o tych bogactwach, spadających tak w porę. Cedryk przez chwilę spoglądał błyszczącemi oczyma, to na matkę, to na prawnika.
— Czy ja naprawdę mogę wziąć zaraz te pieniądze? — spytał wreszcie — i mogę je dać Brygidzie? Bo ona już odchodzi...
Pan Hawisam podał mu pięć sztuk złota. Cedryk chwycił je i pędem wybiegł z pokoju, a po chwili dał się słyszeć głos jego; nim jeszcze dobiegł do kuchni, już wołał radośnie:
— Brygido, Brygido, poczekaj! Oto masz pieniądze, zapłacisz komorne i zostanie na inne wydatki. Co za szczęście! To dziadunio, mój własny dziadunio przysłał mi tyle pieniędzy. Patrz, Brygido, to dla ciebie i dla Michała.
— O, panie Cedryku! — wykrzyknęła biedna kobieta, nie mogąc uwierzyć w tak wielkie szczęście — pięć funtów w złocie! Czy pan wie, że to znaczy dwadzieścia pięć dolarów? Ależ ja takiej sumy przyjąć nie mogę bez pozwolenia mamy...
— Przepraszam pana — rzekła z uśmiechem pani Errol — muszę tam pójść na chwilkę.
I wyszła, zostawiając pana Hawisama samego. Wnet jednak wpadł śpiesznie Cedryk, rozpromieniony, szczęśliwy, wołając:
— Rozpłakała się! Ale mówiła, że to z radości. Nie widziałem, żeby kto płakał z radości. O, jakiż ten mój dziadunio jest dobry! Widzę, że to bardzo przyjemnie być hrabią, bardzo, bardzo przyjemnie; teraz już i ja z ochotą będę lordem, i hrabią.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.