Jeździec bez głowy/LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIV.  W męczącem oczekiwaniu.

— Stój! — rozkazująco krzyknął dowódca uzbrojonych ludzi na Felima.
— Nie uciekam, gentlemani, — zaczął się tłumaczyć wystraszony Irlandczyk — chciałem tylko...
— Skrępować mu ręce! Prędzej! Jednak nie jest to ten, którego poszukujemy.
— Nie, nie, to jego służący.
— Słuchaj, kto tam jest wewnątrz? Mów! — wołał surowy dowódca, podczas gdy jeden z uzbrojonych ludzi uderzył Irlandczyka batem.
— Ba! Ale tam stoi mustang Luizy — zauważył nagle Woodley Pointdekster, wskazując na uwiązanego do drzewa konia. — W jaki sposób on się tu znalazł?
— Bardzo zwyczajnie, wuju, — odrzekł Kasjusz Calchun — przybył tu ze swoją panią.
— Żartujesz chyba, Kasjuszu?
— Ano, proszę, niech wuj sprawdzi.
W tej chwili drzwi się odemknęły i w progu stanęła Luiza.
— Przebóg! Moja córka! — zawołał Woodley i szybko wszedł do chaty. Kasjusz podążył za nim.
— Co to ma znaczyć, Luizo? Czy ranny? To Henryk.
— Kreolka milczała. Wzrok plantatora padł na leżący na krześle płaszcz i kapelusz Henryka. Ale gdy zbliżył się do łóżka, zauważył, że chory nie był jego synem. Krzyknął ze zgrozy i rzucił się w tył przerażony. Kasjusz wyszedł z chaty blady, z zaciśniętemi pięściami.
— Wytłumacz mi się, Luizo, co to ma znaczyć? — zapytał Pointdekster, marszcząc brwi.
— Nie mogłam zostać w domu sama, nie wiedząc, co się dzieje z Henrykiem i myśl o nim zaprowadziła mnie tutaj.
— Dlaczego właśnie tutaj? Jakże to znalazłaś drogę?
— Zaraz ci, ojcze, opowiem. Pamiętasz, gdy podczas polowania w stepie koń mój wystraszył się i poniósł? Otóż ocalałam wtedy dzięki poświęceniu Geralda i wracając z nim razem do towarzystwa przejeżdżałam tędy. Pokazywał mi swój dom.
Brwi Pointdekstera ściągnęły się jeszcze bardziej, na czole zawisła mu groźna chmura!
— Idź precz stąd! — zawołał. — Tu niema miejsca dla ciebie! Do domu odprowadzi cię młody Jeansy. Masz wyjechać w tej chwili.
Z temi słowami Woodley wyszedł z chaty, za nim podążyła posłusznie, ale ze łzami w oczach, Luiza. Wśród zgromadzonych przed chatą ludzi przeszedł szmer zgorszenia i zarazem zdumienia, że córka plantatora bawiła sama jedna w mieszkaniu zabójcy jej brata.
Dosiadając swego mustanga, Luiza zwróciła się jeszcze do Pointdekstera:
— Pozwól mi, ojcze, zaczekać na ciebie Wszak nie zostaniesz tu długo?
— Chcę, abyś stąd odjechała. Sądzę, że to wystarczy.
Luiza pochyliła głowę i odjechała w towarzystwie młodego Jeansy. Wkrótce jednak pod jakimś błahym pozorem przystanęła na pobliskiej polance i zeskoczywszy na ziemię zaczęła nasłuchiwać.
Tam, przed domem nieszczęsnego Geralda, rozlegały się zbiorowe okrzyki, potem pojedyncze słowa, potem jakieś długie mowy, wreszcie zabrał głos Kasjusz Calchun. Przekonywająco, dobitnie brzmiały jego zdania, a gdy skończył mówić, rozległy się w gromadzie oklaski.
Luiza nie wytrzymała. Nie zważając na obecność młodego Jeansy, pobiegła w kierunku osiedla.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.