Król Henryk IV. Część II (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk IV. Część II
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Warkworth. Przed zamkiem hrabiego Northumberlanda.
(Odźwierny przed bramą; wchodzi Lord Bardolph).

Lord Bard.  Kto bramy strzeże? hola! gdzie jest hrabia?
Odźw.  Kogoż mam panu memu zameldować?
Lord Bard.  Powiedz: lord Bardolph czeka tu na niego.
Odźw.  Hrabia do sadu na przechadzkę wyszedł;
Bacz tylko, panie, w bramę zakołatać,
Sam ci odpowie. (Wchodzi Northumberland).
Lord Bard.  Hrabia się przybliża.

Northumb.  Co za nowiny? Każda chwila teraz
Matką być może stanowczych wypadków.
Groźne to czasy; wojna, jak koń dziki,
Porwała pęta, i wiatrem niesiona
Wszystko po drodze kopytem rozbija.
Lord Bard.  Pewne ci wieści przynoszę z Shrewsbury.
Northumb.  Dobre? Daj Boże!
Lord Bard.  Nie mogą być lepsze.
Sam król śmiertelną w boju odniósł ranę;
Twojego syna miecz powalił trupem
Książęcia Walii; Douglas własną ręką
Dwóch Bluntów zabił; książę Jan nakoniec
I Westmoreland i Stafford w popłochu
Pierzchnęli z placu; tłusty wieprz Monmoutha,
Sir John, twojego syna został jeńcem.
O, świat nie widział walki uporczywszej,
I o świetniejszem nie słyszał zwycięstwie
Od dni Cezara.
Northumb.  Skąd ta wieść pochodzi?
Czy byłeś w boju? Czy wracasz z Shrewsbury?
Lord Bard.  Mówiłem z mężem, który stamtąd wracał;
Szlachcic stateczny, z uczciwego domu,
Który mi ręczył za wieści tych prawdę.
Northumb.  Właśnie powraca dworzanin mój, Travers,
Któregom z zamku wyprawił we wtorek
Powziąć języka.
Lord Bard.  Minąłem go w drodze,
A więc prócz tego, co odemnie słyszał,
Nic on pewnego z sobą nie przynosi.

(Wchodzi Travers).

Northumb.  Jakież mi dobre nowiny przynosisz?
Travers.  Sir John Umfrevile nawrócił mnie z drogi
I kazał śpieszyć z wesołą nowiną,
A że na lepszym niż ja jechał koniu,
Wnet mnie wyprzedził; aż tu w tropy za nim,
Bez tchu od pędu, nadlatuje szlachcic,
I staje przy mnie, aby dać na chwilę
Zakrwawionemu wytchnąć rumakowi.

Pytał o drogę do Chester, ja znowu
Pytałem, jakie wieści są z Shrewsbury,
Rzekł, iż powstańców odbiegła fortuna,
I że ostroga młodego Henryka
Percy, jest zimna; ledwo to powiedział,
Puścił galopem szybkiego rumaka;
Schylił się naprzód, uzbrojone pięty
Wcisnął w robiące boki biednej bestyi
Po samo kółko, nie słuchając dłużej,
Zdał mi się drogę w swym pożerać pędzie.
Northumb.  Powtórz: ostroga młodego Henryka
Percy jest zimna? Hotspura jest zimna?
Rzekł, iż powstańców odbiegła fortuna?
Lord Bard.  Słuchaj mnie, hrabio; jeśli syn twój młody
Nie wygrał bitwy na polach Shrewsbury,
To ja dam w zamian za jedwabny sznurek
Moją baronię; nie mówmy już o tem.
Northumb.  Skądże mógł jednak ów szlachcic na drodze
O naszej klęsce dać mu te szczegóły?
Lord Bard.  Skąd? pytasz, hrabio; to był jakiś chłystek
Uciekający na skradzonym koniu;
Plótł, co mu ślina przyniosła do gęby.
Lecz nowy poseł nowe niesie wieści.

(Wchodzi Morton).

