Kiermasy na Warmji/Kiermas/Wuje w polu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walenty Barczewski
Tytuł Kiermasy na Warmji
Data wyd. 1923
Druk „Gazeta Olsztyńska“
Miejsce wyd. Olsztyn
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst rozdziału „Kiermas“
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
9. Wuje w polu.

Nareszcie się i powolni wujowie zebrali z gospodarzem do przechadzki w pole. Szli wygonem. Przy ogrodzie chłopcy w piłkę grali i do „kuli“ się zabierali, a dziewczęta różne gry z ciotką Lucą wymyślały. Opodal trzech jabłoni stanęli, patrząc na hojny owoc.
— Drzewa — chwali Ługwałdzki — latoś tak kściały, jekby je bziáłą płachtą łodziáł, przy tam nie buło żádnych przymrozków ani szturmu, tylo mały zietrek poruszáł ksiat, tak że sia aż z niego kurzuło. To téż mi sia podług tego zdaje, że w tam roku łowocu bańdzie chmara i káżdy łużyje.
— I ja sia z tego raduja — przytakuje białowłosy dziadek — bańdziam mnieli w poście co jeść, bo zawdy tylo z łolejem, to sia i naprzykrzy. A nasze kobziety dobrze rozumieją łowoc suszyć, i nawet te leśne kruszki, kiedy sia łulangną i dobrze łususzą, to lepsi smakują, jek mniodówki.
— Ale kiedy já słucháł — wtrąca Pajtuński — że to teráz już i w dużam poście można miajso jeść w niedziele i dwa razy w tydziań na łobziád, a łoprócz psiątków, zielgiego czwártku i zielgi soboty, co dziań tłustością máltychy zaskwarzać, choc moja matka nigdy tego nie łuczyni.
— I já to słucháł, odwraca dziadek, ale nie wszystko co pozwolą, już zaráz czynić trzeba. Já sia banda trzymáł starego zwyczaju i mój ziańć im téż to łobziecáł. Zresztą w naszy wsi nicht jeszcze w poście miajsa nie jádá, i nawet w niedziele postne. Łojcozie nasi tego sia trzymali, a długo żyli i ło tylu chorobach nie słuchali co teráz, to téż i my aby czam sia możewa P. Bogu przyłożyć. A mój dziádek to w w poście razu tubaki nie zażywáł. „Niech téż i nos pości“, zwykle máziáł, a stary Bastek i teráz w poście fajfki nie páli chocaż ją tak nawet przy łoraczce, koźbzie i przy łukłádaniu w siąsieku zawdy trzymá w zambach, to téż mu już dycht szczárniały — a Krogulów pastórz, stary Mazur, to przez cały post nie prymuje.
— Ale patrzta jano, jek te szurki sia rozlátały z tą kulą — kieby tak kula w małe dzieci trasiuła... a i dziewczáki są za wesołe — krzykają to w kutki, to w przyścionek, to w lisa i w ślepą babę. Ciotka Luca z Katrynką tam nic nie wskórá, puda do nich, a wy jidźta na pole.
I rozstali się.
Wuje wprosi biegli na „Galik“ do lasku założonego przez Inkuba. Minęli chałupę i stodółkę dla ogrodników i pięć bagien w małych łączkach.
— Po co tu masz psiańć bagnów na tam małam kawáłku, dwuch by dość buło — odzywa się najprzód bogaty Ługwałdzki.
— Mász práwda, Kaźnierku, zidzisz tan rów śweży łod chałupy pod Galik má spuścić i wysuszyć trzy pomniejsze stawki. Dáwni sia ło to nie dbało, bo tu psiáskowe plány, a życia buło dość z dobry roli za górą, ale teráz przez ta łupyna i seradela, co i na psiáskach rośnie, każdy kawałek roli sia łobsiewá. Ty mász sześć włók i dobry roli do kolán a mordujesz sia nawet w zima łobwożaniam łoparczysk Helgi i szykowaniam jich na łąki. Mász duży las a szanujesz go ná drugich, boć ci wymerły dzieci. Kiedy ty łoczy zamkniesz, wnet z twego dużego mniejsca bańdzie dziesiańć mniejsc na parcelach. Já ni mám lasu, jano w Gielekach brzózki na torfákach, tom zasadziuł je tu w lotne psiaski na Galiku i tam pod chudą łąką; bandą mnieli dzieci moje i wnuki pożytek, bo drzewo i torf z ciasam mocno w cana przydą. Teráz za tysiąc torfu z przywózką ledwo dostaniesz trzy, za klaftrą szczáp dwa tálery; to lichy zarobek, ale co poredzić, kiedy psieniandzy brák zawdy.
W tem weśli do lasku.
— Jek to sia raźnie przyjęły twoje brzózki z Gieleków, a i chojinki[1] i jeglijki[2] puszczają — chwali Kazimierz — tośty jest poranczny. Tu wnet psiásek łobrośnie, grzyby rosnąć bandą a z czasam las powstanie.
— Dobrzeć — odpowiada Jakub że już po separacyji, tam przy wsi były ryki[3] do laska siangały przecze, tam na działach zidzita teráz seperantów, siedzą jek żłoki[4], mogą na swojam gruncie siáć i sadzić lasy i spuszczać i łobwozić kwasy, całe gospodarstwo w jednam kawale, nie jek przed seperacyją we trzech lub szterech. Mądrość ludzka też robzi postampy.
— A w siuła ty pól gospodarujesz — pyta się Butryński.
— Jek stąd zidzita we trzy, ale tam daleko „pod ciárkami“ łobáczyta, że w sześć; a tan arendárz z pod sozi góry na królewskam dominium w łosióm. Dáwni należáł tan majątek razam z Staram Dworam do kanowników we Fromborku i musieli nasi ludzi ze wsiów tam łodrábziać pańszczyzna.
My sia tak przyglądáwa tam ślachcicom i próbujewa łod nich sia dołuczyć. Łorzą trze[5] razy, coráz głambzi, gnoją dobrze z chlewa i kupiłam gnojam, to jam też z kaduka rośnie wszystko dobrze. Myć tak nie możewa, ale po mału próbujewa i zawdy lepsi jidizie!
— A jek to jest w łosiom pól — dokumentuje się uporczywie Butryński.
— Já ci poziam, sfáku[6], jek ziam tak poziam — wtrąca wuj Kazimierz. W psierszam roku weźwa ługór, w końcu 3 razy torać, gnojić, zasiać łozimina, tedy mász w drugam: łozimina, w trzeciam tartofle, w czwartam łozies i jańczniań, w psiątam groch (popruszyć choc letko gnojam) w szóstam łozimina, w siódmam konikóź,[7] w łosmam páśnik. Tak wyjdzie osiom lát i tak można gospodarować w 8 szlagów. Możesz sia i jenáczy łurządzić, siać lan,[8] seradela, lupyna,[9] abo jeszcze lepsi seranela abo lupyna podłorzesz i jeszcze kunsztownego gnoju posypsiesz, to ci łurośnie i na psiásku żyto jek trzcina. Spróbuj jano, to sia łopłaci.
— Kaźmierku, jednamu sia to zawdy łopłaci, ale prandzy tamu, co kunsztowny gnój przedaje — wtrąca niedowierzając Pajtuński — a na polu różnie Bóg daje.
— A kiedy ty siejesz żyto i pszanica, Jekubzie — pyta Butryński sfak.
