La San Felice/Tom VIII/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnicy nie zapomnieli zapewne że Nelson zatrzymany od 21 do 23 stycznia przeciwnym wiatrem, korzystając z silnego północno-zachodniego wiatru, mógł nakoniec wypłynąć około trzeciej po południu i że flota angielska tego samego wieczora zniknęła w zmroku na wysokości wyspy Kaprei.
Dumny pierwszeństwem udzielonem mu przez królowę, Nelson czynił wszystko co było możliwem, aby okazać się wdzięcznym za tę łaskę i od trzech dni, gdy dostojni zbiegowie przybyli prosić o jego gościnność, przysposobiono wszystko na pokładzie Vanguarda, aby gościnność ta była ile możności najdogodniejszą. Zachowując dla siebie izdebkę w tyle okrętu, Nelson kazał przygotować dla króla, królowej i młodych książąt, wielką izbę oficerską za wielką baterją. Działa znikły w draperjach, a każdy przedział zmieniony został na pomieszkanie ozdobione z największą wytwornością.
Ministrowie i dworzanie zabrani przez króla do Palermo, byli umieszczonymi w kwaterze oficerów, to jest w przedziale między dwoma pomostami, w około którego znajdują się kajuty.
Caracciolo lepiej jeszcze się urządził. Własnego pomieszczenia odstąpił następcy tronu i księżnej Klementynie, a kwaterę oficerów ich orszakowi.
Nagła zmiana wiatru, przy pomocy której Nelson mógł podnieść kotwicę, jak to już powiedzieliśmy, zaszła między trzecią a czwartą po południu. Zmienił on się — mówimy o wietrze — z południowo zachodniego na północno zachodni. Skoro tylko Nelson spostrzegł tę zmianę, rozkazał kapitanowi Henry, z którym się obchodził jak z przyjacielem raczej nie jak z podwładnym, rozwinąć żagle.
— Czy będziemy z daleka okrążać wyspę Capri? Zapytał kapitan.
— Przy tym wietrze to niepotrzebne, odpowiedział Nelson, wypłyniemy na otwarte morze.
Henry przez chwilę śledził wiatr i wstrząsnął głową.
— Nie sądzę ażeby ten wiatr był pomyślny ku temu, powiedział.
— Mniejsza o to, korzystajmy z takiego jaki jest. Chociaż gotów jestem umrzeć i poświęcić na śmierć od pierwszego do ostatniego wszystkich moich ludzi dla króla i jego rodziny, nie będę o nich spokojnym, dopóki nie będą już w Palermo.
— Jakież sygnały należy dać innym statkom?
— Aby rozwinęły żagle i płynęły za nami drogą do Palermo z obrotami niezależnemi.
Zrobiono sygnały i rozwinięto żagle. Ale na wysokości Capri wraz z nocą wiatr ustał, sprawdzając przepowiednie kapitana Henry. To chwilowe uciszenie dało sposobność dostojnym zbiegom, słabym od trzech dni na chorobę morską, posilić się cokolwiek i odpocząć.
Zbytecznem byłoby mówić, że Emma Lyona nie udała się z mężem do kwatery oficerów a została przy królowej.
Po wieczerzy, Nelson który był przy niej obecnym, powrócił na pomost. Część przepowiedni kapitana Henry już się spełniła, ponieważ wiatr opadł; obawiał się on przeto jeszcze w ciągu nocy, jeżeli już nie burzy, to przynajmniej ulewy.
Król rzucił się na łóżko ale nie mógł usnąć. Ferynand zarówno jak nie był wojownikiem, nie był też marynarzem. Wszelkie cudowne widoki, wszystkie wzniosłe ruchy morza, marzenia umysłów poetycznych, zupełnie go nie zajmowały. Co do morza, znał tylko chorobę i grożące niebezpieczeństwa. Około północy, widząc że napróżno przewraca się na łóżku na którem bezsenność nigdy mu nie dokuczała, zeskoczył z posłania z swoim wiernym Jowiszem, podzielającym chorobę swego pana i udał się schodami prowadzącemi na tył okrętu. W chwili gdy już miał stanąć na podłodze, o trzy kroki od siebie zobaczył Nelsona i kapitana Henry, pilnie i niespokojnie zajętych badaniem widnokręgu.
— Miałeś słuszność, Henry, twoje dawne doświadczenie nie zawiodło cię. Ja jestem żołnierzem morskim, ale ty jesteś prawdziwym marynarzem. Nietylko wiatr nie dotrwał, ale będziemy jeszcze mieć ulewę.
— Pominąwszy to milczeniem, że znajdujemy się w złem położeniu na jej przyjęcie. Należało nam płynąć tą drogą co Minerwa.
Nelson nie mógł powstrzymać poruszenia niecierpliwości.
— Tak samo jak Wasza Ekscellencja nie lubię pysznego Caracciolo, który nią dowodzi; ale należy wyznać milordzie że na pochwałę jaką przed chwilą mnie udzieliłeś, — on także zasługuje. To prawdziwy marynarz, dowodem tego że przepływając pomiędzy Kapreą i przylądkiem Campanella, jako zasłonę od wiatru ma Kapreę, dla złagodzenia gwałtowności ulewy, z której my nie unikniemy ani kropli deszczu, ani jednego podmuchu wiatru i pod wiatr całą zatokę Salerno.
Nelson niespokojnie obrócił się ku czarnej masie przed nim się wznoszącej i nie przedstawiającej od strony południowo-zachodniej żadnego schronienia.
— Dobrze, rzekł, jesteśmy o milę od Kaprei.
— Chciałbym być o dziesięć mil, mruknął Henry, nie dość cicho jednak, aby go Nelson nie usłyszał.
Wiatr zachodni zadął, poprzednik nawałnicy o której mówił Henry.
— Każ spuścić reje i płynąć tuż pod kierunkiem wiatru.
— Wasza Ekscelencja nie obawia się o maszty? zapytał Henry.
— Boję się brzegów, to i wszystko, odpowiedział Nelson.
Henry głosem pełnym i donośnym marynarza rozkazującego wiatrom i falom morskim, powtórzył rozkaz stosujący się równocześnie do majtków i do sternika.
— Spuścić reje! płyńcie z wiatrem!
Król słyszał tę rozmowę i rozkaz, nic z tego nie rozumiejąc: odgadł tylko że groziło niebezpieczeństwo i że niebezpieczeństwo to pochodziło z zachodu. Wszedł więc na pomost i chociaż Nelson nie więcej rozumiał po włosku niż król po angielsku, zapytał go:
— Czy grozi nam niebezpieczeństwo milordzie?
Nelson skłonił się i odwracając się do kapitana Henry powiedział:
— Zdaje mi się że J. K. Mość zaszczyca mię pytaniem. Odpowiedz Henry, jeżeli zrozumiałeś, na pytanie króla.
— Najjaśniejszy Panie, odparł Henry, nigdy niema niebezpieczeństwa na statku, gdzie lord Nelson dowodzi, bo jego przezorność uprzedza wszelkie niebezpieczeństwa; tylko zdaje mi się że będziemy mieli zawieruchę.
— Zawieruchę? jaką? zapytał król.
— Zawieruchę wiatru, odpowiedział Henry, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
— Jednak, zdaje mi się, że czas jest dość piękny, powiedział król, spoglądając na księżyc posuwający się po niebie wysłanem chmurami, przedzielonemi pomiędzy sobą pasami ciemno niebieskiemi.
— To nie nad głową należy patrzeć Najjaśniejszy Panie, lecz tam na widnokręgu przed nami. Czy W. K. Mość widzi tę linię czarną wznoszącą się powoli na niebie, oddzieloną od morza, jak ona ciemnego promieniem światła zdającego się nicią srebrną? Za dziesięć minut wybuchnie ona nad nami.
Przebiegł drugi powiew wilgotnego wiatru; pod jego ciśnieniem Vanguard pochylił się i jęknął.
— Zwinąć wielki żagiel! zawołał Nelson nie przeszkadzając rozmowie króla z kapitanem Henry i bezpośrednio wydając rozkazy — ściągnąć trójkątny żagiel!
Obrót ten wykonano z szybkością wskazującą że osada rozumiała jego ważność i okręt oswobodzony z ciężaru płótna, płynął pod trzema żaglami bocianiego gniazda i małym żaglem trójkątnym.
Nelson zbliżył się do kapitana Henry i powiedział mu kilka słów po angielsku.
— Najjaśniejszy Panie, rzekł Henry, Jego Ekscelencja prosi mnie, abym zwrócił uwagę W. K. Mości, że za chwilę ulewa na nas spadnie i jeżeli W. K. Mość zostanie na pomoście, deszcz nie będzie miał dla niego więcej względów jak dla każdego z naszych marynarzy.
— Czy mogę upewnić królowę i powiedzieć jej że niema niebezpieczeństwa? zapytał król, pragnąc przy tej sposobności sam się upewnić.
— Tak Najjaśniejszy Panie. Z pomocą Bożą, milord i ja ręczymy za wszystko.
Król zszedł, Jowisz wciąż mu towarzyszył i bądź z powiększenia słabości, bądź z przeczucia niebezpieczeństwa, czasami miewanego przez zwierzęta, postępował wyjąć. Jak powiedział Henry, zaledwo kilka minut upłynęło, nawałnica spadła na Vanguard i z przerażającem towarzyszeniem grzmotów i ulewnego deszczu, wydała wojnę całej flocie.
Nad Ferdynandem ciężyło nieszczęście: naprzód ziemia go zdradziła, teraz zdradzało go morze.
Królowa pomimo upewnienia króla, na pierwsze wstrząśnienie okrętu i pierwszy jego jęk, zrozumiała że Vanguard walczył z huraganem. Umieszczona wprost pod pomostem, słyszała to pospieszne, nieregularne bieganie majtków, wskazujące, niebezpieczeństwo przez usiłowania czynione dla jego zwalczenia. Siedziała na łóżku z całą swoją rodziną około niej zebraną, Emma Lyona jak zwykle u nóg jej spoczywała.