Northumb.  Tak, czoło jego jak książki okładka
Tragiczną dzieła treść nam zapowiada[1].
Tak brzeg wygląda, na którym mórz fale
Okrucieństw swoich zostawiły ślady.
Powiedz, Mortonie, czy wracasz z Shrewsbury?
Morton.  Tak jest; uszedłem z Shrewsbury, milordzie,
Gdzie śmierć przywdziała najhydniejszą maskę,
Ażeby naszych przerazić stronników.
Northumb.  A syn mój? brat mój? — Ha, ty drżysz, Mortonie;
Lic twoich bladość twoje mi poselstwo
Lepiej od twego tłómaczy języka.
Mąż jak ty. drżący, żalem przygnieciony,

Ze śmiercią w oczach, z boleścią na twarzy,
Odchylił w nocy Pryama firanki,
By mu powiedzieć, że w płomieniach Troja;
Lecz nim rzekł słowo, Pryam płomień widział,
Tak i ja teraz widzę śmierć Percego,
Nim powieść o niej zacząłeś; chcesz mówić:
Tak a tak, syn twój, a brat twój tak walczył,
Na wrogów naszych tak dzielny wpadł Douglas;
Łakome ucho chcesz męstwem ich sycić,
By mi nakoniec śmiertelny cios zadać,
Jednem westchnieniem blask ten zgasić cały,
Ostatniem słowem: syn, brat, wszystko legło.
Morton.  Brat twój i Douglas, panie, jeszcze żyją,
Ale lord, syn twój —
Northumb.  Ale syn mój poległ.
Ach, jak ma szybki język podejrzenie!
Kto się obawia, czego wiedzieć nie chce,
Jakby instynktem w cudzem oku czyta,
Że się już stało, czego się obawiał.
Przemów jednakże, powiedz mi, Mortonie,
Że hrabi twego domysły są kłamstwem;
Twoja obelga będzie mi słodyczą.
Za tę obelgę złotem cię obsypię.
Morton.  Zbyt wielkim jesteś, bym ci zadał kłamstwo:
W twych się przeczuciach nie zmyliłeś, panie.
Northumb.  Nie mów mi jednak, że Percy zabity.
Dziwne wyznanie w oczach twoich czytam;
Potrząsasz głową, jakby prawdę wyznać
Niebezpieczeństwem albo grzechem było.
Jeśli zabity, powiedz, że zabity;
Głosząc śmierć jego, język nie obraża;
Ten grzeszy tylko, co potwarza zmarłych,
Nie ten, co mówi, że zmarły nie żyje.
A jednak pierwszy złych wieści posłaniec
Niewdzięcznej służby dla siebie dopełnia;
Głos jego odtąd, jakby dzwon pogrzebny,
Zgon drogich osób wciąż nam przypomina.
Lord Bard.  Nie mogę wierzyć, aby syn twój poległ.

Morton.  Smutno mi, panie, zmuszać cię do wiary
W to, co widziałem, a czego, Bóg świadkiem,
Nie chciałem widzieć; lecz te oczy moje
Były świadkami, jak cały krwią zlany
Odpierał ciosy, omdlałą prawicą,
Henryka Monmouth, który, w gniewie wściekłym,
Nieulękłego na ziemię powalił,
Skąd Percy żywy nie podniósł się więcej.
Gdy mąż, co ogniem duszy swej zapalał
Ostatnich ciurów naszego obozu,
Poległ, a wieść ta rozbiegła się wszędzie,
Z nim razem naszych najlepszych rycerzy
Skonała dzielność; bo stal jego serca
Powstańczej armii twardą była zbroją;
Bez niego, wszystko zostawione sobie
Jak ciężki ołów’ bezwładne upadło.
Jak pocisk leci tym chyżej, im cięższy,
Gdy raz potężną wypchnięty jest siłą,
Tak lud, Hotspura śmiercią ociężały,
Trwogą ciężkości takie skrzydła przypiął,
Że strzała szybciej do celu nie leci
Jak nasi, niegdyś waleczni żołnierze.
Teraz w ucieczce szukający życia.
Wtedy Worcester dostał się w niewolę,
A krwawy Douglas, którego miecz wściekły
Trzykroć królewskie obalił widziadło,
Pierzchł i przykładem swym osłonił hańbę
Uciekających w popłochu powstańców.
Trwoga w ucieczce zwichnęła mu nogi,
Padł i zbolały wrogom poszedł w jassyr.
Słowem, zwycięstwo król stanowcze odniósł,
A Westmoreland i młody Lancaster
Ciągną z pośpiechem przeciw tobie, panie.
Na tem się kończy wierna moja powieść.
Northumb.  Starczy mi czasu, aby płakać po nich.
Jest lek w truciźnie; te gorzkie nowiny,
Które zdrowemu niemocby przyniosły,
Choremu w części przywróciły zdrowie.

