Kłamstwa/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
U siebie w domu.

List rzucony przez Ireneusza do skrzynki pocztowej w Saint-Cloud, doszedł do celu swego przeznaczenia tego samego dnia, który na zawsze zachować się miał w pamięci nieszczęśliwej Rozalii.
Zuzanna otrzymała ów list na chwilę przed wyjściem męża, który zwykle w jej pokoju pijał ranną herbatę; zaledwie zdążyła rozerwać kopertę, gdy na wpół rozchylonych drzwiach ujrzała łagodne oblicze Pawła, który z progu już, zawołał wesoło:
— Dzień dobry ci, moja biała różyczko!
Porównanie to zapożyczył Paweł od ulubionego swego poety Alfreda Musset, którego utwory uważał za arcydzieło młodości i gorącego, namiętnego uczucia. Przejęty uwielbieniem dla romantycznego poety, szczycił się tem, że kocha Zuzannę jak kochanek a nie jak mąż i nieraz w zaufaniu mawiał przyjaciołom:
— Wtajemniczyłem moją żonę we wszystko, to najlepszy sposób oduczenia jej wszelkiej ciekawości.
Istotnie, był tak zakochanym w swej „białej różyczce“, jak pierwszego dnia po ślubie, to też zbliżywszy się do żony złożył namiętny pocałunek na jej szyi. Ale Zuzanna odepchnęła go, mówiąc:
— Proszę cię, pozwól mi przeczytać list spokojnie i przygotuj herbatę.
Wiedziała z doświadczenia, że Paweł nie ośmieli się nigdy zapytać, do kogo pisuje i od kogo listy odbiera a uczucie, tchnące ze słów, skreślonych przez młodego poetę, przejmowało ją taką rozkoszą, że przeczytawszy list cały, odczytała go raz jeszcze i złożywszy we dwoje schowała za stanik. Gdy wreszcie podeszła do stołu i przysunęła do siebie nalaną poprzednio przez męża filiżankę herbaty, twarz jej promieniała taką radością, że Paweł, chcąc ją podrażnić, zawołał z udanym gniewem:
— Wydajesz się tak uszczęśliwioną, że gdybym był zazdrosnym, mógłbym pomyśleć, że czytałaś przed chwilą list od kochanka... A gdybyś wiedziała, jak ci ślicznie z tą radością! — dodał, całując ją w ramię, pachnące i rozgrzane wziętą przed chwilą kąpielą.
— I miałbyś słuszność może — odparła Zuzanna ze złośliwym uśmiechem. Niektóre kobiety doznają dziwnej radości, gdy z uśmiechem na ustach wypowiadają prawdę głęboko przeświadczone, że słowa ich nie znajdują wiary. Wydaje im się, że narażają się na istotne niebezpieczeństwo i lubują się w wynikłem ztąd podrażnieniu nerwowem.
— Jakże wygląda twój kochanek? Czy przystojny przynajmniej? — dorzucił Paweł, rozśmieszony tą odpowiedzią, którą w dobrej wierze za żart uważał.
— Bardzo przystojny...
— Czy można wiedzieć, jak się nazywa?
— Zanadto jesteś ciekawym. Zgadnij?
— Niepodobna! — zawołał Paweł — wszyscy cię uwielbiają. Ach! Zuziu! — dodał z odcieniem głębokiego uczucia w głosie — jak przykrem być musi konieczność podejrzewania. Wyobraź sobie mnie, dręczonego w biurze zazdrością!... Zresztą — dorzucił po chwili namysłu — powierzyłbym cię opiece barona.
— To szczęście, że nikt nie słyszał dowcipnych jego uwag! — pomyślała Zuzanna po po wyjściu męża. — Wiecznie wyrwie się z czemś równie niedorzecznem nawet przy ludziach.
Ale teraz tak była uszczęśliwioną z listu Ireneusza, że nie gniewała się nawet na męża za jego prostactwo. Te piękne i sprytne grzesznice rządzić się zwykły podobną logiką a następnie gniewają się na ciebie, jeżeli się potkniesz w drodze. Nie zadawalniają się tem, że cię oszukały; wymagają abyś tylko do pewnego stopnia pozwolił się oszukać. Jeżeli przekroczysz zakreśloną przez nie granicę, stajesz się nieznośnym, stoisz im na przeszkodzie i ściągasz ich gniew na siebie... Lecz teraz Zuzanna wzruszyła tylko ramionami z wyrazem pogardliwej litości. Potem wyjęła z za stanika list i odczytała go po raz trzeci.
