Przejdź do zawartości

La San Felice/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Ojciec i córka.

W pięć minut potem, kawaler San Felice i Luiza, byli u drzwi starego pałacu Rogera położonego na drugim końcu miasta przeciwległym portowi.
Książę już nie przyjmował nikogo. Przy pierwszych objawach choroby, książę pod pozorem uregulowania interesów, żonę i dzieci wysłał do Neapolu. Czy chciał im oszczędzić widoku swej śmierci? czy też chciał umierać w objęciach tej od której był oddzielony całe życie.
Jeżelibyśmy mieli jakiekolwiek wątpliwości w tym punkcie, list księcia Caramanico pisany do kawalera San Felice, rozprasza je.
Według poprzednio otrzymanego rozkazu, nie chciano wpuścić i nowo przybyłych; ale zaledwo San Felice wymienił swoje i Luizy nazwisko, kamerdyner wydał okrzyk radości i pobiegł do apartamentów księcia wołając:
— Mój książę, to on! mój książę, to ona!
Książę który od trzech dni nie podnosił się z szezlongu, którego musiano podnosić aby mu podać napój uspakajający, mający przynieść ulgę jego cierpieniom, książę powstał mówiąc:
— O! wiedziałem że Bóg doświadczywszy mnie tyle, pozwoli mi ich widzieć oboje przed śmiercią!
Książę otworzył ramiona; kawaler i Luiza stanęli we drzwiach pokoju. Na sercu umierającego tylko dla jednego z nich było miejsce, San Felice popchnął Luizę w objęcia ojca mówiąc:
— Idź moje dziecko, masz do tego prawo.
— Mój ojcze! mój ojcze! wołała Luiza.
— Ah! jakaż ona piękna! szeptał umierający, i jak ty dotrzymałeś uczynionej mi obietnicy, święty przyjacielu mego serca. I jedną ręką przyciskając Luizę do swojej piersi, drugą wyciągnął do kawalera.
Luiza i San Felice wybuchnęli głośnym płaczem.
— O! nie płaczcie, nie płaczcie, powiedział książę z nieokreślonym uśmiechem. Ten dzień jest dla mnie dniem uroczystym. Czyż nie potrzeba było jakiegoś wielkiego zdarzenia, jak to, które się ma spełnić, abyśmy się jeszcze raz na tym świecie zobaczyli, a kto wie? może śmierć mniej rozłącza jak nieobecność. Nieobecność jest faktem znanym, doświadczonym; śmierć jest tajemnicą. Uściskaj mnie kochane dziecię; tak, pocałuj mnie dwadzieścia, sto, tysiąc razy; pocałuj mnie za każdy rok, za każdy dzień,.za każdą godzinę, ubiegłą od lat czternastu. Jakaś ty piękna! jakżeż ja dziękuję Bogu że pozwolił mi zachować twój obraz w mojem sercu i unieść go z sobą do grobu I z silą której się sam w sobie nie domyślał, przyciskał swą córkę do piersi, jak gdyby ją istotnie chciał wprowadzić do swego serca. Później, odezwał się do kamerdynera stojącego na uboczu, aby przepuścić San Felice i Luizę.
— Nikogo, słyszysz Giovanni? nawet doktora! nawet księdza’ tylko śmierć ma prawo teraz wejść tutaj.
Książę upadł na szezlong wycieńczony dokonanym wysiłkiem; jego córka uklękła przy nim, czoło podniosła do wysokości jego ust, San Felice stał przy nim. Powoli zwrócił głowę do San Felice, potem osłabionym głosem:
— Otruli mnie, mówił, podczas gdy Luiza głośno płakała; to mnie tylko zadziwia że tak długo się z tem ociągano. Pozostawili mi trzy lata; korzystałem z nich aby uczynić cokolwiek dobrego dla tego nieszczęśliwego kraju. Powinienem im być wdzięczny, dwa miliony serc będzie mię żałować, dwa miliony ust będzie się za mnie modlić.