Łazarz, którego członki febrą słabe
Gną się pod życiem jak wiotkie zawiasy,
Nagle, jak ogień, rwie się w paroksyzmie
Z rąk swoich stróżów; tak i moje członki
Słabe cierpieniem, w paroksyzmie żalu
W trójnasób dawne odzyskują siły.
Precz więc odemnie, kulo niedołężna!
Stalowe dzisiaj trzeba rękawice
Na dłoń tę wsunąć; precz, chorych zawoje!
Zbyt słabą głowy jesteście obroną,
W którą zwycięstwem syty godzi książę.
Żelazem teraz uwieńczcie mi skronie!
Niech przyjdą teraz najstraszniejsze chwile,
Jakie wymyśleć mogą czas i zemsta,
Z Northumberlanda mierzyć się wściekłością!
Niech teraz niebo pocałuje ziemię!
Ręka natury niechaj nie wstrzymuje
Śluz potopowych! niech skona porządek!
Niechaj przestanie świat ten być teatrem,
Na którym wojna wlecze się powoli;
Ale niech wszystkie serca jedno czucie
Pierworodnego owładnie Kaina!
By tam, gdzie wszyscy krwi zarówno łakną,
Mordercza scena prędzej się skończyła,
A ciemność wszystkich spólnym była grobem!
Travers.  Zbytnia namiętność zabija cię, panie.
Lord Bard.  Nie rób rozbratu, hrabio, z roztropnością.
Morton.  Zdrowie twe, panie, jedyną jest tarczą
Stronników, sprawie twojej poświęconych,
A zdrowie twoje nie zdoła wytrzymać
Tak gwałtownego uniesień wybuchu.
Obrachowałeś wprzód wojny hazardy,
Zliczyłeś wprzódy wszystkie jej następstwa,
Nim rzekłeś, panie: dobądźmy oręża!
Przewidywałeś, że w ciosów podziale
Syn twój szlachetny mógł poledz śród boju,
Że nad przepaścią szedł po ostrzu miecza,
Gdzie upaść łatwiej, niż brzegu dosięgnąć;

Wiedziałeś, panie, że i jego ciało
Podległe ranom; że go wielka dusza
W odmęt największych pogna niebezpieczeństw;
Wyrzekłeś jednak: idź naprzód, mój synu!
Żadna z tych wielkich nie zdołała obaw
Na chwilę ugiąć twoich postanowień.
Co się więc stało, co wojna spłodziła.
Jestże czem więcej, niż co stać się mogło?
Lord Bard.  I nam zarówno, twych planów stronnikom
Nie było tajno, żeśmy się puścili
Na niebezpieczeństw rozhukane morze,
Gdzie było dziesięć razy łatwiej zginąć,
Niż wyjść bez skazy; to nas nie wstrzymało,
Bo wszystkie względy na niebezpieczeństwo
Tłumiły w sercach tryumfu korzyści.
I dziś raz jeszcze, fortuny rozbitki,
Próbujmy szczęścia; stawmy, bez wahania,
Na jedną kartę majątki i życie.
Morton.  A czas już wielki. Prócz tego, słyszałem,
(A za nowiny śmiem ręczyć prawdziwość)
Że arcybiskup Yorku już wyruszył
Z potężną armią; a on, dobry panie,
Podwójnym węzłem stronników swych trzyma.
Twój syn jedynie wiódł do boju ciała,
Jakby cień tylko i pozory mężów;
Słowo: bunt bowiem swym wpływem złowrogim
Od czynów ciała dzieliło ich dusze;
Bili się wprawdzie, lecz z musu, niechętni,
Jak chory pije niemiłe lekarstwo;
Po naszej stronie tylko szable były;
Ale ich dusze słowo: bunt zmroziło
Jak ryby w stawie; teraz arcybiskup,
Co było buntem, na religię zmienia,
Bo zdaniem ludzi, w myślach swoich święty,
Ciągnie za sobą dusze ich i ciała,
Bunt swój uświęca krwią króla Ryszarda
Z kamieni zamku Pomfret zeskrobaną;
Swą sprawę z nieba na ziemię sprowadza;

Mówi, że stanął w wyspy tej obronie,
Krwią obryzganej, prawie konającej
Pod Bolingbroka żelazną prawicą;
Biegną też za nim potężni i słabi.
Northumb.  Wiedziałem o tem, lecz obecna boleść
Myśl o tem w mojej zatarła pamięci.
Lecz idźmy teraz wspólnie się naradzić
O naszych środkach zbawienia i zemsty.
Wyprawmy gońców, gdzie są przyjaciele:
Tak ich jest mało, a trzeba tak wiele! (Wychodzą).

SCENA II.
Ulica w Londynie.
(Wchodzi: Sir John Falstaff i Paź, który niesie jego oręż i tarczę).