Lady Hamilton nie ulegająca chorobie morskiej, zupełnie się oddała pielęgnowaniu królowej, młodych księżniczek i dwóch małych książąt Alberta i Leopolda. Podnosiła się od nóg królowej tylko aby podawać filiżankę herbaty jednym, szklankę wody z cukrem drugim, aby ucałować czoło swej królewskiej przyjaciółki, mówiąc, jej niektóre z tych wyrazów dodających odwagi, ponieważ okazują poświęcenie.
Po przeciągu pół godziny przybył Nelson. Ulewa przeszła; ale ulewa będąca czasami zwyczajnym wypadkiem, oczyszczającym niebo, czasami jest poprzedniczką burzy. Nie mógł więc powiedzieć królowej że wszystko skończone i przyrzec nocy zupełnie spokojnej.
Na jej zaproszenie usiadł i wypił filiżankę herbaty. Dzieci królowej, z wyjątkiem młodego księcia Alberta, usnęły i utrudzenie połączone z lekceważeniem młodego wieku, odniosło zwycięztwo nad obawą, która zarówno z chorobą morską nie dozwoliły usnąć ich rodzicom.
Nelson prawie od kwadransa znajdował się w sali, a już od pięciu minut zdawał się badać poruszenia okrętu, — kiedy zapukano do drzwi; na wezwanie królowej drzwi otworzyły się i młody oficer ukazał się na progu.
Widocznie że przybył po Nelsona.
— To ty panie Parkenson? powiedział admirał. Co nowego?
— Milordzie, kapitan Henry przysyła mnie oznajmić Waszej Ekscelencji, że od pięciu minut wiatr zmienił się na południowy i że jeżeli będziemy płynąć w tym samym kierunku, będziemy rzuceni na Kapreę.
— A więc zmieńcie kierunek statku, powiedział Nelson.
— Milordzie, morze jest wzburzone, okręt stracił swoją szybkość.
— Aha! powiedział Nelson, i obawiacie się iż nie podołacie zmienić kierunku?
— Statek cofa się.
Nelson powstał, ukłonił się królowej i królowi z uśmiechem i wyszedł za porucznikiem.
Król, powiedzieliśmy, nie umiał po angielsku; królowa zaś znała ten język, ale wyrażenia marynarskie były jej obcemi, pojęła tylko że grozi nowe niebezpieczeństwo, wzrokiem zapytała Emmę.
— Zdaje się, odpowiedziała Emma, że chodzi o jakiś trudny obrót, który nie śmią wykonać w nieobecności milorda.
Królowa zmarszczyła brwi i jęknęła; Emma chwiejąc się na ruchomej posadzce poszła słuchać pode drzwiami.
Nelson dobrze pojmując niebezpieczeństwo, żywo powrócił na pomost. Wiatr, jak powiedział porucznik Parkenson, przyjął kierunek południowy: wiało sirocco a statek był zupełnie na wiatr wystawiony.
Admirał szybko i niespokojnie obejrzał się na około. Niebo zawsze pochmurzone, wyjaśniło się jednakże cokolwiek. Kaprea rysowała się z lewego brzegu okrętu i zbliżono się o tyle, iż przy bladem świetle księżyca, tłumionem przez chmury, można było dojrzeć białe punkta oznaczające domy. Ale najwyraźniej widać było szeroki szlak z białej piany ciągnący się wzdłuż całej wyspy, która wskazywała z jaką wściekłością rozbijały się bałwany.
Za jednym rzutem oka Nelson zrozumiał całe położenie rzeczy. Wiatr południowy zasłonił żagle: maszty przeciążone płótnem trzeszczały. Głosem znanym dobrze osadzie, zawołał:
— Zmienić ster! Skierować w tył!
I mówiąc do kapitana Henry, dodał: — Nawracajmy, cofając się!
Obrót ten był niebezpieczny. Jeżeli okręt nie odsunie się, zostanie rzucony o brzeg.
Zaledwie obrót rozpoczęto, zdawało się że wicher i morze usłyszały rozkaz Nelsona i porozumiały się aby mu się sprzeciwić. Żagiel bocianiego gniazda coraz więcej ciążący na maszcie, zgiął go jak trzcinę i usłyszano straszne trzeszczenie Jeżeli się złamie, statek zgubiony!
W tej okropnej chwili Nelson poczuł coś lekko opierającego się na swem ramieniu. Odwrócił głowę: była to Emma.
Ustami dotknął czoła młodej kobiety z gorączkową energią i uderzając nogą, jak gdyby statek mógł go zrozumieć, szepnął:
— Zwróćże się, zwróć!
Statek był posłuszny, posunął się i po kilku minutach wahania, popłynął lewem bokiem w stronę zachodnio północną.
— Dobrze, mruknął Nelson oddychając, mamy teraz przed sobą 150 mil morza, zanim spotkamy wybrzeże.
— Kochana lady Hamilton, powiedział jakiś głos, chciej mi powtórzyć po włosku, co powiedział milord.
Był to głos króla, który widząc wychodzącą Emmę, udał się za nią na pokład.
Emma przetłómaczyła mu wyrazy Nelsona.
— Ależ, powiedział król, niemający żadnego wyobrażenia o sztuce żeglarskiej, zdaje mi się że wcale nie płyniemy do Sycylii a nawet sądzę, że się udajemy w kierunku Korsyki.
— Najjaśniejszy Panie, odparł Nelson z pewną niecierpliwością, płyniemy z wiatrem i jeżeli W. K. Mość raczy zostać na pomoście, za dwadzieścia minut zobaczy zmieniony kierunek i odzyskamy czas i drogę straconą.
— Zmienić kierunek? Tak, rozumiem, powiedział król: jest to co zrobiłeś przed chwilą. Ale czy nie mógłbyś mniej często zmieniać kierunku? Przed chwilą zdawało mi się że duszę mi wydzierasz.
— Najjaśniejszy Panie, gdybyśmy byli na Atlantyku i gdybym płynął z wysp Azorskich do Rio Janeiro, dla oszczędzenia W. K. Mości dolegliwości jakiej sam podlegam i dla tego znam ją, zmieniał► bym kierunek okrętu co sześćdziesiąt lub ośmdziesiąt mil; ale jesteśmy na morzu Śródziemnem, płyniemy z Neapolu do Palermo i potrzebuję zmieniać kierunek co trzy mile najwyżej. Zresztą, ciągnął dalej Nelson, rzuciwszy okiem na Kapreę od której coraz więcej się oddalano, W. K. Mość może powrócić do swego mieszkania i uspokoić królowę. Ja ręczę za wszystko.
Z kolei król odetchnął, chociaż słów Nelsona nie rozumiał bezpośrednio; Nelson wymówił je z takiem przekonaniem, że przekonanie to przeszło w serce Emmy, a z serca Emmy do serca królewskiego.
A więc król zszedł, uwiadomił że niebezpieczeństwo minęło i że Emma szła za nim, aby o tem królowę upewnić.
Emma w istocie szła za królem, ale ponieważ zboczyła z linii prostej przechodząc przez kajutę Nelsona, dopiero więc po przeciągu pół godziny królowa została zupełnie uspokojoną i zaczęła usypiać oparłszy głowę na ramieniu swej przyjaciółki.
Nawałnica która o mało nie rzuciła Nelsona na wybrzeża Kaprei, dosięgnęła i Caracciola, ale w sposób mniej dotkliwy. Najprzód część jej gwałtowności rozbiła się o szczyty wzgórz wyspy, pod wiatr wystające; potem mając do czynienia ze statkiem lżejszym, admirał neapolitański mógł nim kierować łatwiej niż Nelson ciężkim Vanguardem, pokaleczonym jeszcze kulami Abukiru.
Gdy więc ze świtem, po dwóch lub trzech godzinach wypoczynku, Nelson wszedł na pomost swego statku, ujrzał że kiedy on z wielkim trudem ominął Kapreę, Caraeciolo z swoim statkiem dostał się na wysokość przylądka Lisoka, to jest wyprzedził go o piętnaście mil do dwudziestu. Niedość na tem. Podczas kiedy Nelson żeglował tylko pod trzema żaglami bocianiego gniazda i trójkątnym masztem, on zachował wszystkie żagle i za każdą zmianą kierunku zyskiwał więcej wiatru.
Nieszczęściem, w tej chwili król wyszedł na pokład i zobaczył Nelsona z lunetą w ręku, spoglądającego zazdrosnem okiem na Mineruę.
— I cóż! zapytał kapitana Henry, gdzie jesteśmy?
— Sam widzisz, Najjaśniejszy Panie, opłynęliśmy Kapreę.
— Jakto, ta skała, to jeszcze Kaprea?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— A więc od wczoraj od trzeciej po południu zrobiliśmy 26 do 28 mil?
— Prawie.
— Co mówi król? zapytał Nelson.
— Dziwi się żeśmy tak mało się posunęli.
Nelson wzruszył ramionami.
Król odgadł zapytanie admirała i odpowiedź kapitana, a że ruch Nelsona wydał mu się lekceważącym, postanowił zemścić się upokarzając jego pychę.
— Na co patrzył milord, kiedy przybyłem na pokład? zapytał.
— Na statek który jest pod wiatrem do nas.
— Chcesz powiedzieć przed nami, kapitanie.
— Jedno i drugie.
— A cóż to za statek? Nie przypuszczam żeby należał do naszej floty.
— Dla czegóż to, Najjaśniejszy Panie?
— Ponieważ Vanguard jest najlepszym statkiem, a milord Nelson najlepszym marynarzem, sądzę że żaden statek ani żaden kapitan nie może go wyprzedzić.
— Co mówi król? zapytał Nelson.
Henry powtórzył admirałowi odpowiedź Ferdynanda.
Nelson przygryzł wargi.
— Król ma słuszność, powiedział, nikt nie powinien wyprzedzać okrętu admiralskiego, nadewszystko, jeżeli ten ma zaszczyt wieść JJ. KK. Moście. To też popełniający tę nieprzyzwoitość zostanie natychmiast ukaranym Kapitanie Henry, daj sygnał księciu Caracciolo aby już więcej nie posuwał się z wiatrem i poczekał na nas.
