Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Nieszczęśliwy podniósł się ze ziemi i powiódł błędnem okiem na około siebie. Zapytywał się czyli to wszystko nie jest sennem tylko złudzeniem, lecz rychło rzeczywistość wyprowadziła go z błędu i przypomniał sobie wszystko, co się dotychczas stało. W tej chwili cierpiał okropnie. Zawiedziona nadzieja, niepodobieństwo ucieczki trapiło go okrutnie. Zarazem dojmywało pragnienie paląc jak ogniem wysuszone wnętrzności. Była chwila, w której był zdecydowany zbliżyć się do żołnierzy i krzyknąć:
— Ja tu jestem, pochwyćcie mnie, nie będę wam stawiał żadnego oporo!
Natychmiast atoli stanął przed nim obraz ukochanej córki i nieszczęśliwy upomniał się słowy:
— Nie, nie czyń tego, lecz bądź mężem i wytrwaj do końca. Walcz, dopóki sił starczy, a gdy ulegniesz, to kaci niechby tylko twoje zwłoki unieść mogli!
Po tem upomnieniu zapytał rychło:
— Cóż pocznę, cóż mam czynić dalej?
Nie było podobieństwem, aby się powtórnie na strych mógł dostać, a na miejscu, gdzie był, także nie mógł zatrzymać się dłużej, bo lada chwila mógł nadejść patrol.
Czas mijał. Vaubaron nie wiedział co może począć z sobą, a tu z drugiej strony wiedział dobrze, że z brzaskiem dnia przyjdą artylerzyści aby dać sygnał armatni.
Wszystko to rozważył dobrze, a nie znalazłszy żadnego środka ratunku, wzniósł oczy ku niebu i zdawał się błagać litości i miłosierdzia Bożego.
— Boże wszechmocny! — westchnął nieszczęśliwy — ocal mnie lub zabij!
W tej chwili przyszła mu myśl do głowy i zdawało się, jakoby go niebo natchnęło.
Vaubaron ukląkł, dobył noża, skosił nim trawę i począł kopać dół około dwu stóp szeroki a na sześć długi. Gdy dół do grobu podobny dość już był głęboki, położył się w nim na kształt umarłego i nakrył się trawą i ziemią zostawiając li tylko dwa małe otwory do oddychania.
Skazawszy się na pogrzebanie żywcem, nie mógł się wcale poruszać. Pragnienie go paliło, a wilgotna, chłodna ziemia sprawiła, że skostniał prawie. Pomimo tego nieszczęśliwy marzył o odzyskaniu wolności. Tak nadzieja zawsze podtrzymuje człowieka na duchu.
Na cóż liczył Vaubaron? Czegóż się mógł po tylu zawodach i rozczarowaniach spodziewać? Liczył on na to, że komisarz po upływie dwu dni i dwu nocach nabędzie przekonania, że zbieg prawdziwie jakimś cudownym sposobem umknął szczęśliwie i że dalsze poszukiwania nie mogą mieć celu. Mechanik spodziewał się, że potem środki ostrożności mniej będą surowe i że straże ciągiem czuwaniem znużone, w baczności mniej będą gorliwe.
Zaledwie Vaubaron nakrył się ziemią i trawą, posłyszał kroki zbliżających się ludzi. Zarazem dolatywały do jego uszu wyraźne słowa.
Biedak począł drżeć na całem ciele, bo łatwo mogło się stać, że miejsce, gdzie leżał, znajdowało się na drodze, kędy patrol przejść będzie musiała.
Niepewność atoli nie trwała długo, bo rychło przekonał się, że patrol zboczył z drogi i oddalił się.
Tak minęła noc i dzień zaświtał.
Artylerzyści wykonali swój obowiązek i rozległ się sygnałowy głos armatni.
Godzina mijała jedna za drugą.
Bohatyr nasz łatwo mógł obliczać czas, bo słyszał bardzo dobrze bijące godziny. Rychło atoli zdrętwiał jakby paraliżem był rażony. Czuł, że cierpi, lecz nie wiedział przyczyny. Zdawało mu się, że już jest bliskim śmierci. W tem poruszył się nagle podobnie umierającemu, który walczy ze śmiercią.
Uległ jakiemuś nagłemu obłędowi, który z każdą chwilą coraz bardziej do rzeczywistości stawał się podobnym.
Zdawało mu się, że go schwytano, za karę na rękach i nogach związano, że go potem wsadzono do czółna i pchnięto na niezmierny ocean w nocy, podczas najstraszliwszej burzy.
Burza szalała, wichry wyły, gromy uderzały z wściekłością.
Słabe czółno igrało po wzdętych falach jak łupina z orzecha. Woda zalewała je... chwilka jeszcze a nieszczęśliwy zatonie.
Wiedziony zachowawczym instynktem zrobił nagły ruch, chcąc się ratować przed nieszczęściem, które mu zagrażało, jak myślał.
Zrzuciwszy ze siebie ziemię, którą był przykryty, Vaubaron siadł, a przebudziwszy się z ciężkiego a przykrego snu do reszty, rychło rozpoznał przyczynę, dla której takiemu uległ złudzeniu.
Noc dawno już zapadła była i straszna burza szalała nad miastem. Grzmiało i błyskało się ustawicznie a z nieba spadała tak straszna ulewa, że się zdawało, że woda miasto zatopi. Pierwszą myślą zbiega było rzucić się na kolana i podziękować Bogu za to, że zesłał taką burzę. Nieszczęśliwy nadstawił kapelusz, a uzbierawszy dostateczną ilość deszczówki napił się chciwie.
Zgasiwszy pragnienie, rzekł radośnie:
— Dzięki ci Boże! Teraz jestem mocny i Ty mi pomagasz!
Wybiła godzina dwunasta.
Vaubaron zbliżył się do wału fortyfikacyjnego. Widział, że lampy jak poprzednio gęsto były ustawione, lecz wiatr pogasił wszystkie z wyjątkiem dwu, które się jeszcze paliły. Przy świetle błyskawicy rozpoznał, że na wale nie było żadnych czat, bo wszystkie szukały schronienia w budkach zaniedbując służbę zupełnie. Jeszcze nigdy w Bagno nie było pory tak stosownej do ucieczki jak obecnie. Vaubaron dostał się na wał, który z tej strony bardzo był wysoki. Mechanik upatrzył sobie miejsce, które miedzy dwoma budkami w równej odległości od każdej z nich leżało. W każdym razie jednakowoż rzecz była zawsze bardzo niebezpieczna, bo błyskawice rozświecały ciemności a karabiny żołnierzy niosły bardzo daleko.
Mimo to atoli bohatyr nasz wziął się śmiało do dzieła, rozwinął i przymocował sznur.
Przy świetle błyskawicznem spojrzał na dół i obaczył okoliczne pola prawie w niezmierzonej głębokości pod sobą. Mur u stóp wału tak dziwnie był oświecony i spód tak w cieniu pogrążony, że widok tej głębi przedstawiał się jako przepaść bezdenna.
— Miałem nadzieję — pomyślał Vaubaron — i oszukałem się. Sznur mój jest za krótki. Jestem zgubiony. Ha! cóż robić? Życie moje jest w ręku Boga. Nie szukam śmierci, ale los fatalny może mnie życia pozbawić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.