Falstaff.  Pójdź tu sam, olbrzymie; co mówi doktór na moją wodę?
Paź.  Doktór powiedział, panie, że woda, sama w sobie, była dobrą i zdrową wodą; ale że instrument, z którego wyszła, może mieć więcej chorób, niż byłby w stanie wyliczyć.
Falstaff.  Ludzie wszystkich stanów uważają za honor stroić ze mnie żarty. Mózg tej głupio ulepionej gliny-człowieka nie zdolny nic wymyślić; co więcej do śmiechu pobudza, niż to, co ja wymyśliłem, lub co o mnie wymyślono. Nietylko sam jestem dowcipny, ale i drugim daję dowcip. Idąc tu przed tobą, mam minę maciory, która zagniotła wszystkie swoje prosięta prócz jednego. Jeśli książę dał mi cię na służbę w innym celu, jak żeby mnie uwydatnić, to nie mam za grosz sensu. Ty bękarcie pokrzyku, lepiejbyś wyglądał na moim kapeluszu niż za mojemi piętami. Nie miałem jeszcze agatu za pachołka do dziś dnia; nie oprawię cię jednak ani w złoto ani w srebro, ale w liche odzienie i odeślę cię do twojego pana jak klejnot, do młodzieniaszka, do księcia twojego pana, którego broda jeszcze w puch nie porosła. Prędzej puści mi broda na dłoni, niż jemu na policzkach, a przecie nie zakrztusi się, mówiąc, że twarz jego jest królewską; twarzą; Bóg ją skończy, kiedy zechce; ale dotąd niema na niej jednego włoska za wiele. Niech sobie myśli, że to twarz królewska; ale balwierz nie zarobi na niej sześciu groszy; mimo tego jednak, on piać gotów, jakby nosił napis: to mąż! od czasu, w którym ojciec jego był kawalerem. Wolno mu pysznić się ze swojej Łaskawości, ale może być tego pewny, że stracił tak dobrze jak całą moją łaskę. Co powiedział jegomość Dombledon względem atłasu na mój spencer i rajtuzy?
Paź.  Powiedział, panie, że musisz mu lepszą dać rękojmię od zaręczenia Bardolfa. Nie chce przyjąć ani twojego ani jego biletu; nie po myśli mu taka rękojmia.
Falstaff.  Bodaj się w piekle smażył jak obżartuch! bodaj język jego jeszcze był gorętszy! sk.....yn Architofel! bezczelny łajdak! mieć szlachcica słowo, a domagać się rękojmi! Te gładkowłose bękarty noszą teraz tylko o wysokich obcasach trzewiki i pęki kluczów za pasem, a kiedy uczciwy człowiek chce u nich kupić co na kredyt, trzeba im pytać o rękojmię! Wszystko mi jedno, czyby chciał włożyć mi do gęby kawał trutki na szczury, czy mi ją zamknąć swoją rękojmią. Ja czekam, żeby mi przysłał dwadzieścia dwa łokcie atłasu, a on mi tu przysyła rękojmię. Niechże sobie śpi spokojnie, bo ma róg obfitości, przez który świeci lekkomyślność jego żony; on przecie nic nie widzi, choć sobie własną przyświeca latarnią. Gdzie Bardolf?
Paź.  Poszedł na Smithfield kupić konia dla waszej dostojności.

Falstaff.  Ja go kupiłem przy kościele świętego Pawła, a on chce mi kupić konia na Smithfield, gdybym jeszcze znalazł żonę w zamtuzie, miałbym sługę, konia i żonę jednego kalibru[2].
(Wchodzi Lord Wielki Sędzia i jego Dworzanin).