Ferdynand odgadł po obliczu Nelsona że cios nie chybił i zrozumiawszy po tonie mowy krótkim i wyniosłym że admirał angielski wydawał rozkaz, śledził wzrokiem kapitana Henry aby zobaczyć spełnienie tego rozkazu.
Henry wyszedł z tylnej części okrętu kilka chwil był nieobecnym, potem powrócił z rozmaitemi flagami ułożonemi w pewnym porządku i kazał je przymocować na sznurach sygnałowych.
— Czy uprzedziłeś królowę, powiedział Nelson, że strzelą z armaty i że nie powinno jej to przerażać?
— Tak, milordzie, odrzekł Henry.
W istocie, w tej chwili usłyszano wystrzał i słup dymu wybuchnął z baterji wyższej. Pięć flag przyniesionych przez kapitana Henry, wzniesiono jednocześnie na sznurach sygnałowych, objawiając tym sposobem szorstki rozkaz Nelsona.
Celem wystrzału armatniego było zwrócenie uwagi Minerwy, która wywiesiła banderę na znak że oczekiwała sygnału Vanguarda. Ale jakiekolwiek wrażenie sprawił na nim widok sygnału, Caracciolo natychmiast usłuchał. Zebrał reje, zwinął żagle na przedni maszt i wielki żagiel i skierował liny brzeżne żaglów równolegle do wiatru.
Nelson z lunetą w ręku patrzył na obroty przez siebie nakazane. Widział żagle Minerwy opadające: tylko trójkątny żagiel został wydęty i fregata straciła trzy części swojej szybkości, podczas kiedy Nelson przeciwnie, widząc czas uspakajający się kazał rozwinąć wszystkie żagle. W kilka godzin Vanguard dopędził Minertcę. Wtedy to ona rozwinęła swoje żagle.
Ale chociaż Caracciolo żeglował już tylko pod żaglami bocianiego gniazda i żaglem trójkątnym, trzymając się o ćwierć mili za Vanguardem, nie tracił on ani jednego cala drogi, postępując za ciężkim kolosem płynącym z rozwiniętemi żaglami.
Widząc łatwość obrotów Minerwy, gdy jak koń dobrze ujeżdżony, zdawała się być posłuszną swemu dowódzcy, Ferdynand zaczął żałować że nie wsiadł raczej na statek swego dawnego przyjaciela Caracciolo, jak mu to przyrzekł, niż na pokład Vanguarda. Powrócił do wielkiej sali i zastał królowę i młode księżniczki dość spokojne. Tylko mały książę Albert, delikatnego zdrowia, dostał wymiotów i leżał na piersi Emmy Lyona, która cudowna w swojem poświęceniu, ani chwili nie wypoczęła i nie przestała się zajmować królową i jej dziećmi.
Cały dzień płynięto w zygzak; tylko było to coraz uciążliwszem, ponieważ morze było coraz przykrzejsze. Przy każdej zmianie kierunku, cierpienia młodego księcia zdwajały się.
Około trzeciej po południu Emma Lyona wyszła na pomost. Jej obecność była potrzebną dla rozpogodzenia czoła Nelsona. Przybywała mu powiedzieć że książę bardzo chory i że królowa zapytała, czy nie możnaby gdzie wylądować lub zmienić drogi.
Okręt był prawie na wysokości Amantea: można było zatrzymać się w zatoce św. Eufemii. Ale cóżby pomyślał Caracciolo’? Pomyślałby że Vanguard nie mógł utrzymać się na morzu, i że Nelson zwycięzca ludzi, został zwyciężonym przez morze.
Jego niepowodzenia marynarskie były prawie tak sławne jak jego zwycięztwa. Zaledwo miesiąc upłynął, jak w zatoce Lwa nagły podmuch wiatru zerwał z jego okrętu trzy maszty, który powrócił do portu Cagliari, gładki jak ponton, ciągniony przez drugi statek mniej od niego uszkodzony.
Badał on widnokrąg przenikliwem okiem marynarza, któremu wszystkie oznaki niebezpieczeństwa są znane.
Pogoda nic dobrego nie wróżyła. Słońce ukryte między chmurami, z trudnością barwiące je żółtawem światłem, opuszczało się zwolna i smutnie ku zachodowi, przerzynając niebiosa swemi promieniami zapowiadającemi wiatr nazajutrz, o których mówią marynarze: „Strzeżmy się; słońce jest zatrzymane na kotwicach!“ Stramboli, którego grzmot słychać było w oddali, był zupełnie zakryty, jakoteż archipelag wysp nad któremi się unosi, w tumanie mgły zdającej się płynąć nad morzem i zbliżać naprzeciw zbiegom. Z przeciwnej strony, to jest ku północy, niebo było dosyć czyste; ale jak daleko można było okiem zasięgnąć nie widać było żadnego innego statku oprócz Minerivy, która wykonywając jednakowe poruszenia z Vanyuardem zdawała się jego cieniem. Inne okręta korzystając z udzielonego przez Nelsona zezwolenia obrotów niezależnych, schroniły się albo do portu Castellamare, albo kierując się na zachód wypłynęły na otwarte morze.
Gdyby wiatr nie ustał i gdyby dalej żeglowano do Palermo, trzebaby przez całą noc i cały dzień następny zmieniać kierunek.
Było to jeszcze dwa albo trzy dni pobytu na morzu, a lady Hamilton utrzymywała że młody książę ich nie zniesie.
Jeżeli przeciwnie ten sam wiatr pozostanie, gdyby obrano kierunek ku Messynie, można było korzystając z prądu, pomimo przeciwnego wiatru, jeszcze tej nocy wpłynąć do portu.
Tak postępując, Nelson nic nie zaniedbywał: był posłusznym rozkazom króla. Zdecydował się więc na Messynę.
— Henry, powiedział, daj sygnał Minerale.
— Jaki?
Nastała chwila milczenia. Nelson zastanawiał się w jakich słowach ma być wydanym rozkaz, aby nie zadrasnąć swej miłości własnej.
— Król rozkazuje Vanguardowi, rzekł, aby udał się do Messyny. Minerwa może dalej płynąć ku Palermo.
W pięć minut rozkaz został zakomunikowanym.
Caracciolo odpowiedział, że będzie posłuszny.
Nelson potrzebował tylko trochę rozwinąć żagle aby się dostać na pełne morze, do czego pomagał wiatr południowy, a sternik otrzymał rozkaz płynąć w ten sposób, aby miał Salinę pod wiatr i przebył między Panaria i Libari. Gdyby czas był bardzo przykry, pozbywszy się kontroli Caracciola, Nelson mógł się schronić do zatoki św. Eufemii. Wydawszy ten rozkaz, Nelson ostatni raz spojrzał na Minerwę, która na rozhukanem morzu biegła z lekkością ptaka, i zostawiając okręt pod opieką kapitana Henry, sam zszedł do salonu, gdzie obiad podano.
Nikt jednak do niego nie zasiadł, nawet król Ferdynand, zwykle dobrze jeść lubiący. Naprzód choroba morska, potem ciągły niepokój, odebrały mu apetyt. Jednak, jak zwykle, widok Nelsona uspokoił dostojnych gości i wszyscy zbliżyli się do stołu, z wyjątkiem Emmy Lyona i małego księcia którego wymioty coraz gwałtowniej ponawiały się i przybierały charakter niepokojący.
Dwa razy chirurg okrętowy, doktór Beaty, odwiedzał dziecko królewskie; ale jest rzeczą wiadomą, że nawet dziś jeszcze nie znają środka dla uśmierzenia tej strasznej choroby.
Doktór Beaty poprzestał na poleceniu herbaty i lemoniady w wielkiej ilości. Ale książę od nikogo nic nie przyjmował tylko od Emmy Lyona, tak że królowa, która zresztą nie domyślała się niebezpieczeństwa, w napadzie zazdrości macierzyńskiej, zupełnie zostawiła dziecko pod opieką Emmy.
Co do króla, ten nie był zbyt czułym na cierpienia drugich i chociaż więcej od królowej kochał swoje dzieci, zaniepokojenie osobiste nie dozwalało mu zwrócić całej uwagi na chorobę małego księcia.
Nelson zbliżył się do dziecięcia, aby się zbliżyć do Emmy Lyona.
Od kilku chwil wiatr zmniejszał się i okręt ciężko kołysał się na bałwanach. Po okropności zmieniania kierunku, nastąpiło kołysanie.
— Patrz! powiedziała Emma, pokazując Nelsonowi prawie martwe ciało dziecka.
— Tak, odparł Nelson, rozumiem dlaczego królowa zapytywała, czy nie możemy zawinąć do jakiego portu. Nieszczęściem, nie znam ani jednego na całym archipelagu liparyjskim któremu mógłbym powierzyć okręt rozmiarów Vanguarda, nadewszystko gdy niesie losy królestwa, a jesteśmy jeszcze daleko od Messyny, od Mallaza i od zatoki św. Eufemii.
— Zdaje mi się, powiedziała Emma, że burza się uspokaja.
— Chcesz powiedzieć że wiatr się uspokaja, bo burzy wcale nie było. Strzeż nas Boże od burzy, a nadewszystko w tych stronach! Tak, wiatr się zmniejsza; ale daje nam on tylko wypoczynek, bo nie ukrywam przed tobą iż lękam się aby dzisiejsza noc nie była gorszą od wczorajszej.
— Wcale nie jest pocieszającem to co mówisz, milordzie, powiedziała królowa, która po cichu zbliżywszy się, usłyszała i zrozumiała słowa Nelsona.
— W. K. Mość może być przekonaną że uszanowanie i poświęcenie czuwają nad nią, odpowiedział Nelson.
W tej chwili drzwi od pokoju górnego otworzyły się i porucznik Parkenson zapytał, czy u Ich KK. Mości nie było admirała.
Nelson usłyszał głos oficera i podszedł ku niemu. Potem zamienili z sobą kilka słów po cichu.
