Przejdź do zawartości

Joasia i król

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Joasia i król
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 146
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1932
Druk „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
JOASIA i KRÓL
POWIASTKA


WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland

Druk. „SIŁA" Warszawa






Za panowania króla Alfonsa V-go, Aragonia tworzyła zupełnie niezależne królestwo i rządzona była przez króla. O kilka mil od Saragossy, stolicy tego państewka, wgłębiona w góry znajdowała się chłopska chata.
Przed laty była ona ładniejsza i mniej zniszczona niż teraz. Obecnie, gdy umarł gospodarz, pozostała wdowa z dziewczynką, tak gorliwie zajęła się jej wychowaniem, że nie starczyło jej czasu na pilnowanie ogrodu, który dużo starań potrzebował.
Następstwem tego było, iż oliwki i migdały coraz mniejsze dawały zyski, winogron było mało, stada zmniejszały się, jednym słowem, brak uczuć się dawał.
Ale Joasia za to wychowana była wzorowo i w miarę jak dorastała stawała się wielką matki pomocą.
Doszedłszy do lat dziesięciu dziewczynka myślała i działała, jak dorosła. Cicho, bez szemrania, znosiła niedostatek, a jej wesołość i stały dobry humor były pociechą dla biednej matki. Joasia kochała prawdziwie matkę. Jej miłość nie zasadzała się na pocałunkach i obietnicach, lecz na czynach. Unikała tego, coby mogło zrobić przykrość jej matce, uprzedzała jej życzenia i osładzała troski.
Wzruszona kobieta dziękowała Bogu za tak dobre dziecko, błagając, aby ją za to błogosławił.
I tak żyły w spokoju i zgodzie matka z córką, nic nie naruszało ciszy i nie działo się nic innego, nad to, to, co było codzień.
Gdy naraz stało się coś niespodziewanego.
W lesie, w którym stała chatka było dużo zwierzyny. Były tam łanie, zające, króliki, jelenie, a wśród tych nieszkodliwych zwierząt żyły też i drapieżne, jak: niedźwiedzie, wilki, rysie i inne.
Mieszkańcy wiosek myśleli o wytrzebieniu drapieżców. Za mało ich było, a i broni palnej było niewiele. Ale za to panowie z miasta i z pałaców polowali nieraz na szkodników i dużo zjeżdżało się na polowanie z dworu królewskiego i z okolic. Król Alfons był nieustraszonym myśliwym i najmilszą dla niego rozrywką było polowanie na zwierzęta drapieżne, w szczególności na rysie, najbardziej z drapieżców niebezpieczne, które mają tę wyższość nad innymi zwierzętami, że potrafią wspiąć się na drzewo, jak koty i mają wygląd dużego kota. Pewnej nocy, gdy Joasia z matką spały spokojnie, nie słysząc trąb i wystrzałów w lesie, ktoś głośno zapukał do okna. Narazie, mocno uśpione nie słyszały stukania, tak, jak nie słyszały wystrzałów, a potem nagłej ciszy, jakby na zakończenie polowania. Głośniejsze uderzenie do okna obudziło obie i przeraziło, ktoś, jakby chciał dostać się do chatki.
— Czy słyszy mama? — zapytała córka.
— Słyszę — odpowiedziała matka — człowiek lub dzikie zwierzę stoi pod chatą.
Szmer i pukanie wzmagały się tak bezustannie, że odważna kobieta postanowiła zobaczyć, co się tam dzieje.
— Muszę zobaczyć co to za hałasy, — powiedziała do Joasi, zapalając świecę i kierując się ku drzwiom chaty.
— Pewnie jest to dzikie stworzenie z lasu, — dodała Joasia — idź i zajrzyj ostrożnie.
Sama, wyskoczyła z łóżka, uzbroiwszy się w żelazny pogrzebacz.
— Otwórzcie, w imię Boga! — odezwał się jakiś głos męski.
Nie dały dwa razy tego powtarzać.
— Prosimy, prosimy bardzo! — odpowiedziała gościnna wieśniaczka.
Na progu ukazał się ubrany po strzelecku myśliwy. Czymprędzej usiadł na jednej z ławek, mówiąc:
— Dziękuję za przyjęcie mnie, nie wiem, coby się ze mną stało, jeślibyście mnie nie wpuścili.