Paź.  Widzę, panie, zbliżającego się lorda, który posłał do więzienia księcia za to, że go uderzył z przyczyny Bardolfa.
Falstaff.  Idź za mną w trop, nie chcę go widzieć.
W. Sędzia.  Co to za człowiek tam idzie?
Dworz.  Falstaff, milordzie.
W. Sędzia.  Czy ten, co był wplątany w sprawę kradzieży?
Dworz.  Ten sam, milordzie, ale później dobrze się sprawił pod Shrewsbury, i jak słyszałem, idzie teraz ze zleceniami do lorda Jana z Lancastru.
W. Sędzia.  Co? Do Yorku? Przywołaj go do mnie.
Dworz.  Sir John Falstaff!
Falstaff.  Powiedz mu, paziu, że jestem głuchy.
Paź.  Mów głośniej; mój pan jest głuchy.
W. Sędzia.  Ani wątpię; na wszystko, co uczciwe. Idź uszczypnij go w łokieć, muszę z nim mówić.
Dworz.  Sir John! —
Falstaff.  Co? tak młody hultaj, a już żebrze? Alboż to niema wojny? alboż to braknie roboty? Czy król nie potrzebuje poddanych? czy buntownikom nie trzeba żołnierzy? Choć honor po jednej tylko jest stronie, większą jest hańbą żebrać, niż trzymać z gorszą nawet stroną, gorszą nawet, niż nazwisko: bunt zrobić ją może.
Dworz.  Mylisz się, panie, w twoim o mnie sądzie.
Falstaff.  Jak to, mopanku? Alboż powiedziałem, że jesteś uczciwym człowiekiem? Odkładając na bok moje rycerstwo i moją żołnierkę, powiedziałem wierutne kłamstwo, jeśli to powiedziałem.
Dworz.  Więc proszę cię, panie, odłóż na bok twoje rycerstwo i twoją żołnierkę, a pozwól sobie powiedzieć, że wierutne powiedziałeś kłamstwo, jeśli mówisz, że nie jestem uczciwym człowiekiem.
Falstaff.  Ja pozwolę powiedzieć to sobie? Ja odłożyć na bok to, co wzrosło ze mną? Jeśli dostaniesz ode mnie to pozwolenie, powieś mnie, a jeśli dasz je sam sobie, lepiej byłoby dla ciebie wisieć. W piętkę gonisz, mój ogarze; precz mi stąd! ruszaj!
Dworz.  Lord wielki sędzia chciałby się z tobą rozmówić, panie.
W. Sędzia.  Sir John Falstaff, jedno słowo.
Falstaff.  Dobry mój panie, niech ci Pan Bóg da dzień dobry! Z radością widzę waszą dostojność na ulicy; słyszałem o chorobie waszej dostojności; spodziewam się, że wasza dostojność wyszła z domu za poradą doktora. Wasza dostojność choć jeszcze niezupełnie za granicami młodości, czuje pewne podmuchy wieku, mały smaczek soli czasu; pozwalam też sobie prosić pokornie waszą dostojność, aby raczyła mieć należny wzgląd na swoje kosztowne zdrowie.
W. Sędzia.  Sir John, posłałem po ciebie przed twoją wyprawą do Shrewsbury.
Falstaff.  Z przeproszeniem waszej dostojności, ale słyszałem, że J. K. Mość wróciła z Walii niezupełnie, jakbyśmy pragnęli.
W. Sędzia.  Nie mówię o J. K. Mości. Nie stawiłeś się mimo mojego rozkazu.
Falstaff.  Słyszałem prócz tego, że J. K. Mość miała znów atak tego sk......a apopleksyi.
W. Sędzia.  Niech mu Bóg wróci zdrowie! Pozwól teraz, abym ci parę słów powiedział.
Falstaff.  Ta apopleksya, mojem zdaniem, jest rodzajem letargu, snem krwi, sk.......em odurzeniem.
W. Sędzia.  Co mi tam o tem prawisz? Niech sobie czem chce będzie.
Falstaff.  Jej źródłem jest zwykle zbytek alteracyi, pracy, natężenia umysłu; czytałem o przyczynach jej skutków w Galenie, ma to być rodzaj głuchoty.
W. Sędzia.  Zdaje mi się, że i ty dostałeś tej choroby, bo nie słyszysz, co ci mówię.
Falstaff.  Bardzo dobrze, milordzie, bardzo dobrze; albo raczej z przeproszeniem, jest to choroba niesłuchania, niemoc niebaczenia, która mi dokucza.
W. Sędzia.  Lekarstwo dane w pięty uleczyłoby chorobę niebaczenia twoich uszu; nie jestem od tego, żebym się nie podjął być twoim doktorem.
Falstaff.  Choć jestem jak Job biedny, milordzie, nie jestem jak on cierpliwy. Wasza dostojność może mi przepisać miksturę więzienia przez wzgląd na moje ubóstwo; ale jakbym mógł zostać waszej dostojności pacyentem i stosować się do jej recepty, to jest pytanie, które mogłoby zadać niejednemu mędrkowi gran skrupułu, a może skrupuł cały.
W. Sędzia.  Posłałem po ciebie, gdy się toczyła sprawa, w której szło o twoje gardło, abyś przyszedł rozmówić się ze mną.
Falstaff.  Ale ja za radą uczonego konsyliarza, ćwiczonego w prawach lądowej służby, nie stawiłem się.
W. Sędzia.  To dobrze; ale żeby ci tak powiedzieć prawdę, sir John, w wielkiej żyjesz infamii.
Falstaff.  Kto się pasem moim ściska, nie może żyć w mniejszej.
W. Sędzia.  Dochody twoje są szczupłe, a wydatki nad stan ogromne.
Falstaff.  Pragnąłbym, żeby było odwrotnie; żeby moje dochody były ogromne, a stan mój szczuplejszy.
W. Sędzia.  Sprowadziłeś z dobrej drogi młodego księcia.
Falstaff.  Mnie raczej młody książę z drogi sprowadził; ja jestem ślepym a wielkiem brzuchem, a on psem moim.
W. Sędzia.  Zresztą, nie chciałbym odnawiać świeżo zagojonej rany; twoja dzienna służba pod Shrewsbury ozłociła trochę twoje nocne sprawki w Gadshill. Możesz podziękować burzliwym dzisiejszym czasom, że ci płazem uszła ta sprawka.
Falstaff.  Milordzie?
