Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiedziałeś, panie, że i jego ciało
Podległe ranom; że go wielka dusza
W odmęt największych pogna niebezpieczeństw;
Wyrzekłeś jednak: idź naprzód, mój synu!
Żadna z tych wielkich nie zdołała obaw
Na chwilę ugiąć twoich postanowień.
Co się więc stało, co wojna spłodziła.
Jestże czem więcej, niż co stać się mogło?
Lord Bard.  I nam zarówno, twych planów stronnikom
Nie było tajno, żeśmy się puścili
Na niebezpieczeństw rozhukane morze,
Gdzie było dziesięć razy łatwiej zginąć,
Niż wyjść bez skazy; to nas nie wstrzymało,
Bo wszystkie względy na niebezpieczeństwo
Tłumiły w sercach tryumfu korzyści.
I dziś raz jeszcze, fortuny rozbitki,
Próbujmy szczęścia; stawmy, bez wahania,
Na jedną kartę majątki i życie.
Morton.  A czas już wielki. Prócz tego, słyszałem,
(A za nowiny śmiem ręczyć prawdziwość)
Że arcybiskup Yorku już wyruszył
Z potężną armią; a on, dobry panie,
Podwójnym węzłem stronników swych trzyma.
Twój syn jedynie wiódł do boju ciała,
Jakby cień tylko i pozory mężów;
Słowo: bunt bowiem swym wpływem złowrogim
Od czynów ciała dzieliło ich dusze;
Bili się wprawdzie, lecz z musu, niechętni,
Jak chory pije niemiłe lekarstwo;
Po naszej stronie tylko szable były;
Ale ich dusze słowo: bunt zmroziło
Jak ryby w stawie; teraz arcybiskup,
Co było buntem, na religię zmienia,
Bo zdaniem ludzi, w myślach swoich święty,
Ciągnie za sobą dusze ich i ciała,
Bunt swój uświęca krwią króla Ryszarda
Z kamieni zamku Pomfret zeskrobaną;
Swą sprawę z nieba na ziemię sprowadza;