Jeździec bez głowy/LXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXI.  Ślady.

Z drogi, wiodącej od domu Pointdekstera, Stamp skręcił w prerję, nie odrywając wzroku od ziemi i wpatrując się uważnie w każdy ślad kopyt końskich. Nagle przystanął, zeskoczył z konia i, wyjąwszy z kieszeni złamaną podkowę, zaczął układać ją w dostrzeżonem wgłębieniu.
— Mam cię! — krzyknął radośnie. — Oto ślad prawdziwego zbrodniarza.
Odkrywszy ślad, odpowiadający złamanej podkowie, Stamp nie wsiadał już na konia, ale szedł powoli z oczami utkwionemi w ziemi, badając skrupulatnie ciągnące się w dal ślady, jak archeolog bada stare wytarte piśmidła. Nie widział, ani przestworów błękitnych nieba, ani pysznej zieleni bezmiernego stepu. Koń szedł za nim posłusznie. Wtem rozległ się strzał... Z brzegu lasu, w dali ukazał się obłoczek dymu.
— Co za dureń poluje w tym lesie! — warknął ze złością stary myśliwy. — Oprócz wilków nie ma tam nic, godnego kuli. Dziwi mnie tylko, jak te wilki nie powyzdychały z głodu... Ha! Cóż to takiego? Koń! Pędzi naoślep, jakby go kto czerwonem żelazem poganiał... Przebóg! To jeździec bez głowy!
Stamp nie omylił się. Tajemniczy jeździec sadził prosto na niego. Trochę zabobonny Stamp, sądząc, że ma przed sobą jakieś nadnaturalne zjawisko, przyczaił się wraz z koniem w krzakach i czekał. Po chwili jeździec przemknął obok, ukazując tak znane Stampowi siodło, kapelusz i błękitną bluzę. Stary myśliwy nie mógł jeno odróżnić twarzy jeźdźca, który głowę przyciskał do siebie.
— Boże! Więc to prawda! krzyknął Zeb Stamp. — Biedny chłopiec zabity.
Nie namyślając się długo, w którą stronę wypada pójść, Stamp wysunął głowę z zarośli i spojrzał w kierunku, skąd dobiegł go huk strzału. Zdumiał. Z lasu wyłonił się Kasjusz Calchun i popędził za jeźdźcem bez głowy. Gdy obadwaj zniknęli z oczu, Zeb Stamp skoczył na konia i ruszył w dalszą drogę. Wkrótce znalazł się na twardej wapiennej równinie i — zgubił ślady. W dali ujrzał Kasjusza Calchuna, który, rzucając się to w prawo, to w lewo, również nie mógł znaleźć śladów jeźdźca bez głowy. Po bezskutecznych i długich poszukiwaniach Calchun zawrócił konia ze złością i pomknął w kierunku Leony. Stamp zawiódł się również w swoich poszukiwaniach. Widząc, że na wapiennym gruncie żadnych śladów dopatrzeć się niepodobna, wrócił do poprzedniego swego zadania. Puścił za sobą konia luzem i doszedł do miejsca, w którem ślady złamanej podkowy zbiegały się ze śladami dwóch innych koni: amerykana i mustanga. Ślady wskazywały, że konie szły jedną drogą, choć w różnym czasie: z przodu amerykan, za nim mustang, wreszcie drugi amerykan ze złamaną podkową. W pewnem miejscu ślady ostatniego konia szły w bok, wiodąc do drzewa, do którego widocznie był przywiązany koń, podczas gdy jeździec poszedł pieszo. Idąc śladami butów tego jeźdźca, Stamp zgoła nieoczekiwanie znalazł się w miejscu gdzie była kałuża krwi, obecnie wylizana już przez wilki i wyschnięta. Następnie ślady nóg jeźdźca skręcały do drzewa i tu jeździec ów zapewne dosiadł konia i pojechał z powrotem w step.
Rozejrzawszy się w lesie dokoła, Stamp zrobił jeszcze jedno ciekawe odkrycie. Oto ujrzał na pobliskim krzewie zaczepiony przypadkowo skrawek papieru, którego przedtem widocznie nie zauważyli ludzie z oddziału komendanta twierdzy. Skrawek ten był zmięty i okopcony do połowy, zapewne użyto go za przybitkę do strzelby. Stamp rozprostował go i dojrzał na nim ku wielkiemu swemu zadowoleniu dwie duże litery: „K. C“.
Następnie, nie spuszczając z oka śladów na ziemi, dotarł do ścieżki, nad którą zwisała potężna gałąź jakiegoś starego drzewa. Ażeby nie uderzyć głową o gałąź jeździec musiałby pójść pieszo, i ostrożnie przeprawić konia. Ale śladów nóg ludzkich nie było, natomiast Stamp ujrzał pod drzewem ślad ciężko spadłego ciała. Stary myśliwy aż wydał okrzyk radości. Widocznie w tym miejscu jeździec zwalił się z konia. I rzeczywiście dalej widać było ślady czołgającego się po ziemi człowieka.
— Otóż w tem miejscu wywichnął sobie nogę, — rozmyślał Stamp. — Natknął się na drzewo i wskutek silnego zderzenia spadł z siodła, A ciało poraniły mu nie pazury dzikich zwierząt, lecz kolce i gałęzie, o które musiał się ocierać.
Doświadczone oko starego myśliwego znajdowało ślady i szczególne znaki tam, gdzie niktby ich nie znalazł. Zaledwie dostrzegalne uszkodzenie drzewnej kory, pochylenie trawy, złamana gałązka, poruszony z miejsca kamyk — wszystko dowodnie świadczyło, że tu spadł z konia, potłukł się i pełznął z największym wysiłkiem, drąc na sobie odzież i kalecząc ciało, jakiś człowiek. Postępując krok w krok jego śladami, Stamp znalazł się na brzegu strumienia, gdzie został odnaleziony i uratowany łowca mustangów, Maurice Gerald.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.