Kłamstwa/Tom II/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Wyjaśnienie.

Pomiędzy jednym a drugim paroksyzmem zazdrości — tej dziwnie zagadkowej choroby moralnej — zdarzają się chwile niewymownie rozkoszne. Na dni kilka lub na parę godzin powraca wspomnienie dawnej miłości, napełniając serce taką błogością, jak odzyskanie zdrowia po śmiertelnej chorobie.
Ireneusz, przekonany zupełnie o bezzasadności swoich podejrzeń, pragnął teraz na każdym kroku wynagrodzić kochance sprawioną jej przykrość. Nie chciał już teraz korzystać z tak gorąco przedtem upragnionego pozwolenia bywania w jej domu. Parę słów tylko wymówionych z zalotnem spojrzeniem, z wdzięcznym uśmiechem zdołają zawsze uśpić podejrzliwość zakochanego mężczyzny, jeżeli ten na własne oczy nie widział jawnego dowodu wiarołomstwa i wtedy jeszcze... A tutaj przecież pierwsze podejrzenia młodego poety opierały się na tak kruchej podstawie! Nie dziw więc, że Ireneusz w zupełnie dobrej wierze oświadczył kochance:
Nie, nie pójdę do ciebie... Byłem szaleńcem, chcąc zmienić cokolwiek w naszym stosunku. Jesteśmy tak szczęśliwi w tem zaciszu, zdala od świata.
— I będziemy szczęśliwi, dopóki znów ktoś złośliwy nie powtórzy ci jakich plotek o mnie — odparła Zuzanna, uszczęśliwiona w głębi serca z tak niespodziewanego obrotu rzeczy. — Przyrzeknij mi tylko, że powiesz mi zawsze wszystko.
— Przyrzekam — ale teraz poznałem cię już lepiej i jestem pewny siebie.
Wierzył szczerze w to, co mówił.
Zuzanna uwierzyła także jego słowom; oddała się zupełnie szczęściu chwili obecnej, przewidując, że po przyjeździe Klaudyusza będzie miała nową walkę do stoczenia. Ale cóż nowego Klaudyusz mógł jeszcze powiedzieć? Zresztą liczyła na to, że Ireneusz uprzedzi ją o przyjeździe pana Larcher. Gdyby nawet pierwsze zetknięcie się obu dawnych przyjaciół nie doprowadziło do zupełnego zerwania stosunków, będzie jeszcze dość czasu do obmyślenia dalszych planów. Wtedy da kochankowi do wyboru: zerwanie z nią lub z przyjacielem. Zawczasu już pewną była jego odpowiedzi.
Ale Ireneusz pomimo tylokrotnych zapewnień mniej widocznie był panem samego siebie, bo zbladł śmiertelnie ze wzruszenia, gdy w tydzień niespełna po ostatniej rozmowie z Zuzanną, wracając z biblioteki do domu, spotkał w progu Emilię, która powitała go wiadomością o powrocie Klaudyuszą.
— I ośmielił się przyjść tutaj? — wykrzykną!
— Upoważniłam go do tego — odparła Emilia i z widocznem zakłopotaniem dodała: zapytywał, kiedy cię może zastać w domu.
— Trzeba mu było powiedzieć, że nigdy — przerwał młody człowiek.
— Ireneuszu — odpowiedziała Emilia — czyż mogłam odezwać się w ten sposób do człowieka, który ci dał tyle dowodów prawdziwego przywiązania?... Z resztą powiem ci wszystko —dodała po chwili milczenia — spytałam się go wręcz, co zaszło między wami. Pytanie to dziwiło go bardzo... Wierzaj mi, braciszku, Klaudyusz niczem względem ciebie nie zawinił. To musi być jakieś nieporozumienie... Prosiłam go, żeby przyszedł jutro rano a z pewnością zastanie cię w domu.
— Nie wtrącaj się do mnie! — gwałtownie zawołał Ireneusz — czy prosiłem cię o rozciąganie opieki nademną?
— Jakiś ty szorstki! — ze łzami w oczach zawołała Emilia, boleśnie dotknięta uniesieniem brata.
— No, nie płacz, Emilko — odparł Ireneusz, wstydząc się swej szorstkości — może to i dobrze się stało. Powinienem rozmówić się z Klaudyuszem. Ale potem, proszę cię, abyś nigdy nie wymawiała jego nazwiska w mojej obecności. Nigdy!... czy rozumiesz, siostrzyczko?
Pomimo tak silnego na pozór postanowienia, poeta ani na chwilę nie mógł usnąć przez noc całą. Oczekiwał z niepokojem tej rozmowy, nie domyślając się przecież następstw, jakie z niej wyniknąć miały. Napróżno usiłował podsycić swój gniew na dawnego przyjaciela, nie był w stanie zaprzysiądz mu nienawiści. Nadto szczerze kochał dotąd tego człowieka dziwacznego wprawdzie częstokroć, ale umiejącego zjednywać sobie przyjaźń ludzką przez nieskazitelną prawość charakteru, przez oryginalność poglądów, przez wrodzoną szlachetność a nawet przez swoje wady, któremi sobie tylko szkodził W chwili stanowczego zerwania węzłów przyjaźni, Ireneusz przypomniał sobie, jak życzliwie znany już podówczas autor przyjął pierwsze jego próby literackie...