Około Matki Boski siéjny, przed łosmam wrześniam zwykle zaczna; ślachcice już prandzy, ale przed psiątam też nie chcą. Stare gospodárze máziają, ze kantoporny siew koło sietomnástego września to nálepszy, bo kiedy prantki siew dostanie dwa abo trzy kolanka a do Gód[10] nie przydzie mróz i zyta sia nie wypasie — wymarznie. Pszanica bodáj wytrzymá ziancy.
Szli granicą przy porance, przeszli rów pod ciarkami, a Pajtuński, lubiący drwić ze wszystkiego, co zobaczy, przygląda się bystro, ale widząc rolę dobrze wyrobioną pod zasiew i już ognichę na niej puszczającą mruknął:
— Łujdzie z nią; ługorowaná, można już zacząć siáć przed Matką Boską siejną.
Przeszli na drugi i trzeci szlag, gdzie kartofle, marchew, buraki, brukiew, kapusia, len, wika, biały i bury groch i reszty owsa nad łąkami dojrzewały.
— Duże łąki, ale tu brak kupnego gnoju — spostrzega Michał — bo tu lichy putráw.
— Jół, na tych torfowych łąkach zwykle lichá tráwa, tu brák różności: przedewszystkam potrząsnąć workam... — przyświadczył gospodarz domowy i zaprowadził do drugich brzósk nad chudą łąką, gdzie spokojnie chodziło bydełko razem z owieczkami.
— Co tu zrobzić z tą chudą niełurodzajną łąką? — pyta Jakub — Różne rady dawali, jek mogli, jek chto ziedziáł i nie ziedziáł, ale gádáł...
— Tu trzeba łobzieść psiáskam i zasiáć — radzi Butryński sfak.
— To nic nie pomoże — przeczy Pajtuński. — Czy nie zidzisz, ze mniejscami woda z pod góry ciurkam leci, tu trzeba rórki włożyć.
— Próbowáłem, zalazły — oddaje Jakub — chocam rórki kładli w mech. Kruszynać pomogło na łuwrociach.
— To tak dali trzeba — zachęca Kazimierz. — Duży rów we środku niech łostanie, a małe rórki do niego też w końcach łotwarte łod łuwrociów na dole w mech kładzione, do góry[11] zakryte, tak powoli woda zleci j łąka wyschnie.
— Dzieci mi dorástają, tak zrobzia niż zdám — obieca domowy i zaprasza do nowo założonego lasku pod górką.
— Bracie, patrz, jek cia Bóg nájrzy[12] — woła stryj Andrzej — łoboma rączkami ci daje: brzozy rosną, choinki same jidą. Chorujesz, co práwda, ale nie kłopoc sia za ziele, nie myśl to zdáwce, przydzie cias, przydzie atłas.
Wyśli z lasku, z góry widać dokładnie miasto Olsztyn, Pozorty i inne majątki, separantów i dom rodzimy, z którego student im naprzeciwko idzie.
— Patrz jano — mówi Butryński — my za lasami nic nie zidziwa, tu Łolstyn jek na talerzu leży; tam kościół, tam stary zámek, łáw budynki, gasy, brama przed náma nowy klásztór nad Łyną z kapliczką we środku, mniejscami wkoło miasta zidać jeszcze stare mury, tam sia kurzy, to cegielnia, tam zielazná kolej z pod Gietrzwáłdu jidzie, ta sama com nie dawno nią jecháł — co za śliczny zidok!
— I patrzta tylo dali: za chudą łąką — co za pola, rola, łąki pełne ksiatu czerwonego i żółtego. Na prawá rów i ciárki, i maliny, boroziny, na szeroki granicy krze leszczyny, latoś łorzechów pełne, na liwá przed chojinkami szeroká do mniasta droga gałajzistami jerzbami przystrojona. Práwda miáł dziś nasz stary ksiądz na kázaniu, kiedy wołał: lilje i różne ksiaty w zielani to kobierzec Boży. Bóg to stworzuł dla nás ludzi... wychwalaj człozieku Łopatrzność Boská...
A zauważywszy nadchodzącego studenta, woła:
Pódź jano pódź, poziesz náma, chto założuł Łolstyn i kiedy; toć darmo nie bańdziesz zjádáł łojcu i braciom fortuny.
Student przywitał, jak się należy, stryjów i wujów i zaraz opowiada, pokazując na Olsztyn:
— Lokator Jan z Lejsów założył to miasto 31 października 1353 w ziemi bartęzkiej i oddał miastu 178 włok roli i 100 włók wolnych lasu i pastwiska, 7 włók sołtyskich i 6 plebańskich. Teraz ma Olsztyn na 6000 ludności[13] i od paru lat kolej z Torunia do Wystruci. Prędzej ta kolej byłaby gotowa, ale koło Rotflisa nie można było lak łatwo zasypać kawałka jeziora i łąk iłowato — torfowych. Wnet ma też stanąć tu szkoła wyższa czyli gimnazjum, tak że z tej okolicy nie będą musieli studenci jeździć do Brunsberka, Reszla i Olsztynka.
— I mój Kazimierek bułby teráz wysokam sztudantam, kieby nie buł łumer, jek mniał 12 lát — wzdycha żałośnie Ługwałdzki — i dwa duże łzy spadły mu na ziemię...
Ale ja mniejsca nie łudám, aż chyba w łostatny chorobzie. Já nie chca na wymowa.
— Czamu nie, grózki[14] mają dobrze, żyją bez kłopotu — drwi Pajtuński.
— Pożál sia Boże ty dobroci iirowadzi dalej Ługwałdzki. Znám já rożne przykłady, jek to grózkom jidzie, co to jest gróziecki chléb łopłakany, siuła to grózków z żálu rycho sia łudázi[15] przy takam chlebzie. Nie jedna grózka siedzi i jańczy: co ja też zrobziuła, żem bez dobry wymowy mniejsce łudała. A cóż ci wymowa pomoże, kiedy ci ją śnieżka (synowa), abo ziańc co dziań wywrzeszczy byle czam cia zbańdzie i łomydli. Tedy sądź sia z kałuzam.[16] Tam są grzechy ło pomsta do nieba wołające.
W jedny wsi kościelny wymózili sobzie grózki sietom furmánków do miasta. „Mądrá“ śnieżka namóziuła syna żeby łojca lub matka tylo do miasta zazióś, a z miasta musieli psiechtą nieborastwo. I spotkáłam starego w dyzickam lesie, jek w długam zupanie psiechtą szel nazád.[17] Wziąłam go na wóz i pytam: „Cóż wam sia stało, że w taki ciajżki łoblece sia dźwygacie[18] psiechtą?“ I tak mu sia ciajżko stało, że ledwo wybąknął: „To synowa zrobziuła“. A co dopsieru ziańcie nie czynią, zamiast grochu dadzą ci łognichy połowa i poziedzą: nie dostali wyciścić! niewstydniki, grzeszniki; zamiast warzywa dadzą ci przerostych korzani, zielazná krowa futrują ci łowsiánką i zgnitam sianam, masz wymózioná łowca, dadzą ci ją psom zazreć, przylam wszańdzie cia łobmáziają, łokrádają, łobełgują, bo tobzie nic nie brák, a łonam wszystkiego.
— Ale stryjku, wszakże takich ludzi nie ma na świecie, takimi są — złe duchy... — odzywa się student.
— Mój synie, życzą ci, żebyś w twojam życiu nie zaznáł ani złych duchów ani podobnych jam wszáków. Niejednego wszáka wsadziwa na konika, a łon tedy pokáże náma zamby. Broń sia takich ludzi, bo ci podłażą strapsianie, a życie skrócą. Nie trzeba dozierzać nikomu, nie spuszczać sia na nikogo; nasze łojcozie máziali:

