znalazł się w prostej linni do wiatru, nieprzedstawiając żadnego oporu do złamania go Straszny wicher uderzył na okręt, który po raz drugi nachylił się na prawy bok tak dalece, że koniec jego drągów masztowych, dotknął się wierzchu srebrzystych bałwanów. Jednocześnie maszty jęcząc zgięły się, a że ich nie podtrzymywały nizkie żagle, trzy maszty bocianiego gniazda złamały się z przerażającym trzaskiem.
— Ludzie do bocianiego gniazda z nożami! zawołał Nelson. Odciąć i rzucić w morze.
Dwunastu majtków dla spełnienia tego rozkazu rzuciło się na drabinki, pomimo ciągłego ich kołysania, z małpią zręcznością, a przybywszy na miejsce uszkodzenia, rzucili się do ucinania z taką zaciekłością, że po upływie kilku minut, żagle, drągi i maszty, wszystko było w morzu.
Okręt zwolna wyprostował się; ale w tejże chwili ogromny bałwan wpadł w żagiel małego masztu, który nie mogąc unieść takiego ciężaru, złamał maszt z tak okropnym trzaskiem, iż można było sądzić że okręt się otwiera. Tym razem jeszcze cudem uniknął rozbicia. Marynarze odetchnęli i spoglądali na siebie, jak ludzie po omdleniu powracający do życia. W tej chwili usłyszano głos kobiecy wołający:
— Milordzie w imię nieba! pójdź do nas!
Nelson poznał głos Emmy Lyona wołającej o pomoc. Obejrzał się niespokojnie; za sobą miał dymiący i grzmiący Stromboli; na prawym i lewym brzegu przestrzeń bez granic; przed sobą obszar wody sięgający aż brzegów Kalabrji, na której
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1330
Wygląd
Ta strona została przepisana.