— To prawda — rzekła do siebie — że Ireneusz nie jest wcale podobnym do innych.
W marzeniach swych ujrzała znów młodego poetę takim, jakim się wydał jej oczom w Luwrze, gdy stojąc z pochyloną głową przed obrazem Veronesa oczekiwał na jej przybycie. Jakże wzruszonym i pięknym był w chwili, gdy oczy ich się spotkały! A potem, gdy jej swą miłość wyznawał, jakże drżały piękne, wydatne jego wargi! Jakże śliczną jej się wydała złocista jego broda, okalająca twarz pełną siły i świeżości! Ach! w owej chwili musiała walczyć sama z sobą, aby nie uledz pokusie i nie odpłacić mu namiętnym uściskiem! Ale owoc nie był jeszcze dojrzałym. Należało umieć czekać cierpliwie. Nie omyliła się, przypuszczając, że niezwłocznie po jej odejściu, poeta napisze do niej... odgadła nawet treść listu. Postanowiła wtedy nie odpowiedzieć ani na ten list, ani na następny.
Ale upłynął dzień jeden... i drugi... i trzeci a Zuzanna czekała niecierpliwie drugiego listu. Pomimo, że głęboko przeświadczoną była o sile uczucia, jakie wzbudziła w Ireneuszu, doznała jednak mimowolnej trwogi, gdy trzeciego dnia rano, przejeżdżając powozem, spostrzegła go znowu stojącego na ulicy Murillo.
Udając, że go nie zauważyła, zasunęła się w głąb powozu i nadała swej twarzy i oczom wyraz takiego smutku i rozmarzenia, że kamienne nawet serce poruszyćby mogła.
Wytworny i wygodny powóz przeistoczył się w tej chwili w klatkę, w której więzioną była kobieta, będąca ofiarą swego męża, otaczającego ją zbytkiem zaprzysiężonej miłości i obowiązku.
Po części smutek jej nie był udanym, gdy przejeżdżała koło młodego poety. Wobec bladości jego, wywołanej trzydniowym niepokojem, wobec wzruszenia malującego się na jego twarzy, naprawdę ozwało się w niej szalone pragnienie, aby zatrzymać powóz, porwać go z sobą i powiedzieć wreszcie:
— Kocham cię tak, jak i ty mnie kochasz.
Tymczasem trzeba było jechać do sklepów i oddawać wizyty... Teraz już Zuzanna nie wątpiła, że ten drugi list, oczekiwany przez nią z taką niecierpliwością wkrótce nadejdzie. Istotnie, otrzymała go tegoż samego wieczoru, ale w chwili, w której nadejście listu mogło być dla niej niebezpiecznem; wróciwszy do domu, Ireneusz z gorączkowym pośpiechem napisał całe cztery stronice a pragnąc żeby list ten jaknajprzędzej i najpewniej został przez Zuzannę otrzymanym, wysłał go przez posłańca koło piątej po południu, tak, że lokaj przyniósł do salonu list w chwili, w której Zuzanna miała u siebie barona.
Desforges przybył o zwykłej godzinie a nie zapominając o zaskarbieniu sobie łask Zuzanny, przyniósł tym razem kosztowną złotą szkatułkę, kupioną w sali hotelu Drouot.
Rzuciwszy okiem na list, Zuzanna poznała natychmiast od kogo pochodzi i pomyślała w duchu:
— Za najmniejszą oznaką wzruszenia, baron domyśli się mej tajemnicy.
Tak się to dzieje zazwyczaj, im bardziej pragnęła ukryć wzruszenie, tem trudniej przychodziło jej udawać spokojną. Spojrzała jednak uważnie na adres, jakgdyby nie poznała pisma, rozdarła kopertę, poszukała wzrokiem podpisu i szybko przebiegłszy list oczyma, rzuciła go na biurko zarzucone mnóstwem papierów.