Chto sia na drugich spuści
Tego Bóg łopuści.

I westchnęli wszyscy, bo stryj Kazimierz prawdę miał.
— Co też sia stało tamu synozi, co łojca, matka śnieszce dáł w potery? Pewnie nic! — drwi Pajtuński.
Równoć co! — ogania się stryj — Pojecháł do Westfál na robota, bo zjechał z mniejsca. Ciantá jek łosa żona zachorowała po dziecku to łumerło wnet, po niam łumerła i śnieszka, a że zápsisáł zjekiegoś strachu mąż wszo na żona, po ji śnierci dostało sia ji przyjacielom, a łon poszed z pacham do rowu.
— Cistá kara Boská — zatwierdza stryj wartemborski. Ale też tan gałgán pochodzi z parasiji bez ksiandza; gdzie przez długi cias ni ma ksiandza, tam sia lud rozpsuje. Co to sia stanie, kiedy ziancy ksiajży wymrze, a drugich náma nie przyślą?
— Niech náma też sztudant pozie, czy sia i teráz jeszcze można łoksiajżyć.
— Owszem, można, choć z trudnością. Na Warmji, w Pelplinie i w wielu innych diecezjach pozamykali z rządu seminarja, czyli kamienne domy w Prusach, ale biskupi posyłają swoich kleryków do Rzymu lub do katolickiej Bawarii i po święceniach przyjmą ich na powrót i ustanowią w parafji, gdzie ich brak.
— Brák jich wszáńdzie, my już tyle lát ksiandza ni máwa, a dłuży jeszcze w Klewkach, w Jonkozie i po drugich parasijach — złości się Pajtuński — my nie ráz psiajśćią groziwa tam, co te prawa majowe łukuli; łobáczyta wy młodzi, boć my starzy już nie doczkáwa: przydzie do duży wojny, gdzie Bóg tych pyszałków strąci z stolicy potajżnych...
— Słuchájta jano, poziam wáma, jek to jidzie w parasiji bez ksiandza.... Pojechalim do Sząbruka w kmotry. A że tam ksiądz łumer, musielim do chrztu do Gietrzwáłda. Na drugi dziań buła niedziela. W Sząbruku w niedziela nie buło ksiandza, ale zwónili i brząkali jek zawdy na nabożaństwo. Poślim też. Po godzinkach przecytáł szulnistrz lekcjá i ewangeljá. Smutno sia siało: na kázanica nicht nie wchodzi; ksiandza Rysiewskiego, co tak dobrze praziuł, już przykruła ziamnia — nie daleko zákrystyji na smantárzu — a drugamu nie wolno, bo Bismark zakázáł. ...Powstáł płacz... Ale przyszło gorzy. Zwonuszek do mszy łodzywá sia; chłopcy w komeszki i czerwone sukmanki łubrane wychodzą z zákrystyji, niosą ksiąjżka do mszy, talerz, ampułki, chleb i zino, składają na łutárzu, gdzie wszystkie śwece zapálone — a ksiandza ni ma. Chłopcy klangkają na stopniach łutárza, zaczynają głośno Confiteor. Słuchać szlochanie ludu.
W tam łorgany całą siłą wpadły przygrywając psieśń do mszy:

Do Ciebie odwieczny Panie
Pokornie wołamy;
Patrz na serc naszych wylanie,
Do Ciebie wzdychamy.
Użycz nam Ojcze pociechy
I odpuść nam nasze grzechy.
Ciebie z ufnością błagamy,
Zmiłuj się Boże nad nami!
Ach zmiłuj się nad nami!