Ireneusz był w szóstej klasie w lyceum świętego Andrzeja, w którem Klaudyusz zajmował posadę korepetytora. Uczniowie opowiadali sobie cichaczem, że widywali go często jeżdżącego otwartym powozem z jakąś panią bardzo ładną i noszącą zawsze różową suknię. Wkrótce potem Klaudyusz opuścił zakład... Gdy spotkali się znowu na ślubie Emilii, Klaudyusz, posiadający już pewną sławę, pierwszy zbliżył się do niego, pierwszy zapragnął widzieć jego utwory poetyczne. Z jakąż prawdziwie braterską pobłażliwością wytrawny już pisarz ocenił te pierwsze nieśmiałe próbki talentu! Jak w niczem nie starał się okazać swej wyższości nad młodszym kolegą! Jak umiejętnie osądził te płody — zgodnie z wymaganiami rozumnej krytyki, która wykazując błędy nie wyśmiewa jednak pisarza, lecz zachęca go do dalszej pracy!... A potem, po ogłoszeniu drukiem „Sigisbeusza“, Larcher starał się pomagać mu tak, jakgdyby sam nie był autorem dramatycznym. Poeta nadto dobrze znał życie literatów, aby nie wiedział jak rządkiem jest zjawiskiem życzliwe usposobienie starszych ku młodszym. „Sigisbeuszowi“ zawdzięczał sławę, lecz zarazem i to przeświadczenie tak bolesne dla wszystkich początkujących w zawodzie literackim: jak nieubłaganą jest zazdrość mistrzów, nad których utworami zachwycał się niegdyś, na których się kształcił i którym pragnąłby złożyć w ofierze pierwszy zdobyty listek wawrzynu. A jednak Klaudyusz Lareher tak chętnie, tak instynktownie niemal poparł młody jego talent, jakgdyby sam nie był pracownikiem na niwie literackiej.
I teraz oto musi stracić na zawsze jedynego, tak gorąco ukochanego przyjaciela?...
— Ale czyż moja w tem. wina? — biadał Ireneusz, rozdrażniony temi wspomnieniami.
Dlaczego Klaudyusz powtarzał plotki Kolecie?... Dlaczego zdradził młodego przyjaciela, którego młodszym bratem swym nazywał?... Dlaczego?... Bolesne te pytania nasuwały Ireneuszowi inne myśli, którym bronić się usiłował... Jednym z niezaprzeczalnych pewników historyi serca ludzkiego jest istnienie miłości, pomimo potwarzy, pomimo pogardy nawet. Wprawdzie po rozmowie z Zuzanną, Ireneusz nie śmiał już wątpić o jej szczerości. Ale owocem każdego niesłusznego nawet podejrzenia jest zawsze ziarno niewiary — i gdyby młody człowiek miał odwagę spojrzeć w głąb własnego serca, znalazłby dowód tego wymowny w gorączkowej niemal ciekawości, z jaką oczekiwał rozmowy z przyjacielem. Pragnął dowiedzieć się z ust Klaudyusza istotnych pobudek, które go skłonić mogły do tak hańbiącego oskarżenia Zuzanny.
Ciekawość ta, wspomnienie tak dawno istniejącego stosunku, pewna obawa wreszcie spotkania człowieka, który jako starszy miał zawsze nad nim przewagę — wszystko to uśmierzało powoli gniew obrażonego kochanka. Napróżno starał się rozważyć w sercu swem taką zawziętość, jak a płonęła w nim w ów nieszczęsny wieczór, gdy wyszedłszy z garderoby Koletty, biegł jak szalony przez ulicę.
Jak wszyscy ludzie słabego charakteru, postanowił od pierwszej chwili zaznaczyć swą niechęć — i gdy nazajutrz KJaudyusz, przyszedłszy punkt o dziewiątej, podbiegł ku niemu z wyciągniętemi rękoma i z przyjaznem słowem powitania, poeta wyprostował się i nie wyjął ręki z kieszeni. Przez chwilę stali naprzeciw siebie w milczeniu. Na ogorzałej twarzy Klaudyusza, malował się wyraz tłumionego gniewu, oczy jego zajaśniały dzikim blaskiem.
Ireneusz znał dobrze jego popędliwość, mógł zatem przypuszczać, że ta ręka, której uścisnąć nie chciał, wymierzy mu policzek. Ale woła przemogła obrażoną dumę i Klaudyusz pierwszy przerwał milczenie:
— Nie drażnij mnie! — odezwał się drżącym z gniewu głosem. — Ale nie... powinienem pamiętać, że jesteś dzieckiem jeszcze... że powinienem mieć rozum za siebie i za ciebie... Słuchaj, Ireneuszu, wiem już o wszystkiem, rozumiesz?... wszystkiego się dowiedziałem... Byłem tu wczoraj, pani Emilia powiedziała mi, że się gniewasz na mnie... Słowa jej, dały mi dużo do myślenia... Nie odbierając od ciebie odpowiedzi, szalałem z rozpaczy, przypuszczając, że zostałeś kochankiem Koletty... Szaleniec ze mnie! Szczęściem dla mnie ta niegodziwa dziewczyna nie domyśliła się moich przypuszczeń... Wyszedłszy ztąd, pobiegłem do niej. Zastałem ją samą. Z tryumfującym uśmiechem opowiedziała mi całą waszą rozmowę Łajdaczka! chlubiła się jeszcze swą podłością! Ach! wtedy przestałem być panem siebie...
Biegał wzdłuż i wszerz po pokoju przejęty wspomnieniem tej sceny, zdając się zapominać o obecności przyjaciela:
— Zerwałem się jak wściekły i zbiłem ją na kwaśne jabłko. Rzuciłem ją na ziemię i biłem pięściami bez miłosierdzia! Napróżno błagała mnie o litość... byłbym ją zabił z rozkoszą! Ach! jakże ślicznie wyglądała z roztarganemi włosami! Przez podarty szlafrok widziałem jej piersi... Potem włóczyła się u nóg moich, ale nie spojrzałem na nią nawet i wyszedłem... Niech teraz pokazuje siniaki nowym kochankom... niech opowie, kto ją tak uraczył!... Ach! jak to przyjemnie postąpić czasem jak bydlę!...
Potem, stając nagle przed Ireneuszem, dodał:
— A zrobiłem to dlatego jedynie, że śmiała tobie ubliżyć... Słuchaj, Ireneuszu — zawołał wybuchając gniewem — powiedz-że mi wreszcie, czy obraziłeś się na mnie za to, co ta dziewczyna nagadała?
— Tak — chłodno odparł Ireneusz.