— Dobrze, powiedział Nelson dosyć głośno, przybierając ton rozkazujący, każ przymocować armaty i przywiązać je najgrubszemi jakie masz linami. Idę na pokład... Pani, dodał Nelson, gdybym nie miał tak drogocennego ładunku, zostawiłbym dowództwo kapitanowi Henry; ale mając zaszczyt posiadać na pokładzie W. K. Mość, na sobie tylko mogę polegać. Niech więc W. K. Mość nie lęka się że tak prędko pozbawiam się szczęścia zostawania przy niej. I szybko posunął się ku drzwiom.
— Czekaj, czekaj milordzie, powiedział Ferdynand, idę z tobą.
— Co mówi J. K. Mość? zapytał Nelson, nie rozumiejący po włosku.
Królowa przetłumaczyła żądanie króla.
— Na Boga! Pani, wymóż na królu aby tu pozostał. Na pokładzie będzie onieśmielał oficerów i przeszkadzał obrotom.
Królowa zakomunikowała małżonkowi słowa Nelsona.
— Ah! Caracciolo! Caracciolo, wyszeptał król upadając na fotel.
Skoro tylko Nelson wyszedł na pokład, zobaczył że się dzieje nietylko coś ważnego ale i niezwykłego. Rzeczą ważną było to, że nie groziła już nawałnica ale burza. Niezwykłą zaś, że bussola straciwszy swą niewzruszoność, zmieniała się z północy na wschód.
Nelson zrozumiał natychmiast że blizkie sąsiedztwo wulkanu tworzyło prądy magnetyczne, wpływające na igłę magnesową. Na nieszczęście noc była ciemna, ani jednej gwiazdy nie było na niebie, podług której w braku bussoli, statek mógłby się kierować.
Jeżeli wiatr południowy będzie się zmniejszał, jeżeli morze się uspokoi, niebezpieczeństwo będzie mniejsze, a nawet prawie żadne. Rozłożonoby żagle okrętu tak, aby połowa ich działania popychała okręt, druga zaś cofała go, w ten sposób oczekiwanoby dnia. Ale na nieszczęście rzecz się miała inaczej; nie było wątpliwości że wiatr południowy opada, ale tylko dlatego żeby zawiać z innej strony.
Ostatnie powiewy wiatru południowego zmniejszały się stopniowo, aż wreszcie ucichły zupełnie, i wkrótce usłyszano uderzanie ciężkich żagli o maszty.
Przerażająca cisza zaległa morze. Marynarze i oficerowie spoglądali na siebie z przerażeniem. Cisza ta grożąca z nieba, zdawała się być zawieszeniem broni danem przez wspaniałomyślnego ale śmiertelnego wroga, aby zostawić czas przygotowania się do walki tym na których miał uderzyć. Woda uderzała smutno o boki statku i z głębokości morza wychodziły nieznane dźwięki pełne tajemniczej uroczystości.
— Straszna noc się gotuje, milordzie, powiedział Henry.
— Nie tak straszna jak dzień Abukiru.
— Czy to grzmot słychać? w takim razie, co znaczy że kiedy burza przybywa z tyłu, grzmot odzywa się przed nami?
— To nie grzmot, to Stromboli. Będzie straszny huragan. Każ spuścić bocianie gniazda, ich żagle, wielki żagiel i przedni maszt.
Henry powtórzył rozkaz admirała, a majtkowie podnieceni niebezpieczeństwem, rzucili się do lin i przed upływem pięciu minut, ogromne kawały płótna uczyniono nieszkodliwemi przywiązując je do rei.
Cisza stawała się coraz głębszą. Bałwany przestały łamać się o przód okrętu. Samo morze zdawało się być uprzedzonem że blizka i gwałtowna zmiana się gotowała. Nagle, tak daleko jak sięgał wzrok, ujrzano w ciemnościach powierzchnię morza falującą. Fale te okryły się pianą, straszny ryk nadbiegł z widnokręgu i wiatr zachodni, najpotężniejszy ze wszystkich, rzucił się na boki okrętu, którego maszty zgięły się pod okropnem uderzeniem.
— Ster pod wiatr! krzyknął Nelson, ster pod wiatr! Potem po cichu, jakby mówił sam do siebie: — Idzie o życie! powiedział.
Sternik był posłuszny; ale przez minutę, wydającą się wiekiem osadzie, okręt był na lewy bok pochylony. W czasie tej chwili lękliwego oczekiwania, armata z prawego boku zerwała liny i tocząc się przez całą szerokość statku, jednego człowieka zabiła, a pięciu lub sześciu zraniła.
Henry chciał rzucić się na pomost, Nelson zatrzymał go.
— Zimnej krwi! powiedział, niech ludzie przygotowują siekiery. Jeżeli będzie potrzeba, poobcinam cały okręt jak ponton.
— Podnosi się! podnosi się! zawołało naraz stu majtków.
I w istocie okręt podniósł się zwolna i majestatycznie, jak uprzejmy i odważny przeciwnik oddający pokłon przed walką; potem posłuszny sterowi i obracając się tylną częścią do wiatru, przerżnął bałwany biegnąc przed burzą.
— Zobacz czy bussola odzyskała swoją nieruchomość, powiedział Nelson do Henrego.
Henry poszedł do bussoli i wrócił.
— Nie milordzie i obawiam się, abyśmy nie biegli prosto na Stromboli.
W tej chwili, jak gdyby w odpowiedzi na odgłos grzmotu pochodzący z zachodu, usłyszano przed sobą jeden z tych ryków jakie poprzedzają wybuch wulkanu; potem ogromny płomienisty słup wzniósł się ku niebu i zagasł prawie natychmiast. Płomień ten był zaledwo o milę odległym od okrętu. Jak obawiał się Henry, biegli prosto na wulkan, który zdawało się iż rozmyślnie szczyt swój oświecił, aby Nelsonowi wskazać niebezpieczeństwo.
— Ster na prawy bok okrętu! zawołał admirał.
Sternik usłuchał, a statek przechodząc z wiatru wschodnio południowego na południowo wschodni był posłusznym sternikowi.
— Wasza Ekscellencja wie, powiedział Henry, że od Stromboli do Panaria, to jest prawie w rozległości siedmiu do ośmiu mil, morze jest pokryte wysepkami i skałami wystającemi nad powierzchnią?
— Tak, powiedział Nelson. Wyślij naprzód jednę z najlepszych straży, a na maszty najlepszych rotmanów, niech przy nich zostanie pan Parkenson dla dopilnowania sondowań.
— Sam pójdę! powiedział Henry, umieścić światło na łańcuchach drabiny wielkiego masztu! Potrzeba aby milord z pomostu mógł słyszeć co będę mówił.
Ten rozkaz przygotował załogę do chwili przesilenia.
Nelson zbliżył się do bussoli chcąc sam nad nią czuwać: bussola nie odzyskała swojej nieruchomości.
— Ziemia przed nami! zawołał człowiek na straży na przednim maszcie.
— Ster na lewy bok! zawołał Nelson.
Statek zwrócił się nieco na południe. Burza skorzystała z tego, aby wtargnąć w jego żagle. Usłyszano trzeszczenie; przez chwilę zdawało się że obłok zawisnął przed Vanguardem. Słychać było trzask kilku zrywających się lin i wiatr uniósł ogromny kawał płótna.
— To nic, zawołał Henry, wielki żagiel opuścił swoje liny.
— Skały na prawo statku! krzyknął człowiek stojący na straży.
— Bezużytecznem byłoby na taki czas usiłować zwrócić się, szeptał Nelson sam do siebie, moglibyśmy się posuwać powoli. Jakkolwiek byłyby zbliżone wysepki, zawsze między niemi znajdzie się miejsce na statek. Ster na prawy bok.
Na ten rozkaz zadrżała cała osada; szli na spotkanie niebezpieczeństwa, rzucano się w nie głową naprzód.
— Sonduj, powiedział głos silny, i rozkazujący Nelsona, głośniejszy od burzy.
— Dziesięć sążni, odpowiedział głos kapitana Henry.
— Baczność wszędzie krzyknął Nelson.
— Skała na lewym boku zawołał majtek na straży.
Nelson zbliżył się do parapetu, zobaczył w istocie morze wściekle uderzające o 120 sążni.
Okręt posuwał się z taką szybkością że już prawie ominął skałę.
— Trzymaj ster! powiedział Nelson sternikowi.
— Skały na prawym boku! zawołał strażnik.
— Sonduj! powiedział Nelson.
— Siedm sążni! odpowiedział Henry. Ale sądzę że płyniemy za prędko; gdybyśmy spotkali skały przed sobą, nie mielibyśmy czasu ich uniknąć.
— Zwinąć żagle bocianiego gniazda na przednim i wielkim maszcie! Każ w trzech miejscach przewlec mały żagiel! Sonduj!
— Siedm sążni, odpowiedział Henry.
— Jesteśmy w przejściu między Panaria i Stromboli. Potem dodał półgłosem: — Za dziesięć minut albo będziemy ocaleni albo będziemy spoczywać na dnie morskiem.
I w istocie zamiast porządku z jakim zwykle biegną bałwany nawet w czasie burzy, bałwany zdawały się jedne o drugie roztrącać, tak że w tym całym odmęcie piany, której szum przypominał wycie psów Scylli, widziano tylko ciemną linię między dwoma ścianami skał. W to ciasne przejście miał się puścić Vanguard.
— Wiele sążni? zapytał Nelson.
— Sześć.
Admirał zmarszczył brwi: sążeń mniej, a Vangriard osiędzie na dnie.
— Milordzie! powiedział sternik ponuro, statek nie idzie już!
W istocie ruch Vanguarda był prawie nieznaczny, i gdy poprzednio pędził przed burzą z szybkością jedenastu węzłów na godzinę, teraz nie możnaby więcej niż trzy sprawdzić.
Nelson patrzył w około siebie. Wiatr złamany przez małe wysepki wśród których płynął, mógłby zawładnąć tylko wysokiemi żaglami, gdyby te były rozwinięte. Z drugiej strony prąd podmorski zdawał się sprzeciwiać dalszemu posuwaniu się statku.
— Wiele sążni? zapytał Nelson.