W. Sędzia.  Ale skoro wszystko skończyło się szczęśliwie, zostaw rzeczy, jak są, nie budź śpiącego wilka.
Falstaff.  Budzić wilka równie jest źle, jak trącić lisem.
W. Sędzia.  Zresztą, jesteś jak świeca, której najlepsza połowa już spłonęła.
Falstaff.  Łojowa to świeca, milordzie, sam tylko łój; choć gdybym powiedział jarząca, miałbym do tego prawo, boć jestem jary.
W. Sędzia.  Każdy biały włosek na twojej twarzy powinienby ci dodawać powagi.
Falstaff.  Wagi, wagi wagi.
W. Sędzia.  Na krok nie odstępujesz księcia, jak jego zły anioł.
Falstaff.  Bynajmniej, milordzie. Zły anioł[3] jest lekki, a dość na mnie spojrzeć, aby mnie wziąć bez ważenia. Jednakże, pod pewnym względem muszę wyznać, że nie mam dziś obiegu. Cnota w tak małej cenie w dzisiejszych kramarskich czasach, że prawdziwa zasługa musiała się zrobić niedźwiednikiem; wszystkie inne przymioty właściwe mężowi, dzięki przewrotności wieku, nie warte są ziarnka agrestu. Ty, milordzie, co jesteś stary, nie masz na względzie popędów, nas, co jesteśmy młodzi, mierzysz gorącość naszej śledziony goryczą własnej żółci, gdy my, co jesteśmy w samem zarzewiu młodości, muszę wyznać, lubimy krotofile.
W. Sędzia.  Jak to? Ty wciągasz twoje imię na rejestr młodzieniaszków, gdy wszystkie charaktery wieku zapisują cię do starców? Czy oko twoje nie wilgotne? czy ręka nie sucha? nie żółte policzki? nie biała broda? Czy nie ubywa ci łydek, a nie przybywa brzucha? Czy głos twój nie głuchy? czy nie krótki oddech? nie podwójny podbródek, a nie prostaczy rozum? czy każdy zmysł twój nie przytępiony starością? A chcesz się jeszcze nazywać młodzieniaszkiem? Fe, fe, fe, sir John, wstydź się!
Falstaff.  Milordzie, przybyłem na świat około trzeciej popołudniu z siwą głową i niezgorzej zaokrąglonym brzuchem. Co do mojego głosu, straciłem go, śpiewając w niebogłosy kantyczki. Dowodzić dłużej mojej młodości nie widzę potrzeby. To tylko prawda, że jestem stary sądem i rozumem. Kto chce przewracać ze mną koziołki o tysiąc grzywien, niech mi tylko zaforszusuje tę sumę, a radzę mu mieć się na baczności. Co do kułaka, którego ci dał książę, dał ci go jak nieokrzesany książę, a ty go wziąłeś jak lord pełny roztropności. Dobrą mu dałem za to burę, a młode książątko pokutuje teraz, tylko nie w popiele i włosiennicy, ale w nowym jedwabiu, przy starego wina szklenicy.
W. Sędzia.  Daj Boże księciu lepszego towarzysza!
Falstaff.  Daj Boże towarzyszowi lepszego księcia! Nie mogę się od niego odczepić.
W. Sędzia.  Na szczęście król cię odczepił od księcia Henryka. Słyszałem, że ciągniesz z lordem Janem Lancastrem na Arcybiskupa i hrabiego Northumberlanda.
Falstaff.  To prawda, dzięki waszemu słodziuchnemu dowcipowi. Ale proście Boga wy wszyscy, którzy całujecie w domu panią Spokojność, żeby nasze armie nie spotkały się w dniu gorącym, bo biorę z sobą dwie tylko koszule, a nie myślę pocić się nadzwyczajnie. Na przypadek upału, jeśli będę machał czem więcej jak butelką, niech nigdy więcej białą śliną nie splunę. Ledwo, że jaka niebezpieczna wyprawa głowę wychyli, muszą mnie zaraz w nią wścibić; nie mogę przecie trwać na wieczne czasy. Ale stary to zwyczaj naszego angielskiego narodu, że ma co dobrego, to niem wszędzie szafuje. Jeśli gwałtem chcecie utrzymywać, że jestem stary, to powinniście dać mi spoczynek. Dalby Bóg, żeby imię moje nie było tak straszne nieprzyjacielowi, jak jest teraz! Wolałbym, żeby mnie rdza na śmierć przedziurawiła, niż żebym zniknął wiecznem szorowaniem.
W. Sędzia.  Dobrze, dobrze; bądź tylko uczciwy, bądź uczciwy, a niech niebo błogosławi waszej wyprawie!
Falstaff.  Czyby mi wasza dostojność nie raczyła pożyczyć tysiąc funtów na mój wojenny rynsztunek?
W. Sędzia.  Ani szeląga, ani szeląga, i tak już dosyć jesteś ciężki. Bądź zdrów! Poleć mnie względom mojego kuzyna Westmorelanda. (Wychodzi z dworzaninem).
Falstaff.  Jeśli to zrobię, pozwolę dać sobie szczutka młotem. Nie łatwiej rozdzielić starość ze skąpstwem, jak młodość z rozpustą; ale podagra męczy jedną, a franca szczypie drugą; obie obejdą się bez mojego przekleństwa. — Paziu!
Paź.  Panie?
Falstaff.  Ile jest gotowizny w mojej sakiewce?
Paź.  Dwa grosze i siedm szelągów.
Falstaff.  Nie mogę znaleźć lekarstwa na te suchoty sakiewki. Pożyczka przeciąga tylko konanie, ale choroba zostaje nieuleczona. Oddaj ten list lordowi Lancastrowi, ten księciu, ten hrabiemu Westmorelandowi, a ten starej Urszuli, której raz na tydzień przysięgam, że ją wezmę za żonę od czasu, jak znalazłem pierwszy biały włos na mojej brodzie. Ruszaj! Wiesz, gdzie mnie znajdziesz. (Wychodzi Paź). Franca na tę podagrę lub podagra na tę francę! bo jedna lub druga pastwi się nad moim wielkim palcem. Ale nic w tem złego, że kuleję; wojna moją wymówką, a moja pensya wyda się tem sprawiedliwszą. Sprytna głowa umie ciągnąć korzyści ze wszystkiego; z choroby zrobię kapitał.

