Strona:PL P Bourget Kłamstwa.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakiś ty szorstki! — ze łzami w oczach zawołała Emilia, boleśnie dotknięta uniesieniem brata.
— No, nie płacz, Emilko — odparł Ireneusz, wstydząc się swej szorstkości — może to i dobrze się stało. Powinienem rozmówić się z Klaudyuszem. Ale potem, proszę cię, abyś nigdy nie wymawiała jego nazwiska w mojej obecności. Nigdy!... czy rozumiesz, siostrzyczko?
Pomimo tak silnego na pozór postanowienia, poeta ani na chwilę nie mógł usnąć przez noc całą. Oczekiwał z niepokojem tej rozmowy, nie domyślając się przecież następstw, jakie z niej wyniknąć miały. Napróżno usiłował podsycić swój gniew na dawnego przyjaciela, nie był w stanie zaprzysiądz mu nienawiści. Nadto szczerze kochał dotąd tego człowieka dziwacznego wprawdzie częstokroć, ale umiejącego zjednywać sobie przyjaźń ludzką przez nieskazitelną prawość charakteru, przez oryginalność poglądów, przez wrodzoną szlachetność a nawet przez swoje wady, któremi sobie tylko szkodził W chwili stanowczego zerwania węzłów przyjaźni, Ireneusz przypomniał sobie, jak życzliwie znany już podówczas autor przyjął pierwsze jego próby literackie...
Ireneusz był w szóstej klasie w lyceum świętego Andrzeja, w którem Klaudyusz zaj-