— Znowu prośba o jałmużnę — rzekła. To dziwna rzecz, jak często odbieram podobne listy. A ty, Fryderyku, jakże sobie radzisz z niemi?
— O! w bardzo prosty sposób — odparł baron, daję pięćdziesiąt franków za pierwszym razem, dwadzieścia za drugim a ani grosza za trzecim. Wydałem już odnośne zlecenie memu sekretarzowi. Miłosierdzie to wędka, na którą nikt mnie już nie złowił... Myślałby kto, że ci ludzie są biedni, dla tego, że im brak pieniędzy? Jest to wynikiem usposobienia, którego nikt, ani nic zmienić nie zdoła. Założyłbym się o dwadzieścia luidów, że ta osoba, która w tej chwili błaga cię o wsparcie, miała już z dziesięć razy w swem życiu sposobność do zrobienia majątku a jednak gdybyś ją jak najhojniej obdarowała, za lat parę znów grosza mieć nie będzie. Zresztą nie wymawiam się wcale od dania jałmużny, ale nie wierzę stanowczo, aby pieniądze w ten sposób wydane, przyniosły jakąkolwiek korzyść. W dodatku rozumiem doskonale, że dobroczynność jest środkiem zdobycia rozgłosu.
— Przestań — przerwała Zuzanna — jesteś nieznośnym sceptykiem. I ze złośliwą ironią, cechującą kobiety, które zmuszone są uciekać się do kłamstwa dodała. — O! ciebie nie łatwo oszukać!
Baron uśmiechnął się zadowolony pochlebstwem, które mogłoby uśpić wszelkie podejrzenie, gdyby istotnie zrodziły się one w jego umyśle, bo próżność stanowi zawsze słabą stronę najrozumniejszego nawet mężczyzny. Ale baron dalekim był od cienia nawet nieufności. Zuzanna mogła oszukiwać z równą łatwością, z jaką Ireneusz zdołał wprowadzić w błąd siostrę. Osoby obcujące ciągle z nami, nie umieją dostrzedz zaszłej w nas zmiany, któraby natychmiast uderzyła każdego obcego człowieka. Ludzie mało znajomi, nie mają już zawczasu wytworzonego o nas zdania, podczas, gdy przyjaciele raz wyrobiwszy sobie sąd o naszym charakterze, nie zadają sobie trudu sprawdzania trafności swego mniemania. Oto dlaczego baron nie spostrzegł jak wzruszoną była Zuzanna podczas jego odwiedzin, które tym razem przeciągnęły się dłużej niż zwykle. Opowiadał jej różne ploteczki zasłyszane w klubie, podczas gdy Zuzanna niespokojnie kręciła się po pokoju, od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenia na list, który z niekłamaną radością schwyciła w chwili gdy baron wyszedł z salonu.
Poczciwy człowiek z tego barona — rzekła sama do siebie — ale jakiż nudziarz!
Nowe uczucie przed dwoma tygodniami zaledwie w jej sercu zrodzone, zniweczyło do szczętu wdzięczność dla człowieka, któremu tyle winną była. Wynagradzając sobie przykre chwile niecierpliwości, odczytała powtórnie szalony list młodego poety, który tym razem odwoływał się do szlachetności jej charakteru. Nie wspominał już o przyjaźni, bo uwierzył w głęboki smutek, w jakim Zuzanna zdawała się pogrążoną, gdy ją widział przejeżdżającą powozem.
— Jeżeli pani mnie kochasz — pisał, — zlituj się nademną przynajmniej, jeżeli sama nad sobą nie masz litości.
To przeświadczenie o wzbudzonem w niej uczuciu, przeświadczenie, które od kogo innego wydałoby się Zuzannie szaloną zarozumiałością, wzruszyło ją teraz do głębi serca, jako dowód uwielbienia tak bezwzględnego, że nie dopuszczało cienia nawet nieufności. Byłoby rzeczą zupełnie naturalną, gdyby Ireneusz zarzucił jej teraz, że bawiła się nim tylko z okrutną kokieteryą. Ale jakże dalekim był młody poeta od podobnego przypuszczenia!