( Wychodzi).
SCENA III.
York. Pokój w pałacu arcybiskupa.
(Wchodzi Arcybiskup Yorku, lord Hastings, lord Mowbray, lord Bardolph).

Arcybisk.  Stan nasz wam znany, znane nasze środki,
Proszę was teraz, powiedzcie otwarcie,
Co wam się zdaje o naszych nadziejach.
Lordzie marszałku, objaw nam myśl twoją.
Mowbray.  Uznaję słuszność naszego powstania;
Lecz dokładniejszych pragnąłbym objaśnień,
Jak potrafimy z tem, co jest pod ręką
Wyruszyć w pole, mężnie stawić czoło
Potężnej armii pod króla sztandarem.
Hastings.  Koło dwudziestu i pięciu tysięcy
Wyborowego liczym dziś żołnierza,
Przytem z pewnością możemy rachować

Na silną pomoc hrabi Northumberland,
Którego pali krwawej zemsty ogień!
Bardolph.  Lordzie Hastingsie, pytanie jest teraz,
Czy te dwadzieścia pięć tysięcy wojska
Mogą się oprzeć bez Northumberlanda.
Hastings.  Mogą z nim razem.
Bardolph.  Na tem stoi wszystko.
Jeśli bez niego jesteśmy za słabi,
Zbyt się daleko nie możem posuwać,
Póki się z nami hrabia nie połączy.
W sprawie tak ważnej, wszelkie przypuszczenia,
Wszelkie nadzieje niepewnych posiłków
Do naszych rachub nie powinny wchodzić.
Arcybisk.  Słuszna uwaga; to właśnie zgubiło
W shrewsburskiej bitwie młodego Hotspura.
Bardolph.  To, bez wątpienia. Karmił się nadzieją,
Obietnicami posiłków oddychał,
Łudził się przyjściem urojonej siły,
Mniejszej od jego i najmniejszej myśli;
Więc uniesiony skrzydłem wyobraźni,
Szalonym tylko dozwolonej głowom,
Powiódł swe hufce na rzeź niewątpliwą,
I skoczył w przepaść z zamkniętą źrenicą.
Hastings.  Nie szkodzi jednak do wojennych rachub
Prawdopodobne wprowadzać nadzieje.
Bardolph.  I bardzo, jeśli cały wojny zasób,
Jeżeli cała zwycięstwa podstawa
Nadzieją tylko żyje, jak te pączki,
Które w zaraniu wiosny drzewa stroją,
Bo czy z nich kiedy owoc się wywiąże,
Mniej jest nadziei, niż słusznej obawy,
Że je przed czasem mroźne zwarzą wiatry.
Kto chce budować, najprzód grunt obejrzy,
Potem plan zrobi, a gdy już zobaczy
Kształt domu, koszta budowli obliczy,
A gdy nad jego zdadzą mu się możność.
Nowy plan z mniejszym zakreśla przepychem,
Albo się całkiem wyrzeka budynku.

