Jeździec bez głowy/LIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIII.  Anioł prerji.

Nie uszło uwagi Luizy, że Maurice leżał ranny, a może umierający, więc momentalnie zawróciła mustanga, decydując się pomimo wszystko pozostać przy łożu chorego. Ku swemu miłemu zdziwieniu nie zastała już Isadory, a widok bladego śmiertelnie Geralda rozproszył w niej uczucia gniewu i zazdrości. Rzuciła się do łóżka chorego i, targając go za ręce, zaczęła wołać głosem, pełnym łez:
— Maurice, Maurice, czy nie poznajesz swej Luizy?
Gerald ciągnął w gorączce:
— Przecudni są niebiescy aniołowie, ale żaden z nich nie jest tak cudny, jak ta, którą znałem na ziemi...
— Maurice, co ty mówisz? Patrz, to ja jestem przy tobie!
— O, nie mówcie mi, — majaczył chory — że w niebie jest życie usłane kwieciem, bo na cóż mi kwiaty, kiedy tam nie znajdę mego anioła, anioła prerji... A któż ma tak czarowne imię, jak ona... Luiza, Luiza...
Nawet w chwili pierwszego wyznania w cieniu akacji, Luiza nie była tak szczęśliwa, jak teraz. Pochyliła się nad chorym i wycisnęła na jego ustach długi, gorący pocałunek. W zapomnieniu nie zauważyła, że w progu ukazał się Felim, wracający z polowania.
— O, matko Mojżeszowa! — zakrzyknął Irlandczyk, rozszerzając ze zdumienia oczy. Czy to pani, miss Pointdekster, naprawdę? Ale, co to znaczy? Gdzie się podziała tamta kobieta?
— Widziałam ją, jak odjechała stąd,
— Tak prędko? To dobrze, to dobrze. Bo, widzi pani, ja nie lubię takich wojowniczych niewiast. Przyjechała tu znienacka i gwałtem wdarła się do mieszkania z jakimś moralnym długiem. Mówiła, że jest dobrym przyjacielem mister Geralda i z tego powodu koniecznie chciała doglądać chorego.
— To dziwne, — rzekła w zamyśleniu Luiza.
— Wszystko jest dziwne, proszę pani co się tu dzieje w ostatnich czasach. Dobrze, że pani przyszła. Mister Gerald będzie ogromnie kontent.
— Ale proszę mi powiedzieć, Felimie, co mu się właściwie stało?
— O, to długa historja! Jeżelibym opowiedział, przestraszy się pani.
— Nie przestraszę się. Słucham.
— Przedewszystkiem w pobliżu naszego domu pod lasem był jeździec bez głowy.
— Jak to bez głowy?
— Ano właśnie, że nie wiem. Jakaś djabla zagadka. Jednem słowem był jak kropla wody podobny do mister Geralda: taki sam miał płaszcz i konia takiego również. Widziałem go na własne oczy i Tara wył na niego.
— Napewno ktoś pana chciał umyślnie przestraszyć.
— To samo mówił mi i Zeb Stamp.
— Był tutaj?
— Tak, ale przedtem byli tu inni, bo mister Stamp przyszedł dopiero wczoraj rano.
— Któż tu mógł przyjść?
— Indjanie! Całe plemię Indjan, Rozłożyli się w całem mieszkaniu i zaczęli grać w karty...
Nagle Felim przerwał i na palcach podszedł do drzwi. — Tss... Słyszy pani?... Znów oni jadą tutaj... O, święty Patrycy! — zawołał blednącemi z przerażenia wargami. — Jesteśmy okrążeni ze wszystkich stron... O, Boże! nie zdążę już zawiadomić Stampa!
Targając włosy z rozpaczy Felim wypadł z domu, jak strzała.
Luiza stanęła blada przy łóżku Geralda, nie wiedząc, co począć.
— O, Boże, to oni! — szeptała z ręką na łomoczącem sercu i ze strachem w oczach. — To oni! Ojciec!... Co ja im powiem? Jak im wyjaśnię, poco tu przybyłam?
Za drzwiami słychać było już bliski tętent koni i rozmowy jeźdźców.
— Niech co chce będzie! — pomyślała Luiza, zbierając w sobie całą odwagę. — Od chorego nie odstąpię ani na krok, bo muszę go bronić.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.