Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Paweł przybliżył się ku małej furtce, którą już znamy. Natychmiast wpadł mu w oczy napis Rodillego na miejscu, gdzie stała płyta miedziana. Chociaż się już zupełnie ściemniało, to jednak dochodzące światło lamp znajdujących się u wnijścia do gabinetu figur woskowych pana Kurcyusza, wystarczało do odczytania tamże umieszczonego napisu. Z łatwością odczytał Paweł to wyraźne pismo a smutna rzeczywistość jakby go gromem raziła i zdało mu się, jakoby spadł na jego głowę jaki ogromny ciężar, zaćmiło mu się przed oczyma, tracił przytomność jak gdyby był w obłąkaniu.
Blanka zniknęła, opuściła Paryż, opuściła Francyę a co nieszczęśliwemu w pierwszej chwili zdawało się być najdotkliwszym ciosem, to z drugiej strony tylko pistolet mógł być jego jedynym ratunkiem, ale jak na szczęście nie miał go przy sobie. W opłakania godnem położeniu przyszedł do domu a nagie mury powtarzały jego łkania. Dopiero nad ranem uspokoił się nieco Paweł i pomyślał sobie, tylko śmierć może rozdzielić dwa serca, jeżeli Blankę nawet wywieziono, to ona mię kocha; ponieważ był teraz bogatym, to nic mu nie przeszkadzało pójść w ślad za doktorem Hornerem; zawsze znajdzie się to, czego się szuka, skoro tylko mamy do tego środki. Przyszedłszy więc do tych spokojnych uwag, odzyskał Paweł napowrót spokój duszy i udał się o zwykłej godzinie do biura.
Rodille już czekał na niego i rzekł:
— Mam z panem pomówić; chodź pan do mego gabinetu — i dodał — ależ jak strasznie pan wyglądasz! Co pan tej nocy robiłeś?
Młody człowiek nie chciał się natychmiast Rodillemu zwierzyć i nic nie odpowiedział; tamten znów nie był zbyt ciekawym.
— Nie mam prawa pytać się o to; ale zawołałem pana w tym celu, aby panu oświadczyć jedno zlecenie, które wymaga człowieka z zaufaniem.
— Rozporządzaj pan mną zupełnie.
— Już kilkakrotnie byłeś pan pośrednikiem między mną a doktorem Hornerem...
Paweł drżał z radości, gdy tymczasem towarzysz jego przewracając akta nie spostrzegł na nim tej zmiany i z największym spokojem mówił dalej:
— Doktor Horner nim przybył do Paryża popełnił w swej ojczyźnie jakieś polityczne przestępstwo i ma licznych nieprzyjaciół. Rząd tamtejszy żąda, aby go wydać, dla tego musi on jakiś czas ukrywać się w Paryżu.
— Ach — zawołał Paweł — doktor ukrywa się w Paryżu?
— Tak jest.
— Sam?
— Gdzie tam, ma ze sobą jasnowidzącą. Ale co to pana obchodzi? Znasz pan tę młodą dziewczynkę?
— Nie, nie! — odpowiedział z pospiechem.
— Doktor powierzył mi swoją, kryjówkę, ja zaś panu powiadam w sekrecie spodziewając się, że pan to dla siebie zatrzymasz, zwłaszcza że tu rozchodzi się o życie tego człowieka.
— Nikt na świecie nie dowie się o tem odemnie!
— Tu mam list do pana Hornera.
Paweł spojrzał na adres i dowiedział się że doktor przybrał nazwisko byłego komisyonera Michała Leroux.
— A gdzież znajdę doktora? — zapytał Paweł.
— Pójdziesz pan na ulicę Amandiers Popincourt pod Nr. 13, tam zobaczysz pan wysoki mur w ogrodzie z małemi drzwiczkami, a te panu otworzy służąca. Pytaj pan o Michała Leroux, a pana zaprowadzą do doktora, któremu pan mój list oddasz.
— Tak się stanie, spuść się pan na mnie. Mamże czekać na odpowiedź?
— Pan musisz ją dostać, a potem wracaj pan prędko.
Z największą uciechą udał się Paweł w drogę i więcej biegł aniżeli szedł. Od ulicy muzealnej był dość spory kawał drogi, a Paweł biegł prawie bez tchu. Na szczęście przyszło mu na myśl jego bogactwo i natychmiast wsiadł do fiakra obiecując dobrze zapłacić, byle tylko najprędzej jechał. Wreszcie stanął przed Nr. 13. i wszystko tak się stało jak Rodille zapowiedział. Służąca otworzyła drzwiczki a on znalazł się w ogrodzie, w którym był największy nieład; aby się mógł dostać do pawilonu musiał się z trudnością przedzierać przez krzaki i zarośla. Horner przyjął Merciera w pokoju na pierwszem piętrze, którego całe urządzenie składało się z kilku krzeseł i czarnego biurka.
Magnetyzer szybko przeczytał pismo Rodillego.
— Dam odpowiedź — wyrzekł.
Podczas gdy Horner siadł do biurka, przystąpił Paweł do okna i spoglądał na ogród, który właśnie za domem się znajdował. Mur, który ten ogród od wąskiej uliczki oddzielał, tworzył z ulicą Amandiers Popincourt róg, a tuż obok stała rozłożysta lipa, której gałęzie nad mur wystawały.
— Ktoby tu chciał w nocy dostać się — pomyślał Paweł — ten nie znajdzie wielkiej trudności, drzewo to bowiem posłużyło by mu za drabinę.
Wkrótce opuścił wzrok jego lipę i zwrócił się na całą okolicę ogrodu, w tem podwoiły się bicia jego serca, gdyż pod gałęziami rozłożystego jaworu, ujrzał w czarnem odzieniu niewieścią postać i chociąż nie poznawał jej odrazu, przecież przeczuwał, że to pewnie musi być Blanka. Spokojnie siedząc, niekiedy tylko przykładała do swych oczu chusteczkę.
— Czy ona płacze? — zapytał siebie młody mężczyzna pełen niepokoju — cóż jej jest? o gdybym ja wiedział! Ja muszę się dowiedzieć!
Horner skończył tymczasem list, wstał i dał go Mercierowi mówiąc:
— Masz tu pan moją odpowiedź, zanieś ją pan natychmiast na ulicę muzealną.
— W godzinie już będzie ją miał pan Rodille. Czy masz pan, panie doktorze jeszcze co ustnie prócz listu dodać?
— Nie mam nic.
— To dobrze.
Paweł ukłonił się, opuścił pokój na pierwszem piątrze. Zaledwie wyszedł, a już przyszło mu na myśl to miejsce, gdzie siedziała w ogrodzie niewiasta. Zwrócił więc swe kroki w lewo i rzeczywiście zobaczył na kanapie darniowej Blankę. Gdy Blanka spostrzegła że ktoś idzie, przeraziła się i chciała uciekać, lecz gdy podniosła oczy, przekonała się, że to ten sierota!... natychmiast wypogodziło się jej oblicze, a słodki uśmiech oblał jej usta, podała Pawłowi rękę i rzekła cicho ale z głębokiem uszanowaniem:
— Ach, jestem szczęśliwą widząc pana, gdyż obawiałam się, że już na wieki nas rozłączono.
Kochanek odurzony chwycił jej drobną rączkę którą mu podała, głęboka tęsknota ogarnęła jego serce, skoro się przekonał, że Blanka rzeczywiście płacze. Oblicze jej było blade, oczy poczerwieniałe a lica zwilżone świeżemi łzami.
Nieszczęśliwa zapewne długo płakała.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.