Ludzie bez pociechy, bez ksiandza płakali na cały głos; mnie łzy leciały jek groch; wy nie zieta co to znaczy być bez ksiandza lata lateczne jek my w Purdzie, abo ci w Klewkach. Płacz i lamant powtárzáł sia, jek chłopcy zabrząkali na łosierowanie na sanktus, na podniesianie, na pater noster i komunijá — taká buła zawdy i łu naju w Purdzie i w Klewkach żałosná mszá bez kapłana.
Żeby to Pán Bóg płazam puściuł tam karmazynom, wolnomularzom, niedoziarkom, to być ni może. Łoko Łopatrzności Boski patrzy na nasz smutek, na nasz płacz i lamant i ześle kara swego ciasu.
A do chorego, co to za łudrańczanie: to po ksiandza, ale gdzie? pára mil! czy go nájdziesz w domu, kiedy jest — pokryjomu, żeby szandár, abo jeki zdrajca nie łudáł, nie łopsisáł? Tak samo z pogrzebam: ksiądz w zieczór przedtam przyjecháł, łodpraziuł swoje, my do grobu sami z płaczam nieboszczyka zanieśli, ksiądz miáł za niego mszá w swojam kościele. Tak samo w Sząbruku, Sząbargu, w Brąswałdzie i w drugich parasijach bez ksiańdza sia dziáło.
Ksiądz Gietrzwáłdzki musiał za dobre łuczynki tydziań na wysoki brámnie w Łolstynie siedzić; drugich ksiajży po sądach[19] włóczono za dobre łuczynki. Czy to nie zasługuje kary?
— To, to jół! — odzywa się Butryński sfák, który bardzo pilnie się przysłuchiwał, bo po owem wytłumaczeniu czworakiej Purdy przy obiedzie wszystko już wierzył, a ocierając oczy, tak przemówił:
— Słuchałam, jek bziáłki nasze ło takich srogich prześladowaniach pozieduwały, ale nie zierzułam, bo my zawdy mieli w te ciasy dwuch ksiajży, tom nie dbali ło cudzá bzieda.
— Sztudańcie, łostań ty ksiandzam, nasz ksiądz klebán Rochon jest już stary i kulawy, a kapelán by chciáł gdzie na próżná klebanija. Przydziesz do náju za kapelána i bańdziesz miáł dobrze łu náju.
I drugim to życzenie szczerze z ócz patrzało, ale student tylko krótko na to:
— To wszystka może być za cztery lub pięć lat, jeżeli Bóg pozwoli; czemu sobie już teraz niepotrzebnie głowę łamać. W przyszłość spojrzyć człowikowi nie jest dane.
Teraz mam ferje, odpoczywam, nowych sił nabywam, czytam książki różne, a dziś chętnie się przysłuchuję waszym powabnym mowom.
Zaciekawia mię ta wasza mowa i ta wysoka mowa nasza, której się uczymy w szkołach, którąście dziś słyszeli na kazaniu. Jest bowiem ta sama. Wy z waszą prostą mową rozumieliście księdza z wysoką mową, czy nie tak?
— Wszystkom rozumieli i zawdym rozumieli polskie kazanie — odzywają się wszyscy — jano mniamieckicgo kázaniá tom i dziś nie rozumieli, bo ni możewa dość po mniecku a wtedy náma sia chce spać!
— Ja też tak o was myślę. Tem więcej zbliża się wasza mowa do książkowej, im dalej idziemy wstecz tj. 300 lat nazad, kiedy ksiądz Wujek biblię pisał, kiedy poeci Rej, Kochanowski, Klonowicz, Grochowski swe prozy i wiersze pisywali, kiedy ks. Piotr Skarga swoje Kazania i Żywoty Świętych wydawał. Tych nam łatwiej czytać, zrozumieć, jak tych, co wysoko przed 50-ciu laty pisali, jak Mickiewicz, Krasiński, Słowacki, a to pochodzi z tąd, że w szkołach już po polsku nie uczą, więc nasz język na Warmji i na Mazurach nie może się kształcić dalej, jeno pozostaje na tym samym poziomie, albo się cofa, napełniony niemieckimi naleciałościami. Teraz patrzcie:
Mam przypadkiem „Pamiętniki Paska“ z naszej szkolnej biblioteki. Tam prowadnik wojska polskiego, Pasek, którego na Szweda posłano do Danji na Apenrade, Alsen, Hadersleben, Fryderycję, Aarhus, opisuje bogactwo tego kraju, stroje ludu, wielką obfitość bydła, owiec, świń. Tam dostał kupić wołu dobrego za bity talar i dwie marki duńskie, tam były pszczoły w słomianych pudełkach a nie w ulach, ryb wszelakiego rodzaju było poddostatkiem, chleba siła, miody dobre, jeleni, zajęcy, sarn nadmiar.
Za cztery grosze polskie posławszy do niewodu, to chłop przyniósł ryb wór, aż się pod nim zgiął. Chleb z grochu — ale pszennego i żytnego dostawano od szlachty. W wielki post jedli z mięsem. Węgorze słoniały wespół z połciami w korycie, bo tam dają na stół mięso i ryby zawsze jednakowo: wszystko było, co człowiek zmyślił — bo tam lada chłop po łacinie mówi, a po niemiecku rzadko kto, po polsku nikt i taka różnica mowy lutlandczyków od niemieckiej, jak Łotwa albo Żmudź od Polaków.