Później, kiedy córka jego, patrząc nań zdawała sobie coś przypominać:
— O! ty mnie nie pamiętasz biedne dziecię, powiedział, a gdybyś pamiętała nawet, nie mogłabyś poznać tak jestem zmieniony. Przed piętnastu dniami, San Felice, pomimo moich czterdziestu ośmiu lat, byłem prawie młodzieńcem; w piętnaście dni o pół wieku zestarzałem... stuletni, czas abym umierał! Później patrząc na Luizę, położył rękę na jej głowie: — Ale ja, ja cię poznaję, powiedział: zawsze masz swoje piękne blond włosy i wielkie czarne oczy; jesteś zachwycającą dziewicą; ale byłaś i pięknem dzieckiem! Kiedy ją ostatni raz widziałem, San Felice, powiedziałem jej, że ją opuszczam na długo, może na zawsze; wybuchnęła płaczem, tak jak to czyni w tej chwili. Ale ponieważ wtenczas była jeszcze nadzieja, wziąłem ją w objęcia i powiedziałem: Nie płacz moje dziecko, robisz mi przykrość. A ona tłumiąc westchnienia: — Idź precz zmartwienie! powiedziała, ojciec tego chce. I przez łzy uśmiechnęła się do mnie. Nie, anioł ujrzany w roztwartem niebie, nie mógł być łagodniejszym, nie mógł być piękniejszym od niej...
Umierający dotknął ustami głowy dziewicy i widać było grube łzy spływające na włosy które całował.
— O! dziś nie powiem tego, szeptała Luiza, bo dziś boleść moja jest wielka.. O’. mój ojcze, mój ojcze, czyż nie ma nadziei ocalenia ciebie?
— Acton jest synem zręcznego chemika, powiedział Caramanico, a on uczył się od swego ojca. — Potem odwracając się do San Felice. — Przebacz mi Lucjanie, powiedział, ale czuje zbliżającą się śmierć, chciałbym na chwilę zostać sam z moją córką. Nie bądź zazdrosnym, ja cię proszę o kilka minut, a zostawiłem ci ją przez czternaście lat... Czternaście lat!... Przez te czternaście lat mogłem być tak szczęśliwym!.. O! człowiek jest szalony!
Kawaler rozrzewniony że książę przypomniał sobie imię którem nazywał go w kollegium, uściskał podaną mu rękę i cicho oddalił się.
Książę patrzał za nim, potem kiedy zniknął:
— Otóż jesteśmy sami, moja Luizo, powiedział... Nie niepokoję się twoim majątkiem, bo ten ci zapewniłem, ale jestem niespokojny o twoje szczęście... Zobaczmy, zapomnij że jestem prawie obcy dla ciebie, zapomnij że jesteśmy rozdzieleni od lat czternastu; wyobraź sobie że wzrastałaś przy mnie, powierzając mi wszystkie swoje myśli; a więc, gdyby tak było, cóżbyś mi miała do powiedzenia w tej ostatniej godzinie?
— Tylko to mój ojcze: Idąc do pałacu, spotkaliśmy człowieka z ludu, ukląkł we drzwiach kościoła, gdzie proszono za ciebie, łącząc swoją modlitwę z modlitwą ogółu, mówił: „Święta Matko Boża! ofiaruj moje życie Twemu boskiemu synowi, jeżeli życie biednego jak ja grzesznika, może odkupić życie naszego ukochanego vice-króla.“ Tobie i Bogu, mój ojcze, nic innego nie miałabym do powiedzenia, tylko to co mówił ten człowiek Madonie.
— Ofiara byłaby zbyt wielką, odpowiedział książę, potrząsając łagodnie głową Ja, dobre czy złe przeżyłem moje życie: ty, moje dziecko — powinnaś przeżyć swoje i aby je przygotować ile możności szczęśliwem, nie miej dla mnie tajemnic.
— Ja nie mam dla nikogo tajemnic, odrzekła dziewica, patrząc swemi wielkiemi, przeźroczystemi oczami, w których się malował cień zadziwienia.