— Dobrze — odpowiedział Klaudyusz, siadając na fotelu — teraz możemy pomówić spokojnie. Chciałbym abyśmy się porozumieli nawzajem... Pozwolisz zatem, że podniosę każdy najdrobniejszy szczegół O ile mi wiadomo, Koletta powiedziała ci dużo rzeczy... Rozważmy, każdą z nich kolejno... Otóż przedewszystkiem dowodziła jakoby słyszała odemnie, że ty jesteś kochankiem pani Moraines... Nie przerywaj mi — wtrącił, widząc oburzenie przyjaciela. — Mówiąc z tobą a zwłaszcza w kwestyi danej naszej przyjaźni, drwię sobie z konwencyonalnych przepisów towarzyskich, niepozwalających wymienić nazwiska kobiety. Nie jestem zresztą człowiekiem światowym i chcę jasno postawić kwestyę.. To nowy dowód podłości Koletty!... Skłamała bezczelnie.. Czy chcesz wiedzieć co jej powiedziałem? Pamiętam naszą rozmowę tak doskonale, jakgdyby wczoraj miała miejsce... zresztą, żałowałem natychmiast słów nieopatrznie wyrzeczonych... Otóż powiedziałem jej. Zdaje mi się że biedny Ireneusz zaczyna się kochać w pani Moraines.. — Nie domyślałem się niczego, spostrzegłem tylko, że byłeś bardzo wzruszonym, mówiąc o tej kobiecie. Ale Koletta, która siedziała naprzeciwko was przy kolacyi zauważyła, że rozmawiałeś z nią z wielkiem zajęciem. Żartowaliśmy z tego, jak się nieraz z podobnych domysłów żartuje, nie przywiązując do nich żadnej wagi. Zresztą nie o to mi chodzi. Byłeś moim przyjacielem, mogłeś pokochać prawdziwie i wierzę, że tak było. Przyznaję, że źle zrobiłem i nie waham się prosić o przebaczenie, pomimo, że obraziłeś mnie przed chwilą... Opierając się na gadaninie podłej dziewczyny, obraziłeś starego, prawdziwie cię kochającego przyjaciela.
— A zatem — zawołał Ireneusz — dlaczegóż oddałeś mnie na łaskę tej dziewczyny?... Mógłbym ci przebaczyć, gdybyś tylko 0 mnie był wspomniał, ale...
— Przejdźmy teraz do tego drugiego punktu, który jest kłamstwem — przerwał Klaudyusz — Koletta powiedziała ci także, że mówiłem jej o stosunku Desforgesa z panią Moraies. To nieprawda! Wiadomości swoje zawdzięcza ona panu Salvaney i setkom innym błaznom, z którymi lata na obiady i kolacye. Nie, Ireneuszu, jeżeli zawiniłem w czemkolwiek, to nie w tem z pewnością, abym obmawiał przed nią panią Moraines, o której — nawiasem mówiąc — wie dużo więcej odemnie.. To tylko jedno wyrzucam sobie, że nie powiedziałem ci otwarcie co myślę o tej damie. Znając wszystkie jej sprawki, nie otworzyłem ci oczów wtedy, kiedy jeszcze nie było zapóźno!.. Tak, obowiązkiem moim było wszystko powiedzieć i ostrzedz cię po przyjacielsku: Możesz bałamucić, shańbić nawet tę kobietę, ale nie oddawaj jej swego serca... A jednak milczałem. Na usprawiedliwienie moje to tylko powiedzieć mogę, że nie sądziłem, aby tak mało ceniła pieniądze, żeby chciała zostać twoją kochanką. Mówiłem sobie: Ireneusz nie ma pieniędzy, nie grozi mu więc żadne niebezpieczeństwo..
— Jakto? — zawołał Ireneusz, który pasował się z sobą, odkąd Klaudyusz tak sceptycznie odzywał się o Zuzannie — śmiesz wierzyć temu co Koletta mówiła o pani Moraines i o baronie?
— Czy ja temu wierzę? — odparł Larcher, spoglądając ze zdziwieniem na przyjaciela. — Przypuszczasz zatem, że należę do ludzi, którzy dla zabawki szarpią imię kobiety?
— Przypuszczam tylko — odrzekł poeta tonem najwyższej pogardy, powoli i z naciskiem wymawiając każdy wyraz — że uczciwy mężczyzna winien jest przynajmniej szacunek kobiecie, która mu się bałamucić nie dała.
— Co? — zawołał Klaudyusz — ja? ja chciałem bałamucić panią Moraines! Ach! to wyśmienite! Rozumiem... to ona ci to powiedziała!.. — Roześmiał się nerwowo. — A jeżeli zdarzy się nam napisać coś podobnego w powieści, ludzie powiadają, że to potwarz rzucona na biedne ofiary! Potwarz?... Czyż można zpotwarzyć taką nędznicę?... Wszystkie one są jednakowe... Więc ty jej naprawdę wierzyłeś? Uwierzyłeś, że ja zdolny jestem do takiej podłości, aby przez obrażoną miłość własną oczernić uczciwą kobietę? Przyjrzyj mi się dobrze, Ireneuszu... czy wyglądam na obłudnika? Czy miałeś kiedykolwiek powód podejrzewania mię o to? Czy nie dałem ci tyle dowodów przyjaźni?... Słuchaj, daję ci słowo honoru, że ta pani skłamała tak samo jak Koletta. Chciała nas poróżnić... zerwać dawny koleżeński stosunek... Ach! nędznica!... A ja umierałem tam z tęsknoty, nie odbierałem ani słowa od ciebie dlatego, że ta łajdaczka gorsza może od dziewczyn ulicznych, oskarżyła mnie przed tobą o podłość. Tak, ona jest gorszą od tamtych... bo te ostatnie sprzedają się dla chleba a ona dla zdobycia tej odrobiny zbytku teraźniejszych dorobkiewiczów...
— Milcz, Klaudyuszu, milcz! — rozpaczliwie zawołał młody poeta — zabijesz mnie!
W sercu Ireneusza rozszalała straszliwa, niepohamowana burza uczuć Nie mógł wątpić o szczerości przyjaciela, ale szczerość ta w połączeniu z tonem przekonania, z jakim Kiaudyusz mówił o baronie, była nieszczęśliwemu kochankowi wymownym i niewypowiedzianie bolesnym dowodem przewrotności Zuzanny. Nie będąc w stanie dłużej nad sobą zapanować, rzucił się na Klaudyusza i schwyciwszy go za ubranie, szarpnął tak mocno, że oderwał klapę od tużurka.
