Listy o Adamie Mickiewiczu/Florencya, 10 czerwca 1874 roku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Listy o Adamie Mickiewiczu
Wydawca Księgarnia Luxemburgska
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Rouge Dunon i Fresné
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kochany Panie Władysławie,
Florencya, 10 czerwca 1874 roku.

Słowa Adama w poprzednim przytoczone liście usłyszałem powtórzone na zebraniu młodzieży u Karola Balińskiego przez ś. p. Karola Różyckiego, pułkownika; tak to pieczęć wielkiego wieszcza na wszystkiém co było wzniosłe w emigracyi można było dopatrzyć; duch jego rozdzielał się i nadawał charakter wychodźtwu; cokolwiek powiedziano oryginalnego, czysto-narodowego, chrześciańskiego i wolnego razem, mogłeś być pewny, że wyszło ze zbliżenia się z Adamem. Tonem złośliwym, ogólnikami przeżutemi przez gazety, od czasu pierwszéj rewolucyi francuzkiéj, odróżniała się inna szkoła, ruchliwa, wyzywająca, rewolucyjna; dwa te prądy wybitném czyniły ogół emigracyi, jasno i wyraźnie wytykając drogi narodowi, który w swym czasie uwagę zwracał na Paryż i musiał zwracać, w łonie swojém nie posiadając wyższéj powagi politycznéj i naukowéj. Część któréj przewodził książe Adam Czartoryski przybyłemu na emigracyą wydawała się czémś niezdecydowaném, albo zagłuszoném. O jednym mówiono jenerale Bystrzonowskim, o kilku posłach ostatniego sejmu. Jeden Ludwik Zwierkowski, rycerz także, dzielne serce, należący do tego stronnictwa, miał zapał prawdziwy i poświęcenie bez granic; odważny, szlachetny, służył księciu Adamowi jako reprezentantowi Polski, nie staro-szlacheckiéj, bo książe Adam był konstytucyonistą, ale owéj 3go Maja, o któréj piękne karty Maurycy Mochnacki popisał. Książe Adam cenił Benthama a Washingtona kochał i czcił wysoko. Nie do mnie, drogi Panie, należy ocenienie nadziei emigracyjno-narodowych; historya zresztą wypowiedziała o nich swoje słowo; zawiodły nas równie plany kreślone na podstawie zaufania w roboty demokracyi europejskiéj, jak i na rozumie politycznym i sumieniu gabinetów, rezultat porównał partye; zamilkły głosy tak jednych jak drugich, pozostał tylko jeden potężny głos Adama Mickiewicza i ten gdziekolwiek bije, serce podniosłe odzywa się, porusza, pracuje w wielkim warsztacie wieku.
Z pisarzy poetów, przeciwników Adam miał dwóch: Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego; o pierwszym milczał przeto iż ten uderzał często na jego osobistość, drugiego podnosił jako prawdziwego wieszcza, któremu daném było zazierać w tajniki przyszłości, a z którym różnił się w jednéj tylko rzeczy, to jest że Adam nie wyłączał się od walki w każdéj chwili, kiedy Zygmunt, na wzór Kanta, działaniu myśli i przyszłości rozwiązanie kwestyi zostawiał. Wallenrod wywołał Irydiona; i w jednym i w drugim zemsta za ojczyznę, i jeden i drugi bohatér giną jako ofiary wielkiéj myśli, sens moralny tylko dla czytelnika wychodzi odmienny: to jest że Wallenrod dokonał swego, kiedy Irydion nie ma téj pociechy; jego zadanie dokonać mają wieki, kiedy na forum będą prochy tylko, kiedy powaga Kościoła upadnie, kiedy z Jowiszowéj wielkości Cezara i ze swiętości i grozy Papieży pozostanie tylko jakaś, chudemi końmi ciągniona kareta, wlokąca drzemiących starców purpuratów. Irydion widzi zniszczony Rzym, ale nie widzi powstającéj wielkiéj Hellady, kiedy Wallenrod w całéj pełni męzkiego ducha widzi tryumf Litwy i woła:

Jam to uczynił, jakem wielki, dumny,
Tysiąc głów hydry jednym ściąć zamachem,
Jak Samson, jedném wstrząśnieniem kolumny
Zburzyć gmach cały i runąć pod gmachem.