Biedny dzieciak! — rzekła Zuzanna sama do siebie — jak on mnie kocha! — I jakby dla kontrastu przypomniawszy sobie barona, dodała jeszcze: — najlepszy to sposób uniknięcia zdrady!
Odczytała raz jeszcze list, który tak wymownie świadczyło boleści, miotającej sercem młodego poety a zarazem tak żywo przypomniał jej rozkoszne chwile, spędzone z nim w tymże saloniku, że mimowoli zadała sobie pytanie: czy próba, na jaką chciała wystawić Ireneusza, nie przeciągała się zbyt długo.
— Nie — zawyrokowała wreszcie — niech poczeka jeszcze.
Rzeczywistą, jedyną możliwą odpowiedzią na jego błagalne prośby było zawezwać go do siebie, ona zaś chciała odwiedzić go tam, w jego własnem mieszkanku, które z takim zachwytem jej opisywał. Liczyła, że drżąca z przestrachu, przybiegnie do niego pod pozorem przeszkodzenia mu w zamiarze samobójstwa. Pozoru tego dostarczy jej z pewnością trzeci list, na który postanowiła czekać, zawczasu już ciesząc się radością, z jaką ujrzy urzeczywistnienie swych planowo Nie wątpiła ani na chwilę, że nagłem zjawieniem się w mieszkaniu Ireneusza, tak go zmiesza i uraduje, że Ireneusz nie będzie zdolnym zastanowić się spokojnie nad jej postępowaniem. Tem postępowaniem potrafił ułatwić sobie upadek, który niedoświadczenie i naiwność Ireneusza z pewnością by jej utrudniły. Wprawdzie w tem samem mieszkaniu była obecną cała rodzina młodego poety, ale Zuzanna tak była zepsutą, że nawet grożące niebezpieczeństwo dodawało nowego uroku jej zamiarom. Z gorączkową niecierpliwością oczekiwała trzeciego listu. Skracała sobie czas wizytami, spacerami a jednak myśl ta zajmowała ją nieustannie. Szczęśliwym dla niej zbiegiem okoliczności, Desforges — zapewne wskutek napomnień doktora Noirot — nie naznaczył jej w tym tygodniu żadnej schadzki. Zuzanna wiedziała jednak dobrze, że było to rzeczą odłożoną. Gdyby nawet została kochanką Ireneusza, nie mogłaby zerwać stosunków z tym, który łożył na jej zbytkowne potrzeby. Konieczność tę znosiła równie spokojnie jak ten fakt, że była żoną Pawła.
— Co ci to może szkodzić, jeżeli ciebie tylko jednego kocham? — mawiają zwykle zamężne lub utrzymywane przez innych kochanków, gdy są narażone na sceny zazdrości wywołane zwykle głupotą mężczyzn, pragnących posiadać je wyłącznie i bez podziału. Jest to zdanie, które kobiety mówią zwykle najzupełniej szczerze, wiedząc, że oddanie się z miłości nie ma nic wspólnego z oddawaniem się z obowiązku, dla pieniędzy, lub nawet dla chwilowej rozkoszy. Chociaż konieczność dzielenia swych pieszczot nie sprawiała przykrości Zuzannie, zadowolona jednak była, że może odwlec tą chwilę, a tymczasem dni kilka napawać się swobodnie rozkoszami nowego uczucia. Zepsuta do głębi serca, należała do rzędu tych kobiet, które gdy pokochają prawdziwie stają się mistrzyniami w miłości, mistrzyniami idealnemi i przewrotnemi zarazem.
— Żeby tylko nie powziął zamiaru podróżowania! — pomyślała, przeczytawszy trzeci list, w którym poeta bez słowa wymówki przesyłał jej ostatnie pożegnanie. Obawiając się, aby Ireneusz nie schwycił się środka zalecanego przez Napoleona, który z właściwą sobie trzeźwością sądu mawiał:
— W miłości ten tylko zwycięztwo odniesie, kto umie cofać się.