Lud tam też nadobny, zbyt biały, stroi się pięknie przy lekkich obyczajach...
Kościoły tam bardzo piękne, które przedtem bywały katolickie; są ołtarze, obrazy po kościołach.
Jest takie ich nabożeństwo, że Niemcy (lutry) oczy zasłaniają kapeluszami, a białogłowy temi swemi kwefami i schyliwszy się włożą głowy pod ławki.
Kiedy ich pytano, na jaką pamiątkę głowy kryją i oczy zasłaniają, ponieważ lak nie czynił Chrystus Pan ani Apostołowie, żaden nie umiał odpowiedzieć. Jeden tylko tak powiedział: iż na pamiątkę, że żydzi zasłaniali oczy Panu Chrystusowi kazali mu prorokować — oni, lutrzy się zasłaniają.
Czy rozumiecie to wszystwo?
— Jół, rozunnejewa i chcewa jeszcze ziancy słuchać. Co tam wojsko polskie robziuło? pytają się stryje i wuje i sfaki.
— Wojsko polskie, powiada Pasek zrobiło z Danji wycieczkę r. 1658—1660 do Szwecji. Parę lat przedtem napadli Szwedzi Polskę i łupili ją, ale pod Częstochową przez księdza Kordeckiego cudownie zostali odbici i przez Czarnieckiego z Polski wygnani. I tak posłano za niemi oddział pod dowództwem Paska. A że Polacy nie mieli okrętów wojennych musieli przez Danię do Szwedów.
Żołnierze polscy byli pobożni, szukali kościołów i w polu śpiewali nabożne pieśni, jak „O gospodzie uwielbiona“, „Już pochwalmy króla tego“ i inne — „aż konie po wszystkich polach“ uczyniły wielkie parskanie — lak pisze Pasek.
Nareszcie w pamiętnikach jego zachodzą ciekawe stare słowa, których i my na Warmji jeszcze używamy. I tak wyraz: gwałt zamiast wiele; cale zamiast wcale; machlerze u nas machlárze[20]; kaduk[21] u nas także kaduk; rają mi u nas rajić komu żonę, jechać w rajby; nikt gęby nie rozdziawił, u nas się rozdziáziuł[22]; raróg, także u nas raróg; dziwoląg; pódźwa u nas pódźwa (pójdźmy); z cebra także u nas z cebra (leje jak z cebra); tańcować także u nas to samo słowo zamiast tańczyć. Na podsobku chodził, u nas na podsobnych tj. pieszo; na stronie 371 zachodzi wyraz lelek (człowiek niespełna zmysłów). Maryanna u nas Marjana i Marianna (zamiast Marja).
Pasek także pisze o luźnych obyczajach Duńczyków.
I do tego to kraju bezbożnego, sektami różnorodnemi podartego, do kraju bogatego, a we wierze tak ubogiego leci obecnie na oślep naród nasz wierny ale ubogi, najwięcej ludzi z pod Moskala na robotę. Czy nawrócą tamtych duńskich bogaczy, czy też sami obyczaje i wiarę stracą? — zakończył student.
— Te robotne, a w jedle niewybredne ludzie z Polski nie tułaliby sia po cudzych robotach — odpowiada poważnie stary Jakub — kieby jich Moskal nie prześladował za ziara i mowa. Ale Pán Bóg nie rychliwy choc spraziedliwy i Moskala jeszcze nájdzie za to. Spsiewalim dzisiaj: straciuł z stolicy potajżnych... a pokornych wyprowadziuł...
— Oj bańdzie to wojna za tyle porachunku z Moskalami. Kieby aby náju tu łochroniuła! — woła Pajtuński spoglądając w stronę swej purdzkiej parafji.[23]
— Prazie na Pasym i wszystkie, sztery Purdy, na Pajtuny, Klewki i Butryny powalą sia Moskale na Łolstyn — straszy Ługwałdzki.
I zlękli się wszyscy przyszłej kary Bożej, przyszłej wojny światowej przepowiadanej przez Sybylę i inne liczne proroctwa — tylko starsi pocieszają się tem, że nie doczekają tej plagi.[24]
Zadumani szli pod dom nic nie mówiąc, bo wieczór się zbliżał i trzeba było o powrocie myśleć.
Przyśli na zapłocie, widzieli w ogrodzie zmęczone dzieci siedzące niby kurczęta spokojnie około dziadka lamkowskiego i ciotki Lucy z Jonkowa, która jeszcze bawiła małą Kaśkę, wiercąc jej palcem w małej dłoni i każdy paluszek poruszając przy takich słowach:
— Kaśku, tu (w dłoni) seroczka krupki warzuła; tamu (paluszkowi) dała, tamu dała, tamu (ostatniemu) łepek lurwała i do nieba poleciała.
Dziecko wesołe mile patrzy na tą całą procedurę, spogląda raz w niebo wypogodzone, raz na ciotkę Lucę szczęśliwą jak aniół stróż nad grzecznem dzieckiem. Kaśka chce się oczywiście czego spytać — ale jeszcze nie może... i trzepie się, jak młody ptaszek na gałązce.
Za to Finka i Joanka, Slaśka i Baśka, Dośka i Waleśka i... jeszcze ich więcej — pytają się:
— Ciotko, czy i my przydziam do nieba?