— Ciągle sześć, odpowiedział Henry.
— Milordzie, rzekł stary sternik, sycylijczyk rodem z małej wioski la Place który widział zaniepokojenie Nelsona, milordzie, za pańskiem pozwoleniem, czy wolno mi powiedzieć jedno słowo?
— Mów.
— Prąd się wznosi.
— Jaki prąd?
— Prąd z cieśniny. I szczęściem dodaje nam pół a nawet całą stopę wody.
— Czy myślisz że prąd aż tutaj dochodzi?
— Dochodzi aż do Paolo, milordzie.
— Każ podnieść żagle bocianiego gniazda, zawołał Nelson.
Chociaż rozkaz zadziwił marynarzy, wykonali go jednak z biernem i milczącem posłuszeństwem, stanowiącem główny przymiot marynarzy, nadewszystko w chwilach niebezpieczeństwa.
Po powtórzeniu rozkazu przez oficera straż odbywającego, zobaczono z górnej części masztów rozwijające się żagle, które wiatr mógł dosięgnąć.
— Posuwa się! posuwa! zawołał sternik z radością, wskazującą iż przez chwilę obawiał się aby Vanguard zamiast wiernie puścić się drogą wskazaną, nie wpadł na otaczające go skały.
— Sonduj! zawołał Nelson.
— Siedm sążni.
— Skały przed nami! krzyknął majtek trzymający straż na przednim maszcie.
— Skały na prawym boku! zawołał majtek oparty na przodzie statku.
— Ster na prawy bok! zawołał Nelson grzmiącym głosem; całkiem! całkiem! całkiem!
Ten potrójnie powtórzony rozkaz admirała wskazywał najwyższe niebezpieczeństwo. W istocie okręt dopiero wtenczas był posłusznym, kiedy dwóch majtków połączonemi siłami skierowało cały ster na prawy bok i kiedy końce drągów przymocowanych do masztów dla zaszczepienia żagli rozciągnęły się już nad pianą.
Wszyscy znajdujący się na okręcie z obawą śledzili ruchy statku; dziesięć sekund oporu rudla, a dotknąłby skały.
Nieszczęściem, opierając się lewem bokiem statek znalazł się w prostej linii do wiatru, nieprzedstawiając żadnego oporu do złamania go. Straszny wicher uderzył na okręt, który po raz drugi nachylił się na prawy bok tak dalece, że koniec jego drągów masztowych, dotknął się wierzchu srebrzystych bałwanów. Jednocześnie maszty jęcząc zgięły się, a że ich nie podtrzymywały nizkie żagle, trzy maszty bocianiego gniazda złamały się z przerażającym trzaskiem.
— Ludzie do bocianiego gniazda z nożami! zawołał Nelson. Odciąć i rzucić w morze.
Dwunastu majtków dla spełnienia tego rozkazu rzuciło się na drabinki, pomimo ciągłego ich kołysania, z małpią zręcznością, a przybywszy na miejsce uszkodzenia, rzucili się do ucinania z taką zaciekłością, że po upływie kilku minut, żagle, drągi i maszty, wszystko było w morzu.
Okręt zwolna wyprostował się; ale w tejże chwili ogromny bałwan wpadł w żagiel małego masztu, który nie mogąc unieść takiego ciężaru, złamał maszt z tak okropnym trzaskiem, iż można było sądzić że okręt się otwiera. Tym razem jeszcze cudem uniknął rozbicia. Marynarze odetchnęli i spoglądali na siebie, jak ludzie po omdleniu powracający do życia. W tej chwili usłyszano głos kobiecy wołający:
— Milordzie w imię nieba! pójdź do nas!
Nelson poznał głos Emmy Lyona wołającej o pomoc. Obejrzał się niespokojnie; za sobą miał dymiący i grzmiący Stromboli; na prawym i lewym brzegu przestrzeń bez granic; przed sobą obszar wody sięgający aż brzegów Kalabrji, na której okręt, wyszedłszy majestatycznie z pośród skał, kołysał się porąbany ale zwycięzki. Kazał spuścić małe żagle i płynąć na otwartem morzu siłą żagli bocianich gniazd i żagli trójkątnych. Potem oddawszy tubę kapitanowi Henry, to jest znak dowództwa, spiesznie zszedł ze schodów, gdzie na dole spotkał Emmę Loyna.
— O, przyjacielu! powiedziała Chodź, chodź prędko! Król szaleje z przerażenia, królowa zemdlała a młody książę nie żyje!
Nelson wszedł. Król rzeczywiście klęczał z głową ukrytą w poduszkach krzesła, królowa leżała na sofie, trzymając w objęciach trupa swego syna!
Sceny które odbywały się na pomoście, miały swój odgłos w wielkiej sali. Niezwykły ruch okrętu, świst burzy, huk grzmotów, przyspieszone obroty, pytania Nelsona, odpowiedzi kapitana Henry, wszystko to słyszeli dostojni zbiegowie. Ale nadewszystko w chwili kiedy wychodząc ze skał podwodnych okręt został uderzony i nachylony kłębem wiatru, król, królowa a nawet Emma Lyona sądzili że nadeszła ich ostatnia godzina. Nachylenie Vanguarda rzeczywiście było tak wielkie, że kule wyleciały ze skrzynek znajdujących się pomiędzy armatami i tocząc się po pochyłości okrętu z strasznym łoskotem, wywołały tym wewnętrznym grzmotem, trudnym do pojęcia, najwyższe przerażenie w podróżujących.
Co do biednego małego księcia, widzieliśmy co ucierpiał przez cały czas podróży. Choroba morska doszła u niego do najwyższego stopnia. Przy każdem gwałtownem poruszeniu okrętu, dostawał strasznych konwulsji, tem boleśniejszych, iż od rana nie chciał przyjmować żadnego pokarmu nawet z ręki Emmy, chociaż wciąż siedział na jej kolanach a od dwóch dni nic nie jedząc, kolejno przychodził z wymiotów do konwulsji i z konwulsji do wymiotów. W czasie przechylania się Vanguarda doznał tak silnego wstrząśnienia i uczuł tak wielki przestrach, że naczynie krwionośne pękło w jego piersiach, krew rzuciła się ustami i po krótkim konaniu, wydał ostatnie tchnienie na ręku Emmy.
Dziecko było tak słabe, a przejście z życia do śmierci było u niego tak nieznacznem, że Emma przestraszywszy się upływem krwi i następnie ruchami konwulsyjnemi, jego nieruchomość wzięła za wypoczynek zwykle następujący po przesileniu i dopiero po kilku minutach, poznawszy prawdziwą przyczynę nieruchomości, w napadzie najwyższego przerażenia, bez najmniejszej oględności, bądź że znała filozofią królowej, bądź że przerażenie nie dozwoliło jej być oględną, zawołała:
— Wielki Boże! Pani, Książe skonał! Rozdzierający krzyk Emmy zupełnie różne wrażenie wywołał u Karoliny i u Ferdynanda.
Królowa odpowiedziała:
— Biedne dziecię! poprzedzasz nas na tak krótko do grobu, że nie warto płakać po tobie. Ale jeżeli kiedykolwiek odzyskam koronę, biada tym co twoją śmierć spowodowali! — Złowrogi uśmiech towarzyszył tej groźbie. Potem wyciągając ręce ku Emmie, powiedziała: — Daj mi dziecię.
Emma była posłuszną, nie sądząc aby można odmówić matce, jakkolwiek niezbyt czułej, trupa jej dziecka.
Co do Ferdynanda, grożące niebezpieczeństwo zagłuszyło w nim wszystko aż do śladów morskiej choroby, której początkowo podlegał. Nie ważąc się wyjść na pokład, usłyszawszy życzenie Nelsona, iż powinien zostać w swoim pokoju, aby obecnością królewską nie przeszkadzał obrotom, przebył on wszystkie okropności przerażenia, przerażenia tem większego, że nie znając niebezpieczeństwa, nie mógł go ocenić, a chociaż było ono groźne, jeszcze wydawało się o wiele groźniejszem w jego wyobraźni. Dla tego w chwili pochylenia okrętu kiedy kule wylatujące z pak toczyły się z łoskotem do grzmotu podobnym, jak słusznie powiedziała Emma, niemal oszalał z przerażenia, a kiedy ta wykrzyknęła jeszcze: „Wielki Boże, pani, książę skonał!“ powtórzył ten okrzyk na kolanach, wyrażając swoją wzgardę dla św. Januarjusza który go opuszczał w podobnej ostateczności, i głośno ślubował św. Franciszkowi a Paulo błogosławionemu, o sto lat późniejszemu od św. Januarjusza, wystawić kościół na wzór św. Piotra w Rzymie.
W tej to właśnie chwili, Emma złożywszy młodego księcia na kolanach matki, wyszła z pokoju, pobiegła na schody prowadzące na pokład i zawołała Nelsona.
Nelson szybko obejrzał się w około, i zobaczył, jak to już powiedzieliśmy, królowę leżącą na sofie, obejmującą w uścisku trupa swego syna, i króla, który w obec osobistego niebezpieczeństwa zupełnie zapomniał o uczuciach ojca, klęczącego i czyniącego ślub dotyczący swego ocalenia, nie myśląc wcale przy tym ślubie o bezpieczeństwie osób swojej rodziny, które powinny mu być najdroższemi Nelson pospieszył więc uspokoić dostojnych podróżnych.
— Pani, powiedział do królowej, nie mogąc nic uczynić przeciw nieszczęściu jakie cię spotkało, jest to sprawa między Bogiem który pociesza, a tobą; ale przynajmniej mogę cię upewnić że dla pozostałych przy życiu prawie minęło niebezpieczeństwo.
— Słyszysz kochano królowo! powiedziała Emma, podnosząc głowę Karoliny; słyszysz N. Panie!
— Niestety! nie, powiedział król. Wiesz dobrze, mylady, że ani słowa nie rozumiem z waszego szwargotu.
— Milord mówi że niebezpieczeństwo minęło.
Król powstał.
— Aha, powiedział, milord to mówi?
— Tak, N. Panie.