Dotychczasowym swem postępowaniem postawiła wszystko na kartę. Czy wygra? nie umiała odpowiedzieć stanowczo. Przepowiednie jej sprawdzały się dotąd z dokładnością, która ją przejmowała radością i przerażeniem zarazem. W trzecim liście Ireneusza tchnęła tak głęboka rozpacz, że przeczytawszy go powtórnie, zręczna komedyantka pomimo całego swego doświadczenia, obawiała się naprawdę, czy młody poeta nie powziął zamiaru odebrania sobie życia.
Napróżno pocieszała się myślą, że Ireneusz napomknąłby niezawodnie w swym liście o wyjeździe z kraju, gdyby postanowił istotnie to czynić; napróżno przekładała samej sobie, że piękny, dwudziestopięcioletni młodzieniec nie odbiera sobie życia dlatego jedynie, że ukochana przezeń kobieta nie odpowiada na jego listy — była istotnie wzruszoną i drżała z obawy, gdy w parę godzin potem przybyła na ulicę Coëtlogon. Stanęła chwilę ujrzawszy po raz pierwszy ten zaciszny zakątek, którego malowniczość tak zachwyciła niegdyś Klaudyusza Larcher.
Na ciemnem i zachmurzonem tle niebios rysowały się ponuro bezlistne szkielety drzew. Śmiechy gromadki dzieci, bawiących się w żołnierzy, przerywały jedynie ciszę panujących w około.
Odrębna powierzchowność spokojnej uliczki, niezwyczajność jej postępowania a nadewszystko niepokój, jakie będą następstwa tak śmiałego kroku — wszystko to przejmowało ją najwyższem wzruszeniem, do jakiego z natury zdolna była. Uśmiechnęła się na myśl, że jedyną rękojmię zastania Ireneusza w domu było przypuszczenie, że czeka zapewne na jej odpowiedź. Ale gdy odźwierny oznajmiwszy jej, że pan Ireneusz jest w domu, wskazał drzwi jego mieszkania odzyskała wnet właściwy sobie spokój. Zuzanna jak wogóle praktyczne kobiety, odznaczała się iście męzką energią. Skoro dany fakt był już spełnionym, odzyskiwała stanowczość i śmiało dążyła do celu.
Zadzwoniła:
Po chwili ciężkie kroki dały się słyszeć i twarz Franciszki ukazała się w uchylonych drzwiach. W każdym innym wypadku uśmiechnęłaby się wobec zdziwienia, które go służąca nie starała się nawet ukrywać. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia i przypomniawszy sobie, że raz już Coletta Rigaut przychodziła prosić Ireneusza o uczynienie poprawki w swej roli, Franciszka pewną była, że teraz także ma z podobnym gościem do czynienia, gdyż otworzywszy drzwi na prawo, zawołała:
— Panie Ireneuszu, jakaś pani chce się widzieć z panem. To pewnie autorka... bardzo przystojna.
W tej chwili z sąsiedniego pokoju wyszedł młody człowiek, który ujrzawszy Zuzannę zbladł śmiertelnie. Lekkim i szybkim krokiem przebiegła korytarz, który zawieszony litografiami Rafaela wyglądał jak napoleońskie muzeum i weszła do pokoju poety.
Ireneusz zamknął drzwi od przedpokoju. Byli sami, we dwoje.
— Ach! to pani!... — zawołał Ireneusz, tonąc rozkochanym wzrokiem w twarzy pięknej kobiety, która stała przed nim w skromnej, ciemno popielatej sukni.
Doznawał on w tej chwili wzruszenia, którego słowami odmalować niepodobna a które ogarniać nas zwykło, ilekroć dzięki nieprzewidzianym wypadkom rozpaczliwy smutek zamienia się nagle w radość bezgraniczną.
W chwilach podobnych tyle myśli ciśnie się do głowy, tyle różnorodnych uczuć miota sercem, że człowiek odurzony nadmiarem szczęścia, traci zdolność myślenia, nogi uginają się pod nim a ręce drżą nerwowo... Ireneusz oparł się o ścianę, nie spuszczając oczu z twarzy kobiety, którą przed tak niedawnym czasem uważał za straconą dla siebie na wieki. Wzruszenie jego spotęgowało się jeszcze, gdy zauważył, że i Zuzanna drżała także — a tym razem wzruszenie jej nie było udanem. Prócz namiętnego uczucia, które istotnie zapłonęło ku młodemu poecie, dręczyła ją teraz obawa, co on o jej postępowaniu pomyśleć może. Wchodziła do tego pokoju — w którym, pewną była, noga żadnej kobiety nie postała dotąd — z postanowieniem oddania się kochankowi, postanowieniem o tyle stanowczem o ile zależnym było od jej woli, bo w położeniu podobnem ostateczny wynik zależy zawsze od postępowania mężczyzny.