— Przydzieta — pochwala zawsze miła ciotka Luca — jano bądźta grzeczne, pobożne i posłuszne.
— A czy to daleko do nieba?
— Moje dzieci — dodaje ciotka — do nieba wysoko i daleko, daleko...
A siuła lát trzeba jiść do niego? — pytają dzieci.
— Gwáłt — odpowiada ciotka Luca — já już jida sietomdziesiąt lát, a zawdy gwáłtam, i zawdy sama, a jeszcze nie zaszłam... Kiedy zájda jano Bóg sám zie. Bądźta bogobojne, a zajdzieta i wy.
Podobnie chłopcy „kiele“ dziadka, zadają mu różne zapytania a on odpowiada i znów pyta.
— Michałku poziedz że mi, czego brák wszystkiego na przykład do woza?
Michałek „zie“ i śmiało odpowiada, a wszyscy ciekawie słuchają.
Do woza brák: — ale nie wie jak tu zacząć?
— Dziádku já ziam! — prysnął mały Maciek.
— Dziádku já też — powoli dodaje Kubal.
Ale dziadek się uparł na Michałka i rzecze:
— Dájtaż mu pokój, łon też zie i pozie wáma wyraźnie choc pomału.
W tem Michałek wydając głos pewien siebie liczy głośno:
— Do jednego woza náleżą sztery koła, dwa łosie, jedna dyślá, dwoje drábzi;
wózek do wyjazdu z pukoszkam abo ze skrzynką má nadto siedziska, pugrábki, szczyty, a wózek na śwanto ma ładne siedziska, dwa tambory, dwa lichtarnie, dwa strzampsiska zielazne do wlezianiá, blachy nad kołami do błota i jest malowany czarno, modro abo żółto;
koło má psiasta[25], buks w psiascie, sztery rynki na psiáście, spsice[26] falgi, na falgach[27] refa[28], w refsie szynále[29];
łoś (oś), zielazna łoś má futer drewnianny, łopaski zielazne, skranty (skręty), nasád, sztery kłonice, ryczán, szruby, abo buks dlá psiásku, lon[30], deski spojánki (do gnoju), żytne drábzie potrzebują tuleji w łosi, szterech luśni, szterech nálustków, drábzie mają szczeble z drzewa abo z drótu;
ryczán má zielazne podstawki pod kłonice, na kłonicach rynki, i na końcu ryczána są rynki, żeby sia nie roszczepáł, ryczán má dóra[31] (otwór) blachami łopatrzona ná (dla) zielaznego dużego szpernála[32] co trzyma ryczán i przedny násád pospołu;
rozwórka má rynka na tam końcu, gdzie mały szpernáł ją w kleszczach trzyma, to jest na drugam końcu za tylną łosią szteksel, gruby zielazny góźdź z kietką (łańcuszkiem) przybzitą do łosi, żeby sin nie zgubziuł. Rozworka siedzi w tylnych skrantach (skręty) z rynką i leży na podyjmnie przędnych skrantów na zielaznam futrze.
Na tylny łosi w násadzie są kłonice, nasád má też rynki zielazne, żeby go kłonice nie roszczepały.
Dyślá (dyszel) siedzi w przędnych skrantach i w trzech zielaznych rynkach. Miedzy (miedzy) drugą i trzecią rynką jest zielazny skobel dla braki, braka má dwa łorczyki (orczyki), zielaznami rynkami do ni przykute, każdy łorczyk má znów po dwa kołka do kietków przy ślach. Koniec dyśli jest zielazną, grubą blachą łokuty i má łák (hak), abo skóbel do przędny braki i na dole skobel do zatrzymania láśników, abo kietków, spojonych na dole mocną rynką.
Kiebym teráz konie łokieznáł, to jest założuł łuzdy (uzdy) i we śle włożuł lejczyki panknął (pękną!) batogam, lobym jechał jek pán!
— To dobrze, tak dobrze — chwali dziadek Michałka — jano nie za łostro, nie galopam, nigdy na wyścigi z drugam, — przestrzega życzliwy staruszek.
— Ale czego brák do sani, kto to zie? — zadaje znów dziadek.
— I o my też ziewa! — wołają chłopcy.
— Ná, to ty Maćku gráj.
Maciek paradny z zadania dziadka począł zaraz śmiało „grać“.
— Sanie mają klangi (klęgi) z drewna i klangi na dole z zielaza, to są szyny, w poprzek klangów leżą na szterech podstáwkach dwa násady, na jich końcach strzampsisko (strzemię) do wlezianiá na sanki, wszystko dobrze zielazam łokute na końcu klangów na przodku szpona, na ni[33] leży dyślá, tylnam końcam w skranty wsadzoná, na przodku dobrami łákami i blachą z zielaza do lásników przystrojona.
— Maćku, Maćku, z ciebzie tangi Maciej wyrośnie, kiedy sia tak dali łuczyć bandziesz — przepowiada mu siwy dziadulek, a chłopcy wesoło za Michałkiem przyśpiewują: „A ty Maćku gráj, a ty Maćku gráj“ tak też i „dziewczáki“ próbują: „A ty Maćku gráj...“
Ale pobożna ciotka Luca, za stara już do takich żartów i za daleko już zaszła na drodze do nieba, ażeby z drogi zejść na kurlantki wesołe, napomina:
— Dzieci, zanućta lepsi „U drzwi Twoich stoję Panie, czekam na Twe zmiłowanie“.