Słowa takie palą i do czynu pędzą, kiedy Irydiona dzwonią pięknie, ale i powstrzymują energią działania, wiejąc po sercu zwątpieniem w indywidualną siłę. To samo wrażenie wynosi czytelnik z Nieboskiéj komedyi i Resurrecturis.
Myśli te miałem odwagę wypowiedzieć panu Adamowi: «A tak, bracie, Zygmunt mnie nie dowierzał, miałem tego dowody w Rzymie, nerwowy człowiek i drżący na myśl każdéj próby; w powietrzu to ją rozumiał, ale na ziemi sprawiała mu rozstrój nerwowy. Wieszcz znakomity!» Historya św. Piotra, Pawła i Jana, tak jak ją przedstawiają dzisiejsi pisarze, wykazuje różnice pojęć pierwszych apostołów naszéj wiary i walkę ich pomiędzy sobą na polu ducha; że jednak pracowali oni wszyscy dla jednéj sprawy świętéj i wiecznéj, czas pozacierał ostrości, zbliżył i pomieścił obok siebie, tak Piotra jak Pawła i bratnie te duchy świecą nam na niebie wiary naszéj religijnéj, broniąc jéj równie przeciwko Cezarom jak i przeciw rewolucyjnym falangom. Na polityczném Polski niebie podobnie zajaśnieją poeci narodowi, niezgodni co do czasu i środków, ale w celach połączeni jednych.
Czyn, czyn! wszystko u Adama w tém się zawierało słowie, sztukę jako robotę artystyczną podziwiał, ale lekceważył: «gdyby tę miłość którą artyści wkładają w swoje obrazy włożyli w społeczeństwo, mówił raz do mnie, bah! jakieżby to cuda historya zapisała». Te same prawie słowa powtórzył do malarza artysty, Aleksandra Z... we Florencyi, na widok sławnych drzwi Baptisterium.
«Piękna to rzecz, ale Kościuszko robił piękniejsze.»
Półsłówek tych, drogi panie Władysławie, pomijać nie mogę, bo one objaśniają człowieka.
Niechęć narodowa do Niemców wynikała z jego na wskróś litewsko-polskiéj duszy, czytał wszystkich znakomitszych, podziwiał wielu, dla Gœthego miał rodzaj uczucia jak dla czarownika sztuki, ale kiedym mu raz na poranku muzykalnym u Fontany, kiedy się zgadało o Gœthem którego chwalił, rzekł: «my mamy naszego Anti-Wertera i Anti-Fausta a ci nas czegoś więcéj uczą jak egoizmu», uśmiechając się odparł: «A ty, zkąd to wiesz?»
Rozmowę przerwał pan Albert G. zwróciliśmy się do księżnéj Marceliny, która w téj chwili weszła do salonu, ale uśmiech Adama pozostał mi w pamięci jak wykradziony sekret.
Poranek ten przyjemne zostawił mi wrażenie. Fontana grał wydane przez siebie pośmiertne dzieła Szopena. Adam słuchał, stojąc we drzwiach prowadzących do bawialnego pokoju, ale wykonanie widocznie ojca nie porywało, każde silne uderzenie niecierpliwiło go, za to gra księżnéj Marceliny, która zaproszona siadła do fortepianu, odmienne na wszystkich zrobiła wrażenie. «To, to Szopen, księżna słucha go wciąż, pamięcią powraca do jego sposobu grania, i inicyuje się z nim coraz więcéj; wielkich mistrzów inaczéj grać nie można jak przez tradycye oralne. Nuty to są nuty, ale muzyka spoczywa w tym, kto te nuty czyta i zaraz widać kto czyta A, B, C, a kto mówi mowę.»
Wieczorem pokazywałem panu Adamowi list Szopena, który w oryginale, dzięki Teofilowi Kwiatkowskiemu, posiadam, a którego kopią przepisuję ci, bo warto żeby taka rzecz wyszła publicznie: list ten pisał Szopen do przyjaciela swego Domaszewskiego w Warszawie:

Kochany Domusiu!
«Gdybym miał przyjaciela, co przed kilku laty (przyjaciela z dużym krzywym nosem, bo tu o innych nie mowa), a więc który przed kilkoma laty ze mną w szafarni bąki zbijał, co mnie zawsze z przekonaniem kochał, a mego ojca i ciotkę z wdzięcznością kochał i żeby ten, wyjechawszy z kraju do mnie ani słowa nie pisał, myślałbym najgorzéj o nim i chociażby on potém płakał i prosił, nie przebaczyłbym mu, a ja Fryc mam jeszcze tyle czoła, że bronię moję negliżencyą i odzywam się podługo cichém siedzeniu, jak bąk co z wody łeb wyścibi wtenczas kiedy go nikt o to nie prosi. Ależ nie będę się silił na eksplikacye, wolę się przyznać do winy, która może z daleka większą się wydaje jak z blizka, albowiem rozerwany jestem na wszystkie strony. Wszedłem w pierwsze towarzystwa, siedzę między ambasadorami, książętami, ministrami, a nawet nie wiem jakim cudem, bom się sam nie piął. Dla mnie jest to dziś rzecz najpotrzebniejsza, bo ztamtąd niby dobry gust wychodzi; zaraz masz większy talent, jeśli cię w ambasadzie angielskiéj czy austryackiéj słyszano; zaraz lepiéj grasz, jeżeli cię księżna Vaudemont protegowała, proteguje, nie mogę napisać, bo baba przed tygodniem umarła; a była to dama na kształt nieboszczki Zielonkowéj lub kasztelanowéj Połanieckiéj, u któréj dwór bywał, która bardzo wiele czyniła dobrego, wielu arystokratów przechowała podczas pierwszéj rewolucyi; pierwsza z dam po Julietowych dniach była u dworu, ostatnia z familii starszéj Montmorency (posiadaczka mnóstwa białych i czarnych suczek, kanarków, papug, i właścicielka najzabawniejszéj w świecie wielkim tutejszym małpy, która na wieczorach u niéj inne kąsała kontessy). Między artystami mam i przyjaźń i szacunek, nie pisałbym tego, jak tylko po roku przynajmniéj pobycia tutaj, ale dowodem szacunku jest, że mi dedykują swoje kompozycye, ludzie z ogromną reputacyą, wprzódy niż ja im, i tak Pixie swoje ostatnie waryacie z orkiestrą wojskową mnie przypisał, powtóre komponują waryacye na moje temata, Kalkbrener mojego mazurka jednego zwaryował. Uczniowie konserwatoryum, uczniowie Moszelesa, Hertza, Kalkbrenera, słowem artyści skończeni biorą ode mnie lekcye, stawiają moje imię pod Fieldowskiém, słowem, żebym był jeszcze głupszy, myślałbym że jestem na szczycie mojéj karyery, témczasem widzę ile jeszcze mam przed sobą a widzę to témbardziéj, że żyję ściśle z pierwszymi artystami i wiem czego każdemu nie dostaje. Ale aż mnie wstyd tylu banialuk com popisał, pochwaliłem się jak dziecko, albo jak ten co czapka na nim gore i sam się zawczasu broni; zmazałbym, ale czasu nie mam drugiéj pisać kartki, zresztą możeś jeszcze mego charakteru nie zapomniał, to sobie przypomnisz tego, co taki dziś jak wczora, z tą różnicą, że z jednym faworytem, drugi nie chce rosnąć i nie chce. Pięć lekcyj mam dzisiaj dać, myślisz że majątek zrobię; kabryolet więcéj kosztuje i białe rękawiczki, bez których nie miałbyś dobrego tonu. Kocham Karlistów, nie cierpię Filipistów, sam jestem rewolucyonistą, zatém nic sobie z pieniędzy nie robię, tylko z przyjaźni o którą cię błagam i proszę.»

«Fryderyk.»

«O! to on!» po odczytaniu rzekł mi ojciec «najucieszniejsza figura jaką znałem w świecie; talent Garryka, dowcip warszawsko-francuzki i jedno mnie tylko w nim nieprzyjemnie uderzało: to zabawianie swoją osobą figurek salonowych, z których żartował i miał racyą. Co to o nim teraz za romanse nie piszą i nie gadają; gdyby mu je był kto za życia przeczytał, otóżby był wystrychnął ze siebie karykaturę podług rysunku tych melomanów z przewróconém melancholicznie okiem! Polskiéj matki dusza grała przez niego, spiewała, szlochała, a dusza ojca francuza śmiała się na całe gardło i i to był Szopen.»
Bywaj zdrów drogi panie Władysławie, ściskam twoję dłoń przyjazną,

Teofil.






PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).