Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Uspokojony tą myślą, Wicherek wstał z krzesła, poszedł do garderoby i napił się wody chcąc rozprószyć senność, która go opanowała. Uczuł też zaraz, że mu się lżej zrobiło. Potem powrócił do sypialni i zadzwonił.
Zjawił się Rodille.
— Co pan Vicomte rozkaże?
— Mój kochany! Nadeszła chwila, w której możesz dać dowody twej gorliwości i rozumu.
— Raczy pan rozkazać, a uczynię wszystko, co jest w mojej mocy.
— List, który mi przed chwilą oddałeś, zmusza mnie do natychmiastowego wyjechania na wieś, gdzie na moje przybycie jeszcze tej nocy czekają.
— Więc pan Vicomte chce natychmiast wyjechać?
— Jak można najrychlej.
— Czy mam zaprządz do kabryoletu
— Nie! — odpowiedział Wicherek, który nie czuł się dosyć przytomnym do kierowania tak ognistym rumakiem — lecz sprowadź mi fiakra jakiegobądź, byle rychło.
Właśnie na to liczył Rodille, który teraz przemówił:
— O tym czasie trudno będzie znaleźć dorożkę.
— Rób co możesz. Liczę na twoją gorliwość.
— Nie stracę ani chwili czasu.
Rodille wyszedł i udał się na róg ulicy Koliseum, gdzie Laridon czekał od godziny ósmej.
Wicherek tymczasem z trudem przyodział się jak mógł, bo senność na nowo trapić go poczęła. Uporawszy się z tem, otworzył żelazną skrzynię, czego Rodille nie poważył się uczynić. Ze skrzyni dobył worek z dukatami, paczkę banknotów i pugilares z pięciomaset tysięcy franków w listach zastawnych. Złoto i banknoty wsunął do kieszeń u spodni, obligacye zaś ukrył w kieszeniach surduta, pozapinał się, wziął do tłumoczka nieco z odzieży, nie zapomniał o pistoletach i gotów był do podróży. Z niecierpliwością oczekiwał teraz powrotu kamerdynera.
— Co mi się stało do dyabła? krzyknął potem poczuwszy dziwne osłabienie — moje nerwy i muszkuły utraciły wszelką sprężystość, a krew zaledwie porusza się w żyłach. Do pioruna, Wicherku bądźże mężem, bo teraz nie pora, abyś był zniewieściałym. Rzekłszy to, otworzył okno i zaczerpnął świeżego powietrza.
— To rzeźwi, a, to dobrze, mruczał pod nosem — byle tylko służący rychło przyprowadził fiakra.
W tej chwili posłyszał turkot wozu.
— Może to on, pomyślał rzekomy Vicomte.
Dwie latarnie zaświeciły w ciemności. Przed hotelem zatrzymał się powóz i Wicherek odetchnął podobnie człowiekowi, który się pozbył wielkiego ciężaru. Rodille zlazł z kozła i w kilku sekundach jawił się w sypialni.
— Znalazłem przecież fiakra, panie Vicomte.
— Dobrze. Nie zdybałeś nikogo?
— Żywej duszy nie zdybałem.
— Na ulicy nie ma nikogo?
— Nikogo wcale.
— Tęgi z ciebie chłopiec. Zanieś ten tłumok do wozu. Odjeżdżam.
— Czy mam jechać z panem?
— Nie! Zostaniesz w hotelu. Zostawiam cię tu jako mego zastępcę.
— Czy pan Vicomte długo zabawi?
— Dwa, a najwięcej trzy dni.
W czasie tej rozmowy zeszli obydwaj na dziedziniec. Wychodząc spostrzegł Rodille, że Wicherek zostawił przez zapomnienie otrzymany list w pokoju na stole. W końcu Rodille otworzył drzwiczki powozu, złożył tłumok na siedzeniu i pomógł chwiejącemu się na nogach zbiegowi wsiąść do powozu.
— Jakie mam dać polecenie woźnicy? — zapytał Rodille.
— Niech jedzie w kierunku północnym — odpowiedział Wicherek słabym głosem.
— Mam zaszczyt życzyć panu szczęśliwej podróży i szczęśliwego powrotu. Naprzód woźnico, a raźno!
Rzekłszy to, Rodille obiegł wóz, skoczył na koziołek, odebrał lejce byłemu prawnikowi i trzasnął z bicza. W kilku minutach landara wjechała w aleę na Champs Elisée i tu zwróciła się na lewo, zamiast jechać na prawo, jak było polecenie. Zadyszany koń nie mógł już dalej pospieszać. Rodille dał mu bieg wolny, a wreszcie wstrzymał. Zlazłszy z kozła zbliżył się do drzwiczek powozu i rzekł zmienionym głosem, podobnie woźnicy, który z jazdy nie jest zadowolony i ma na myśli robić przedstawienia:
— Obywatelu! Czy słyszysz, obywatelu?
Nie nastąpiła żadna odpowiedź. Rodille posłyszał tylko ciężkie chrapanie. Wicherek spał jak w najlepsze, odurzony kroplami, których mu Rodille do wina przymięszał.
— Chwat ze mnie — pomyślał Rodille. Potem zwrócił się do Laridona i przemówił:
— Teraz bratku możesz zleźć z kozła.
— Jakto? Mam zleźć? A to dlaczego?
— Bo twoja rola już jest skończona.
— Czy nie myślisz zostawić mnie tutaj?
— Zgadłeś moje kochanie.
— Ależ tu miejsce niepewne, złodzieje mogą mnie obedrzeć.
— Masz pomiędzy nimi twoich najlepszych przyjaciół, a zresztą w tej bluzie i czapce nie potrzebujesz się niczego obawiać. Ręczę za ciebie, bo nie wyglądasz wcale na milionera.
Laridon wiedział dobrze, że Rodille jest nieugięty i był posłuszny. Zlazł a raczej zsunął się z kozła w jak najgorszym humorze, który daremnie ukryć usiłował.
Rodille wsiadł znowu na koziołek i rzekł do Laridona:
— Miej bratku na pamięci, że ci nie wolno iść za mną.
Iść za nim! Laridon ani myślał o tem, pomimo obudzonej ciekawości tą nocną wyprawą. W tej chwili czuł tylko trwogę z powodu samotnego pobytu w tak odległej i najmniej bezpiecznej okolicy. Przestrach jego tak był ogromny, że w tej chwili niczego sobie bardziej nie życzył, jak aby się zdybał z nocnym patrolem.
Tymczasem Rodille pojechał wolno ze śpiącym Wicherkiem i zdążył wreszcie do owych dwu domków, czytelnikom dobrze znanych, które dotychczas jeszcze były jego własnością. Jakkolwiek ojczulek Legrip zarzucił dawne rzemiosło, tak przecież nie chciał się pozbyć tej własności, bo myślał, że mu w przyszłości może być potrzebną. Od dwunastu lat we wnętrzu tych domków nic się wcale nie zmieniło. Rodille przywiązał konia, zgasił latarnie, otworzył dom i zaniósł do środka ciężkim snem złożonego Wicherka. Potem Rodille posadził swą ofiarę na poręczowem krześle i począł przeszukiwać jej kieszenie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.