— Masz lat dziewiętnaście Luizo?
— Tak, mój ojcze.
— Nie doszłaś do tego wieku nie pokochawszy kogoś?
— Kocham ciebie mój ojcze, kocham kawalera który ciebie przy mnie zastąpił; na tem kończą się moje uczucia.
— Nie rozumiesz mnie, albo udajesz że nie rozumiesz, Luizo, pytam się ciebie, czy nie wyróżniłaś jakiego młodego człowieka z tych, których widywałaś u San Felice lub gdzieindziej?
— Nie wychodziliśmy nigdy mój ojcze i nigdy nie widziałam u mego opiekuna innego młodego człowieka, jak tylko mego mlecznego brata Michała, który co piętnaście dni przychodził po niewielką pensję jaką wyznaczyłam jego matce.
— Więc nikogo nie kochasz miłością?
— Nikogo, mój ojcze.
— Żyłaś szczęśliwa do tej chwili?
— O! bardzo szczęśliwa.
— I nie pragnęłaś niczego?
— Ciebie zobaczyć, oto wszystko.
— Czy dalszy ciąg dni podobnych tym, które do dzisiaj przeżyłaś, zdawałby ci się wystarczającem szczęściem?
— Nie pragnę nic innego od Boga jak podobnej drogi dla doprowadzenia mię do nieba. Kawaler jest tak dobry!
— Posłuchaj Luizo. Ty nigdy wiedzieć nie będziesz ile jest wart ten człowiek.
— Gdyby ciebie nie było mój ojcze, powiedziałabym że nie znam istoty lepszej, czulszej, więcej poświęcającej się jak on. O! wszyscy znają jego wartość, mój ojcze, wyjąwszy jego samego, nieświadomość ta jest w nim jedną cnotą więcej.
— Luizo, ja od kilku dni, to jest od chwili gdy myślę tylko o dwóch rzeczach: o śmierci i o tobie, marzyłem żebyś ty mogła przejść w pośród tego złego, zepsutego świata nie mieszając się do niego; posłuchaj, nie mamy czasu do stracenia na próżne przygotowania; powiedz z ręką na sercu, czy bez wstrząsu zgodziłabyś się zostać żoną San Felice.
Dziewica zadrżała i spojrzała na księcia.
Czyś mnie nie słyszała? zapytał książę.
— Owszem mój ojcze, ale pytanie zadane mi przez ciebie było tak dalekiem mojej myśli...
— Dobrze, moja Luizo, nie mówmy o tem więcej, mówił książę, zdając się widzieć opór ukryty pod tą odpowiedzią. Pytanie zadane ci, więcej było dla mnie, egoisty, niż dla ciebie. Skoro się umiera, widzisz, jest się strwożonym i zaniepokojonym, zwłaszcza gdy się pamięta życie. Umarłbym spokojny i pewny twego szczęścia powierzając cię tak wielkiej duszy, tak szlachetnemu sercu, nie mówmy o tem więcej i przywołajmy go... Lucjanie!
Luiza ścisnęła rękę swego ojca jakby dla przeszkodzenia mu powtórzyć drugi raz imienia kawalera.
Książę spojrzał na nią.
— Jeszcze ci nie odpowiedziałam mój ojcze, rzekła.
— Odpowiadaj więc. O! nie mamy wcale czasu do stracenia.
— Ojcze mój, mówiła Luiza, nie kocham nikogo; ale pokocham kogo mi wskażesz, życzenie twoje wyrażone w podobnej chwili będzie rozkazem.
— Zastanów się dobrze, odrzekł książę którego twarz wyraz radości opromienił.
— Już powiedziałam mój ojcze! odrzekła dziewica zdając się czerpać pewność odpowiedzi w uroczystości położenia.
— Lucjanie! zawołał książę.
San Felice wszedł.
— Pójdź, pójdź prędko, mój przyjacielu, ona się zgadza, ona chce tego.
Luiza podała rękę kawalerowi.