Zuzanna wiedziała dobrze, że Ireneusz, nie podobny w niczem do tych złotych młodzieńców, którzy z przesadnym częstokroć cynizmem, oddają się zmysłowym rozkoszom, stawiać jej będzie trudności na każdym kroku.
Naiwność ta podobała się, lecz zarazem przejmowała ją obawą. Liczyła wprawdzie na rozbudzenie w nim żądz zmysłowych, pewna, że te skuteczniej doprowadzą do celu, niż najbardziej wyuzdane zepsucie. Trzeba było tylko rozbudzić jego żądze niby od niechcenia, nie zdradzając w niczem swego pożądania.
W pierwszej chwili, zmieszana wzrokiem młodego poety, zawahała się nieco, ale potem uczucie przemogło, zapomniawszy o swych planach o roli jaką odegrać miała, zarzuciła mu ręce na szyję i opierając głowę na jego ramieniu, szeptała stłumionym głosem:
— Ach! nie mogłam się oprzeć smutnym przypuszczeniom. Przelękłam się pańskiego listu i przybiegłam tutaj. Walczyłam strasznie z sobą, aż w końcu siły mnie opuściły. Boże! mój Boże! Co pan pomyślisz o mnie?
Ireneusz przytulił do serca drżącą kobietę. Pochylił się nieco i namiętnemi pocałunkami okrywał jej oczy — które tak smutnie wyglądały z powozu przed kilku dniami, policzki — których świeży rumieniec zachwycił go od pierwszej chwili poznania — i usta, które rozchylały się miłośnie na przyjęcie jego pocałunków. Co on o niej pomyślał? czyż teraz zdolnym był do pomyślenia, skoro całą istotę jego pochłaniał ten uścisk gorący, który jest w istocie najzupełniejszem i najbardziej upajającem posiadaniem kobiety? A Zuzanna także z niekłamaną rozkoszą poddawała się jego pocałunkom. Serce jej zmęczone ohydnemi zawikłaniami dyplomacyi kobiecej, tęskniło od dawna do wzbudzenia uczucia młodego, szczerego, któreby wzamian nic nie żądało. Teraz zaś, gdy czuła na swej twarzy gorący oddech Ireneusza, znalazła urzeczywistnienie swych pragnień, znalazła miłość, o której marzyła. Ach tak! Ireneusz był młodym! umiał oddać swe serce bezwzględnie, zupełnie, bez chwili namysłu, bez słowa wątpliwości! umiał zapomnieć o wszystkiem, co nie było teraźniejszością! umiał uledz popędowi pierwszego wrażenia, nie pomnąc, że ono przeminie za chwilę!... Nie dziw więc, że ta kobieta zepsuta moralnie i rozczarowana doświadczeniem starego, cynicznego kochanka, shańbiona tem więcej, że nędzą materyalną nawet nie mogła usprawiedliwić swego upadku, ta przewrotna wszetecznica, która zapatrywała się na stosunek z Ireneuszem jak na partyę szachów, uległa na chwilę rozkoszy, jaką jej sprawiało to młode, świeże uczucie. Zbrodnia wyrachowanej miłości, pociąga zazwyczaj tę karę, iż wyrachowania te stają w myśli w chwilach prawdziwego uniesienia. To też pomimo upojenia, w jakie wprawiały Zuzannę pocałunki młodego poety, przypomniała sobie nagle, że nie powinna oddać się natychmiast, bez oporu i z rozpaczliwą odwagą wyrywając się z jego objęć, zawołała:
— Muszę już wracać. Widziałam pana... wiem że żyjesz... O Ireneuszu — po raz pierwszy nazwała go po imieniu — błagam cię, pozwól mi odejść.. nie zbliżaj się do mnie!...