— Jeżeli kto mówi mężczyźnie podobne rzeczy o ukochanej przez niego kobiecie, powinien to udowodnić!... Rozumiesz pan?... udowodnić!...
— Zwaryowałeś, mój drogi! — odparł Klaudyusz, odpychając go — żądasz dowodów?... Ależ cały Paryż może ci ich dostarczyć, szaleńcze! Nie tylko ja jeden, ale dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści osób zaświadczyć może, że przed siedmioma laty państwo Moraines byli zupełnie zrujnowani... Czy wiesz, kto umieścił Pawła w towarzystwie ubezpieczeń? Desforges, który jest jednym z dyrektorów tego towarzystwa a nadto dyrektorem Kompanii północnej, posłem, byłym członkiem Rady państwa i Bóg wie czem jeszcze... Ale Desforges to bardzo wpływowa osobistość, chociaż na to nie wygląda... i nie takim wydatkom może podołać... Kogo zastaniesz zawsze na ulicy Murillo? Barona Desforges. Kogo zobaczysz zawsze w teatrze z panią Moraines? Barona Desforges... I przypuszczasz, że taki ptaszek bawiłby się w platoniczną miłość z kobietą ładną i mającą męża, który jest ostatnim niedołęgą? Na to się tylko ty albo ja złapać możemy... ale Desforges! Bój się Boga! chyba tracisz wzrok i słuch, ile razy idziesz do niej z wizytą!...
— Byłem u niej trzy razy tylko? — powtórzył Klaudyusz, badawczo spoglądając na przyjaciela.
Wyrzekania i zwierzenia Emilii objaśniły go należycie, jakim być musiał stosunek Zuzanny z młodym poetą. Z nieostrożnej odpowiedzi Ireneusza, domyślił się, w jaki sposób urządzali się kochankowie.
— Nie pytam cię o nic — dodał po chwili — przyjętem jest, że poczucie honoru nakazuje nam milczeć o tych kobietach a jednak prosta uczciwość wymaga, aby ujawnić ich nędzę moralną wobec całego świata... Ocaliłoby się wiele ofiar!... Dowodów?... Ależ sam się o nie postarasz! Znam tylko dwa sposoby dowiedzenia się tajemnicy kobiety: przejąć jej listy, lub też śledzić jej kroki.
— Ależ to podłość, co mi doradzasz! — wykrzyknął poeta.
— W miłości niema rzeczy szlachetnych ani podłych — odparł Larcher, — Ja sam w ten sposób postępowałem. Tak, kazałem szpiegować Kolettę... Stosunek z kobietą łajdaczką, to walka na noże a ty zastanawiasz się nad tem, czy twoja przeciwniczka jest uczciwą?
— Nie, nie — odparł Ireneusz smutnie potrząsając głową — na to się nigdy nie zdobędę!
— Nie, to szpieguj ją sam — nalegał z nieubłaganą logiką powieściopisarz — znam dobrze DesforgesaL. Nie myśl, żeby się nie trzeba było z nim rachować. Studyowałem go niegdyś w owych czasach, kiedy jeszcze wierzyłem, że dar spostrzegawczy jest koniecznym warunkiem talentu. Wierutne brednie!... Ten człowiek jest dziwną mieszaniną nieładu i porządku, rozpusty i hygieny! Ich schadzki muszą być tak systematyczne, jak cały tryb jego życia... Raz na tydzień, zawsze o jednej godzinie, nie w porze śniadania — bo to utrudnia trawienie — nie w porze obiadu — bo przeszkadzałoby mu w oddawaniu wizyt lub grze w karty. Szpieguj ją!... W tydzień niespełna dowiesz się wszystkiego. Radbym dodać ci trochę nadziei przypuszczeniem, że domysły moje mogą okazywać się mylnemi!... Ach! biedny, drogi chłopcze i to ja rzuciłem cię w to błoto!... Żyłeś spokojnie i szczęśliwie, dokąd nie zjawiłem się w tem ustroniu i wziąwszy cię za rękę nie powiodłem do tych przeklętych salonów, w których poznałeś tego potwora. Taki koniec był niechybnym, nie ona, to która inna byłaby cię usidliła... Czyż ja muszę zawsze stać się przyczyną nieszczęścia tych, których kocham? Ach! zlituj się, Ireneuszu, powiedz, że mi przebaczasz! Ja nie potrafię żyć bez twojej przyjaźni... wróć mi ją... błagam!
Młody poeta, wzruszony rozpaczą przyjaciela, uściskał serdecznie dłoń jego i osuwając się bezwładnie na fotel ze łzemi w oczach, zawołał:
— O Boże! ileż ja cierpię!
Czwartego dnia po powyższej rozmowie, Ireneusz przyszedł do pałacu Saint-Euverte z twarzą tak zmienioną, że Ferdynand, otwierając mu drzwi, zawołał mimo woli:
— Co się panu stało, panie Vincy?
Nie odpowiedziawszy poczciwemu lokajowi, wszedł do gabinetu, w którym zastał Klaudyusza piszącego przy biórku.
Gospodarz, zobaczywszy gościa, rzucił trzymane w ręku cygaro i z żywym niepokojem zapytał:
— Co ci jest, mój drogi?
— Miałeś słuszność, przyjacielu — stłumionym głosem odparł Ireneusz — to ostatnia z kobiet.
— Przedostatnia — z goryczą wtrącił Klaudyusz — nie trzeba ubliżać Kolecie... Ale opowiadaj, cóżeś zrobił?