— Czy nie przez grzeczność, aby nas uspokoić?
— Milord tak mówi, ponieważ to jest prawdą.
Król powstał i strzepnął kurz z kolana ręką.
— Czy już jesteśmy w Palermo? zapytał.
— Jeszcze nie zupełnie, odpowiedział Nelson, któremu zapytanie powtórzyła Emma, ale że prawdopodobnie z brzaskiem nastąpi zmiana wiatru na północ lub południe, będziemy mogli być tam dziś wieczorem. Zboczyliśmy z drogi tylko na rozkaz królowej.
— Na mą prośbę, chcesz mówić milordzie. Ale teraz jaki chcesz, możesz obrać kierunek. Obecnie mogę prosić tylko Boga i modlić się za umarłe dziecię które trzymam na kolanach.
— A więc, powiedział Nelson, teraz od króla będę odbierał rozkazy.
— Moje rozkazy, od chwili kiedy mówisz że minęło niebezpieczeństwo, moje rozkazy są, że wołałbym udać się do Palermo niż gdziekolwiek indziej. Ale, ciągnął dalej król zachwiawszy się od kołysania okrętu, zdaje mi się że jeszcze bardzo wiele jest ruchu na twoim nader chwiejnym zamku i jeżeli mybyśmy burzę chętnie pożegnali, ona wcale nie ma chęci nas opuścić.
— To pewna, żeśmy z nią jeszcze nie skończyli, odpowiedział Nelson. Ale albo się bardzo mylę albo też największa jej wściekłość już minęła.
— Jakież więc twoje zdanie milordzie?
— Moje zdanie jest, N Panie, aby król i królowa użyli wypoczynku którego zdają się bardzo potrzebować, co do podróży zaś, żeby pozostawili ją memu staraniu.
— Co mówisz o tem, kochana nauczycielko? zapytał król.
— Mówię, że rady milorda zawsze należy słuchać, tem więcej jeżeli chodzi o sprawy morskie.
— Słyszysz milordzie. Działaj dowolnie; cokolwiek zrobisz, ja na to się zgodzę.
Nelson skłonił się; a że pod jego szorstką powierzchownością, biło serce zawsze religijne, poetyczne czasami, nim opuścił pokój ukląkł przy młodym księciu.
— Niech Wasza Wysokość spoczywa w spokoju,\ powiedział; nie potrzebuje ona zdawać rachunku przed Bogiem, który w swej nieodgadnionej dobroci wysłał anioła śmierci na spotkanie jej w progu życia.
Bodajbyśmy mogli szczycić się tą samą czystością, kiedy staniemy z kolei przed tronem Przedwiecznego, dla zdania rachunku z naszych czynów! Amen. I wstając, skłonił się po raz drugi i wyszedł.
Skoro Nelson powrócił na pokład, już dniało i burza strudzona, wydawała ostatnie tchnienia, tchnienia straszne, podobne tchnieniom Tytana który porusza Sycylię za każdem poruszeniem się w grobie.
Każdy inny, jak Nelson, mniej oswojony z podobnym widokiem, byłby olśniony jego wzniosłą wielkością. Pod wiatrem coraz słabszym unosi się na podobieństwo mgły niebieskawej pasmo Apeninów; na lewym brzegu rozciągała się przestrzeń bez granic; pole bitwy na którem morze z wiatrem staczało ostatnią walkę; na prawym brzegu rozróżnić można było na dość czystem niebie, wybrzeża Sycylii nad któremi wznosiła się, jak pomysł fantastyczny stworzenia, kolosalna Etna szczytem dosięgająca obłoków; z tyłu pozostawiono bielejące pod falami, te skały, szczątki wulkanów zagasłych albo skruszonych, których uniknięto cudem; nakoniec przed statkiem, morze wzruszone aż do głębi, rysowało głębokie bruzdy po których Vanguard postępował jęcząc, a przy każdem posunięciu zdawało się iż zatonie.
Nelson rzucił okiem na ten wspaniały obraz natury; ale zbyt dobrze znał ten widok, aby jakkolwiek świetny, długo zajął jego uwagę. Zawołał kapitana Henry.
— Co myślisz o pogodzie? zapytał.
Nie ulegało wątpliwości, że biegły kapitan jeszcze przed zapytaniem Nelsona musiał sobie wyrobić zdanie w tej mierze. Ale nie chcąc wydawać zdania lekkomyślnie, zbadał ponownie cztery punkta widnokręgu, usiłując dojrzeć przez mgły i chmury tajemniczą głębię przestrzeni.
— Mojem zdaniem milordzie, rzekł, już ukończyliśmy z burzą a za godzinę ani jeden jej powiew już nie zostanie. Ale spodziewam się zmiany wiatru bądź z południa, bądź z północy. W jednym i drugim wypadku będziemy mieli wiatr pomyślny do Palermo, bo będziemy na otwartem morzu.
— Właśnie to samo powiedziałem ich Królewskim Mościom i sądziłem że mogę ich zapewnić iż dziś będą nocować w pałacu króla Rogera.
— Idzie więc tylko o dotrzymanie twego przyrzeczenia, milordzie, a ja się tego podejmuję.
— Jesteśmy jednakowo znużeni, bo tak jak ja, ty także nie spałeś.
— A więc za zezwoleniem W. Ekscellencji w ten sposób dzień rozdzielimy: milord pięć lub sześć godzin wypocznie; przez ten czas wiatr może wyprawiać jakie zechce sztuki. Milord wie, że kiedy mam wodę na około statku, niczego się nie lękam; a zatem czy wiatr przybędzie z północy czy z południa skieruję okręt na Palermo, a skoro milord się obudzi, już będziemy w drodze. Wtedy złożę mu dowództwo które milord zatrzyma tak długo jak zechce.
Nelson upadał ze znużenia, nadto, chociaż żeglował od swych młodych lat, podlegał chorobie morskiej. Zgodził się więc na nalegania kapitana i zostawiwszy mu pieczę nad statkiem, poszedł do siebie aby kilka godzin wypocząć.
Gdy Nelson powrócił na tył okrętu, była jedenasta z rana. Wiatr zamienił się na południowy, Vanguard opłynął przylądek Rolanda i robił ośm węzłów na godzinę.
Nelson spojrzał na statek. Trzeba było oka doświadczonego marynarza, aby rozeznać że była burza i że zostawiła ślady swego przejścia na przyrządach okrętowych. Podał rękę z uśmiechem wdzięczności kapitanowi Henry i posłał go na odpoczynek. Tylko w chwili kiedy ten schodził, zawołał go jeszcze dla zapytania co zrobiono z ciałem młodego księcia; złożono je staraniem doktora Beaty i kapelana Skot w pokoju porucznika Parkensona.
Upewnił się że okręt dobrze skierowany, rozkazał sternikowi dalej płynąć tą drogą i sam zszedł do pokoju porucznika.
Dziecię królewskie leżało na łóżku Parkensona; prześcieradło je okrywało, kapelan siedział na krześle i zapominając że jako protestant modlił się za katolika, odmawiał modlitwy za umarłych.
Nelson ukląkł, zmówił modlitwę i podniósłszy prześcieradło twarz okrywające, ostatni raz spojrzał na dziecię.
Chociaż już śmierć wyryła swoje piętno, jednakże przywróciła mu ona spokój oblicza, zeszpeconego chwilowo boleścią konania. Długie blond włosy tegoż odcienia jak włosy jego matki, wiły się w około bladej twarzy i grube niebieskie żyły wystąpiły na marmurową szyję; koszula z wywiniętym kołnierzem, obszyta bogatą koronką, pierś okrywała. Zdawało się iż jest we śnie pogrążony. Tylko zamiast matki lub Emmy, ksiądz czuwał nad snem jego.
Nelson, chociaż nie zbyt czułego usposobienia pomyślał, że młody książę spoczywający sam z duchownym protestanckim modlącym się za niego — i z nim, Nelsonem patrzącym na jego spoczynek — miał o kilka kroków ojca, matkę, cztery siostry i brata, z których żadne nie przybyło tak jak on, pobożnie go odwiedzić. Łza zakręciła mu się w oku i upadła na sztywną rękę umarłego w połowie przykrytą mankietem z bogatej koronki.
W tej chwili uczuł lekką rękę opierającą się na jego ramieniu. Obrócił się i dotknął wonnych ust: usta te i ręka były Emmy.
W tej to ramionach, a nie na ręku matki, przypominamy sobie, dziecię skonało, a podczas kiedy jego matka spała, lub z zamkniętemi powiekami pod zachmurzonem czołem snuła zamiary zemsty, znów Emma, nie chcąc aby szorstkie ręce majtka dotknęły delikatnego ciała, przychodziła spełnić pobożną powinność chowania zmarłego.
Nelson z uszanowaniem pocałował ją w rękę. Serce największe, najgorętsze, jeżeli nie jest pozbawione wszelkiej poezji, staje się wstydliwem w obec śmierci.
Wracając na pokład, zastał tam króla.
Pod świeżem wrażeniem żałobnego widoku, Nelson był przekonany ze będzie musiał pocieszać serce ojcowskie. Nelson się mylił. Król czuł się lepiej, król był głodny: król przyszedł polecić Nelsonowi aby na obiad podano mu półmisek makaronu, bez którego dla niego nie było dobrego obiadu. Potem ponieważ cały archipelag liparyjski był widzialnym, zapytywał o nazwę każdej wyspy, wskazując palcem Nelsonowi i opowiadał że w swojej młodości miał pułk złożony z młodych ludzi z tych wysp pochodzących i nazywał ich swymi Liparjotami. Wtedy nastąpiło opowiadanie uroczystości jaką przed kilku laty wydał oficerom tego pułku, uroczystości podczas której on, Ferdynand, ubrany po kucharsku odgrywał rolę oberżysty, królowa zaś przebrana za wieśniaczkę, otoczona najpiękniejszemi kobietami, odgrywała rolę oberżystki. Tego dnia Ferdynand sam przyrządził pełen kocioł makaronu i nigdy nie jadł równie dobrego. Nadto, ponieważ poprzedniego dnia sam łowił ryby w zatoce Mergellin a w przeddzień jeszcze upolował sam sarny, dziki, zające i bażanty w lesie Persano, obiad ten zostawił w jego pamięci niezatarte wspomnienie, objawiające się głębokiem westchnieniem i następującemi słowami:
— Bylebym tylko znalazł tyle zwierzyny w moich lasach sycylijskich, wiele jej mam a raczej wiele jej miałem w moich lasach na stałym lądzie!