— Zuzanno! — ośmielił się zawołać młody człowiek, który z pięknych jej usteczek zakosztował najbardziej upajającego napoju: przeświadczenia o wzajemności — nie obawiaj się mnie, najdroższa... Może już nigdy nie zdarzy nam się równie szczęśliwa chwila... Ach! błagam cię, zostań... Patrzaj! — dodał z nieopisanym wdziękiem usuwając się od niej. Patrzaj, jak jestem ci posłusznym. Wszak poddawałem się dotąd sroższym rozkazom twoim... Ach! więc mi wierzysz zatem? — zawołał, widząc, że wyraz przerażenia znikł z twarzy pani Moraines. Więc zostajesz, nieprawdaż? — pytał dalej z dziecinnem przymileniem, które mężczyźnie dodaje niewysłowionego uroku zarówno w oczach wielkiej damy jak i dziewczyny ulicznej — usiądź tam na tym fotelu, na którem siaduję zwykle przy pracy i bądź tak swobodną, jak nią jesteś w swoim salonie...
Poszedłszy znów ku Zuzannie, wskazał jej ręką fotel, odebrał zarękawek i pomagał jej zdjąć okrycie. Zuzanna pozwalała na w szystko ze smutnym uśmiechem, jakgdyby ulegała przemocy. Uśmiech ten był ostatnim objawem życia Madonny, ostatnim aktem odegranej przez nią komedyi ideału.
Zdjęła kapelusz, który młody poeta położył na stole a następnie ukląkł przed nią z tą czcią bałwochwalczą, jaką mężczyzna zawsze obdarza kochankę, jeżeli ta daje mu dowód miłości, który przemawia do jego uczucia i do próżności zarazem, do popędów zmysłowych i do szlachetnych wymagań je go serca.
— Jak bardzo mnie musi kochać — myślał w duchu Ireneusz — jeżeli przyszła do mnie, pomimo swej skromności, pobożności i poczucia zaciągniętych obowiązków!
Mimowoli przypominał sobie wszystkie słowa pełne fałszu i bezczelnej obłudy — a uważając je za nowy dowód jej szczerości, mówił z zapałem:
— Ach! co to za szczęście być z tobą razem w tej chwili!... Nie obawiaj się niczego, nikt nam nie przeszkodzi... Moja siostra wyszła na całe poobiedzie a niewolnica — tak określił stanowisko Franciszki, aby wywołać uśmiech na usta Zuzanny — niewolnica jest zajętą w kuchni... Jesteśmy zupełnie sami... jesteś u mnie, najdroższa!... Spójrz na ten pokój, który do mnie wyłącznie należy... na to pustkowie, w którem tyle chwil smutku przeżyłem! Ach! gdyby przedmioty martwe, były obdarzone mową, każdy z tych sprzętów mógłby ci powiedzieć jak srodze cierpiałem podczas tych kilku dni!... Biedne moje książki — mówił wskazując na nizką oszkloną szafę — leżały zapomniane... Nie spojrzałem ani razu na te ryciny, które tak zachwycały mnie dawniej... Nie dotknąłem pióra, którem pisałem do ciebie... Siedziałem, jak głaz, na tym fotelu liczyłem dnie i godziny... Wielki Boże! Ilekroć cierpiałem przez ten tydzień!... Ale wszystko już minęło, skoro ty jesteś ze mną, skoro mogę znów spojrzeć w twe oczy!... Najcięższe zmartwienie podzielone z tobą wydaje mi się szczęściem najwyższem!...
Zuzanna słuchała z przymkniętemi oczyma, oczarowana melodyą tych słów namiętnych a jednak nie zapominała na chwilę o umiejętnem przeprowadzeniu swych planów. Czyż świadomość niebezpieczeństwa przeszkadza biegłemu fechmistrzowi pamiętać na placu boju o zasadach swej umiejętności? Zuzanna zadrżała z radości, gdy młody poeta upewniał ją, że nie potrzebuje się obawiać żadnego natrętnego świadka; z zadowoleniem rozglądała się po młym pokoiku, widząc w staranności umeblowania nowy dowód trafności swych przy puszczeń, co do przeszłości Ireneusza. Wszystko świadczyło tu o zamiłowaniu młodego poety do pracy i samotności, o czystem szlachetnem życiu artysty, żyjącego w podniosłej atmosferze marzeń i zachwytów. Nadewszystko jednak podobał jej się młody poeta, namiętne jego spojrzenia i pieszczotliwy dźwięk głosu, to też zawahała się w wyborze drogi, któraby jaknajprędzej doprowadziła ja do upragnionego celu a przecież nie odebrała jej idealnego uroku.