Zaraz Baśka ująła tak znaną, a tak przecudną pieśń i znów rozlegał się hymn dzieci do Boga pod obłoki, pod niebiosy, a za każdą zwrotką odpoczęli i ciotka Luca powtarzała słowa i tłumáczyła sens ich. Śpiewają dalej:

W tej hostyji jest Bóg żywy
Choć zakryty lecz prawdziwy.

— Co to znaczy? pyta się Fynka.
A ciotka tłómaczy;
— We mszy zidziałaś hostyjá i w komuniji, kiedy ksiądz tę hostyją dawáł. Tam jest ciało i krew Pana Jezusa, a kiedy na náłuka pudziesz, to i ty zrozumnisz i dostaniesz skosztować tego słodkiego Pana naszego.
I znów śpiewają:

Aniołowie się lękają,
Gdy na jego twarz patrzają.
Wszyscy niebiescy duchowie
Lękają się i królowie.

— I my musiwa sia langkać przed niam, ale nie łuciekać, jano sia tkać do niego, bo gdzież pudziam, kiedy łod niego łodejdziam. Łon náma rád jest, kie dy ło niam gádáwa, myśliwa, spsiewáwa i go serdecznie mniłujewa. To też:

Żaden z wojska anielskiego
Nie dostąpi nigdy tego
Czego człowiek dostępuje,
Ciało i krew gdy przyjmuje.

I śpiewali pieśń do końca, a ciotka Luca zawsze tłumaczyła, coraz piękniej, coraz wierniej.
Tymczasem ciotki z „zápsiecka“ już dawno się wymkły, zostawiając gospodynię z kucharkami w domu i doszły znienacka do ogrodu, przyglądając się chłopcom i „dziewczákom“, maleństwu, drobiaszczkom i ciotce Lucy na jej chodzie do nieba, słuchając z weselem w sercu jej wzniosłych słów.
Wuja stali jeszcze na zapłociu przed ogrodem, gdzie przed separacją były owe długie „ryki“, spoglądali na dziadka i ciotkę Lucę i następców-spadkobierców, i słuchali ciekawie końca rozprawy z „Pamiętników Paska“ przez studenta.
Trzy zdania przytacza im jeszcze student z owej starodawnej księgi. Na stronie 109-tej pisze Pasek takie otwarte słowo: „Cóż to, kiedy my, choć dobrze zaczniemy, żadnej, jak trzeba, rzeczy nie skończymy“. Mowa tu o Czainieckim, który po zwycięstwach nad Dnieprem nie poszedł do stolicy Moskwy, podobnie jak Jagiełło pod Olsztynkiem... a Hanibal pod Rzymem.[34]
Drugie na stronie 240: „Sejmowali tedy przez cała zimę z wielkim kosztem, z wielkim hałasem, a po staremu nic dobrego nie usejmowali, tylko większą przeciwko sobie zawziętość i rozjątrzenie (exacerbacje) wzięli...“
Trzecie na stronie 333. Pisząc o zwycięstwach na Turkach pod Wiedniem 12 września 1683 podaje te słowa: „Francuzi mówili: Poloni sunt genitores Germaniae tj. Polacy są rodzicielami Niemiec; przez to, że Turków wygnali, całe Niemce ocalili...
I ten ratunek dali Polacy Niemcom, pomimo, że ci ostatni się wielce cieszyli z zwycięstwa Turków pod Cecorą 1620 roku nad Polakami...
Pan Bóg zesłał na Polskę karę za grzechy i za wielorakie opuszczenie dobrego, zupełny podział przez ocalone niegdyś Niemcy, przez zlutrzone Prusy i odpadłych od Rzymu Moskali, bo nie było człowieka (Ezech. 22, 30), któryby zatrzymał dłoń Pańską i wstawił się za krajem, aby go Bóg nie zagubił — i już sto lat trwają te okropne prześladowania ludu katolickiego. Kiedy też nadejdzie miłosierdzie Boskie — nawet Mazurzy wzdychają: „Moze tez esce...“
— Mój sztudańcie, za szterydzieści do psiańćdziesiąt lát jenáczy bańdzie, Bóg sia zmniłuje nad ziernam ludam swojam, jano chodź zawdy drogą przykazań Jego, a łobáczysz, jeki Bóg spraziedliwy, nierychliwy, a — zawdy miłosierny, bez granic.
— Práwda mász, Jekubzie — potwierdza Ługwałdzki — ciasy sia muszą zmianić, ksiajży musiwa dostać znowu, bo bez nich chybabym zginęli.

