La San Felice/Tom VIII/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwo Championnet usłyszał odgłos dzwonów równocześnie z poczwórnym wystrzałem artylerji, poznał od razu że cud został spełniony i wyruszył z Capodimonte aby odbyć wjazd uroczysty do Neapolu.
Przebył całe miasto, wchodząc przez la strada dei Cristallini, przeszedł largo della Pigne, largo San-Spirito, Marcatello, wśród hałaśliwej radości i okrzyków tysiąckroć powtarzanych: Niech żyją Francuzi! Niech żyje rzeczpospolita francuzka! Niech żyje rzeczpospolita partenopejska. — Całe pospólstwo walczące z nim przez trzy dni, mordujące, wyrzynające i palące jego żołnierzy, przed godziną gotowe jeszcze palić ich, krajać i mordować — w jednej chwili zostało nawrócone cudem św. Januarjusza, bo odkąd święty stanął po stronie Francuzów, nie było żadnej przyczyny aby przeciwko nim występować.
— Święty Januarjusz lepiej wie od nas jak należy postąpić, mówili, róbmy tak jak św. Januarjusz.
Ze strony stanu średniego i szlachty którą najście Francuzów wyswobodzało z pod przemocy tyranii burbońskiej, radość i zapał niemniej były wielkiemi. Wszystkie okna były zdobione trójkolorowemi chorągwiami francuzkiemi i neapolitańskiemi, łączącemi swe zwoje, mieszającemi barwy. Tysiące młodych kobiet stało w oknach powiewając chustkami i wołając: Niech żyje rzeczpospolita! Niech żyją Francuzi! Niech żyje główno-dowodzący! Dzieci biegły przed jego koniem, powiewając małemi chorągwiami żółtemi, czerwonemi i czarnemi. Prawda, że pozostawały jeszcze plamy krwi na bruku, że z niektórych zwalisk wznosił się dym jeszcze; ale w kraju tym podległemu wrażeniom chwili, gdzie burze przechodzą bez zostawienia śladu na niebie lazurowem, żałoba już była zapomnianą.
Championnet udał się wprost do katedry, gdzie arcybiskup Capece Zurlo odśpiewał Te Deum w obec popiersia i krwi św. Januarjusza, wystawionych na widok publiczny, a który Championnet na znak wdzięczności za szczególną protekcję udzieloną Francuzom, nakrył mitrą wysadzoną djamentami, którą święty raczył przyjąć bez oporu.
Później zobaczymy, ile go miała kosztować ta słabość dla Francuzów.
Jednocześnie gdy Te Deum śpiewano w kościele na murach przylepiono następującą odezwę:
„Bądźcie wolnymi i umiejcie używać wolności! Rzeczpospolita francuzka w szczęściu waszem znajdzie obfite wynagrodzenie za swoje trudy i walki. Jeżeli znajdują się jeszcze między wami stronnicy upadłego rządu, wolno im opuścić tę ziemię wolności. Niech się usuną z kraju gdzie już tylko znajdują się obywatele — niewolnicy niech się łączą z niewolnikami. Od tej chwili wojsko francuzkie przyjmuje nazwę armii neapolitańskiej i zobowiązuje się uroczystą przysięgą podtrzymywać wasze prawa i dobywać oręża ilekroć będzie tego potrzeba w obronie waszej wolności. Francuzi będą szanować religią, święte prawa własności i osób. Nowi urzędnicy przez was mianowani, mądrym i ojcowskim zarządem, czuwać będą nad spokojem i szczęściem obywateli, będą się starali usunąć błędy ciemnoty, uspokoją szaleństwo fanatyzmu i nakoniec okażą wam tyle życzliwości, ile okazywał złej wiary rząd upadły.“
Przed wyjściem z kościoła, Championnet uwalniając Salvatę, utworzył straż honorową mającą odprowadzić św. Januarjusza do arcybiskupstwa i czuwać nad nim z hasłem: cześć świętemu Januarjuszoui.
Od rana, w przewidywaniu, że św. Januarjusz raczy łaskawie cud uczynić, o czem Championnet nie wątpił wcale, rząd tymczasowy został ustanowionym i sześć komitetów mianowanych.
Komitet centralny — komitet spraw wewnętrznych — komitet finansów — komitet sprawiedliwości i policji — komitet prawodawstwa. Wszyscy członkowie komitetu byli wybrani z rządu tymczasowego.
Cirillo i Manthonnet, nasi spiskujący z pierwszych rozdziałów, byli członkami tymczasowego rządu, Manthonnet nadto, był jeszcze ministrem wojny, Ettore Caraffa był mianowany dowódzcą legii neapolitańskiej; Schipani miał objąć dowództwo jedno z pierwszych, skoro tylko armia zostanie zorganizowaną; Nicolino pozostał nadal komendantem zamku San-Elmo; Velasco nie chciał nic przyjąć i został tylko ochotnikiem.
Z katedry Championnet udał się do kościoła św. Wawrzyńca. Kościół ten dla neapolitańczyków, którzy od dwunastego wieku, nigdy się sami nie rządzili, jest miejscem posiedzeń, gdzie w dniach trwogi albo niebezpieczeństwa, zbierają się dla narady wybrani i naczelnicy ludu. Towarzyszyli mu członkowie tymczasowego rządu, będący zarazem członkami komitetu.