— To, co mi radziłeś — z niezwykłą sobie szorstkością odpowiedział Ireneusz — i przychodzę przeprosić cię, że mogłem powątpiewać o twojej prawości.. Tak, szpiegowałem ją... Co się ze mną działo! Czatowałem dzień... drugi, ale bezskutecznie. Jeździła z wizytami, albo po sklepach, spostrzegłem tylko, że Desforges przychodził codziennie... Krople potu występowały mi na czoło, gdy widziałem go wchodzącego do bramy. On mnie nie widział, bo siedziałem w zamkniętej karecie, której kazałem stać na ulicy Murillo... Dziś wreszcie o drugiej popołudniu wyjechała powozem. Kazałem jechać za nią. Zatrzymała się w kilku miejscach, wreszcie wysiadła przed księgarnią Galignaniego, wiesz, tam pod arkadami, na ulicy Rivoli. Powiedziała parę słów woźnicy, ten zaciął konie i odjechał natychmiast. Przeszła kilka kroków pod arkadami... Miała na sobie ciemną, wełnianą suknię, którą tyle razy na niej widziałem!... W głowie mi się kręciło... byłem jak szalony, czułem, że chwila stanowcza się zbliża. Po chwili zniknęła w jakiejś bramie. Wszedłem za nią na wielki dziedziniec, na końcu którego znajdowała się druga brama. Widocznie dom był przechodnim z ulicy Rivoli na ulicę Mont-Thabor. Nie widząc jej nigdzie, stanąłem w drugiej bramie. Ale i na ulicy Mont-Thabor jej nie było. Na wszelki wypadek postanowiłem być na straży, pilnując obu wyjść. Przypuszczałem, że jeżeli przyszła na schadzkę, wyjdzie zapewne drugą bramą dla zmylenia pogoni. Wstąpiłem do winiarni, będącej naprzeciwko. Po upływie półtorej godziny, wybiegła wreszcie. Miała teraz na twarzy ciemną podwójną woalkę. Ach! i ta woalka, niestety, dobrze mi jest znaną!... Wyszła — jak przypuszczałem — bramą od ulicy Mont-Thabor. Wspólnik jej umknąć zapewne musiał ulicą Rivoli. Pobiegłem więc tam i po upływie kwadransa spotkałem się oko w oko... zgadnij z kim... Z baronem Desforges! Ach! tym razem nie potrzebuję już dowodów!... Łajdaczka!
— Nie — spokojnie odparł Klaudyusz — kobieta tylko! One wszystkie są takie. Czy chcesz, abym ci odpłacił zaufaniem za zaufanie? Przekonasz się, do jakiego stopnia dochodzi podłość pięknej połowy rodu ludzkiego. Pamiętasz zapewne, jak Koletta obchodziła się ze mną wtedy, kiedy błagałem ją o trochę litości? A teraz, zbiłem jak bydlę i oto co mi pisze. Przeczytaj — dodał, podając przyjacielowi list, leżący przed nim na biórku.
Ireneusz wziął machinalnie papier i przebiegł oczyma następujące wyrazy:

„Druga w nocy.

Nie przychodzisz, najdroższy, napróżno czekałam cię dotąd. Czekać będę jeszcze przez cały dzień i wieczór po powrocie z teatru. Występuję w pierwszej sztuce i postaram się wrócić jak najprędzej. Błagam cię, przyjdź popieścić się ze mną. Przypomnij sobie moje usteczka, moje piękne włosy, moje pocałunki gorące. Przypomnij sobie tę, która cię ubóstwia, która nie może się pocieszyć, że ci przykrość sprawiła, która zawsze szalenie cię kocha — a przyjdziesz z pewnością do

twojej
Koletty.“

— Wspaniały list miłośny, nieprawdaż? — z dziką radością zawołał Klaudyusz. — Tego już zanadto! Kopnęła mnie nogą a teraz płacze i tęskni!... Ale ja wyrzekam się już jej i wszystkich innych... Znienawidziłem miłość i każę sobie amputować serce. Radzę ci pójść za moim przykładem.
— Ach! — gdybym mógł! — odparł Ireneusz. — Ale nie! Ty nie wiesz, czem ta kobieta była dla mnie!...
Nie mogąc zapanować dłużej nad burzą uczuć miotającą sercem jego, wybuchnął głośnym płaczem i załamując ręce, zawołał rozpaczliwie:
— Ty nie wiesz, jak ja ją kochałem, jak ja jej wierzyłem, co poświęciłem dla niej. Pomyśleć nawet nie mogę, że Desforges miał ją w swych objęciach! Ach! — dreszcz obrzydzenia wstrząsnął jego ciałem. — Gdyby mnie była zdradziła dla innego!... dla kogoś, o kim mógłbym myśleć z nienawiścią wprawdzie, ale bez wstrętu!... O tego, nawet zazdrosnym być nie mogę... Dla pieniędzy! dla pieniędzy!... — Zerwał się z krzesła i schwycił Klaudyusza za ramię. — Mówiłeś mi, że ten człowiek jest jednym z dyrektorów Kompanii północnej... To mi wszystko tłomaczy. Czy wiesz, że ona mi kiedyś proponowała jakąś spekulacyę finansową, myśl której podsunął jej Desforges? Chciała widocznie, żebym ja także był na utrzymaniu barona... Uważa to za rzecz naturalną, aby stary opłacał wszystkich: i żonę i męża i serdecznego przyjaciela! Ach! gdybym mógł!... Ona będzie dziś wieczór w teatrze... chciałbym tam pójść, schwycić ją za włosy, plunąć jej w twarz i całemu światu ujawnić, że ta idealna madonna jest stokroć gorszy od najrospustniejszej dziewczyny ulicznej!...
Osunął się znów na krzesło i rzewnie zapłakał.
— Gdybyś ty wiedział jak ona mnie opanowywała! Ostrzegałeś mnie nieraz, abym niewierzył kobietom... Ale cóż? Ty sam kochałeś Kolettę, aktorkę, kobietę która nie jednego kochanka miała przed tobą! A ona!... Każdy rys jej twarzy zdaje mi się zadawać kłam najlżejszemu posądzeniu... Doznaję takiego wrażenia, jak gdybym anioła schwytał na gorącym uczynku kłamstwa... A jednak mam dowód oczywisty... Dlaczegóż nie skorzystałem z chwili, gdy prócz niej nie było nikogo na ulicy Mont-Thabor i nie zabiłem jej tam na progu tego przeklętego domu? Byłbym ją zadusił własnemi rękoma, jak wściekłe zwierzę!... Ach! Klaudyuszu, poczciwy mój przyjacielu i ja mogłem przez wzgląd na nią poróżnić się z tobą!... A Rozalia! Odepchnąłem tak szlachetne serce, uciekłem od niej, goniąc ze tym potworem!... Zusłużyłem na karę, którą teraz ponoszę!... Powiedz mi, jakie siły przyrody składają się na wytworzenie podobnych istot?...