Podobnie przytakują i drudzy, bo wszyscy mają silną wiarę i nadzieję w Opatrzność Boską.

10. Wieczerza i rozjazd.

Byliby jeszcze nie zakończyli wzniosłych rozmów swoich, ale właśnie pokazuje się gospodyni i zaprasza wszystkich na „zieczerzą“.
I zbierają się wszyscy, kierując swe kroki ku gościnnemu domowi — do dużej izby.
Dziadek prowadzi zbytnich chłopców, którzy tylko podskakują, ciotki zbierają wesołe dzieweczki, tylko jedna z głośnym płaczem idzie kulawo, Waleśka niebacznie wlazła na rzegáwki (pokrzywy) przy płocie i te poparzyły jej nóżki, dla lego kuleje, bo parzy i boli, jak nosek zakłóty od pszczoły.
Słychać ciotkę Lucę pocieszającą:
— Cyt, cyt, na drodze do nieba ciajsto jeszcze nájdziesz i kolce i głogi — pszczółki i złe łosy.
Ale ciotka Linowska inaczej rzecz pojmuje:

— Już to te bachy z miasta to nic nie ziedzą, jano sia stroić i dobrze jeść — a nic nie robzić...
Zgromadzili się powoli wszyscy na podwórzu: wuje i stryje, ciotki i dzieci, ciotka Luca i dziadek lamkowski z „Pielgrzymem“ w ręku, którego od wielu lat abonował i pilnie czytywał.
Tu jeszcze krzyżowały się krótkie zapytania, co jedni, co drudzy tak długo robili, co gadali za zapieckiem, w polu, w ogrodzie — padały jeszcze krótkie odpowiedzi.
Student, przyzwyczajony do dawania młodszym lekcyi w różnych przedmiotach a zaciekawiony opisem woza i sani przez chłopców pyta się dzieci, jakie znają ryby, grzyby i ziółka. One rozweselone podają na wyścigi: rycki, pępki, prawe, prośniánki, sitárze i muchory; to karasie, szczupáki, wangorze, łokonie, kárpsie, płociczki, bleje, jáżdże, pstrągi, katy, liny, kiełbzie, kłanie i stynki; to kalmus, jochel, rumianek, psiołun, krwáwnik, macierzánka, santarzyjá (tysiącznik), kadyk (jałowiec) i... i... — nareszcie się urwało.
Ciotka Linowska me mogąc scierpić czegoś, wsiada na karciarzy, którzy jeszcze jak przykuci na dawniejszych miejscach siedzieli:




  1. sosna,
  2. świerk lub jodła,
  3. długie płoty,
  4. duże pany,
  5. trzy,
  6. mąż siostry matki,
  7. koniczyna.
  8. len,
  9. łubin,
  10. Gody = Boże Narodzenie.
  11. u góry,
  12. miłuje.
  13. obecnie 30 000,
  14. teściowie,
  15. zadławi, udławi.
  16. sęk,
  17. pięszo idącego z powrotem,
  18. pluralis majest.: dźwygácie, przy jednej, a przy kilku osobach: dźwygata!
  19. P. Dodatek.
  20. machlarz z niem. Maekler lub macher cf. słownik Mrongowiusza, kłamca,
  21. djabeł,
  22. otworzył.
  23. Pajtuny należą do purdzkiej parafji. — Obawy spełniły się.
  24. Tak się wypełniło w sierpniu i wrześniu 1914. „Ruski“ byli w Purdzie, w Klewkach, w Butrynach, w Bartęgu, w Jondorfie (27 i 28. 8.) i w Olsztynie, w Spręcowie 31. 8., w Buchw. 1. 9. 14. Z tubylczą ludnością obchodzili się oględnie, mówili: nie bójcie się nas, my wasi bracia, my wam nic nie zrobim, prowincja jest nasza. Więcej od Rosjan szkody i kradzieży narobili: „swojskie Ruski“ — tubylczy niegodziwce. Mimo to przestraszona ludność uciekała, mianowicie urzędnicy... Wielu księży katolickich pozostało w swych parafjach, przy swoim kościele. Uciekinierzy powrócili dopiero po bitwie pod Olsztynkiem (Hohenstein — Tannenberg), albo i później, kiedy Rosjanie którzy ujść nie zdołali, w pojmanie pośli.
  25. piasta, Nabe.
  26. spice, Speichen.
  27. falg, Felgen.
  28. refa, Reifen.
  29. żelazne kowalskie gwoździe.
  30. gruby, żelazny gwóźdź zaostrzony w końcu osi.
  31. dziura.
  32. gruby, długi gwóźdź żelazny okrągły.
  33. na niej.
  34. Hannibal ante portas!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walenty Barczewski.