„Rządzicie tymczasowo rzeczpospolitą neapolitańską; rząd stały będzie mianowany przez lud, kiedy wy sami, rządząc podług zasad stanowiących cel tej rewolucji, skrócicie pracę jakiej wymaga spisanie nowych praw, i w tej to nadziei tymczasowo powierzyłem wam obowiązki prawodawców i rządzących. Macie więc władzę nieograniczoną, ale równocześnie ciąży na was odpowiedzialność niezmierna. Pamiętajcie że w waszych rękach spoczywa szczęście publiczne albo najwyższe nieszczęście ojczyzny, wasza chwała lub wasza hańba. Wybrałem was; nazwisk waszych nie podała mi ani stronność ani intryga, ale zaleciła wasza dobra sława; odpowiecie waszemi czynami na zaufanie, widzące w was nietylko ludzi genialnych, ale nadto młodych, zapalonych i szczerych miłośników ojczyzny.
„W konstytucji rzeczypospolitej neapolitańskiej, będziecie brać wzór, o ile na to pozwolą obyczaje i prawa krajowe, z konstytucji francuzkiej, matki nowej cywilizacji. Rządząc waszą ojczyzną, uczyńcie rzeczpospolitą partenopejską przyjaciółką, sprzymierzoną, towarzyszką, siostrą rzeczypospolitej francuzkiej. Niech one stanowią jedność niech będą niepodzielnemi! Bez niej niespodziewajcie się szczęścia. Jeżeli rzeczpospolita francuzka zachwieje się, rzeczpospolita neapolitańska upadnie.
„Wojsko francuzkie będące rękojmią waszej wolności przybierze, jak to już powiedziałem, nazwę armii neapolitańskiej. Będzie ona popierać wasze prawa i pomagać wam w pracy; będzie ona z wami i za was walczyła, a umierając w waszej obronie, nie będzie żądała innej nagrody, jak związku i przyjaźni z wami“.
Mowa ta zakończyła się wśród okrzyków i oklasków, radości i łez tłumu. Widok ten był nowością dla kraju, wyrazy podobne były nieznane neapolitańczykom. Po raz to pierwszy pomiędzy nimi ogłaszano wielkie prawo braterstwa ludów, najwyższą dążność serca, ostatnie słowo cywilizacji!
Dzień ten 24 stycznia 1799 r. był dniem tak uroczystym dla neapolitańczyków, jak dla Francuzów dzień 14 Lipca. Republikanie ściskali się spotykając na ulicach i z wdzięcznością wznosili oczy ku niebu. Po raz pierwszy ciało i dusza uczuły się wolnemi w Neapolu. Rewolucja w 1647 roku była rewolucją ludu czysto materjalną i bezustannie groźną. Rewolucja 1799 r. była rewolucją mieszczaństwa i szlachty, to jest wyrozumowaną i miłosierną. Rewolucja Masaniella była pożądaniem odzyskania narodowości ludu zawojowanego, od ludu zwycięzkiego. Rewolucja Championneta była domaganiem się wolności ludu uciśnionego, od swego ciemięzcy.
Była więc ogromna różnica, a nadewszystko wielki postęp między dwiema rewolucjami.
I wtedy nastąpiła rzecz rozrzewniająca:
Mówiliśmy już o trzech pierwszych męczennikach wolności włoskiej; o Vitaglano, Galianim i Emanuelu de Deo. Ten ostatni nie przyjął ułaskawienia ofiarowanego mu, jeżeliby zechciał zdradzić swych wspólników.
Były to dzieci: we trzech mieli sześćdziesiąt dwa lat. Dwóch pierwszych powieszono; trzeciego Vitagliano — ponieważ wykonanie wyroku dwóch pierwszych wywołało niejakie wzruszenie wśród ludności — trzeciego kat zasztyletował, z obawy ażeby korzystając z zaburzenia nie uniknął śmierci — i powiesił go nieżywego, z krwawą raną w boku. Jednomyślnie zebrała się deputacja patrjotyczna i 10,000 obywateli przybyło w imię rodzącej się wolności, pozdrowić rodziny szlachetnych młodzieńców, których krew poświęciła plac, gdzie miano zasadzić drzewo wolności.
Wieczorem z radości zapalono ognie we wszystkich ulicach i na wszystkich placach i jak gdyby naśladując przykład św. Januarjusza, współubiegacz jego w popularności Wezuwiusz wybuchnął płomieniami, które były raczej uczestnictwem w radości powszechnej, niż groźbą. Te płomienie milczące i bez lawy, były rodzajem gorejącego krzaku, górą Sinai polityczną.
Dla tego też Michał Szalony w wspaniałem ubraniu, przejeżdżając na dzielnym koniu, wśród armi lazzaronów wołających: Niech żyje wolność tak jak poprzedniego dnia wołali: Niech żyje król! mówił do tego pospólstwa:
— Widzicie, dziś rano św. Januarjusz zrobił się jakobinem; wieczorem Wezuwiusz przywdziewa czerwoną czapkę!
- ↑ Przytaczamy tu dokumenta oryginalne, nie znajdujące się w żadnej historji, wydobyte przez nas z ukrycia gdzie pozostawały przez sześćdziesiąt lat.