I długo jeszcze nie przestawał wyrzekać.
Klaudyusz oparłszy głowę na ręku, słuchał go cierpliwie, nie przerywając potoku skarg. W życiu swem przebolał nie jedno, wiedział więc, iż zwierzenia przynoszą ulgę obolałemu sercu. Litował się szczerze nad biednym rozszlochanym młodzieńcem a jednak przywykły do nieustannego analizowania myśli i uczuć, nie mógł nie zauważyć jak wielka była różnica między rozpaczą poety a boleścią, której on sam tyle już razy w podobnych okolicznościach doznawał. Nie pamiętał w życiu swem ani jednej chwili, w której by konając moralnie, nie śledził przebiegu swych cierpień. Ireneusz zaś rozpaczał tak, jak tylko bardzo młode natury rozpaczać umieją; płacząc, nie przyglądał się w zwierciadle łzom spływającym po jego twarzy. Wszystkie te jego rozmyślania nad różnorodnością przejawów uczucia, nie przeszkodziły mu jednak wysłuchać ze współczuciem skarg przyjaciela. Głos jego drżał ze wzruszenia, gdy mówić zaczął:
— Henryk Heine powiedział, że miłość jest ukrytą chorobą serca... Ty przechodzisz obecnie okres rozwoju gorączki... Posłuchaj zatem rady człowieka, który sam przeszedł przez to cierpienie: spakuj kufry i jedź o tysiące mil od Zuzanny... Śliczne ma imię i trafnie wybrane! Zostaw Zuzannę między starcami!... Jesteś młody, wrócisz prędko do zdrowia... Widzisz, że i ja jestem zupełnie wyleczony. Kiedy i jak — nie wiem 1 sam się temu dziwię... dość, że od trzech dni przestałem już kochać Kolettę!... Tymczasem nie chcę cię zostawić samego; chodź ze mną na obiad. Napijemy się wina i porozmawiamy wesoło. To najskuteczniejsze lekarstwo na choroby sercowe.
Ireneusz zmęczony płaczem i wyrzekaniem, zapadł w stan odrętwienia moralnego, które następuje zwykle po gwałtownych wybuchach rozpaczy. Bez oporu, jak człowiek zdjęty snem hypnotycznym, pozwolił się prowadzić przez ulicę du Bac, de Sévres i bulwar do restauracyi Lavenue, tak licznie uczęszczanej w ostatnich czasach przez znakomitych mistrzów pędzla i dłuta.
Obaj przyjaciele usiedli w osobnym gabinecie wybranym przez Klaudyusza, który po chwili, wśród mnóstwa nazwisk wyrytych na szybie, odnalazł imię Koletty. Z ironicznym uśmiechem pokazał przyjacielowi pamiątkę pozostałą z dawnych, wesołych czasów, zacierając ręce, oświadczył.
— Człowiek powinien śmiać się ze swej przeszłości.
Wreszcie przywoławszy garsona, zażądał kilku bardzo wykwintnych dań i dwóch butelek starego Corton.
Przez cały ciąg obiadu wygłaszał swe teorye o kobietach, Irenenszowi, który nic jeść nie mogąc, odtwarzał wciąż w swej wyobraźni obraz istoty, w której przywiązanie uwierzył tak głęboko. Czyż to podobna, aby to było prawdą?... aby Zuzanna należała do rzędu tych, o których Klaudyusz odzywał się z taką pogardą?
— Pamiętaj przedewszystkiem — dowodził dalej zacięty wróg kobiet — nie szukać nigdy zemsty. Zemsta podsyca miłość, podobnie jak spirytus nalany do wazy zapalonego ponczu, podsyca płomień. Złe które wyrządzamy kobietom, przykuwa nas do nich równie silnie, jak krzywda, które one nam wyrządzają. Bądź nietakim, jakim ja dawniej byłem, ale jakim się stałem obecnie... Widzisz, że jem, piję i śmieję się z Koletty, podobnie jak ona niegdyś ze mnie się śmiała. W walce tej najlepszą bronią jest oddalenie a najsilniejszą tarczą — milczenie. Nie raczyłem odpowiedzieć na list Koletty... Przyszła sama do mnie, zastała drzwi zamknięte... Nie może się dowiedzieć gdzie jestem, co porabiam. Wierzaj mi, że taka obojętność jest dla nich najsroższą karą... Pozwól mi zrobić jedno przypuszczenie. Wyjeżdżasz jutro rano do Włoch, do Anglii, do Holandyi, słowem gdzie ci się podoba. Podczas, kiedy Zuzanna jest święcie przekonaną, że wierzysz jak w ewangelię w każde jej słowo, ty siedzisz sobie wygodnie w wagonie i przyglądając przemykającym się przed twemi oczyma słupom telegraficznym, myślisz w duchu:
Zobaczymy, kto wygra mój aniołku!
Tymczasem po upływie kilku dni, aniołek zaczyna się niecierpliwić. Czeka jeszcze dni kilka, wreszcie posyła lokaja z listem na ulicę Coëtlogon. Lokaj wraca z wiadomością, że pan Vincy pojechał za granicę! Za granicę?... Tydzień upływa za tygodniem a pan Vincy nie wraca, nie pisze nawet! Baw się wesoło: Na honor! ciekawym byłbym zobaczyć, jak Desforges będzie wyglądał ponosząc skutki jej gniewu. Bo z temi czcigodnemi osobami ten, który pozostał, płaci zawsze za tego, który umknął. Ale co ci jest, mój drogi?
— Nic — odpowiedział Ireneusz, który zbladł mimowoli na dźwięk nazwiska barona — uznaję słuszność twej rady i wyjadę jutro z Paryża, nie widząc jej więcej.