— Na co się zgadzasz Luizo, zapytał kawaler głosem słodkim i pieszczotliwym.
— Ojciec mój powiedział iż umrze szczęśliwy, dobry przyjacielu, jeżeli mu przyrzekniemy, ja zostać twoją żoną, ty być moim mężem. Ja ze swej strony przyrzekłam.
Jeżeli Luiza nie była przygotowaną na podobne zwierzenie, niewątpliwie kawaler jeszcze mniej, patrzył kolejno na księcia i na Luizę, i z gwałtownym wykrzykiem:
— Ależ to niepodobna! powiedział.
Ale spojrzenie rzucone w tej chwili na Luizę, dawało mu jasno do zrozumienia że wcale nie od niej wychodziło niepodobieństwo.
— Niepodobna, a dlaczego? zapytał książę.
— Ależ spójrz na nas oboje! Oto ona, wstępująca na próg życia w całym kwiecie młodości, nie znająca ale radaby poznać miłość i ja!... ja z memi czterdziestu ośmiu latami, siwemi włosami, głową pochyloną nauką!... Sam widzisz że to niepodobna Józefie.
— Tylko co mi powiedziała, że tylko nas dwóch kocha na świecie.
— Właśnie też; kocha nas jednaką miłością; my obaj, jeden dopełniając drugiego, byliśmy jej ojcem, ty przez krew, ja wychowaniem; ale jej ta miłość wkrótce nie wystarczy. Dla młodości potrzeba wiosny, pączki puszczają w marcu kwiaty, rozkwitają w kwietniu; zaślubiny natury odbywają się w maju; ogrodnik chcący zmieniać porządek pór roku, byłby nietylko szalonym, ale bezbożnym.
— O! ostatnia moja nadzieja zgubiona! powiedział książę.
— Widzisz to mój ojcze, zaczęła Luiza, nie ja a on odmawia.
— Tak, to ja odmawiam, ale rozumem moim nie zaś sercem. Czyż zima odrzuca kiedy promień słońca? Gdybym był samolubem, powiedziałbym: Przyjmuję. Porwałbym cię w ramiona jak starożytni bogowie gwałtem porywający, unosili nimfy; ale wiesz o tem, jakkolwiek był bogiem Pluton, zaślubiając córkę Ceres, za cały posag dał jej wieczną noc w której umarłaby z nudy, gdyby jej matka nie była dodała sześciu miesięcy dnia. Nie myśl już o tem, Caramanico; sądząc iż gotujesz szczęście swemu dziecku i przyjacielowi, okryłbyś żałobą dwa serca.
— Kochał mnie jak swoją córkę, a niechce mnie za swoją żonę, powiedziała Luiza. Ja go kochałam jak ojca, a jednakże chcę go za małżonka.
— Bądź błogosławioną moja córko, odrzekł książę.
— A ja, Józefie, mówił dalej kawaler, czyż mam być wyłączony od twego ojcowskiego błogosławieństwa. Jakto, ciągnął dalej wzruszając ramionami, jakto może być abyś ty wyczerpawszy wszystkie namiętności, miał tak błędne wyobrażenie o tajemnicy, zwanej tajemnicą życia?
— Eh! zawołał książę, właśnie też dlatego że wyczerpałem wszystkie namiętności, że spróbowałem owoców tego martwego morza i znalazłem je pełnemi popiołu, właśnie dla tego chciałem jej zapewnić życie łagodne, spokojne, bez wielkich wrażeń, słowem takie, jakie dotąd pędziła i nazywa je szczęśliwem. Czy ty mi powiedziałaś, że byłaś dotąd szczęśliwą?
— Tak mój ojcze, bardzo szczęśliwa.
— Słyszysz ją Lucjanie!
— Bóg mi świadkiem, powiedział kawaler obejmując głowę Luizy, zbliżając jej czoło do swych ust i składając na nim pocałunek taki sam jaki składał co rano, Bóg mi świadkiem, że ja także byłem szczęśliwy — Bóg mi świadkiem jeszcze, że w dniu kiedy Luiza opuści mnie, ażeby pójść za swoim mężem, w dniu tym wszystko co kocham na świecie, wszystko co mnie przywiązuje do życia, opuści mnie. W. tym dniu mój przyjacielu, okryję się całunem oczekując grobu!