Nie pytając o nic matka z córką przyniosły na stół wszystko co było w ich posiadaniu, a więc: chleb razowy, ser, czosnek i cebulę, spożywane dużo w tym kraju i wodę.
Przybyły rozpoczął od wody, widocznie był bardzo spragniony. Po czym wytłumaczył gospodyni, dlaczego naruszył im spokój.
Był na dużym polowaniu, stracił z oczu swych towarzyszy, uganiając się za rysiem, przy czym koń padł w drodze, zraniony przez dzikie zwierzę, a on sam, zmęczony i nie mogąc znaleźć swych kolegów myśliwych był w położeniu rozpaczliwym. Był to człowiek młody ubrany, jak i wszyscy strzelcy, pełen godności i uprzejmości jednocześnie w rozmowie z dwiema wieśniaczkami. Znać było wyższe pochodzenie i kulturę.
Przenocowawszy w nędznej chatce na podłodze, z głową o ścianę opartą, wypił mleka koziego i dziękując za gościnę sięgnął do kieszeni, aby wynagrodzić.
Ale matka i córka ani słyszeć nie chciały o zapłacie za tak nędzne przyjęcie i niewygody.
— A więc dobrze, — odparł wzruszony taką szlachetnością pod ubogim dachem, gdzie wszystko świadczyło o ciężkiej biedzie mieszkańców — pozostanę więc waszym dłużnikiem. To mówiąc ucałował Joasię, uścisnął rękę jej matki i wyszedł, kierując się ku Saragossie.
Zaledwie znikł im z oczu, spostrzegły na stole pierścień złoty z kosztownym kamieniem, pozostawiony przez wdzięcznego nieznajomego.
Minął rok, nic nie zmieniło się w życiu matki i córki, to jedno chyba, że bieda była coraz większa, susza wyniszczyła wino i ryż, ciężko więc było żyć.
Wskutek niedostatku i zmartwień zachorowała matka Joasi.
Dziewczynka pracowała w domu i ogrodzie, o ile sił starczyło.
Matka była wzorowo pielęgnowana, ale jakoś nie powracała do zdrowia — brakowało jej rzeczy posilnych, za drogich dla biednych ludzi i brak było środków na leczenie.
Za ostatnie pieniądze sprowadziła Joasia doktora, ten zapisał dużo lekarstw i zalecił dobrze odkarmiać wyczerpany organizm matki.
Skąd wziąć na to? Josia postanowiła pójść do miasta i sprzedać pozostawiony przez nieznajomego pierścień.
Postanowiały go nie nie sprzedawać, ale cóż począć? Trzeba matkę ratować. Jubiler chyba każdy to kupi.
Zaopatrzywszy matkę w pożywienie i wszystko, co dla chorej było potrzebne, ubrała się w najlepsze ubranie i wyszła.
Miała dużo drogi przed sobą, ale nie zwracała na to uwagi. Aby ratować tę najdroższą istotę na ziemi i dla niej zdobyć pieniądze. W drodze odpoczywała parę razy przez chwilę, a pożywiała się tylko owocami i wodą.
Przybywszy do miasta rozglądać się zaczęła w poszukiwaniu jakiego sklepu jubilerskiego. Nie spostrzegła narazie żadnego, ale ujrzała w głębi muru jednego z domów statuę Matki Bożej ustrojoną kwieciem. Musiała być bardzo czczona przez mieszkańców, gdyż paliło się przed nią kilka gromnic woskowych.
Wychowana pobożnie Joasia uklękła i zaczęła się modlić żarliwie.
Dużo miała próśb do Madonny. Błagała o zdrowie matki, o powodzenie, żeby nie musiała ta dobra kobieta tak ciężko pracować, wreszcie westchnęła i za tym nieznanym, który zostawił pierścień, pewnie wielkiej wartości, za który będzie mogła ratować swą matkę. Oby tylko udało się sprzedać!
I zatopiona w modlitwie nie widziała niczego i nikogo prócz Madonny, łaskawie na nią spoglądającej.
Nie zauważyła też jakiegoś przechodnia, który chociaż skromnie, jak i inni ubrany, ruchy miał wielkopańskie i wygląd szlachetny.
Tymczasem pan ów przechodząc, spostrzegł modlącą się dziewczynkę a przyjrzawszy się zdaleka jej twarzyczce, zatrzymał się, myśląc, skąd zna tę zamodloną istotkę.
W parę minut potem widocznie sobie przypomniał, gdyż uśmiechnął się do siebie i zbliżywszy się po cichu do dziewczynki włożył rulon złota do torebki z tyłu żakiecika umieszczonej, w formie naszej kieszeni. W ten sposób noszą torebki w Hiszpanii.
Zrobiwszy to, usunął się dyskretnie, z uśmiechem, od modlącej się, obserwując ją zdaleka i przechadzając się ponownie koło statui Madonny.
Sądził, iż uda mu się uniknąć jej podziękowań, gdy naraz okrzyki radosne, nieopisany hałas wyrwały Joasię z zadumy.
Posłyszała zdziwiona głosy wielu ludzi, wołające z zapałem: Niech żyje nasz dobry król! Niech żyje król Alfons!
Uniosła się z klęczek zaciekawiona, nie znała bowiem króla, gdy naraz uczuła ciężar jakiś w torebce.
Cóż było za zdumienie, gdy wyjęła z niej rulon złota.
Narazie zrozumiała, że to cud, że Madonna włożyła jej to bogactwo, ale postąpiwszy parę kroków naprzód, stanęła oko w oko z tym, do którego stosowały się okrzyki.
Wyobrazić sobie można jej zmieszanie, gdy spostrzegła, że ten na którego widok wołano: — Niech żyje nasz król, nasz dobry ojciec! był owym nieznanym myśliwym, który nocował u nich na podłodze i jadł chleb ich czarny i pił czystą wodę.
Nie myślała już widząc ich dobroczyńcę, iż stał się cud, pojęła odrazu, iż na jej modły Niebo zesłało, w chwili tej króla, który obdarzył ją rulonem złota. Padła więc do stóp króla Alfonsa, aby mu podziękować.
Król spojrzał łaskawie na klęcząc u nóg jego wieśniaczkę i wspomniał na nędzę panującą w biednej chatce pod lasem.
Nie miały nawet posłania, nie miały koca, aby mu posłać, oddały jakąś derkę, a same ułożyć się chciały bez niej. Ten kubek mleka przez niego wypity był dla nich bogactwem, a ofiarowały szczerym sercem.
Ach! cóżby dał za to, żeby nie było takich biedaków w jego królestwie!...
Historia mówi, iż król ten nieraz miał zwyczaj przebierania się w ubranie ludu i przyglądania się życiu swych poddanych, oraz dawania im pomocy.
Tym razem został poznany.
— A więc, droga Joasiu, — odezwał się do dziewczynki, podnosząc ją z dobrocią — czy jesteś zadowolona?

Ze wzruszenia nie mogła nic mówić, okrywając pocałunkami ręce króla... Na miejscu ubogiej chatki stanął z rozkazu króla hotel dla myśliwych, właścicielką hotelu była matka Joasi. Joasia wyrosła na piękną i rozumną pannę, słynącą z cnót wielkich i dobroci.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.