Na tem urwała się rozmowa przyjaciół. Klaudyusz odprowadził poetę do bramy jego domu i tu żegnając się z nim serdecznie powiedział:
— Przyślę jutro rano Ferdynanda, aby się dowiedzieć, o której godzinie wyjeżdżasz. Im wcześniej tem lepiej a nadewszystko jedź bez widzenia się z nią, pamiętaj!
— Bądź spokojny — odparł Ireneusz.
— Biedne dziecko! — szepnął z westchnieniem Klaudyusz, straciwszy z oczów przyjaciela.
Zamiast podążyć do domu, zwrócił się w przeciwną stronę ku stacyi dorożek, stojących zwykle przed murem dawnego klasztoru karmelitów. Odwrócił się jeszcze, aby się przekonać, czy Ireneusz nie goni za nim. Przystanął znowu, widocznie wahając się co czynić.
— Kwadrans na jedenastą — rzekł sam do siebie spojrzawszy na zegarek — przedstawienie zaczyna się o w pół do dziesiątej... trzeba jej zostawić czas do przebrania się... Bah! — wykrzyknął głośno z szyderczym uśmiechem — byłbym ostatnim głupcem, gdybym sobie odmówił takiej nocy!... Dorożkarz — zawołał, budząc woźnicę drzemiącego na koźle — ulica Rivoli, koło pomnika d’Arc, jedź co koń wyskoczy.
Dorożkarz zaciął konie i skręcił na rogu ulicy Coëtlogon.
— On tam płacze teraz — pomyślał Klaudyusz — gdyby też wiedział, że ja jadę do Koletty!...
Nie domyślał się, że młody poeta, natychmiast po powrocie do domu, zwrócił się do siostry z proźbą o przygotowanie mu czystej bielizny na wieczór.
Zdziwiona Emilia zapytała go, gdzie się wybiera, ale usłyszawszy niezwykle ostrą odpowiedź: — Nie mam czasu bawić się rozmową — nie śmiała nalegać dłużej.
Był to dzień opery, Ireneusz wiedział, że Zuzanna będzie z pewnością w teatrze. Dla czegóż ogarniająca go nieprzezwyciężona chęć zobaczenia jej jaknajprędzej, wprawiła w takie rozdrażnienie, że kilkakrotnie odpowiedział szorstko na zapytanie siostry i Franciszki? Czyż zamierzał urzeczywistnić swą groźbę i publicznie ukarać wiarołomną kochankę? Czy też pragnął raz jeszcze przed wyjazdem, spojrzeć w te piękne a tak bezczelnie kłamiące oczy?... Jadąc dorożką, mimowoli przypomniał sobie, jak przed tygodniem niespełna, oburzony słowami Koletty, dążył również do teatru dla zobaczenia ukochanej a przypomnienie to dawało tem silniej odczuć różnicę, jaka w tak krótkim czasie zaszła w nim samym i naokoło niego. Wtedy biegł ożywiony nadzieją, dzisiaj — pogrążony w rozpaczy! I na co się to zdało?... Wchodząc na schody zadawał sobie to pytanie; zdawało mu się, że popycha go naprzód jakaś tajemnicza siła, wyższa nad głos rozsądku i własne pragnienia nawet. Nie był wstanie skupić myśli, chodził jak automat od chwili, w której widział Zuzannę wychodzącą z owego domu na ulicy Mont-Thabor.
Tego dnia dawano Fausta. W pierwszej chwili dźwięki muzyki oddziałały silnie na rozstrojone jego nerwy: czuł się rozrzewnionym; łzy cisnęły mu się do oczów, tak, że nic prawie dojrzeć nie mógł przez lornetkę, przez którą rozglądał się po lożach. Spostrzegł wreszcie Zuzannę w tejże samej loży, w której wydała mu się tak piękną, nazajutrz po wieczorze u hrabiny Komoff... Ach! i dziś była równie piękną! i dziś także nosiła wyraz słodyczy i skromności!... Siedziała na przodzie loży, miała na sobie bladoniebieską, jedwabną suknię, perły na szyi i gwiazdę z brylantów we włosach. Przy niej siedziała jakaś nieznana Ireneuszowi brunetka w białej sukni i kosztownym naszyjniku. W głębi loży stało trzech panów: Moraines, Desforges i ktoś trzeci. Zrozpaczony poeta widział ich teraz razem; wiarołomną kobietę, starego rozpustnika, który ją opłacał i męża, który ciągnął zyski z hańby swej żony. Tak się przynajmniej Ireneuszowi zdawało. Na widok tej podłości, rozrzewnienie jego ustąpiło miejsca szalonemu gniewowi. Tysiące uczuć wrzało w jego sercu: oburzenie na widok niewinnego uśmiechu Zuzanny, która przed kilkoma godzinami zaledwie wracała ukradkiem z ohydnej schadzki miłosnej, zazdrość rozbudzona obecnością szczęśliwego współzawodnika a nadewszystko rozpaczliwe poczucie własnej bezsilności na widok wiarołomnej kochanki, szczęśliwej, otoczonej wielbicielami, królującej w święcie towarzyskim, podczas gdy on — pada jej ofiarą i umiera z boleści, nie mogąc nawet ukarać zdrajczyni!
Spuszczono już kurtynę, orkiestra zagrała a gniew miotający sercem Ireneusza doprowadzał go niemal do szału. W podobnych chwilach, zarówno jak w niektórych wypadkach spokojnego obłędu, człowiek zachowuje moc panowania nad sobą, nie zdradzając niczem wewnętrznego swego usposobienia. Może oddawać się zwykłym zajęciom, może śmiać się i rozmawiać, wydaje się zupełnie spokojnym, choć w umyśle jego szaleje burza okrutnych planów i myśli. Najsroższe okrucieństwo, najszaleńsze plany wydają mu się rzeczą zupełnie naturalną...