Tak więc ten król, którego Francuzi wyzuli z królestwa — tak więc ten ojciec któremu śmierć wydarła syna, jako pociechę po tem podwójnem nieszczęściu, o jedną rzecz tylko prosił Boga: to jest aby mu przynajmniej zostały lasy pełne zwierzyny.
Około drugiej po południu wymieniono przylądek Cefali.
Dwie rzeczy niepokoiły Nelsona, i dla tego kolejno spoglądał na morze i na wybrzeża:
Gdzie mógł znajdować się Caracciolo z swoją fregatą? Jak sobie poradzi, aby przy wietrze południowym wpłynąć do zatoki Palermo
Nelson który spędził swoje życie na Atlantyku, nie zbyt dobrze był oznajmiony z morzem gdzie się obecnie znajdował i po którem żeglował rzadko. Prawda że miał na pokładzie dwóch majtków sycylijskich. Ale jakżeby on, Nelson, najpierwszy marynarz swojej epoki, odwoływał się do prostego majtka co do kierowania okrętem o 12 działach, przy wejściu do Palermo?
Jeżeli przybędą w dzień, dadzą sygnały żądając sternika; jeżeli przybędą w nocy, będą czynić zwroty aż do jutra rana. Ale wtedy król, nieświadomy przedstawiających się trudności, zapytałby:
— Ponieważ widzimy Palermo, dla czego tam nie wpływamy? I należałoby odpowiedzieć: — Bo nie znam o tyle portu, żebym mógł sam do niego wpłynąć.
Nelson nie zdecydowałby się nigdy na podobne wyznanie. Wreszcie w kraju tak źle uorganizowanym, gdzie życie człowieka jest najmniej cenionym towarem, czy są nawet ustanowieni z urzędu sternicy? Wkrótce będzie miał o tem wiadomości; bo już spostrzegano górę Pellegrino, wznoszącą się i rozciągającą na zachód Palermo, a około piątej po południu, to jest przy schyłku dnia będzie już widać stolicę Sycylii.
Król zszedł do siebie około drugiej, a że makaron urządzono podług jego wskazówek, obiad wydawał mu się doskonałym. Królowa pod pozorem choroby, leżała w łóżku; księżniczki i książę Leopold wraz z ojcem zasiedli do stołu.
Około w pół do czwartej, w chwili kiedy miano opłynąć przylądek, król z wiernym Jowiszem, który dosyć szczęśliwie przebył podróż morską, i z księciem Leopoldem przybyli na pokład do Nelsona. Admirał był zamyślony, bo ani na morzu, ani nigdzie nie dostrzegł Minerwy. Byłoby dlań wielkim tryumfem przybycie przed admirałem neapolitańskim; ale podług wszelkiego prawdopodobieństwa, admirał neapolitański go wyprzedził.
Około czwartej opłynięto przylądek. Towarzyszył im silny wiatr południowo-wschodni. Nie można było inaczej wpłynąć do portu, tylko płynąć w zygzak, a w ten sposób można było trafić na mieliznę lub skały.
Skoro tylko ujrzano port, Nelson kazał dać sygnały aby mu przysłano sternika.
Za pomocą wybornej lunety Nelson mógł odróżnić wszystkie statki w przystani, i bez trudności rozpoznał przed wszystkiemi, jak żołnierza stojącego na straży w oczekiwaniu swego dowódzcy, Minerwę z wszystkiemi nienarusżonemi masztami, kołyszącą się na kotwicach. Gniewnie przygryzł wargi: to czego się obawiał nastąpiło.
Noc szybko się zbliżała. Nelson pomnażał sygnały, a zniecierpliwiony, nie widząc żadnej zbliżającej się łodzi, kazał strzelić z armaty, uprzedziwszy poprzednio królowę, że celem tego strzału było sprowadzenie sternika.
Ciemność już była tak wielka że pokryła zatokę i widziano tylko rozliczne światła w Palermo, przebijające cienie nocy. Nelson już miał rozkazać drugi strzał armatni, kiedy Henry opatrzony doskonałą nocną lunetą, oznajmił że łódź płynie w kierunku Vanguarda.
Nelson wziął lunetę z rąk kapitana, i zobaczył w istocie przybywającą łódź z trójkątnym żaglem, w której znajdowało się czterech majtków i człowiek okryty prostą opończą, jakiej używali marynarze Sycylijscy.
— Hola! z łodzi! zawołał majtek na straży, czego chcecie?
— Sternik! odrzekł krótko człowiek w opończy.
— Rzućcie linę temu człowiekowi, i przytwierdźcie jego łódź do statku, powiedział Nelson.
Okręt stał obrócony lewym bokiem. Ściągnął żagle. Czterej majtkowie wzięli wiosła do ręki i przybili do Vanguarda.
Rzucono linę sternikowi, ten ją schwycił, i dopomagając sobie ze zręcznością doświadczonego marynarza przy zakrętach statku wszedł przez jedną ze strzelnic wyższej baterji i wkrótce ukazał się na pomoście. Udał się wprost na miejsce zajmowane przez dowodzącego, tam oczekiwali go Nelson, kapitan Henry, król i syn królewski.
— Długo kazałeś na siebie czekać, rzekł Henry po włosku.
— Przybyłem na pierwszy strzał armatni, kapitanie.
— Więc nie widziałeś sygnałów?
Sternik nie odpowiedział.
— Dalej, powiedział Nelson, nie traćmy czasu, zapytaj go po włosku, Henry, czy jest obeznany z portem i czy ręczy iż bez przypadku zaprowadzi okręt na kotwicę.
— Znam wasz język, milordzie, odpowiedział sternik doskonałą angielsczyzną Jestem z portem obeznany, ręczę za wszystko.
— To dobrze, powiedział Nelson. Rozkazuj obroty, jesteś panem tutaj. Tylko pamiętaj że manewrujesz statkiem na którym się znajdują twoi władcy.
— Wiem, że mnie spotyka ten zaszczyt, milordzie.
Potem nie biorąc tuby podawanej mu przez kapitana Henry, głosem donośnym, rozlegającym się z jednego na drugi koniec okrętu, nakazywał obroty tak dobrą angielsczyzną i technicznemi wyrażeniami jak gdyby służył w marynarce króla Jerzego.
Jak koń czujący że niesie zręcznego jeźdźca, że wszelki opór byłby bezużytecznym, Vanguard uległ rozkazom sternika i był posłusznym nietylko bez oporu ale nawet z pewnym rodzajem gorliwości, co nie uszło uwagi króla.
Król zbliżył się do sternika, od którego Nelson i Henry przejęci jednem uczuciem dumy narodowej, oddalili się.
— Przyjacielu, zapytał król, jak sądzisz, czy mógłbym jeszcze dziś wieczorem wylądować?
— Nie ma żadnej przeszkody dla W. K. Mości: przed upływem godziny zarzucimy kotwicę.
— Który jest najlepszy hotel w Palermo?
— Sądzę że król nie umieści się w hotelu mając na rozkazy pałac króla Rogera.
— Gdzie nikt mnie nie oczekuje, gdzie nie znajdę co jeść, gdzie intendenci nie spodziewając się mego przybycia, skradli aż do ostatniego prześcieradła z mego łóżka.
— Przeciwnie, W. K. Mość znajdzie wszystko w porządku. Wiem o tem że admirał Caracciolo przybywszy dziś z rana o godzinie ósmej do Palermo przygotował wszystko.
— A ty zkąd wiesz o tem?
— Jestem sternikiem admirała i mogę upewnić W. K. Mość, że zarzuciwszy kotwicę o ósmej, o dziewiątej był już w pałacu.
— A zatem pozostaje mi tylko wystarać się o powóz?
— Ponieważ admirał przewidywał że W. K. Mość przybędzie w ciągu wieczora, trzy karety od godziny piątej oczekują w marynarce.
— Doprawdy, admirał Caracciolo jest nieocenionym człowiekiem, rzekł król, i jeżeli kiedy będę podróżował lądem, użyję go za kwatermistrza.
— Byłoby to dlań wielkim zaszczytem, N. Panie, mniej ze względu stanowiska samego przez się, jak z powodu położonego w nim zaufania.
— Czy admirał poniósł wiele szkody w czasie burzy?
— Żadnej.
— Nie ulega wątpliwości, wyszeptał król skrobiąc się w ucho, że byłbym dobrze zrobił dotrzymując słowa admirałowi.
Sternik zadrżał.
— Co to? zapytał król.
— Nic, N. Panie, tylko admirał byłby niezmiernie uszczęśliwionym, gdyby usłyszał z ust W. K. Mości wyrazy które ja słyszałem.
— A! ja się z tem nie kryję. Potem odwracając się do Nelsona: — Czy wiesz, milordzie, powiedział, że admirał bez najmniejszego uszkodzenia przybył dziś o godzinie ósmej rano. Musi on być chyba czarownikiem, kiedy Vanguard, chociaż przez ciebie prowadzony, to jest przez największego marynarza na świecie, utracił swoje bocianie gniazda, żagiel wielkiej rei i — jak to nazywacie? — i żagiel małego masztu.
— Czy mam słowa W. K. Mości przetłómaczyć milordowi? zapytał Henry.
— Dlaczegóżby nie? odrzekł król.
— Dosłownie?
— Dosłownie, jeżeli ci to może sprawić przyjemność.
Henry powtórzył słowa króla Nelsonowi.
— N. Panie, odpowiedział zimno Nelson, W. K. Mość miał dowolny wybór między Vanguardem a Minerwą; wybór padł na Vanguarda; a co tylko może dokazać drzewo, żelazo i płótno w połączeniu, Vanguard to wykonał.