— A więc, powiedział książę.
— Ależ ona będzie kochać, mówię ci, zawołał San Felice z odcieniem boleści w głosie; ona będzie kochać, a tym ukochanym nie ja będę i Powiedz! czyż nie lepiej aby kochała będąc dziewicą i wolną, aniżeli kobietą zamężną i związaną? Wolna uleci jak ptak wzywając śpiewem drugiego ptaka: a cóż obchodzi odlatującego ptaka, że gałęź na której spoczywał zadrży, zwiędnie i umrze po jego oddaleniu? — Później z wyrazem melancholicznym, właściwym tylko tej poetycznej naturze: — Gdyby przynajmniej, dodał, ptak powracał usłać gniazdko na opuszczonej gałęzi, może i ona by ożyła!
— A zatem, powiedziała Luiza, ponieważ nie chcę ci być nieposłuszną mój ojcze, nie wyjdę wcale za mąż.
— Odłamie nieurodzajny drzewa złamanego burzą, szeptał książę, zwiędnij więc razem z nim!
I opuścił głowę na piersi: łza z jego oka padła na rękę Luizy; ta w milczeniu podniosła ją i upadłą łzę pokazała kawalerowi.
— A więc, ponieważ oboje tak tego pragniecie, zgadzam się na to czego się obawiam i zarazem najwięcej pragnę na świecie; ale pod jednym warunkiem.
— Jakim? zapytał książę.
— Małżeństwo dopiero za rok będzie zawarte. Przez ten rok, Luiza zobaczy świat którego nie widziała, pozna młodzież, której nie zna. Jeżeli przez rok, nikt ze spotkanych jej się nie podoba, jeżeli przez ten rok zawsze będzie, równie gotową wyrzec się świata jak dzisiaj, jeżeli wreszcie, za rok przyjdzie i powie:.. W imię mego ojca, bądź moim mężem, mój przyjaciela! Wtenczas nie stawię już żadnej przeszkody, jeżeli nie będę przekonanym, to przynajmniej będę zwyciężonym próbą.
— O! mój przyjacielu! zawołał książę chwytając go za obie ręce.
— Ale słuchaj, co mam ci jeszcze powiedzieć Józefie, bądź świadkiem uroczystego zobowiązania jakie przyjmuję i mścicielem nieubłaganym jeżeli go nie dotrzymam. Tak, ja wierzę w czystość, niewinność i cnotę tego dziecięcia, jak wierzę w cnotę aniołów; ale ona jest kobietą i może upaść.
— O! wyszeptała Luiza, zakrywając twarz rękami.
— Ale ona może upaść, powtórzył uparcie San Felice. W tym wypadku, przyrzekam ci przyjacielu, przysięgam ci bracie, na ten krzyż, godło wszelkiego poświęcenia, przed którym za chwilę nasze ręce się połączą, gdyby się stało takie nieszczęście, przysięgam ci że dla upadłej będę miał tylko litość, przebaczenie i powiem biednej grzesznicy słowa naszego Odkupiciela powiedziane do Magdaleny: „Ten który jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamieniem“. — Podaj mi rękę Luizo.
Dziewica usłuchała, Caramanico podał im krucyfiks.
— Caramanico, powiedział San Felice, wyciągając rękę połączoną z ręką Luizy nad krucyfiksem, przysięgam ci, że jeżeli za rok Luiza zachowa te same zamiary, za rok tego samego dnia, w tej samej godzinie, Luiza będzie moją żoną. A teraz mój przyjacielu, umieraj spokojny, przysiągłem ci.
I w istocie, następnej nocy to jest z dnia 14 na 15 Grudnia 1795 roku, książę Caramanico skonał z uśmiechem na ustach, trzymając połączone ręce Luizy i San Felice.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.