Nagle przez umysł młodego poety przemknęła myśl, aby pójść do loży, w której Królowała pani Moraines i dać jej uczuć swą pogardę. W jaki sposób? Nad tem nie zastanawiał się wcale. Chciał tylko za jaką bądź cenę, bez względu na możliwe następstwa, ulżyć swej boleści. Przechodząc korytarzem, po którym w tej chwili snuły się tłumy ludzi różnego wieku i stanu, był tak dalece zajęty swemi myślami, że potrącił kilka osób, nie zwróciwszy na to nawet uwagi. Zapytał wreszcie woźnego o wejście do szóstej loży od sceny.
— Do loży pana barona Desforges? — spytał woźny.
— Tak — odparł głośno, dodając w myśli — płaci także za teatr, to bardzo naturalne!
Otworzywszy drzwi wszedł do małego gabineciku, znajdującego się przed łożą.
Paweł Moraines odwrócił się właśnie a zobaczywszy gościa, podszedł ku niemu, z wesołym uśmiechem uściskał dłoń jego i jak — gdyby przywykł widywać go codziennie, zapytał:
— Jak się pan ma? — zwracając się do żony, która spostrzegła już Ireneusza, dorzucił: — Pan Vincy.
— O! ja pana poznaję — odparła Zuzanna, witając nowoprzybyłego wdzięcznem skinieniem głowy — ale pan zdaje się nie poznawać mnie.
Czarujący uśmiech, z jakim Zuzanna mówiła te słowa, swobodne jej obejście się, konieczność podania ręki panu Moraines oraz złożenia ukłonu baronowi i innym osobom znajdującym się w loży — wszystkie te drobne szczegóły, odebrały na chwilę pewność siebie nieszczęśliwemu, rozgorączkowanemu poecie.
— Takiem jest życie światowe: pod pokrywką wesołych rozrywek, udanej uprzejmości i ożywionej rozmowy — ukrywają się w niem częstokroć tragiczne niemal sceny...
Pan Moraines podał Ireneuszowi krzesłu a Zuzanna rozpoczęła z nim rozmowę o muzyce z tak zupełną na pozór obojętnością, jak gdyby nie przeczuwała, ile niebezpieczeństw sprowadzić może niespodziane zjawienie się poety.
Desforges i Moraines rozmawiali z drugą panią. Ireneusz usłyszał jak czynili uwagi o śpiewie artystów. Nieprzywykły do tej umiejętności panowania nad sobą, z jaką kobiety światowe rozmawiają o gałgankach lub o muzyce, gdy robak niepokoju toczy im serce, jąkał się, odpowiadając na zapytania Zuzanny i niezdawał sobie sprawy z tego, co mówi. Nagle, gdy pochyliła się trochę ku niemu, poczuł woń heliotropu, którego zwykle używała. Z zapachem wróciło wspomnienie pocałunków, którem i obsypywał kochankę. Ośmielił się wreszcie podnieść na nią oczy. Spojrzał na jej pąsowe usteczka, na piękne niebieskie oczy, na złociste włosy, na ramiona i piersi, których tylekrotnie dotykał ustami i pieścił swą dłonią. W oczach jego przemknął błysk tak dzikiej wściekłości, że pani Moraines zadrżała z przerażenia. Od pierwszego rzutu oka, spojrzawszy na zmienioną twarz młodego człowieka, odgadła, że coś niezwykłego zajść musiało... ale była pod czujnym dozorem barona i wiedziała, że niczem zdradzić się nie należało. Z drugiej strony najmniejsza nieostrożność Ireneusza mogła ją zgubić. Całe jej życie zależało teraz od jednego ruchu, od jednego słowa młodego człowieka a znając jego szczerość, wiedziała, że nie zawaha się on uczyić tego ruchu lub wymówić tego słowa! Wzięła w rękę wachlarz i koronkową chusteczkę, leżącą na poręczy loży, podniosła się a przykładając rękę do czoła:
— Za gorąco mi tu taj — rzekła, zwracając się do młodego poety, który wstał także. — Może pan przejdzie zemną do gabineciku, porozmawiamy tam spokojniej.
Gdy oboje usiedli na małej kanapce, Zuzanna zapytała głośno:
— Jak dawno nie byłeś pan już u naszej wspólnej znajomej, hrabiny Komof? — a ciszej dodała. — Co ci jest, najdroższy? Co się stało?
— Stało się to — odparł Ireneusz, zniżając głos — że wiem o wszystkiem i że przyszedłem ci powiedzieć, że jesteś podłą oszustką... O! nie zadawaj sobie trudu zaprzeczania mi... Powiadam ci wiem już o wszystkiem, wiem o której godzinie chodziłaś na ulicę Mont-Thabor, o której wróciłaś do domu i z kim tam czas spędziłaś... Po raz ostatni odzywam się do ciebie, rozumiesz?... jesteś podła!... nikczemna!
Zuzanna wachlowała się, słuchając tego strasznego oskarżenia. Wrażenie osłupienia, którego doznała na razie, nie przeszkadzało jej jednak zdawać sobie jasno sprawy, że należałoby natychmiast położyć koniec tej scenie z kochankiem, który widocznie nie był panem samego siebie.
Odwróciła się w stronę loży i zawołała męża:
— Pawle, zobacz, proszę, czy nasz powóz zajechał... Nie wiem, może gorąco mi zaszkodziło.. lecz mam dziwny zawrót głowy. Przepraszam pana, panie Vincy...
— Nie rozumiem, co jej się stało — powiedział pan Moraines poecie, który z nim razem wyszedł z loży — taka była wesoła przez cały wieczór... Ale nasze teatry są tak źle przewietrzane... Żona moja będzie żałowała bardzo, że nie mogła dłużej z panem rozmawiać, ona jest taka wielbicielka pańskiego talentu... kochany panie, mam nadzieję, że pan o nas nie zapomni.
I znów silnie potrząsnął rękę młodego człowieka, który stał chwilę, patrząc za odchodzącym do sieni, w której lokaje czekali na panów.
Wtem dał się słyszeć dzwonek, zwiastujący początek piątego aktu „Fausta“.
Stał chwilę jeszcze w pustym już teraz korytarzu, wreszcie dla ulżenia gniewowi zawołał głośno:
— Ach! Muszę się zemścić!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.