— W każdym razie, rzekł król, korzystając ze sposobności aby się zemścić nad Nelsonem za ucisk jaki za jego pośrednictwem wywierała Anglia, i mając jeszcze na sercu swą spaloną flotę, gdybym był wsiadł na pokład Minerwy, byłbym przybył jeszcze z rana i przepędziłbym bardzo przyjemny dzień na lądzie. Ale trudno, dla tego nie jestem ci mniej obowiązanym, milordzie: zrobiłeś jak umiałeś najlepiej. I dodał z udaną dobrodusznością: Kto czyni co może, robi tak jak powinien.
Nelson tupnął nogą, przygryzł wargi i zostawiwszy kapitana Henry na pokładzie, zszedł do kajuty. W tej chwili sternik wołał:
— Każdy na swoje stanowisko do zarzucenia kotwicy!
Zarzucenie kotwicy, tak jak wypłynięcie na morze, jest najuroczystszą chwilą wojennego statku. Skoro zatem usłyszano rozkaz udania się na swoje miejsca dla zarzucenia kotwicy, największa cisza zaległa pokład. W ogóle milczenie to zachowywane nawet przez podróżujących, ma w sobie coś nieokreślonego: ośmiuset ludzi uważnie i milcząco oczekuje na jeden wyraz.
Oficer dowodzący obrotami z tubą w ręku, powtórzył a przełożony osady ponowił na świstawce rozkaz sternika. Natychmiast majtkowie ustawieni przy linach zaczęli wspólnemi silami holować. Keje wyprostowały się i Vanguard przeszedł pomiędzy statkami ustawionemi już na kotwicach, żadnego z nich nie dotknąwszy, i pomimo małej przestrzeni zostawionej mu do obrotów, przybył dumnie do przeznaczonego dla siebie miejsca.
Podczas tego obrotu większa część żagli została zwinięta i wisiała w festonach pod rejami. Te co pozostały rozwinięte, służyły tylko do hamowania zbyt pospiesznego ruchu statku. Sternik postawił u rudla majtka sycylijskiego, który już dał lordowi Nelson objaśnienia o prądach cieśniny.
— Zarzucać kotwicę! krzyknął sternik.
Tuba oficera i świstawka przełożonego osady powtórzyły rozkaz. Natychmiast kotwica odłączyła się od boków okrętu i z łoskotem wpadła w morze: ciężki łańcuch wił się za nią. Okręt jęknął i zadrżał na wskroś zachwiany; jego członki zatrzeszczały i wśród burzącego się z przodku swego morza dało się uczuć ostatnie wstrząśnienie i kotwica zapadła. Zadanie sternika było skończone, nie był już potrzebnym. Z uszanowaniem zbliżył się do kapitana Henry i pożegnał go.
Henry z polecenia Nelsona podał mu dwadzieścia gwineów. Ale sternik poruszył głową, uśmiechnął się i usuwając rękę kapitana, powiedział:
— Jestem przez mój rząd zapłacony, zresztą przyjmuję pieniądze tylko z popiersiem króla Ferdynanda albo króla Karola.
Król ani na chwilę nie spuścił go z oczu, i w chwili kiedy sternik kłaniając się przechodził, schwycił go za rękę.
— Słuchajno przyjacielu, rzekł, czy nie mógłbyś mi wyświadczyć małej przysługi?
— Niech król rozkaże, a jeżeli ten rozkaz nie przechodzi sił człowieka, będzie spełnionym.
— Czy możesz mnie przewieść na ląd?
— Nic łatwiejszego. Ale czy ta nędzna łódka dobra dla sternika, jest godną króla?
— Zapytuje czy możesz ranie zaprowadzić na lad?
— Tak, N Panie.
— A zatem, zawieź mnie.
Sternik skłonił się i powracając do kapitana Henry, powiedział:
— Kapitanie, król chce popłynąć do lądu! bądź łaskaw kazać spuścić schody honorowe.
Kapitan Henry przez chwilę stał osłupiały tem życzeniem króla.
— I cóż? zapytał król.
— N. Panie, odpowiedział Henry, żądanie W. K. Mości muszę przedstawić lordowi Nelson; nikt nie może opuścić okrętu J. K. Mości Brytanskiej bez rozkazu admirała.
— Ani ja nawet? zatem jestem więźniem na Vanguardzie?
— Król nie jest więźniem nigdzie; ale im dostojniejszą jest osoba podróżująca, tem więcej gospodarz statku uważałby za niełaskę, gdyby podróżny ten oddalił się nie pożegnawszy się z nim. — I składając ukłon królowi, Henry poszedł do kajuty.
— Przeklęci Anglicy! mruknął król przez zaciśnięte zęby, nie wiele braknie iżbym został jakobinem, abym tylko nie potrzebował więcej przyjmować waszych rozkazów.
Życzenie króla niemniej zadziwiło Nelsona jak Henrego Admirał szybko wybiegł na pokład.
— Czy to prawda, zapytał zwracając się do króla wbrew przepisom etykiety, nie dozwalającej zapytywać panujących, czy to prawda, że król chce natychmiast opuścić Vanguard?
Nic prawdziwszego nad to, kochany milordzie. Doskonale mi tu na Vanguardzie, ale nierównie lepiej będzie mi na lądzie. Widocznie nie urodziłem się na marynarza.
— W. K. Mość nie raczy zmienić swego postanowienia?
— Upewniam cię że nie, kochany admirale.
— Wielka łódź na morze, krzyknął admirał.
— Nie potrzeba Niech Wasza Ekscelencja nie trudzi tych biedaków już i tak zmordowanych.
— Ależ nie mogę uwierzyć temu, co mi powiedział kapitan Henry.
— A co ci powiedział kapitan Henry, milordzie?
— Że król chciał popłynąć do lądu w łódce tego marynarza?
— Prawdę ci powiedział. Zdaje mi się on być zręcznym a zarazem wiernym poddanym, sądzę więc że mogę mu zaufać.
— Ależ, N. Panie, nie mogę zezwolić aby inny patron jak ja, inna łódź jak Vanguarda, i inni majtkowie jak króla W. Brytanii Waszą królewską Mość na ląd wysadzili.
— A zatem, jak to przed chwilą mówiłem kapitanowi Henry, jestem więźniem.
— Wolę raczej natychmiast zgodzić się na to życzenie, aniżeli zostawić króla jedną chwilę w tem przekonaniu.
— Chwała Bogu: jest to jedyny środek abyśmy się rozstali przyjaciółmi.
— Ale królowa? nalegał Nelson.
— O! królowa jest zmęczona; królowa jest cierpiąca i byłoby to dla niej i dla młodych księżniczek wielką niedogodnością dziś wieczorem opuszczać Vanguard. Królowa wyląduje jutro. Polecam ją wraz z całym moim dworem twojej opiece, milordzie.
— Czy ja z tobą popłynę ojcze? zapytał młody książę Leopold.
— Nie, nie Coby powiedziała królowa, gdybym zabrał jej ulubieńca.
Nelson skłonił się.
— Spuścić schody honorowe, powiedział.
Schody spuszczono: sternik spuścił się na linie i w kilka sekund znajdował się już w łodzi i przyprowadził ją do stóp drabinki.
— Milordzie Nelson, powiedział król, w chwili opuszczenia twego statku, pozwól mi wyrazić że nigdy nie zapomnę starań jakiemi otoczyłeś nas na pokładzie Vanguarda, jutro zaś twoi majtkowie odbiorą dowód mego zadowolenia Nelson skłonił się w milczeniu po raz drugi.
Król zszedł ze schodów i usiadł w łodzi odetchnąwszy z głębi piersi, tak że admirał pozostawszy na pierwszym stopniu schodów, mógł słyszeć to westchnienie.
— Odbijaj! powiedział sternik do majtka trzymającego bosak.
Łódź odczepiła się i oddaliła od schodów.
— Płyńcie, chłopcy a żwawo, powiedział sternik.
Cztery wiosła wpadły jednocześnie w morze, a pod siłą ich uderzeń łódź zbliżała się do Marynarki, to jest do tego miejsca w porcie gdzie oczekiwały powozy króla, naprzeciw ulicy Toledańskiej. Sternik wyskoczył pierwszy, przyciągnął łódkę i umocował ją u tamy. Ale nim zdążył rękę podać królowi, tenże wyskoczył sam na groblę.
— Ah! wykrzyknął wesoło, jestem więc nakoniec na stałym lądzie. Niech djabli wezmą teraz króla Jerzego, Admiralicję, lorda Nelsona, Vauguarda i całą flotę króla Wielkiej Brytanii! Masz przyjacielu, to dla ciebie. I podał sternikowi woreczek.
— Dziękuję, N. Panie, odparł cofając się, ale W. K. Mość słyszał, co odpowiedziałem kapitanowi Henry. Jestem przez mój rząd płatny.
— A nawet dodałeś że nie przyjąłbyś innych pieniędzy, tylko z wizerunkiem króla Ferdynanda albo króla Karola: bierz że więc.
— N. Panie, czy jesteś pewny że te pieniądze nie są z popiersiem króla Jerzego?
— Jesteś zuchwałym hultajem chcąc dać naukę swemu królowi. W każdym razie dowiedz się jednej rzeczy, że jeżeli otrzymałem pieniądze od Anglii, wysokie jej za to zmuszony jestem opłacać procenta. Pieniądze są dla twoich ludzi, ten zaś zegarek dla ciebie. Jeżeli znów kiedykolwiek zostanę królem, a ty będziesz miał jaką prośbę do mnie, przybędziesz, pokażesz mi ten zegarek, a prośba będzie wysłuchaną.
— Jutro Najjaśniejszy Panie, powiedział marynarz, biorąc zegarek, a woreczek rzucając swoim majtkom, stawię się w pałacu, a spodziewam się że W. K. Mość nie odmówi mi łaski, o którą będę miał zaszczyt prosić.
— No, powiedział król, ten czasu nie traci.
I wskoczył do najbliżej stojącego powozu.
— Do pałacu królewskiego! zawołał.
Powóz ruszył galopem.