— Czy myślisz — odparła z westchnieniem, uznawszy, że najskuteczniejszym środkiem będzie ubolewanie nad swą niedolą — czy myślisz, że ja także nie cierpiałam?... Dlaczegóż miałabym zapierać się tego?... Bóg mi świadkiem, że nie chciałam czytać twych listów!... Pierwszy z nich nosiłam przez cały dzień w kieszeni nie mając dosyć odwagi, aby go zniszczyć, nie czytając. Wiedziałam, że prośby twoje zmiękczą moje postanowienie a poprzysięgłam sobie nie słuchać cię więcej... Tak gorąco modliłam się do mego Anioła Stróża, aby mi udzielił siły zapomnienia o tobie!... Ach! jakże ciężko walczyłam w własnem sercem!...
Tu po raz ostatni ukazała się madonna, która wzniosła oczy do nieba a niebem tem był na ten raz sufit zawieszony japońskiemi cackami. W cudnych jej oczach przemknął, jakby cień odlatujący Anioła-Stróża, spojrzała na Ireneusza i tonem zupełnego poddania się, właściwym rozkochanym kobietom, rzekła:
— Jestem zgubioną, ale cóż mnie to obchodzić może?... Zanadto cię kocham... Nie zdaję sobie sprawy z tego, co się ze mną dzieje, wiem tylko, że nie mam siły patrzeć na twój smutek...
Konwulsyjne łkanie przerwało jej mowę drżąca pochyliła głowę na ramię młodego człowieka, który znów zaczął ją okrywać pocałunkami. Jak dziecko objęła go rękoma za szyję i pierś swą do jego piersi przycisnęła tak, że mogła słyszeć jak silnie biło mu serce. Nie uszło też jej uwagi, że w oczach Ireneusza błysnął promień żądzy, która najpokorniejszych w szalonych śmiałków przeistoczyć jest zdolną.
— Ach! puść mnie! — szepnęła i wyrwawszy się z jego objęć, cofnęła się, jednak w stronę łóżka.
Ireneusz podbiegł znów do niej, krew uderzyła mu do głowy, wyrazy najszaleńszej miłości cisnęły mu się na usta i z siłą podwójną przez namiętność, porwał ją na ręce...
Zuzanna, zniewolona namiętnemi jego pieszczotami oddała mu się w jednym z tych szalonych miłosnych uścisków, w którym młodzi ludzie tracą świadomość wszystkiego co nie jest podzielanem przez kobietę... Zkądże Ireneusz mógł w podobnej chwili mieć tyle przytomności umysłu, aby dostrzegł, że kochanka jego zniezrównaną zręcznością grała komedyę? A jednak chociażby tylko po szczegółach jej ubrania mógł poznać, że przybyła tu z zamiarem oddania mu się.
Miała na sobie suknię z miękiej materyi, na której pogniecenie nie zostawiało śladu, leniuszek zamiast gorsetu, — nie włożyła żadnego klejnotu ani nawet w y krochmalonej spódnicy, która mogłaby w danym razie stanowić przeszkodę. W ubraniu składającem się tylko z jedwabiu i batystów, była jakby obnażoną i gotową do uciech miłosnych. Ale młody człowiek nie pytał, czy ta kobieta zasługuje na jego uwielbienie: wśród ciszy przerywanej tylko szeptami i westchnieniami, napawał się z rozkoszą najtajniejszemi wdziękami tego pięknego i młodego ciała, odurzał się jego zapachem i nie dbał czy był zwodzonym. Zresztą, czy można nazwać oszukanym tego, kto chwili szczęścia zakosztował?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.