Tym bardziej w sprawie tak wielkich rozmiarów,
Gdy prawie chcemy obalić królestwo,
A na ruinach wybudować nowo,
Grunt musim poznać, plan bacznie rozważyć,
Dopiero silne kopać fundamenta,
Radzić się znawców, obliczyć zasoby,
Czy zdolne pokryć wszystkie dzieła koszta;
Inaczej, siły nasze na papierze
Imiona ludzi za ludzi nam dadzą;
Będziem jak człowiek, co dom zaczął wznosić
Nad swoją możność, a w połowie pracy
Wstrzymać się musiał i kosztowne mury
Na łup zostawić łzom chmur wędrujących,
Na pośmiewisko wiatrom twardej zimy.
Hastings.  A więc przypuśćmy, że nasze nadzieje
W porodzie umrą, choć pięknie poczęte,
Że jeden żołnierz w pomoc nam nie przyjdzie.
To i tak jeszcze z tem, co teraz mamy,
Na równi z królem możemy się mierzyć.
Bardolph.  Co? król dwadzieścia pięć tylko tysięcy
Rachuje zbrojnych?
Hastings.  Przeciw nam, przynajmniej,
A raczej nawet i tylu ich nie ma.
W burzliwych czasach musiał swoje hufce
Na trzy rozdzielić; jeden korpus poszedł
Na Glendowera; przeciw Francyi drugi,
A trzeci na nas z konieczności ciągnie.
Widzisz, król osłabł na trzy rozkrojony;
Kufer też jego dźwięk wydaje głuchy
Czczości i nędzy.
Arcybisk.  Nie możem się lękać,
Aby pościągał rozpierzchnięte siły,
Na nas jedynie całą napadł siłą.
Hastings.  E, bądź spokojny! a gdyby to zrobił,
Swojeby tyły bez obrony wydał
Glendowerowi i francuskim pułkom,
Trop w trop za jego ciągnącym śladami.
Bardolph.  Kto, jak się zdaje, przeciw nam dowodzi?

Hastings.  Książe Lancaster z hrabią Westmoreland;
Do Walii ciągnie król z Henrykiem Monmouth;
Lecz się nie mogłem z pewnością dowiedzieć,
Komu powierzył wojnę przeciw Francyi.
Arcybisk.  Ogłośmy powód naszego powstania.
Lud sobie zmierził własnego wybrańca;
Chciwa wprzód miłość przesyt teraz czuje;
Bo kto na sercach pospólstwa dom stawia,
W niepewnej mieszka i wywrotnej izbie.
O, głupi ludzie! Grzmotnych błogosławieństw
Dla Bolingbroka słałeś chór do nieba,
Gdy nie był jeszcze, czem zrobić go chciałeś;
Teraz, gdy w swoje ubrałeś go żądze,
Szpetny żarłoku, tak syty nim jesteś,
Że chciałbyś gwałtem wyrzucić go z siebie.
Tak już wyplułeś i króla Ryszarda,
Ty psie nieczysty, z żarłocznych czeluści;
Znów jeść chcesz teraz twój umarły wymiot,
I wyjesz za nim? Komu dziś zaufać?
Ci, którzy śmierci pragnęli Ryszarda,
Póki żył Ryszard, zmienili się nagle,
I w jego teraz kochają się grobie.
Ty, coś na głowę jego popiół ciskał,
Kiedy wzdychając przebiegał ulice
Za tryumfalnym Bolingbroka wozem,
Dziś wołasz; Ziemio, wróć tamtego króla,
A tego połknij! — Przeklęta ludzkości!
Przeszłość i przyszłość zawsze ci jest drogą,
Obecność zawsze szpetną i ubogą.
Mowbray.  Zbierzemyż wojska, dosiądziemyż koni?
Hastings.  Czas panem naszym, czas zwłoki nam broni.

(Wychodzą).






  1. Poemata żałobne, elegie, odznaczały się czarną okładką.
  2. Kto bierze żonę w podejrzanej karczmie lub szynkowni, kupujo konia na Smithfield, a przyjmuje sługę przy kościele św. Pawła, będzie miał prawdopodobnie szkapę za konia, hultaja za sługę, a żonę sławnie uczciwą kobietę. (Przysłowie).
  3. Anioł, złota moneta z figurą św. Michała.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.