Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobą a widzę to témbardziéj, że żyję ściśle z pierwszymi artystami i wiem czego każdemu nie dostaje. Ale aż mnie wstyd tylu banialuk com popisał, pochwaliłem się jak dziecko, albo jak ten co czapka na nim gore i sam się zawczasu broni; zmazałbym, ale czasu nie mam drugiéj pisać kartki, zresztą możeś jeszcze mego charakteru nie zapomniał, to sobie przypomnisz tego, co taki dziś jak wczora, z tą różnicą, że z jednym faworytem, drugi nie chce rosnąć i nie chce. Pięć lekcyj mam dzisiaj dać, myślisz że majątek zrobię; kabryolet więcéj kosztuje i białe rękawiczki, bez których nie miałbyś dobrego tonu. Kocham Karlistów, nie cierpię Filipistów, sam jestem rewolucyonistą, zatém nic sobie z pieniędzy nie robię, tylko z przyjaźni o którą cię błagam i proszę.»

«Fryderyk.»

«O! to on!» po odczytaniu rzekł mi ojciec «najucieszniejsza figura jaką znałem w świecie; talent Garryka, dowcip warszawsko-francuzki i jedno mnie tylko w nim nieprzyjemnie uderzało: to zabawianie swoją osobą figurek salonowych, z których żartował i miał racyą. Co to o nim teraz za romanse nie piszą i nie gadają; gdyby mu je był kto za życia przeczytał, otóżby był wystrychnął ze siebie karykaturę podług rysunku tych melomanów z przewróconém melancholicznie okiem! Polskiéj matki dusza grała przez niego, spiewała, szlochała, a dusza ojca francuza śmiała się na całe gardło i i to był Szopen.»
Bywaj zdrów drogi panie Władysławie, ściskam twoję dłoń przyjazną,

Teofil.