Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ziołek, odebrał lejce byłemu prawnikowi i trzasnął z bicza. W kilku minutach landara wjechała w aleę na Champs Elisée i tu zwróciła się na lewo, zamiast jechać na prawo, jak było polecenie. Zadyszany koń nie mógł już dalej pospieszać. Rodille dał mu bieg wolny, a wreszcie wstrzymał. Zlazłszy z kozła zbliżył się do drzwiczek powozu i rzekł zmienionym głosem, podobnie woźnicy, który z jazdy nie jest zadowolony i ma na myśli robić przedstawienia:
— Obywatelu! Czy słyszysz, obywatelu?
Nie nastąpiła żadna odpowiedź. Rodille posłyszał tylko ciężkie chrapanie. Wicherek spał jak w najlepsze, odurzony kroplami, których mu Rodille do wina przymięszał.
— Chwat ze mnie — pomyślał Rodille. Potem zwrócił się do Laridona i przemówił:
— Teraz bratku możesz zleźć z kozła.
— Jakto? Mam zleźć? A to dlaczego?
— Bo twoja rola już jest skończona.
— Czy nie myślisz zostawić mnie tutaj?
— Zgadłeś moje kochanie.
— Ależ tu miejsce niepewne, złodzieje mogą mnie obedrzeć.
— Masz pomiędzy nimi twoich najlepszych przyjaciół, a zresztą w tej bluzie i czapce nie potrzebujesz się niczego obawiać. Ręczę za ciebie, bo nie wyglądasz wcale na milionera.
Laridon wiedział dobrze, że Rodille jest nieugięty i był posłuszny. Zlazł a raczej zsunął się z kozła w jak najgorszym humorze, który daremnie ukryć usiłował.